Magazyn koscian.net

2007-02-20 14:08:45

O! I znów Marian!

Trzydzieści lat temu znalazł się na zapleczu wielkiej historii

Obserwował ją z samochodu, z bocznych wejść, zza placów wielkich tego świata. Brat zakonny, czasem szofer, bagażowy, organista albo  kelner. To na jego widok schorowany Jan Paweł II  wołał radośnie: „O! I znów Marian! To przez niego tu jestem!” Teraz mieszka w Wonieściu.

Rurki w rodzinnych stronach
 Korytarzem, po mostach z desek nad  dziurami w podłodze prowadzi do niego jeden z hydraulików. Po lewej dziura, za nią łazienka w powijakach. Tu świeży tynk, tam wystaje stara farba i rury, których jeszcze nie zdążono przykryć. Brat Marian Markiewicz szybko zamyka za sobą drzwi do pokoju. W prawym rogu  nowy, narożny kominek wyklejony kamiennymi płytkami. W kominku strzelają polana, ciepło. W powietrzu unosi się remontowy  kurz. Stół, na nim  wielki radiomagnetofon, skromne łóżko, szafa, okno, a przy drzwiach o wiszące na wieszaku rzeczy opierają się rury. Pod jednym z okien dziura.
 - Kaloryfery mają lada dzień założyć – mówi brat. Dres, ciemne sportowe spodnie, bezpretensjonalny uśmiech.
 - Tylko, żeby na zdjęciu tego bałaganu budowlanego nie było widać – zastrzega.
 W Wonieściu jest od listopada ubiegłego roku. Nadzoruje remont domu. Wiosną przyjechać tu będą mogli współbracia zakonni – Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego. Dziś to małe pole bitwy brata Mariana. Okolica piękna i ważna dla braci. W nieodległym Koszanowie urodził się brat założyciel – Stanisław Andrzej Kubiak (1877 r).
 - Z Ziemią Kościańską związany był też nasz beatyfikowany brat Józef Zapłata. Urodził się w Jerce, a zginął w Dachau – dodaje brat Marian.
  Zgromadzenie powstało w Puszczykowie w 1923 roku. Dziś liczy 57 braci, którzy zgodnie z wolą założyciela nie przyjmują święceń kapłańskich. Składają śluby zakonne: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Bracia służą Bogu nie tylko modlitwą, ale i pracą służebną jako zakrystianie, furtianie, katecheci, kancelarzyści, organiści. Ich strój to czarny habit przypominający sutannę przepasany zielonym pasem. Trzydzieści lat temu brat Marian, jako pierwszy w zakonie, wyjechał na służbę za granicę. Zaczął pracę w Papieskim Kolegium Polskim w Rzymie. Tak wszystko się zaczęło.
 
Konklawe i nożyczki
 To był rok 1977, papieżem był Paweł VI. Wtedy się poznali – kardynał Wojtyła i brat Marian. Brat Marian odebrał kardynała z lotniska a potem wiózł do Kolegium. Tam Wojtyła miał swą rezydencję. 
 - Kardynał, a ja czułem się przy nim jak przy starszym bracie. Stwarzał wokół siebie taką atmosferę, że człowiek czuł niby respekt, ale mimo tego czuł się przy nim swobodnie – opowiada brat Marian. Potem woził go wielokrotnie.- Jak trafiliśmy w korek, on wyciągał kartki i zaczynał od razu coś pisać. Nie marnował czasu. Był bardzo pracowity. Nie dziwota, że tyle encyklik napisał.
 Zmęczonego rzymskimi upałami kardynała brat Marian woził nawet na basen. Karol Wojtyła często urywał się też na narty, ale w tych wyprawach brat mu już nie towarzyszył.
 - Nie umiem jeździć – wyjaśnia.
 Przyszły papież  zwykł wówczas żartować, że pięćdziesiąt procent polskich kardynałów w Rzymie jeździ na nartach. On jeździł, a kardynał Wyszyński nie.  W sierpniu zmarł Paweł VI. Bart Marian woził kardynała Wojtyłę na zebrania kardynalskie. Na dzień przed konklawe brat Marian usługiwał przy proszonym obiedzie Wojtyły. Jednym z gości był kardynał Albino Luciani. Potem odwiózł Wojtyłę  na konklawe.
 - Gdy wyjeżdżał żartował, że jak zostanie papieżem, to ufunduje windę w kolegium – wspomina brat Marian.
 26 sierpnia papieżem wybrano Lucianiego. Wojtyła wróciwszy z konklawę w drzwiach kolegium powiedział do rektora Józefa Michalika.
 - Wybacz Józiu, żem się tak licho spisał.    
 - Wszystkich nas to śmieszyło – opowiada brat. Miesiąc później, 27 września, brat Marian był na ostatniej, jak się okazało, audiencji u papieża Jana Pawła I. Nocą papież zmarł. Znów do Watykanu zjeżdżać zaczęli kardynałowie, a brat Marian wyjechał po kardynała Wojtyłę.
 - Przyjechał odmieniony. Nie poznał mnie na lotnisku. Był cały czas zamyślony. Nie żartował już. Obiad przed wyjazdem na konklawe odbył w się ciszy – opowiada.  Dzień przed wyjazdem, kardynał zwrócił się do brata: byś mnie ostrzygł, żebym na tym konklawe jakoś wyglądał. I brat Marian go ostrzygł.
 - Na wszystkich fotografiach z pierwszego dnia pontyfikatu Jan Paweł II ma moją fryzurę – śmieje się dziś brat.

Z księdzem na ramieniu
 - Wiozłem go na konklawe drugi raz. W ciszy. Po drodze wjechaliśmy do kliniki, do przyjaciela kardynała – biskupa Andrzeja Deskura, który nagle ciężko zachorował. Był go odwiedzić. Tuż przed szesnastą byliśmy w Watykanie. Odprowadziliśmy z ks. Dziwiszem kardynała do samej bramy, uściskał nas i poszedł. O czwartej po południu bramę zamknięto. Furtę zaplombowano i uruchomiono obrotową beczkę, którą podawano uczestnikom konklawe jedzenie. Wtedy widziałem kardynała Wojtyłę po raz ostatni.
 Pamiętnego, 16 października, brat Marian oglądał  transmisję w telewizji. Pamięta dym i pamięta, że zaraz potem był telefon z Watykanu do Dziwisza. Wzywano go też na placu przez megafony. A potem ,,Habemus papam’’ i... 
 - Krzyczałem. Zerwałem się na nogi, chwyciłem jakiegoś księdza, rzuciłem go na ramię i biegałem z nim po  całej sali. Nigdy tego nie zapomnę.
 Trzydzieści minut później kolegium zostało oblężone przez dziennikarzy z całego świata. Wieczorem z Watykanu przyjechał ks. Dziwisz. Przyjechał po rzeczy. Przy kolacji opowiadał o swoim spotkaniu z papieżem zaraz po wyborze.
 - Wszedł do niego. Ojciec Święty siedział. Spojrzał na niego i mówi: Stasiu, koniec z nartami.
 Po kolacji ks. Dziwisz, ks. Michalik i brat Marian pojechali zawieźć walizki do Watykanu. Papieża zastali w kaplicy.
 - Klęczał. Wiekowy klęcznik, w ręce brewiarz trzymał i modlił się. My z ks. Michalikim na ten widok z wrażenia na kolana padliśmy. A Dziwisz idzie dalej.  Nie słyszał naszych kroków za sobą, ogląda się więc i widząc nas mówi po prostu: no dalej, idźcie. To ja w końcu mówię: niech bedzie pochwolony Jezus Chrystus!, a ojciec święty na to po góralsku: Na wieki wieków! A cóże się tak po nocach włóczycie? Zamknął brewiarz i  mówi: Jak żeście przyszli, to chodźcie. Może jako w tej chałupie nie zginiemy. I  szliśmy razem zwiedzać piętra papieskie. Apartamenty, sypialnie,  bibliotekę.  Szedłem za nim, obserwowałem. Strój wisiał na nim, ale najdziwniejsze miał kapcie – takie zwykł, tanie, filcowe... W bibliotece, przy oknie odwrócił się do mnie i mówi: Marian, ale na basen już nie pojedziemy. Bedzie ciężko – przytakuję - Za dużo straży. Ale aby jakiś dół w Watykanie wykopać, to my do ojca kąpać się przyjedziemy. Masz rację – powiedział tylko. Do Bożego Narodzenia byłem w apartamentach papieskich aż 28 razy.  
  
Winowajca
 - To jest ten winowajca – groził mi potem palcem przy niemal każdym spotkaniu.  Bo dwa razy wiozłem go na konklawe, a tylko raz odebrałem. Latami mi to wypominał. - Jak można tak człowieka wywieźć i po niego nie przyjechać? - żartował – mówi brat Marian i prezentuje pokaźny album zdjęć.
 - O, tu mnie zaczepia. To jest w rezydencji prymasa. Przechodził obok, poznał i woła: Mariano!   – komentuje zdjęcie przy schodach. - Tyle lat minęło, tyle osób przewinęło się w jego życiu, i ja – skromny żuczek - miałem szczęście być przy nim przez chwilę. Za każdym razem mnie poznawał. Taki już był, przy nim każdy czuł się wyjątkowy, ważny. Ja też.
 Brat Marian z rozczuleniem otwiera kolejne strony albumu. W 1982 roku wrócił do kraju. Do Rzymu i Watykanu zaglądał jeszcze jako przewodnik pielgrzymkowy.
 - O! Tu mam zdjęcie z leszczyniakami. Prowadziłem grupę leszczyniaków do Ojca Świętego, a on jak tylko mnie zobaczył, palcem zaczął grozić – Nie byłoby mnie tutaj, ani was, gdyby nie on! Przywiózł mnie i zostawił.
 - A o to zdjęcie to byłem bardzo zły. Nie chciałem go nawet wziąć. Papież ciągnie mnie za nos. Okropne! Ale Arturo Mari mówi – bierz, kiedyś mi za to podziękujesz. I dziękuję często. Dziś to moje ulubione zdjęcie. Zrobiono je podczas pierwszej wizyty papieża po wyborze w kolegium. Wysłałem braci zakonnych pod figurę. Załatwię zdjęcie – zadeklarowałem. I kiedy ojciec świety koło mnie przechodził, mówię mu, żeby jeszcze pod figurę ze mną na chwilkę poszedł. A on na to: Ach! Ty zawsze coś chcesz! I cap mnie za nos. Ale do zdjęcia stanął – śmieje się brat Marian.
 - O! A to Zakopane dziewięćdziesiąty siódmy rok. Czerwiec. Zobaczył mnie, A to ty! Zawołał i łup mnie laską po ramieniu! A w życiu po jednym spotkaniu obiegłem za nim jeszcze i schowałem się za bramą. Gdy wychodził z papamobile, spojrzał w bok i mruknął: O! I znów Marian!
 Brat Marian był też blisko papieża pod czas jego pierwszej wizyty za prezydentury Wałęsy. Wkręcił się między delegatów rządu. Papież wita się z wszystkimi, prezydent Wałęsa przedstawia ich po kolei  i nagle wzrok Jana Pawła zatrzymał się na dryblasie za pierwszymi garniturami. Uśmiechnął się szeroko i mówi – A tego znam! To jest ten winowajca! On mnie tu  zabrał i zostawił!
 
On mnie zabrał
 Dziś brat Marian mógłby papieżowi powiedzieć to samo: winowajca.  To za sprawą Jana Pawła II brat Marian jeździ po parafiach, uczestniczy w spotkaniach, udziela wywiadów. Był już w osiemdziesięciu pięciu parafiach, a teraz szykuje mu się sporo spotkań w gminie Śmigiel. Zapraszają go szkoły im. Jana Pawła II, stowarzyszenia, grupy modlitewne.  
 - Opowiadam, a ludzie słuchają z wypiekami na twarzy. Wiem, że to ważne, nie tylko dla mnie. Nie wszystkim dane było go znać osobiście. Ja miałem to szczęście. Dzielę się nim – mówi. 
 Brat Marian, miłośnik jazdy rowerem (32 630 kilometrów w sześć sezonów), miłośnik dobrej kuchni i autor sosu z ziołami, zjeździł świat z wycieczkami. Woził Matkę Teresę, biskupów, przyszłych papieży, ma zdjęcie z prezydentem USA, a ostatnio gra i śpiewa do mszy w Przysiece i Parsku. Jednym z największych doświadczeń w jego życiu było poznanie  kardynała Karola, który został papieżem.
 - Nie śni mi się, ale nie ma chyba dnia, bym o nim nie myślał. Byłem bardzo ciężko chory, groziło mi kalectwo. Ojciec Święty cięgle pytał o moje zdrowie, modlił się. Wierzę, że to dzięki jego wstawiennictwu, dzięki jego modlitwie, dziś jestem sprawny. Dzień w którym odszedł, był jednym z trudniejszych w życiu. Wierzę jednak, że nas nie zostawił. Ze mną jest cały czas.

Alicja Muenzberg

GK 8/2007

Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.134.100.31

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.