Magazyn koscian.net

2003-05-02 12:10:30

Odrodzenia

Opowieści o tych, którzy odrodzili się po nieszczęsciach. (GK nr 218 z 16.04.2003)

cz.I
Myślałem - gorzej nie może być

 ,,Kochać znaczy powoływać do życia’’ - Erich Fromm
 
 - Dzieci pytały - mamo idziesz do pracy? Odpowiadałam - nie. Tato? - Nie. Świąt tego roku prawie nie było. Dzieci dostały drobne zabawki warte każda po pięć złotych. Nie było na czekolady, na pomarańcze. Nie było prawie na nic - mówi Joanna Zelber. Dla niej, jej męża, syna i córki ,,dno’’ - to bezrobicie.
 - Mąż stracił pracę 2 lata temu - opowiada pani Joanna. - Stracił ze swojej winy. Pracował w firmie przetwarzającej warzywa. Przed końcem zmiany ktoś miał pieniądze, ktoś miał ochotę, ktoś postawił. Wypili. Zenek czegoś nie dopilnował, rano wyszło na jaw i koniec. Nie chciał nawet więcej tam pójść. Na nic już moje telefony. Zwolnili go. Osiem lat tam pracował. Znaleźliśmy się nagle bez środków do życia. Dwa lata wcześniej, gdy zamknięto Konwin, ja straciłam pracę.
 - Tu na osiedlu sporo było takich przypadków: mężczyźni tracili pracę, żony od nich odchodziły. Moja tego nie zrobiła. Wierzyła w to, że dam sobie radę. Musiałem. Bez niej nie wiem, co bym zrobił. Była mi ogromnym wsparciem. Myślałem, że nie może być już gorzej, że już niżej nie można upaść. Żyłem nadzieją. Inaczej się nie da. Trzeba wierzyć. Trzeba też działać.
 - Chwytał się każdej pracy. Pracował po 12 godzinch za 300 złotych miesięcznie. Bardzo żałował tego, co się stało - mówi Joanna.
 - Oboje nie siedzieliśmy w domu i nie czekaliśmy na pomoc. Nie patrzyliśmy, czy praca legalna, czy nie. Nie pytaliśmy: ,,za ile’’, ale cieszyliśmy się, że jest. Oczywiście zawsze była na krótko. Zbijałem palety, pracowałem przy drewnie, oboje jeździliśmy zbierać owoce, żona pracowała przy szparagach, ja nająłem się do sprzątania wokół bloku.
 - Rodzice mieli niskie renty - nie mogli nam pomóc. Teść, może mógł, ale nie chciał. Uważa, że każdy musi sobie sam radzić. Oczywiście poszłam do opieki społecznej. Tam najpierw braliśmy zasiłki, potem dostałem zajęcie - roznoszenie listów. Często nie miałam na zakupy. Pieniądze miałam odliczone. Trzeba było dzielić, by starczyło na najpotrzebniejsze rzeczy, ale i tak nie starczało. W pierwszej kolejności starałam się zapłacić rachunki. Resztę dzieliliśmy na dni. Gdy zdarzało nam się pożyczać pieniądze, jak tylko pojawiła się jakaś gotówka, oddawałam. Potem znów otwierałam portfel i widzę - starczy na chleb i na obiad. Mieliśmy zwykle piętnaście złotych na dzień. Musiało starczyć na jedzenie dla mnie, męża i dwojga dzieci. Im było najtrudniej zrozumieć. Nie dostawały słodyczy, czasem po lizaczku.
 - Najbardziej mi papierosów brakowało. Jestem namiętnym palaczem, ale wiedziałem, że nie mogę tak samolubnie... Kupowałem te najtańsze i starałem sobie rozkładać paczkę na trzy, cztery dni. A wcześniej paliłem po osiemdziesiąt sztuk dziennie.
 - Rodzina wcale nas nie odwiedzała. Nie wiem, czy bali się rozmawiać, czy nie wiedzieli jak, czy się wstydzili. Ani telefonów, ani odwiedzin - nic. Nawet znajomi... Niekiedy mama nas zapraszała na obiad i podrzucała trochę pieniędzy. To wszystko. Sąsiedzi pytali: w domu? Bez pracy? Co wy jecie? - pani Joanna ma łzy w oczach.
 - To była trudna lekcja. Teraz jest spokojniej. Teraz jest normalniej. Wiemy, że mamy za co żyć.
 - Jeśli ktoś ma pracę, niech ją naprawdę szanuje... Gdy nie ma pracy, nie ma nic. Nie wyobrażam sobie, co by było, jakby sytuacja się nie zmieniła - mówi cichym głosem pani Joanna.
 Nie zdarzył się żaden spektakularny cud. Ktoś zainteresował się walczącą o godne życie rodziną Zelberów, ktoś miał kogoś z rodziny w firmie pana Zenona, ktoś wstawił się za nim i pozwolono mu wrócić.
 - Czułem się jak eksponat na wystawie, przez cały miesiąc byłem obserwowany przez współpracowników i przez zwierzchników. Choćbym na głowie stanął, tego zaufania w firmie, jakie miałem, już pewnie nie odzyskam. Daję z siebie wszystko. Nie mam złudzeń. Jedno niedopatrzenie i koniec. Nie ma dyskusji. Mam pracę, ale już nie umowę na stałe. Tylko do końca sezonu.
 - Epidemia grypy panowała. Mąż delikatnie powiedział - że może żona... Zadzwonili i przyjęli. Mamy oboje umowę do końca sezonu, oczywiście z możliwością wcześniejszego wypowiedzenia, ale mamy pracę. Wszystko się zmieniło.
 - Ta sytuacja bardzo nas zbliżyła do siebie. Takie jest moje odczucie. Co człowiek miał zrobić? Powiesić się? Odejść? To nie było żadne rozwiązanie. To ucieczka od odpowiedzialności. Miałem dzieci, miałem żonę...
 - I dla kogo żyć - dodaje pani Joanna.
 
 cz.II
 Zaczynam od nowa. Silniejszy

 ,,Kiedy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie od spodu’’ - St. Jerzy Lec
 
 - Ot niedawno spadłem na dno - mówi Marek Szyb z Racotu. - Pewni ludzie mi nie zapłacili za moją pracę. Był listopad, grudzień. Trzeba było zapłacić ubezpieczenie, zbiegły się i inne płatności. Mieliśmy dołek. Rzeczywiście, można się załamać i my byliśmy załamani. Pieniędzy nie było, trzeba było zapłacić pracownikom, trzeba było zapłacić ZUS. Z czego? Jeśli nie masz zaplecza finansowego, jeśli nie ma się bliskich znajomych, którzy mogą pomóc na krótki czas i potrafią cię zrozumieć, to... Wybrnęliśmy z dołka. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.
 Pan Marek ma 35 lat, żonę, której przynosi co kilka dni świeże kwiaty, syna z którym projektuje wymarzony dom i firmę - żywicielkę. Z zawodu jest tokarzem, ale od lat tym się nie zajmuje. Z urodzenia jest kościaniakiem, ale od lat w Kościanie nie mieszka. Jest zawsze w drodze.
 - Gdybym miał załamywać się, zniechęcać, byłbym przy łopacie, albo może bez pracy? Nie miałbym satysfakcji z tego, że się rozwijam, że coś we mnie jest, że mogę coś z siebie dać, coś z siebie zostawić. Coś nowego robić, za coś być odpowiedzialnym, coś zmieniać na lepsze. Jak, bym tego nie miał, byłbym uboższy i mniej mógłbym dać z siebie swemu synowi i swojej żonie. I oni byliby ze mną mniej szczęśliwi. Dlatego uważam, warto.
 - Pracowałem w swoim zawodzie może cztery lata. A, że jestem obrotnym facetem załapałem się w firmie budowlanej jako pomocnik, zwykły pomocnik. Nie miałam żadnego pojęcia o budownictwie i tak, schodek po schodku, uczyłem się. Szefostwo potrafiło to docenić. Trafiłem na dobrych ludzi. Niestety, firma upadła i straciłem nadzieję na rozwinięcie swoich umiejętności. Potem była każda praca. Postanowiłem wyjechać do Niemiec. Byłem tam pięć lat. Tam się załapałem do bardzo dobrych ludzi, którzy docenili mą uczciwość, rzetelność i podejście do pracy. Mieli wspaniałych pracowników, którzy nie ukrywali, tego co potrafią. Znów uczyłem się. To była firma budowlana, a większość prac wykonywała w zabytkach - teatry, odbudowa kamienic w Hamburgu. W nowych budynkach nauczyłem się nowych technologii, jakich jeszcze u nas nie było. Praca jednak się skończyła i urodził mi się syn. Nie mogłem tak dłużej. Chciałem być z rodziną. Wtedy wpadłem na pomysł, czy nie można w Polsce podobnej firmy otworzyć. Te same pieniądze. Załapując tutaj dobrze płatną pracę, z rodziną można było być cały czas. To jest najważniejsze, by być razem, a nie tylko ganiać za pieniędzmi. Żona nie może czekać z ciepłym obiadkiem aż szanowny mąż wróci. Też ma prawo do swojego życia. Tak stworzył się genialny pomysł, by otworzyć własną firmę. Nie mieliśmy pieniędzy i tu bardzo pomógł nam Ośrodek Pomocy Społecznej udzielając pożyczki. Zaczęliśmy robić lustra w skórze. To był nasz początek. Była moda na takie lustra.
 - Żona ma artystyczne zdolności. Ja mając jakieś kontakty z ludźmi, którzy mieli sklepy z wyposażeniem wnętrz zorganizowałem zbyt. Podpatrzyliśmy jakie jest zapotrzebowanie i... Wcześniej pracowaliśmy w firmie produkującej lustra w Kościanie. Wymyśliliśmy coś swojego. To był rok 1991-92. Udało się. Przez cztery lata firma bardzo dobrze prosperowała. Mieliśmy zatrudnionych około 20 pracowników - łącznie z umowami o dzieło. Na stałe zatrudnialiśmy około 9 osób. Potem na rynku zaczął być problem ze zbytem. Towar przestał schodzić i powoli zaczęliśmy myśleć o zamknięciu. Znów wyjechałem do Niemiec. Byliśmy trochę załamani. Nie płacono nam, a my musieliśmy wziąć kredyt, by zapłacić ZUS czy fiskusa. Pieniądze miały spłynąć, ale nie spływały. W końcu zamknęliśmy firmę. Ja posiedziałem w Niemczech i postanowiłem wrócić, znów otworzyć własną firmę.
 - Wziąłem dużą kartkę papieru. Usiedliśmy z żoną, kartkę podzieliliśmy na pół i przypomniał mi się taki kurs, gdzie uczono nas określać warunki pozytwne i negatywne realizacji naszych planów. Tak zrobiliśmy. W pozytywnych wymieniliśmy wszystko: znajomych, kontakty, ile gotówki, samochód, jaka jest szansa zaistnienia na rynku, jakie uprawnienia posiadam, prezencję moją nawet. W tej drugiej rubryce - czy pieniądze starczą, czy samochód nie jest za stary, jakie mamy położenie geograficzne i to nam właśnie nie pasowało. Trzeba by jeździć do Poznania, bo rynek w Kościanie się tak zacieśnił, że silne są tylko te firmy, które już jakiś czas istnieją na rynku. Było moim wielkim błędem, że ja zamknąłem moją. Tak zaczęła się nasza druga działalność. To nie było z obłoków. Postanowiliśmy przenieść się.
 - Nie mogę niestety się pochwalić, że jestem na rynku od 1991 roku, bo firmę zamknąłem, a potem otworzyłem. Nazwa firmy się zachowała, ale działamy teraz w innej branży. Mieszkaliśmy w Warszawie przez 2,5 roku. Tam pracowałem. Tam żyliśmy, aż znów straciliśmy. Nie chciałbym o tym mówić, to prywatna sprawa, ale ktoś mówiąc brzydko - wyrolował nas. Z tym co nam zostało postanowiliśmy wrócić. Najlepszym wyjściem było wrócić na stare śmieci i zacząć kolejne nowe życie.
 - Cztery razy już tak zaczynałem. W narzeczeństwie jeszcze postanowiliśmy założyć własną działalność. To był nowy etap naszego poznawania, budowania zaufania do siebie. Ślub to było kolejne nowe życie, potem wyjazd do Niemiec. Czwarty - to Warszawa. No to piąty raz zaczynamy tu, w Racocie. Remontowałem kamienicę w Poznaniu, pałac w Nielęgowie, po drodze kilka mieszkań prywatnych, teraz Racot - pałac. Stawiam na słowność, uczciwość i rzetelność. W ten sposób wyrabia się na rynku renomę. W ten sposób tylko mogę teraz zabłysnąć. Mam firmę budowlaną. Zatrudniam dwoje ludzi.
 - Rozwijam się. Przez cały czas. Mam uprawnienia do podłączania instalacji elektrycznej do tysiąca volt, czyli w mieszkaniu i warsztacie. Mam uprawnienia instalatorskie, na dzień dzisiejszy będę robił uprawnienia gazowe. Chciałbym rozszerzyć działalność. Czekam za zaświadczeniem od konserwatora zabytków. Jest to bardzo ważny papier, będę się bardzo o niego starał, bo daje bardzo duże możliwości. Przepisy się tak zaostrzyły, że nawet proste prace murarskie w zabytkowych budynkach musi wykonywać firma z usprawnieniami, by na przykład gdy odkryje pod farbą jakieś freski, nie zniszczyła ich gipsem. Potrzebuję podobnych uprawnień by pracować jako podwykonawca, czy u inwestora prywatnego.
 - Nie potrafię jeść dużą łyżką. Jeśli mam pieniążki - robię uprawnienia. Jeśli znowu przyjdzie czas na to, będę robił prawo jazdy, tak zwaną dwójkę zawodową. Niedawno kupiłem sobie dużego busa. Jedzenie małą łyżką pozwala na rozsądne dysponowanie pieniędzmi i rozwinięcie się. Uprawnienia do wszystkiego nie upoważniają. Muszę być samowystarczalny - mieć swój transport.
 - Nie żyjemy wygodnie, ani nawet wyjątkowo ładnie. Mieszkanie, w którym teraz jesteśmy, pozostawia wiele do życzenia, ale cieszymy się, że jest. Nie zostaniemy w nim długo. Wiem. Wolę zamiast w dywany inwestować w tych, których kocham. W żonę i w syna. Jeśli mogę palić papierosy tracąc ileś tam pieniążków, dlaczego ma na tym cierpieć moja rodzina. To jest takie nasze ciche motto, jeśli chodzi o pieniążki - dzielimy je na nas wszystkich. Jeśli są wolne pieniążki, to albo się uczymy, albo kupujemy narzędzia, które będziemy potrafili wykorzystać. Do czegoś dobrego.
 - Jak? Nie wiem. To trzeba mieć w sobie. Mam wielu znajomych, którzy mają wielkie chęci, dużą wyobraźnię, wiele potrafią, ale nie umieją doprowadzić swych planów do końca. Mój plan? Jest na moich rysunkach, kosztorysach, ale wciąż się zmienia. Moim marzeniem jest wybudowanie domu.
 - A moim marzeniem jest palmiarnia - mówi syn tuląc się do ojca.
 - Właśnie analizuję, jak można połączyć palmiarnię z domem, by powstał zimowy ogród. To jest takie nasze wspólne marzenie - mówi pan Marek. - Kiedy się spełni, nie wiem. Ludzie w Niemczech powiedzieli mi na przykład, że nie warto pracować powyżej 10 godzin i mieli rację. Po 10 godzinach człowiek jest zbyt zmęczony, po tygodniu, dwóch, czy miesiącu nawet rano człowiek jest niewydajny. Mieli rację. Mając firmę, nie zatrudniać więcej niż 5 osób - to druga nauka. Zawsze można skorzystać z podwykonawców, zatrudnić ludzi na umowę o dzieło. Lepiej zebrać kadrę, której można zaufać. Jeśli każdy będzie znał swoje miejsce na budowie, praca pójdzie znacznie sprawniej, niż gdy osób będzie więcej. A ja będę miał spokojniejsze życie. Nie chcę mieć ogromnej firmy.
 - Można zacząć od nowa. Oczywiście, że się da. Ja zaczynałem nowe życie cztery razy. Teraz robię to po raz piąty. Zanim zacznę remont zniszczonego, starego budynku fotografuję go. Potem dokumentuję na zdjęciach prace budowlane, a na końcu robię zdjęcia, gdy jest odnowiony. Krótko opisuję wykonane prace i całość oddaję inwestorowi w prezencie - na pamiątkę. Jeśli jest to mała robota, lub budujemy coś nowego - tego nie robię. Jeśli jednak odnawiam stare, to efekt jest naprawdę imponujący. Tak jakbym robił coś z niczego, odzyskuję te kamieniczki i pałacyki do kolejnego życia. Aż pcha do następnych prac. Aż się chce.
 ALICJA MUENZBERG
 
 Nazwiska bohaterów obu histrii ze względów osobistych zostały zmienione.
Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.144.39.93

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.