Magazyn koscian.net

2009-09-30

Polska jest Matką naszą

Będzie to opowieść o człowieku mądrym, dobrym, skromnym i łagodnym; będzie to opowieść o powikłanych losach, jakie ludziom zgotowały emigracja i wojna, będzie to wreszcie opowieść o jednej z polskich jakże trudnych dróg. Bolesław Brodowiak zmarł w Kościanie 22 kwietnia 2009r., jego ciało spopielono, a urnę z prochami pochowano sześć dni później w grobowcu rodzinnym na kościańskim nowym cmentarzu parafialnym. Miał 97 lat. Znałem go dobrze, rozmawiałem z nim wiele razy.

Rodzinna tradycja 

Rok 1912. Westfalia, konkretniej przemysłowe osiedle Altenderne – Oberbecker, graniczące z miastem Lünen, wchodzące w skład aglomeracji Bochum. Wokół kopalnie, walcownie, huty, a więc Zagłębie  Ruhry – Ruhrgebiet. Tutaj 14 sierpnia Bolesław przyszedł na świat. Matka Anastazja z domu Pawełczak opowiadała mu później, że w dniu jego urodzin padało, a krople deszczu mieszały się z dymem z kominów fabrycznych. Ojciec – Franciszek ciężko pracował w kopalni i był znanym działaczem polonijnym. Nazwisko Franciszka Brodowiaka często pojawia się w annałach Związku Polaków w Niemczech. To on założył w Lünen Koło Śpiewu „Wanda”, zorganizował i prowadził kurs języka polskiego dla dzieci i młodzieży, wchodził w skład Rady Naczelnej Związku Polaków w Niemczech.

Na fotografii z 1933 r. widać go przy stole prezydialnym m.in. z ks. Bolesławem Domańskim i dr. Janem Kaczmarkiem. Był wtedy już schorowany. Miał wprawdzie szczęście, kiedy w 1925 r. w kopalni nastąpił zawał i zginęło ponad 130 górników,  wydobyto go, reanimowano, ale pod ziemię już więcej nie zjechał. Żył z renty. Na dodatek dopadła go pylica. Nie chciał, by jego syn fedrował węgiel, więc posłał go po ukończeniu szkoły powszechnej na naukę w rzemiośle rdzeniarza, co oznaczało, że w przyszłości Bolesław miał pracować w hutnictwie - w odlewni lub walcowni - przy formowaniu rdzeni;  nigdy pod ziemią. W tym zawodzie posłuszny woli ojca syn doszedł do stopnia czeladnika, ale nastał kryzys światowy, w ślad za nim  wielkie bezrobocie i o pracę było trudno.

Z rozmowy z Bolesławem Brodowiakiem:
- Czego to ja w Niemczech nie robiłem. To była huśtawka nastrojów praca – bezrobocie, bezrobocie – praca. Pracowałem w ewangelickiej służbie pracy na rzecz rolnictwa, zawędrowałem z nią na junkierskie majątki rolne pod Olsztyn, gdzie pomagaliśmy przy żniwach i wykopkach. Byłem robotnikiem budowlanym we  Frankfurcie nad Menem, obsługiwałem koparkę, prowadziłem parowóz. Choć ojciec przestrzegał, przez ponad rok byłem górnikiem w kopalni „Gneisenau” – pracę rdzeniarza dostałem na krótko przed wybuchem wojny w firmie Demag Werter.

Syn po ojcu

W roku 1930 Bolesław – wzorem ojca – wstąpił  do Związku Polaków w Niemczech i działał  w  Towarzystwie Polskiej Młodzieży Katolickiej, prowadził koło młodzieżowe w Lünen, organizował zespół teatralny, uczył dzieci  języka polskiego. W 1935 roku rowerem pojechał do Warszawy na II Zlot Młodzieży Polskiej z Zagranicy. W tym samym roku umarł ojciec. Rodzina na jego grobie na cmentarzu katolickim w Lünen wystawiła pomniczek z napisami - w języku polskim. Nie było pozwolenia. Hitler znajdował się przy władzy i zaczęły się szykany. Przetrwali.

Bolesław miał wtedy 23 lata i nasilił działalność w środowiskach polonijnych. Był prezesem Towarzystwa Polskiej Młodzieży Katolickiej, kierował zespołem teatralnym, zajął się sportem polonijnym – organizował zawody sportowe i wycieczki. W Bochum ukończył 4-semestrowy kurs dla instruktorów wychowania fizycznego. 6 marca 1938 r. był delegatem na historyczny Kongres Polaków w Niemczech, który odbył się w Berlinie. Kiedy wybuhła wojna miał 27 lat.

W karnej kompanii

Polacy w Westfalii mieli obywatelstwo niemieckie i byli uznawani za Reichsdeutschów.  Taka też była narodowościowa sytuacja Brodowiaków. Ale oni, nie bacząc na zagrożenie, nadal pielęgnowali polską kulturę, spotykali się we własnym gronie, mówili i modlili się po polsku, śpiewali polskie pieśni, a co najbardziej niebezpieczne - kontaktowali się z polskimi jeńcami. Być może Bolesław przeżyłby jakoś wojnę w spokoju, gdyby nie  kolejowy incydent w 1940r.

Heinrich Sodeikat ze Schliengen:
- Pan Brodowiak był członkiem polskiego związku młodzieżowego i jego prezesem w Lünen – Süd, który w 1939 r. został zdelegalizowany. Pan Brodowiak utrzymywał kontakty z polskimi jeńcami wojennymi i polskimi przymusowymi robotnikami, którzy byli zatrudnieni u okolicznych gospodarzy. W którąś z sobót w czerwcu 1940 r. Jahrfeld, Brodowiak i ja jechaliśmy pociągiem do Dortmundu. Pan Brodowiak rozmawiał z jakimś człowiekiem, który miał przypiętą literę „P”. Przed Dortmundem podeszli do niego dwaj mężczyźni, okazali się znaczkami Gestapo i zabrali go ze sobą.    

Erich Jahrfeld  z  Lünen:
- Pan Bolesław Brodowiak mieszkał w Lünen – Süd , Hoffmanstrasse 7. Należał do polskiej organizacji młodzieżowej. Organizacja została rozwiązana w 1939 r. Byliśmy dobrymi kolegami od młodości. W 1940 r. jechaliśmy pociągiem osobowym do Dortmundu – rozmawiał z Polakiem po polsku. Przed Dortmundem doszło do niego dwóch panów, jeden z nich pokazał odznakę „Gestapo”. Na stacji został zabrany i przesłuchany w Gestapo Dortmund – Hörde. Po dłuższym czasie został przetransportowany do Lünen – do więzienia policyjnego.

Przesłuchania, długie przesłuchania, po których nastąpiła administracyjna decyzja Gestapo. Brzmiała mnie więcej tak: - Prewencyjnie, bez rozprawy, osadzić Brodowiaka w więzieniu policyjnym w Lünen. Tam pozostawał do sierpnia 1941r. Wtedy, choć oficjalnie go zwolniono, za bramą więzienia czekał konwój Wehrmachtu. Tak znalazł się w karnej kompanii, którą wysłano na front wschodni. Doszedł do Leningradu, tam został ranny. Wycofany na zaplecze, ostatecznie dostał się do niewoli francuskiej. Zwolniony, wrócił do rodzinnego Lünen i po paru miesiącach podjął decyzję o wyjeździe do Polski. Miał 34 lata.

Z rozmowy z Bolesławem  Brodowiakiem:
    - Życie mnie przećwiczyło, niejedno widziałem, wojna zrobiła swoje - nie potrafiłem się już wpasować w niemieckie realia. Chciałem być w Polsce i pracować z polską młodzieżą. To było moje podstawowe marzenie.

Trafił do Kościana, uzyskał obywatelstwo polskie, a tutejszy Inspektorat Szkolny w oparciu o niemieckie papiery skierował go jako nauczyciela wychowania fizycznego do Wilkowa Polskiego. Zajął się też sportem. Zorganizował w powiecie kościańskim liczne Ludowe Zespoły Sportowe, uczył wychowania fizycznego w kościańskim liceum i w szkole zawodowej. Obruszał się, gdy mówiłem do niego zawsze „panie profesorze”, ale w końcu przyznał, że się przyzwyczaił i że sprawia mu to przyjemność. Był przez młodzież bardzo lubiany. Pracował w placówce „Służby Polsce”, w  Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” i w Wytwórni Gazów Technicznych „Polgaz” w Kościanie. Ma wielkie zasługi w popularyzacji sportu kręglarskiego nad Obrą. 

Perfekcyjnie znał język niemiecki – często, także w ostatnich latach, wiele instytucji, organizacji i przedsiębiorstw, korzystało z tej jego umiejętności. Do końca życia umysł miał jasny. W czasie pracy w „Polgazie” znalazł się w polu uwagi Służby Bezpieczeństwa. Wiadomo – tłumaczył rozmowy z zagranicznymi odbiorcami gazów, na dodatek przyjaźnił się z pracującym w tej firmie bratem kapelana Radia Wolna Europa sławnego księdza Kirschke i jeszcze – co miano mu zupełnie za złe – rozmawiał z klientami z Zachodu bez świadków. SB miało w „Polgazie” dwóch tajnych współpracowników, pięć kontaktów operacyjnych i trzy kontakty służbowe. Tak obstawionego zakładu nie było w powiecie. Bolesława Brodowiaka nie ma oczywiście w wykazie agentury. Za to m.in. w sprawie o kryptonimie „Argon” pojawiają się donosy tajnych współpracowników o pseudonimach „Marcin” i  „Długi”, z których  wysnuto wnioski, że w 1975 r. Brodowiak spiskował z zagranicznymi klientami. Było to oczywiste kłamstwo, a może agenturalna nadgorliwość. 

Z rozmowy z Bolesławem  Brodowiakiem:
    - Wzywano mnie do SB, nachodzili mnie oficerowie służby. Chcieli wiedzieć, o czym rozmawiam z Niemcami i Amerykanami, kiedy nie ma świadków. Mówiłem, że o pogodzie, o historii rodzinnej, o geografii, bo rzeczywiście o tym rozmawialiśmy. Nie wiem, czy to trafiało do przekonania, ale zostawiali mnie w spokoju.

*
Polityki unikał jak ognia. Za to korespondował z Edmundem Osmańczykiem oraz z działaczami Związku Polaków „Zgoda” w Niemczech. W portfeliku nosił znak „Rodła” , znał na pamięć – w języku polskim i niemieckim - Pięć Prawd Polaków i często powtarzał jedno z nich: „Polska Matką naszą, nie wolno o Matce mówić źle”. Niech mu więc teraz ta nasza polska ziemia lekką będzie.  


JERZY ZIELONKA 

GK 39/2009

Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 13.58.130.219

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.