Magazyn koscian.net

2008-07-23

Wniebowzięta

Wieś, czasy władzy ludowej, biedy i szarości, i do tego ona - w kolorowych butach na obcasie, kapeluszu i długich białych rękawiczkach, grywająca na fortepianie i pijająca kawę w porcelanowych filiżankach. Mówiono o niej księżniczka, pułkownikowa, albo po prostu pani Tola. Siedziała w pierwszej ławce w kościele i jako pierwsza z okolicy poleciała samolotem. - Ją albo się kochało, albo nie znosiło. Nie szło przejść obok niej obojętnie - komentuje Leszek Balcer.

Dama to najczęściej powtarzane określenie pułkownikowej, a że była jedyna w swoim rodzaju, można rzec - pierwsza dama Starego Bojanowa. Bo to po Starym Bojanowie właśnie w długich, białych rękawiczkach chadzała.

- Antonina z Bombickich Lipińska... - przedstawia swą prababkę (ze strony matki) Piotr Balcer, pokazując zdjęcie z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. - Bombiccy z okolic Tarnowa pochodzili, a ojciec prababki był zarządcą majątku książąt Lubomirskich w Gaci Przeworskiej. Tam prababka się wychowywała można powiedzieć jak księżniczka, bo księżna dzieci nie miała i całą miłość na Antosię przelała. Wielki fortepian, który w Starym Bojanowie stał do śmierci prababci to był prezent ślubny od Lubomirskich.

Gdy wychodziła za mąż, miała siedemnaście lat, a jej mąż - przyszły bohater wojenny - o szesnaście więcej.
- Czy z miłości za mąż wyszła, nie wiem. Czasy były takie, że się pannie odpowiednią partię znajdowało i wydawało... Z listów, na które jeszcze za życia prababki przypadkiem trafiłem, wynika, że rozrywkowa była to kobietka. Jakieś sądy honorowe, sądy koleżeńskie, bileciki z przeprosinami dla pradziadka od innych oficerów... Pradziadek co rusz jednostki zmieniał i my sądzimy, że to za sprawą swej charakternej, młodej małżonki - opowiada pan Piotr.

Listy i bileciki, niestety, się nie zachowały. Pułkownikowa albo je sama zniszczyła, albo je - jak to u legendarnych postaci bywa - myszy zjadły. A między sądami honorowymi porucznik (wówczas) Lipiński w pruskiej armii walczył na frontach: włoskim, bałkańskim i w Karpatach, a 1 listopada 1918 roku wraz z całą kompanią jako kapitan wstąpił do polskiego wojska. Do Starego Bojanowa wprowadził się z żoną zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Piękny, nowy dom i kilkanaście hektarów ziemi dookoła niego Adam Lipiński otrzymał za zasługi wojenne. Antonina miała wtedy 21 lat. Kilka miesięcy później urodziła córkę - Zofię. Ją pochłonęło macierzyństwo, a jego wojna polsko-bolszewicka, w czasie której trafił do bolszewickiej niewoli. Wrócił do domu dopiero we wrześniu 1921 roku. Potem służył w wielu, często odległych od Starego Bojanowa jednostkach, by w 1930 roku przejść na emeryturę i zatrudnić się jako urzędnik Kasy Chorych. I może wiódłby spokojne życie dalej, gdyby nie kolejna wojna. We wrześniu 1939 roku pojechał do Lwowa tuż przed napaścią ZSRR. Po kilku miesiącach dopadło go NKWD. Trafił między innymi do obozu w Starobielsku. Ocalał. Gdy po miesiącach niewoli pułkownik wraz z armią generała Andersa przemierzał świat, pułkownikowa walczyła o życie swoje i córki. Gospodarstwo przejęli Niemcy. Wróciła do niego dopiero, jak ci uciekli. Po latach opowiadała, że w stodole ukrywała angielskich lotników.
- Jakoś nie wierzę, może i byli lotnicy, ale żeby akurat u niej... - wzdycha Leszek Balcer.
Ale że tupet miała, odważna i harda była i do tego patriotka - to przyznaje bez oporów.
- Kto wie... - dodaje zaraz.

Po wojnie pułkownik wylądował w Londynie, a pułkownikowa w Starym Bojanowie. On nie chciał po raz trzeci trafić do sowieckich kazamatów. Ona chciała znów być na włościach. Prowadziła więc gospodarstwo, wychowywała córkę, potem wydała ją za maż, doczekała się dwóch wnuczek. Była jak kolorowy ptak.

- Jak się tak człowiek po Starym Bojanowie pokręci, to ludzie do dziś ją jeszcze pamiętają, choć tych, co ją znali tak naprawdę dobrze, to już niewielu zostało. Zostały po niej anegdoty. Bo to zwykła kobieta nie była na pewno - kiwa głową pan Leszek.
- O nie! - śmieje się pan Piotr.
- Kolędy w jej domu pamiętam do dziś, choć przecież od czasów, gdy byłem ministrantem, minęło wiele czasu - uśmiecha się sołtys Starego Bojanowa, Wiesław Kasperski. - Stół zawsze suto zastawiony i te filiżaneczki, spodeczki, serwetki... Takiej zastawy tu nikt nie miał, a wszystko zdobione w kwiatki... Jakby się w filmie było...
- I spóźniała się - dopowiada sołtysowa. - Do kościoła przychodziła tak, że z marszu szła do komunii. - śmieje się.

- Jak się spóźniła na drogę krzyżową i to tak, że gdy przyszła, był koniec, to sama ją w kościele, jak gdyby nigdy nic przeszła. A kościelny musiał czekać, aż ona skończy. Żyła tak, jakby czas dla niej nie miał znaczenia i tylko od czasu do czasu czuła, że jednak do jego rytmu dostosować się musi - wspomina Piotr Balcer. - A więc wstawała przed południem, zaznaczam, mieszkała na wsi, śniadanie jadła około południa, a obiad wieczorem. I oczywiście jadała podwieczorki. Ze zmianą tego rytmu miała wielkie problemy. Kiedyś zamówiła taksówkę ze Śmigla na godzinę szóstą. Taksówkarz przyjechał, dzwonił, dzwonił i dzwonił, aż wyszła w szlafroku i powiedziała dziękuję. Zamówiła go, żeby ją obudził!!! Bała się, że inaczej nie zdąży na pociąg o ósmej.

A wyjeżdżała często i to niezależnie od pory roku. W czasie żniw i siarczystych mrozów. Do rodziny i znajomych rozsianych po całej Polsce. Jeździła więc i w góry, i nad morze, i na wschód, skąd pochodziła.
- Za wszelką cenę chciała żyć jak pani. Jeździła w gości, jak księżna - dopowiada Piotr Balcer. - Jeździła pociągiem, ale tak, jakby on tylko dla niej jechał. Na przykład notorycznie wsiadała do pospiesznego i domagała się, by ten zatrzymywał się dla niej w Starym Bojanowie. Wykłócała się o to okropnie, a raz to nawet pociągnęła za hamulec awaryjny. I pociąg stanął a ona wysiadła... Kiedyś - to mi opowiadał ktoś, kto widział - na stacji w Starym Bojanowie nagle się parowóz towarowy zatrzymuje, drzwi parowozu się otwierają i z kłębów pary wyskakuje strasznie usmalony facet, a w drzwiach parowozu zaraz staje pułkownikowa Lipińska. Cała w bieli! I ten umorusamy kolejarz rękę jej podaje, a ona wysiada. No, jak w filmie!

- Jakoś tak na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pojechała do jednostki wojskowej do Leszna - uśmiecha się Leszek Balcer. - Wparowała tam: Ja jestem pułkownikowa Lipińska, mój mąż był tu zastępcą dowódcy pułku - oznajmiła. Że w latach dwudziestych, tego już chyba im nie powiedziała - I potrzebuję natychmiast kilku żołnierzy do pomocy w gospodarstwie! I proszę sobie wyobrazić, dostała! Kilka lat przyjeżdżali potem do niej.

- Miałem jakieś dziesięć lat i przeczytałem prababci w gazecie, że LOT ogłosił obniżkę cen biletów dla osób powyżej siedemdziesiątego piątego roku życia. To była pierwsza połowa lat osiemdziesiątych. Prababcia miała już osiemdziesiąt pięć lat - to się łapała - opowiada pan Piotr. - I potem dowiedzieliśmy się, że owszem, poleciała sobie z Poznania do Rzeszowa. Z Rzeszowa miała blisko do tej swojej Gaci Przeworskiej. Tak jej się to ładnie udało, bo do Gaci to jeździła co roku. Poleciała więc sobie w ramach promocji tam i z powrotem. Była chyba pierwszą latającą kobietą tej okolicy.

- Wykorzystywała wszelkie możliwe koneksje. A, że przez salony Lubomirskich i wojskowe znała wiele osób, to udawało jej się wiele. Przed wojną podejrzewano ją nawet, że była pracownikiem wywiadu. Bywała w najlepszych salonach... Ale korzystała potem ze wszystkich znajomości, nie tylko salonowych. Tu głęboka komuna, a ona do ważnego sekretarza partii: Ja ciebie znam! Twój ojciec był u mnie fornalem! Ty mi musisz pomóc! - śmieje się Leszek Balcer.- I plany rolne w gminie jej umorzyli. Nie musiała oddawać.

- Pojechała raz nawet do marszałka Michała Roli Żymierskiego, bo jednostka pradziadka w pierwszej wojnie jednostkę Roli uratowała przed sromotną klęską. Wszystko to opisane było w pamiętniku Lipińskiego... Z tej interwencji nic akurat nie wyszło, bo Rola udał, że nie pamięta, albo może istotnie zapomniał. W każdym razie prababkę spławił, co łatwe nie było... - śmieje się pan Piotr.

- W tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym albo szóstym roku załatwiła dla wsi trzy wagony węgla. I to skąd! Z Gdańska! A trzeba pamiętać, że węgiel był wtedy na wagę złota! - opowiada pan Leszek.

Gdy chciała, by wnuczki pomogły jej przy pieczeniu ciasta telefonowała, że jest umierająca. A ciasta piekła takie, że się obu Balcerom na ich wspomnienie oczy mgliste robią.
- A konfitury jakie... I wszystkie zioła, i przyprawy w moździerzu tłukła. Nic gotowego nie miała. Wszystko swoje. Takich pierników, jak ona piekła, nikt nie robił. Cały rok na nie czekaliśmy - dopowiada pan Leszek.
- A w spiżarni pełno ogórków, grzybów, kompotów, konfitur... - wzdycha pan Piotr.
Co niedziela kawę pijało się u niej pod klonem. Serweteczki, filiżaneczki, konfiturki... Kapelusze trzymała w pudłach na kapelusze, a miała ich tyle, co Hanka Bielicka. Rzeczy nie kupowała w sklepie. Wszystko szyła sobie na miarę u zaufanej krawcowej. Jak długo się dało, chodziła w butach na obcasie. Z czasem coraz wolniej, ale laski nie wzięła ze sobą nigdy. W kapeluszu, butach dobranych pod kolor garsonki, długich, białych rękawiczkach... - tak pamięta ją sołtysowa Starego Bojanowa.
- To była dama - stwierdza.

Z mężem, pułkownikiem nieodpowiedniego wojska w obcym kraju, miała kontakt listowny. Zobaczyła go po 22 latach rozłąki. Gdy ona starała się prowadzić ziemiański tryb życia w Starym Bojanowie, on w Anglii pracował na życie jako stolarz. Przypłynął statkiem. Miał kuferek, ale w nim mały zwitek funtów, tysiące zdjęć z armii Andersa, pobytu w Izraelu i z Londynu, namalowane własnoręcznie obrazy, maszynę do pisania z angielską czcionką i radio, które odbierało Wolną Europę. Był już staruszkiem. Agenci bezpieczeństwa nękali go potem trochę, ale w końcu dali spokój. Żołnierskiej emerytury nie dostał, bo walczył w niewłaściwej armii. Żył w Polsce z zasiłku socjalnego. Dwa i pół roku po powrocie (w 1963 roku) zmarł. Pochowano go na cmentarzu w Starym Bojanowie. Do upadku komunizmu nie pozwalano rodzinie na postawienie tablicy na jego grobie. Antonina Lipińska z Bąbickich w ogromnym domu została sama. Nigdy go nie zamykała. Przez jakiś czas ktoś pomagał jej w gospodarstwie. Załatwiła sobie też pomoc z opieki społecznej, ale żadna z wolontariuszek nie mogła z pułkownikową zbyt długo wytrzymać, bo ta traktowała je jak służące.

- Żeby się dostać do ZBOWiD-u napisała taką historyjkę: była łączniczką towarzysza Lenina, gdy ten był w Poroninie i była wtajemniczona w wiele spraw. Do ZBOWiD-u ją przyjęli, ale dodatku do emerytury nie dostała. Do dziś jednak jestem pod wrażeniem jej twórczego podejścia do tematu - śmieje się pan Leszek.

- Przeżyła męża, córkę i swe jedyne, dwie wnuczki. Córka i wnuczki zmarły na raka. I gdyby nie potrącił jej samochód, wierzę, że żyłaby do dziś. To była bardzo silna kobieta - wzdycha Leszek Balcer.
- Nie patrzyła, bo przecież ona, pułkownikowa Lipińska, nie musi. To kierowca powinien na nią uważać. I ją coś rozjechało. Trafiła do szpitala, coś się nie goiło... - dopowiada Piotr.

Nie uważał kierowca w Toruniu. Tam pułkownikowa jeździła bardzo często do osieroconych prawnucząt. Zmarła kilka tygodni po wypadku. To był styczeń 1989 roku. Pułkownikowa Lipińska z Bąbickich spoczęła na tym samym cmentarzu co pułkownik, ale zgodnie z życzeniem żołnierza, w osobnym grobie. Piękny dom Lipińskich podupadał już za życia staruszki, ale po jej śmierci zaczął w nim hulać wiatr. W 1998 roku kupili go Violetta i Dariusz Dębniak ze Śmigla. W przestrzeń domu włączyli budynek gospodarczy, przenieśli werandę, wyremontowali dach, odrestaurowali stare okna.
- Znaleźliśmy swoje miejsce - przyznaje Dariusz Dębniak. - Nie zamieszkałbym nigdzie indziej na świecie. Kochamy ten dom.

A rytm życia domu nadal mierzy stary, stojący zegar pułkownikowej. Dębniakom udało się go odkupić. I w niedzielę, jak za dawnych czasów, pija się tam czasem kawę pod klonem.
- Mówią, że pułkownikowa uśmiecha się w grobie, bo jej dom wrócił do dawnej świetności. Mam nadzieję, że tak jest - uśmiecha się nowy właściciel.

A w parafialnym kościele w Starym Bojanowie do dziś wisi jedna z trzech namalowanych przez pułkownika na obczyźnie kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Malował je pieczołowicie kilka lat. Druga wisi w kościele w Lincoln w Anglii, gdzie mieszkał, a ostatnia w polskim kościele w Goeteborgu. (Al)

GK 30/2008

Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.144.255.55

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.