Wiadomości
13 grudnia 201938. rocznica wprowadzenia stanu wojennego
13 grudnia 1981 roku władzę przejęła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Od północy trwały aresztowania, przerwana była łączność telefoniczna, na ulicach pojawiło się wojsko. Represje nie ominęły także kościańskich działaczy ,,Solidarności’’.
Po odzyskaniu przez Polskę suwerenności powstało wiele opracowań na temat stanu wojennego. Spór o jego znaczenie trwa od ćwierćwiecza i pewnie nigdy się nie skończy. Dla młodych wydarzenia z tamtych lat, to jedynie znany z podręczników szkolnych epizod z historii Polski. Starsi do dziś pamiętają niepewność i lęk, które odczuwali w niedzielę 13 grudnia 1981 roku. Nikt wówczas nie wiedział jak potoczą się losy kraju i ich samych.
Chcąc przybliżyć atmosferę tamtych wydarzeń publikujemy fragmenty książki ,,Solidarność Ziemi Kościańskiej. 1980 - 2005’’ – pracy zbiorowej pod redakcją Ryszarda Wawrzyniaka - wydanej przez Starostwo Powiatowe w Kościanie i Instytut im. Gen. Stefana ,,Grota’’ Roweckiego w Lesznie. Ta ciekawa publikacja ukazała się w niewielkim nakładzie 500 egzemplarzy. Tym bardziej warto zacytować wybrane z niej fragmenty dotyczące stanu wojennego. Będą to wspomnienia Kazimierza Mizerki i Stefana Żurka. (s)
KAZIMIERZ MIZERKA
Wspomnienia z czasu internowania
Od pamiętnego dnia 13 grudnia 1981 r. minie w końcu tego roku 16 lat [tekst z roku 1997 – red.]. Po tylu latach wiele spraw ulatnia się z pamięci, jednak dramatycznych wydarzeń związanych z internowaniem nie sposób wymazać. Tkwią one głęboko w mojej świadomości, chociaż udało mi się szczęśliwie powrócić do domu, a potem jeszcze wiele lat pracować zawodowo i społecznie.
Dzień 12 grudnia 1981 r. spędziłem z rodziną w radosnej atmosferze, gdyż po dłuższej nieobecności przyjechał z Krakowa syn z synową. Skończył się strajk studentów na Akademii Górniczo-Hutniczej i na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie syn i synowa studiowali.
W nocy z 12 na 13 grudnia postanowili wrócić do Krakowa, gdyż miały się zacząć normalne zajęcia na uczelniach. Wspominam o tym dlatego, że właśnie syn przyniósł nam pierwszą wiadomość o aresztowaniach w Kościanie. Gdy szedł w nocy na dworzec, zauważył, że przed Komendę Milicji nadjeżdżały już tzw. „suki” milicyjne i zwoziły aresztowanych. Syn zdążył jeszcze wrócić do domu i ostrzec mnie i żonę. Sam jednak postanowił, iż pojadą z żoną do Krakowa. Później okazało się, że przez przeszło dwa miesiące nie było żadnej wiadomości od nich. Zajęcia na wyższych uczelniach były zawieszone. Łączność telefoniczna nie działała i nie było żadnej możliwości nawiązania kontaktu.
Noc z 12 na 13 grudnia u mnie w domu mięła jednak spokojnie, prócz tego, że wyłączono nam telefon. Rano dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Trudno opisać uczucie, jakie mnie wtedy ogarnęło. Głęboki smutek, rozczarowanie, że oto rozwiały się wszelkie nadzieje na demokratyzację życia w Polsce, legły wielkim ciężarem na sercu. Mnie internowano w środę 16 grudnia. Przed dom nadjechała „suka” milicyjna i czterech uzbrojonych ludzi wpadło do mieszkania, a dwóch pilnowało wyjścia przed blokiem. W mieszkaniu była tylko 16-letnia córka i 13-letni syn. Ja i żona byliśmy w Liceum, gdyż mimo odwołania zajęć szkolnych, nauczyciele musieli się codziennie meldować w pracy. Najbardziej smutne było to, że szczegółową rewizję w mieszkaniu przeprowadzono przy nieletnich dzieciach. Warto dodać, że w czasie rewizji, mimo powagi sytuacji, nie brakowało momentów humorystycznych. W trakcie przeszukiwania pokoju córki znaleziono portret (rysunek) marszałka Piłsudskiego. Wtedy jeden z rewidujących odezwał się ostrym tonem do córki : „panna kocha się w marszałku”! Córka przytomnie odpowiedziała : „a nie wolno”. Jeszcze bardziej groteskowo przebiegał fakt znalezienia toporka harcerskiego w pokoju syna. Przeszukujący wpadł do pokoju, gdzie była reszta zgromadzona i krzyknął: „patrzcie, co wrogowie na nas mają”. Syn głośno roześmiał się, bo go ubawiła ta sytuacja, ale został skarcony: „nie śmiać się, stan wojenny”.
Gdy wróciłem do domu, dowódca grupy oznajmił, iż jestem internowany i zabierają mnie na komendę. Żonie powiedział, że ma areszt domowy, a następnego dnia ma się zameldować w wojewódzkiej Komendzie Milicji w Lesznie. Wyprowadzono mnie z domu pod strażą, do wieczora trzymano na Komendzie Milicji w Kościanie, a po godz. 18.00 czterech uzbrojonych milicjantów wiozło mnie skutego kajdankami do Leszna. Byłem zupełnie zaskoczony absurdalnością tej sytuacji. Kraj przeżywał straszliwy kryzys gospodarczy, półki sklepowe świeciły pustkami, brakowało paliwa, a tu w całej Polsce zwozi się internowanych do ośrodków odosobnienia nie szczędząc środków na ich utrzymanie i strzeżenie. W Lesznie było już kilka osób internowanych z Kościana. Czterech funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa usiłowało nam wmówić, że Solidarność szykowała zbrojny zamach na władze ludowe. W Kościanie rozpowszechniano celowo plotkę, że działacze Solidarności mają w domach listy tych funkcjonariuszy partyjnych, na których będą dokonywać samosądów. Były to ohydne oszczerstwa i pomówienia, ale nikt z anonimowych autorów tego pomysłu nigdy go nie odwołał.
Po trzech dniach pobytu w areszcie w Lesznie przewieziono mnie i jeszcze dwóch internowanych z Kościana do więzienia w Ostrowie Wielkopolskim. Było tam wielu internowanych z województwa kaliskiego i leszczyńskiego.
Znalazłem się w małej celi, w której umieszczono 10 więźniów politycznych. Wszyscy oni zostali nagle zabrani z domów rodzinnych, gwałtownie wyrwani ze swego środowiska, toteż atmosfera w celi była napięta. Toczyliśmy nieustanne dyskusje, co z nami będzie i jak potoczą się dalsze losy kraju. Warto jednak dodać, że wobec siebie wszyscy byliśmy bardzo życzliwi i wzajemnie się wspierali na duchu. Raz dziennie wypuszczano nas dwójkami na spacer, ale nie wolno było ze sobą rozmawiać. Strażnik więzienny (klawisz) stał i pouczał: „nie godać, żebyś nie godoł, to byś tu nie siedzioł”. Martwiło mnie to, że od syna i synowej, którzy studiowali w Krakowie, nie było żadnych wiadomości. Służba bezpieczeństwa w Kościanie „rozpuściła” plotkę, że syn w Krakowie jest aresztowany. W straszeniu ludzi i wywieraniu na nich presji psychicznej władza ludowa była zawsze silna. Prawdą było jednak to, że syn w Krakowie był inwigilowany przez Urząd Bezpieczeństwa i miał z nimi do czynienia przez cały okres stanu wojennego. Studenci Akademii Górniczo-Hutniczej w czasie legalnej działalności NSZZ „Solidarność” drukowali materiały dla działaczy związkowych. Po wprowadzeniu stanu wojennego udało im się schować część urządzeń drukarskich i dalej prowadzić nielegalną już działalność, toteż byli „pod szczególną opieką” służb bezpieczeństwa.
W areszcie śledczym w Ostrowie przeżyłem też Wigilię i święta Bożego Narodzenia. W dniu Wigilii przybył do mnie najstarszy syn Jacek i przywiózł paczkę żywnościową, a co ważniejsze pierwsze wiadomości o rodzinie. Okazało się, że żona wielokrotnie dopominała się w Rejonowej Komendzie Milicji w Kościanie oraz w Wojewódzkiej Komendzie Milicji w Lesznie o informację gdzie przebywam. Dzień przed Wigilią otrzymała wiadomość z Leszna i wysłała najstarszego syna, wówczas studenta, do Ostrowa. Sama nie mogła przybyć, gdyż córka i najmłodszy syn po przebytej rewizji bali się zostać bez opieki w domu. Dowiedziałem się również, że wielu życzliwych ludzi wspomaga moją rodzinę. Byłem i jestem nadal bardzo za to wdzięczny. Wigilię i święta Bożego Narodzenia spędzone w celi więziennej będę pamiętał do końca swoich dni. Niektórzy z nas otrzymali paczki z domu. Podzieliliśmy wszystko między siebie; był też opłatek i mała choineczka na stole. Śpiewaliśmy kolędy, ale myślami każdy z nas był w swoim rodzinnym domu. W Ostrowie dwukrotnie mogliśmy uczestniczyć we mszy świętej odprawianej dla internowanych. Było to dla wszystkich wielkie przeżycie, bo umocniło nas na duchu i pokrzepiło nadzieję na rychły powrót do domu.
6 stycznia 1982 roku zostałem jeszcze z jednym internowanym z Gostynia wywieziony z Ostrowa do ośrodka internowania w Darłówku nad morzem. Warto wspomnieć o tej podróży, bo była ona szczególnie emocjonująca. Byliśmy skuci kajdankami, a wiozło nas dwóch milicjantów. Zima była wtedy mroźna, a drogi zasypane śniegiem. Gdzieś po drodze samochód utknął w zaspach. Konwojujący nas milicjanci zatrzymali autobus i kazali pasażerom odkopać auto. Gdy po raz drugi zapadliśmy w śnieg, milicjanci musieli sobie sami dać radę. Nie mieli odwagi nas rozkuć, bo przełożeni pewno musieli ich pouczyć, że wiozą groźnych przestępców. Nie mieliśmy w drodze żadnego pojęcia dokąd nas wiozą. Pytani o to milicjanci odpowiadali: „Na białe niedźwiedzie” Dzisiaj można się z tego śmiać, ale wtedy nie było nam wesoło.
W Darłówku byliśmy pierwszymi więźniami. Wkrótce zaczęto zwozić internowanych z całej Polski. Zachowałem listę tych uwięzionych, którzy przebywali w Darłówku w tym czasie, gdy ja tam byłem. Widnieją na niej 82 nazwiska osób, w tym z Krakowa, ze Szczecina, z Radomia, z Gliwic, z Piekar Śląskich, z Warszawy, Raciborza, Wrocławia, z Janowa Lubelskiego, z Poznania, z Jeleniej Góry, z Łodzi, Opola, Torunia, Gostynia i wielu innych miejscowości. Byli to nie tylko działacze „Solidarności”, ale także członkowie różnych organizacji opozycyjnych, jak również żołnierze AK.
W Darłówku warunki życia były znacznie lepsze, gdyż był to dawny ośrodek wczasowy położony nad samym morzem, ale teraz zamknięty i otoczony uzbrojoną strażą bezpieczeństwa.
W obrębie ośrodka mogliśmy się poruszać tylko w towarzystwie uzbrojonych żołnierzy. Nawet wtedy, gdy ktoś z rodziny przyjechał w odwiedziny, a takie były dozwolone raz w miesiącu, to z jednego bloku do drugiego, do sali odwiedzin, internowany był przeprowadzany pod strażą. Wszelkie paczki z żywnością czy odzieżą, przywiezione z domu, były dokładnie kontrolowane, a wszelkie puszki otwierane.
Przed internowaniem w Kościanie pełniłem funkcję Przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej. Wybrano mnie na to stanowisko w 1980 r. gdy legalnie działała „Solidarność”. W końcu stycznia 1982 r. do Darłówka przyjechały władze bezpieczeństwa z Leszna. Wezwano mnie na przesłuchanie i usilnie namawiano, bym dobrowolnie zrzekł się funkcji przewodniczącego, wtedy będę zwolniony. Kategorycznie odmówiłem i wtedy doszło do ostrej wymiany zdań, broniłem swego stanowiska twierdząc, że wybrało mnie społeczeństwo miasta Kościana i tylko ono może mnie odwołać. Oświadczyłem, że warunków nie przyjmuję i zostaję w Darłówku. Mimo iż nie uległem namowom, zwolniono mnie 1 lutego 1982 r. Późnym wieczorem przywieziono mnie do domu i od tego momentu już miejscowa służba bezpieczeństwa wzięła mnie „pod swoją opiekę”. Dom był często obserwowany, a jeżeli przyjechali jacyś goście samochodem, natychmiast zjawiała się w pobliżu milicja z krótkofalówkami.
Pewnego wieczoru przed godziną policyjną syn wyprowadził psa przed nocą. Przed blokiem stał milicjant i zażądał od niego legitymacji. Syn był uczniem szkoły podstawowej. Milicjant spisał jego dane osobowe twierdząc, że wyszedł na „zwiady”, by sprawdzić czy przebywający w naszym mieszkaniu opozycyjni działacze mogą bezpiecznie opuścić dom. Musiałem ostro interweniować, bo chłopak był wystraszony, a działania milicji absurdalne. Tłumaczył się, że otrzymał polecenie spisywania każdego, kto wychodzi z naszego mieszkania.
Innym razem odwiedziło mnie 3 znajomych księży. Gdy opuszczali mój dom, natychmiast zostali zatrzymani. Zrewidowano ich auto i czyniono trudności z wyjazdem do domu. Płatni donosiciele działali bezbłędnie. 14 lutego 1982 r. przeprowadzono w moim mieszkaniu ponowną rewizję. Prokuratura Wojsk Lotniczych w Poznaniu zatwierdziła decyzję Komendy Wojewódzkiej Milicji w Lesznie o przeszukaniu mieszkania. Tym razem było podejrzenie o rozpowszechnianie ulotek antypaństwowych na terenie Kościana.
Po powrocie z Darłówka wróciłem do pracy w szkole, chociaż po dwóch dniach musiałem się udać do Kliniki Kardiologicznej we Wrocławiu na badania, gdyż zaczęły się kłopoty ze zdrowiem. Koleżanki i koledzy nauczyciele, jak również młodzież, przyjęli mój powrót z radością. Pragnę jeszcze wspomnieć, że w czasie mojego pobytu w Darłówku, z inicjatywy koleżanek i kolegów nauczycieli w kościele farnym w Kościanie została odprawiona msza święta w intencji mojego powrotu.
Wkrótce podjąłem także pracę w Miejskiej Radzie Narodowej, gdyż nadal byłem jej przewodniczącym. Odbyła się jednak specjalna sesja, na której głosowano czy mam ustąpić z funkcji czy pozostać. Grono odważnych radnych zadecydowało w głosowaniu o tym bym pozostał. Dla mnie było to ważne wydarzenie, gdyż budziło wiarę w tych mieszkańców naszego miasta, którzy mieli odwagę mieć własne zdanie i nie poddać się presji władz partyjnych.
Gdy z perspektywy wielu lat wspominam stan wojenny i internowanie, dochodzę do następujących wniosków:
- stan wojenny stał się dla wielu Polaków źródłem niepotrzebnych udręk i cierpień,
- pociągnął za sobą wielkie koszty,
- zahamował rozbudzoną inicjatywę społeczeństwa, a wielu ludzi wtrącił w stan apatii i bezczynności,
- opóźnił na wiele lat proces demokratyzacji i rozwoju gospodarczego,
Dla mnie internowanie było trudnym przeżyciem i gorzkim doświadczeniem. Nie pozbawiło mnie jednak życzliwości dla ludzi i wiary w nich. Dodam jedynie, że decyzja 9/IV o internowaniu mnie wydana przez Komendę Wojewódzką MO w Lesznie brzmiała: „ Pozostawienie na wolności Kazimierza Mizreki zagrażałoby bezpieczeństwu Państwa i porządkowi publicznemu”. Decyzja datowana była na 12 grudnia 1981 r. a wręczono mi ją 1 lutego 1982 przy zwalnianiu z Darłówka.
STEFAN ŻUREK
Chcieli nas złamać
W sierpniu 1980 r. przebywałem na zwolnieniu chorobowym. Pracowałem wtedy w Swarzędzkiej Fabryce Mebli – Zakład nr 6 w Kościanie. Na wieść o strajkach w stoczni w Gdańsku w początku września przyszli do mnie koledzy z firmy. – Coś trzeba zrobić – mówili. Po powrocie do pracy zaczęliśmy się organizować w wolny związek. Kilkanaście osób utworzyło komitet założycielski. Pamiętam, że wśród nas byli.: Janina Springer, Czesław Beszterda, Zdzisław Krakowiak, Józef Krzyżaniak, Leon Leśny, Janusz Mądry, Czesław Rybczyński, Stanisław Sobol, Jan Spławski, Stefan Szwarc, no i ja. Powiadomiliśmy kierownika zakładu, że organizujemy tymczasowy komitet założycielski nowych związków, a na przełomie listopada i grudnia 1980 r. udaliśmy się do Poznania i zarejestrowaliśmy się w MKZ ,,Solidarności’’. Otrzymaliśmy numer 1006. Byliśmy jednym z pierwszych komitetów w Kościanie. Nasz zakład zatrudniał wtedy ok. 180 pracowników, w krótkim czasie do ,,Solidarności’’ zapisało się ok. 100.
Do stycznia 1981 r. w rejonie kościańskim powstało 19 komitetów zakładowych. Wtedy – 15 stycznia - w świetlicy Wytwórni Wyrobów Tytoniowych w Kościanie odbyło się pierwsze spotkanie przedstawicieli zakładowych ,,S’’, na którym powołano Komisję Koordynacyjno – Porozumiewawczą Ziemi Kościańskiej. To był wielki zryw. Ludzi przybywało. Przed stanem wojennym liczbę członków ,,S’’ w rejonie kościańskim szacowano na ok. 7 tys. Służba Bezpieczeństwa nie ułatwiała nam pracy. Mieliśmy do czynienia z licznymi prowokacjami. 3 grudnia 1981 r. według jednolitego ogólnopolskiego statutu odbyliśmy wybory KKP ZK. Powierzono mi wtedy funkcję przewodniczącego. Działalność naszej komisji opisano szczegółowo na innych kartach tej książki.
Dodam jedynie, że między czerwcem a lipcem przeprowadziliśmy prawybory kandydatów na delegata na Krajowy Zjazd Solidarności. 11 – 13 lipca 1981 r. odbyło się I Walne Zebranie Delegatów NSZZ ,,Solidarność’’ Regionu Wielkopolska, na którym zostałem wybrany na delegata na zjazd krajowy. Na pierwszej turze krajowego zjazdu, który rozpoczął się w Gdańsku w hali ,,Olivii’’ 5 września nie byłem. Przebywałem u wujka we Francji. Uczestniczyłem jednak w drugiej turze, która ostatecznie zakończyła się 7 października wyborem Lecha Wałęsy na przewodniczącego.
Wspomniałem już o prowokacjach bezpieki. Po powrocie z Francji - 23 września 1981 r. wieczorem - wracaliśmy z śp. Rysiem Witakiem ze spotkania z naczelnikiem miasta Kościana. Po drodze syn powiadomił mnie, że w domu czeka pan, który przyjechał z Gdańska. Weszliśmy do domu razem. Okazało się, że czekał tam na nas funkcjonariusz SB z Poznania, który najpierw szantażował mnie nawiązując do mojego pobytu we Francji, a później ofiarował duże kwoty za podjęcie współpracy. Odmówiłem stanowczo. Wydałem w tej sprawie i opublikowałem oświadczenie w prasie solidarnościowej. Na drugą turę zjazdu pojechałem. Od tamtego czasu aż do 1989 r. cień bezpieki snuł się za mną i za moją rodziną nieprzerwanie. Niszczono mnie na każdy kroku.
W stanie wojennym nie byłem internowany. Ale 13 grudnia 1981r., w niedzielę do południa, SB zawiozło mnie najpierw na komendę w Kościanie, a stamtąd samego ,,suką’’ milicyjną do Leszna. Tam jeden z funkcjonariuszy oświadczył mi na wstępie: ,,Ty - gnoju, nie będziesz siedział; dla ciebie mamy inne zadanie”. Inne zasady, i inne metody. Dano mi do podpisania druk oświadczenia o lojalności wobec ludowego państwa. Twierdziłem, że jestem działaczem związkowym, polityka mnie nie interesuje i kilka razy wykreślałem fragmenty tekstu na druczku. Wreszcie esbek krzyknął: ,,Wyprowadzić gnoja, znajdziemy na ciebie inny sposób”.
Struktury ,,S’’ na Ziemi Kościańskiej zawiesiły działalność. Dziewięciu działaczy kościańskiej ,,S” internowano. Dokumentację organizacyjną przejęła bezpieka, to co mieliśmy w domu, a czego nie znaleziono w czasie licznych rewizji, zniszczyliśmy. Większość akt przepadła bezpowrotnie. Z lat 1980-1981 przetrwały jedynie nieliczne pamiątki. Niektórzy z nas prowadzili pracę w konspiracji w małych grupkach na własną rękę, inni - w tym ja – udaliśmy się pod opiekuńcze skrzydła Kościoła.
Naszą ostoją stał się Klub Inteligencji Katolickiej w Kościanie z księdzem proboszczem Edwardem Pospiesznym i Klasztor Benedyktynów w Lubiniu z o. Karolem Meissnerem i o. Leonem Knabitem, także Klub Inteligencji Katolickiej w Poznaniu. Działałem tam m.in. z państwem Mizerkami i Zbyszkiem Jakubiakiem. Na spotkania do Kościana przyjeżdżał wtedy m.in. mgr inż. Leonard Szymański z Poznania – znany działacz katolicki i niepodległościowy, zastępca przewodniczącego Regionu Wielkopolska ,,Solidarności’’, starszy projektant i szef związku w poznańskiej ,,Wiepofamie’’. Zatrzymywany był kilka razy przez milicję na dworcu. Wielu z nas straciło nadzieję, ale Kościół wierzył w odzyskanie niepodległości. Przygotowywano nas nie tylko duchowo, ale i fachowo do działań związkowych w wolnej Polsce. Przez dwa lata uczęszczałem w Poznaniu na zajęcia Wyższej Społecznej Katechizacji Pracujących, studium zorganizowane przez Towarzystwo Chrystusowe pod patronatem arcybiskupa Jerzego Stroby. Były tylko dwie takie placówki w Polsce – w Poznaniu i Krakowie. Nauczyłem się tam wiele. Dyplom odebrałem w 1988 r.
Mieliśmy także wsparcie w zacnym profesorze Klemensie Kruszewskim i dr. med. Henryku Florkowskim, których domy stały dla nas otworem. Rozmowy z nimi dostarczały nadziei. Profesor mówił zazwyczaj: ,,Stefciu, powoli, bez nerwów”; doktor: ,,Panie Stefanie, wszystko będzie dobrze; jeszcze trochę trzeba wytrzymać”. W lutym 1984 r. z dr. Florkowskim poszliśmy odwiedzić chorego profesora Kruszewskiego w jego domu. Ojciec Leszek Delimat – Chrystusowiec próbował leczyć profesora bioprądami. Opowiedziałem im wtedy o wizycie funkcjonariusza bezpieki J. K. z Leszna, który zaproponował mi wspólne spotkanie z przewodniczącym leszczyńskiej ,,S’’ Eugeniuszem Matyjasem w leśniczówce w Zaborowie k. Leszna, podając datę i godzinę. Doktor Florkowski był wyraźnie zdenerwowany i zdecydowanie orzekł: ,,Nie może pan tam w żadnym wypadku jechać, to może być prowokacja w celu pozbycia się kolejnego działacza ,,Solidarności’’; musi pan zachorować i nie pokazywać się w pracy”. Zachorowałem i myślę teraz, że przez doktora przemówił mój Anioł Stróż.
Prześladowania nie ustawały. Chwilami zastanawiam się nad tym, czy nie lepiej byłoby być internowanym i więzionym, niż pozostawać na wolności i przeżyć to co mnie spotkało. Wzywano mnie od czasu do czasu do SB i przepytywano. Na początku stanu wojennego interesował ich personalny skład tak zwanego drugiego garnituru władz ,,S’’ na Ziemi Kościańskiej. Nie dość, że dręczono nas samych, to jeszcze nasze rodziny. Straciłem najpierw stanowisko mistrza wydziału (1982), później brygadzisty (1984), wreszcie odseparowano mnie od załogi, wstawiając obrabiarkę do magazynu płyt, gdzie pracowałem sam, bez kontaktu z ludźmi, zabroniono mi kształcenia uczniów. W stanie wojennym w klatce schodowej pobito dotkliwie syna Wojtka pół godziny przed godziną milicyjną za to, że rzekomo ,,zakłócał porządek publiczny po godzinie milicyjnej’’. Wzywano mnie pod byle pozorem, a to jako ,,świadka wypadku drogowego’’, a to ,,dla uzupełnienia ewidencji’’. Rewizje były na porządku dziennym. Do tego celu wykorzystywano bezpodstawne oskarżenia. W 1984 r. zarzucono mi paserstwo kradzionymi pralkami i rowerami. Z tego tytułu przeprowadzono rewizje w domu, na działce i w zakładzie pracy. Kiedy rewidowano moją szafkę, kierownik fabryki mebli mgr inż. Donald Zaprzalski powiedział do funkcjonariuszy: ,,Czyżby Stefan był taki zdolny, żeby w szafce schować rowery...”. Podano mnie do sądu, że rozpowszechniałem nieprawdziwe wiadomości o szefie zakładowych związków branżowych. Żonie, która pracowała w wytwórni win postawiono zarzut, że ukradła 15 tys. słoików i nakrętek. Trzeba przyznać, że sąd kościański obiektywnie rozpatrywał te sprawy i nie dawał wiary fałszywym oskarżeniom.
Ale wieczny stres, obawa o losy rodziny spowodowały, że mój organizm nie wytrzymał. W 1984 r. przyszedł pierwszy zawał serca. Po tym depresja. Na pół roku przy pomocy lekarzy kościańskich m.in.: dr Bąkowej, Gryglika, Oporek, Patera, Sołygi, Talara, Tomaszewskiej ulokowano mnie na oddziale Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo Chorych w Kościanie. Za opiekę jestem temu środowisku do dzisiaj wdzięczny. Ale i tam mnie sięgano - oddziałowa znalazła kiedyś pod pościelą plik ulotek. Dr Bielecki mówi: ,,Panie, za chwile tu będzie bezpieka”. Ulotki zniszczył. I za chwilę rzeczywiście zjawili się tajni z SB. Jakież było ich zdziwienie, że nic nie znaleźli. Teraz za tamte czasy wszyscy płacimy zdrowiem – zarówno żona, jak i ja.
Nie mogę nie wspomnieć o tym, że w stanie wojennym spotykaliśmy się kilka razy u Krzysztofa Włodarczaka, to znaczy pani Barbara Mizerka, Zbigniew Glecker i ja. Próbowaliśmy analizować sytuację. Nie mogę nie wspomnieć o tragicznych losach innych rodzin działaczy ,,S’’. Ofiarą szykan bezpieki padła między innymi żona Ryszarda Witaka – Bogdana , która zaszczuta zmarła tragicznie 19 marca 1983 r. w Kościanie w wieku niespełna 35 lat. Dowiadywałem się o prześladowaniach rodzin dra weterynarii Kazimierza Satory z Kościana, którego pozbawiono pracy i zmuszono do wyjazdu do Szwecji. Pomagałem wielu.
Mimo wszystko, tamtego czasu nie żałuję. Żal mi jedynie, że dalszy bieg wydarzeń spowodował, iż zgubiono z pola widzenia wiele postulatów robotniczych, które zgłaszaliśmy w czasie tak zwanej pierwszej ,,Solidarności’’. Nie mogłem i nie mogę spokojnie patrzeć na bezrobocie i grabież majątku narodowego, na upadające lub wyprzedawane przedsiębiorstwa kościańskie, takie jak: ,,Metalchem”, cukrownia z ponad wiekową tradycją, zakłady mięsne uważane kiedyś za najlepsze w Polsce; wytwórnia wyrobów tytoniowych z wyrobami, które wysyłano na cały świat, i oczywiście fabryka mebli. Z 21 Postulatów Gdańskich polityczne zrealizowano w 100%, natomiast pracownicze, socjalne – bytowe legły w gruzach. W toku prywatyzacji, której myśl wielu popierało i popiera, zgubiono człowieka; w ślad za nią nie poszły bowiem odpowiednie zmiany w ustawodawstwie pracy.
***
Stan wojenny został wprowadzony w nocy z12 na 13 grudnia 1981 r. wydanym bezprawnie dekretem Rady Państwa. Wprowadzenia stanu wojennego zażądała Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego (WRON) pod przewodnictwem gen. Wojciecha Jaruzelskiego.
Powstanie WRON i dekret o stanie wojennym zatwierdziło 13 z 14 członków Rady Państwa, której przewodniczył Henryk Jabłoński. Przeciwko był tylko jeden członek Rady Państwa - Ryszard Reiff. Rada Państwa przyjęła dekret we wczesnych godzinach rannych 13 grudnia, gdy postanowienia stanu wojennego były już realizowane, stając się tym samym marionetką w rękach wojskowej junty.
Stan wojenny oficjalnie uzasadniany był załamaniem gospodarczym kraju, groźbą zamachu stanu i przejęcia władzy przez Solidarność. W latach 90. gen. Jaruzelski stwierdził, że stan wojenny musiał być wprowadzony jako obrona polskiej racji stanu, ze względu na naciski władz ZSRR i zagrożenie interwencją wojsk Układu Warszawskiego. Przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego trwały od sierpnia 1980 r.
Na podstawie dekretów Rady Państwa i rozporządzeń Rady Ministrów ograniczono podstawowe prawa obywatelskie. Aresztowano lub internowano ponad 10 tys. osób, zawieszono, a następnie rozwiązano wszystkie związki zawodowe, zdelegalizowano część organizacji społecznych, zakazano strajków, zmilitaryzowano podstawowe dziedziny gospodarki. Do zmilitaryzowanych zakładów pracy wprowadzono komisarzy wojskowych. Odmowa wykonania poleceń równoznaczna była dezercji i mogła być karana przez sądy wojskowe do kary śmierci włącznie. Program telewizyjny i radiowy ograniczono tylko do jednego programu. W TV spikerzy występowali w wojskowych mundurach. Przerwano nauczanie w szkołach i na uczelniach.
Obywatelom zakazano zmian miejsca pobytu bez zezwolenia. Łączność telefoniczna została przerwana, a następnie jawnie kontrolowana. Korespondencja podlegała cenzurze. Wprowadzono godzinę milicyjną (początkowo od 22 do 6, potem od 23 do 5, zniesiono w maju 1982 r.). Stosowano tryb doraźny w postępowaniu sądowym.
Opór społeczeństwa był znaczny. Strajki okupacyjne i demonstracje uliczne pacyfikowane były z użyciem specjalnych oddziałów MO (ZOMO) i sprzętu wojskowego. W czasie stanu wojennego zginęło kilkadziesiąt osób, a wiele tysięcy aresztowano i skazano na kary więzienia lub grzywny.
Stan wojenny został zawieszony 31 grudnia 1982 r., a 22 lipca 1983 odwołany. Jednak część represyjnego ustawodawstwa wprowadzona w trakcie jego trwania została zachowana do końca PRL, a nawet dłużej.
za wikipedia.pl
Zgłaszasz poniższy komentarz:
" Zawsze i wszędzie policja je..na będzie ! "