Wiadomości
13 grudnia 202039 lat temu…
13 grudnia 1981 roku władzę w Polsce przejęła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Represje nie ominęły także kościańskich działaczy ,,Solidarności’’.
W 39. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego przypominamy fragment książki ,,Solidarność Ziemi Kościańskiej. 1980 - 2005’’ – pracy zbiorowej pod redakcją Ryszarda Wawrzyniaka - wydanej przez Starostwo Powiatowe w Kościanie i Instytut im. Gen. Stefana ,,Grota’’ Roweckiego w Lesznie w roku 1997.
KAZIMIERZ MIZERKA
Wspomnienia z czasu internowania
Dzień 12 grudnia 1981 r. spędziłem z rodziną w radosnej atmosferze, gdyż po dłuższej nieobecności przyjechał z Krakowa syn z synową. Skończył się strajk studentów na Akademii Górniczo-Hutniczej i na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie syn i synowa studiowali.
W nocy z 12 na 13 grudnia postanowili wrócić do Krakowa, gdyż miały się zacząć normalne zajęcia na uczelniach. Wspominam o tym dlatego, że właśnie syn przyniósł nam pierwszą wiadomość o aresztowaniach w Kościanie. Gdy szedł w nocy na dworzec, zauważył, że przed Komendę Milicji nadjeżdżały już tzw. „suki” milicyjne i zwoziły aresztowanych. Syn zdążył jeszcze wrócić do domu i ostrzec mnie i żonę. Sam jednak postanowił, iż pojadą z żoną do Krakowa. Później okazało się, że przez przeszło dwa miesiące nie było żadnej wiadomości od nich. Zajęcia na wyższych uczelniach były zawieszone. Łączność telefoniczna nie działała i nie było żadnej możliwości nawiązania kontaktu.
Noc z 12 na 13 grudnia u mnie w domu mięła jednak spokojnie, prócz tego, że wyłączono nam telefon. Rano dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Trudno opisać uczucie, jakie mnie wtedy ogarnęło. Głęboki smutek, rozczarowanie, że oto rozwiały się wszelkie nadzieje na demokratyzację życia w Polsce, legły wielkim ciężarem na sercu. Mnie internowano w środę 16 grudnia. Przed dom nadjechała „suka” milicyjna i czterech uzbrojonych ludzi wpadło do mieszkania, a dwóch pilnowało wyjścia przed blokiem. W mieszkaniu była tylko 16-letnia córka i 13-letni syn. Ja i żona byliśmy w Liceum, gdyż mimo odwołania zajęć szkolnych, nauczyciele musieli się codziennie meldować w pracy. Najbardziej smutne było to, że szczegółową rewizję w mieszkaniu przeprowadzono przy nieletnich dzieciach. Warto dodać, że w czasie rewizji, mimo powagi sytuacji, nie brakowało momentów humorystycznych. W trakcie przeszukiwania pokoju córki znaleziono portret (rysunek) marszałka Piłsudskiego. Wtedy jeden z rewidujących odezwał się ostrym tonem do córki : „panna kocha się w marszałku”! Córka przytomnie odpowiedziała : „a nie wolno”. Jeszcze bardziej groteskowo przebiegał fakt znalezienia toporka harcerskiego w pokoju syna. Przeszukujący wpadł do pokoju, gdzie była reszta zgromadzona i krzyknął: „patrzcie, co wrogowie na nas mają”. Syn głośno roześmiał się, bo go ubawiła ta sytuacja, ale został skarcony: „nie śmiać się, stan wojenny”.
Gdy wróciłem do domu, dowódca grupy oznajmił, iż jestem internowany i zabierają mnie na komendę. Żonie powiedział, że ma areszt domowy, a następnego dnia ma się zameldować w wojewódzkiej Komendzie Milicji w Lesznie. Wyprowadzono mnie z domu pod strażą, do wieczora trzymano na Komendzie Milicji w Kościanie, a po godz. 18.00 czterech uzbrojonych milicjantów wiozło mnie skutego kajdankami do Leszna. Byłem zupełnie zaskoczony absurdalnością tej sytuacji. Kraj przeżywał straszliwy kryzys gospodarczy, półki sklepowe świeciły pustkami, brakowało paliwa, a tu w całej Polsce zwozi się internowanych do ośrodków odosobnienia nie szczędząc środków na ich utrzymanie i strzeżenie. W Lesznie było już kilka osób internowanych z Kościana. Czterech funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa usiłowało nam wmówić, że Solidarność szykowała zbrojny zamach na władze ludowe. W Kościanie rozpowszechniano celowo plotkę, że działacze Solidarności mają w domach listy tych funkcjonariuszy partyjnych, na których będą dokonywać samosądów. Były to ohydne oszczerstwa i pomówienia, ale nikt z anonimowych autorów tego pomysłu nigdy go nie odwołał.
Po trzech dniach pobytu w areszcie w Lesznie przewieziono mnie i jeszcze dwóch internowanych z Kościana do więzienia w Ostrowie Wielkopolskim. Było tam wielu internowanych z województwa kaliskiego i leszczyńskiego.
Znalazłem się w małej celi, w której umieszczono 10 więźniów politycznych. Wszyscy oni zostali nagle zabrani z domów rodzinnych, gwałtownie wyrwani ze swego środowiska, toteż atmosfera w celi była napięta. Toczyliśmy nieustanne dyskusje, co z nami będzie i jak potoczą się dalsze losy kraju. Warto jednak dodać, że wobec siebie wszyscy byliśmy bardzo życzliwi i wzajemnie się wspierali na duchu. Raz dziennie wypuszczano nas dwójkami na spacer, ale nie wolno było ze sobą rozmawiać. Strażnik więzienny (klawisz) stał i pouczał: „nie godać, żebyś nie godoł, to byś tu nie siedzioł”. Martwiło mnie to, że od syna i synowej, którzy studiowali w Krakowie, nie było żadnych wiadomości. Służba bezpieczeństwa w Kościanie „rozpuściła” plotkę, że syn w Krakowie jest aresztowany. W straszeniu ludzi i wywieraniu na nich presji psychicznej władza ludowa była zawsze silna. Prawdą było jednak to, że syn w Krakowie był inwigilowany przez Urząd Bezpieczeństwa i miał z nimi do czynienia przez cały okres stanu wojennego. Studenci Akademii Górniczo-Hutniczej w czasie legalnej działalności NSZZ „Solidarność” drukowali materiały dla działaczy związkowych. Po wprowadzeniu stanu wojennego udało im się schować część urządzeń drukarskich i dalej prowadzić nielegalną już działalność, toteż byli „pod szczególną opieką” służb bezpieczeństwa.
W areszcie śledczym w Ostrowie przeżyłem też Wigilię i święta Bożego Narodzenia. W dniu Wigilii przybył do mnie najstarszy syn Jacek i przywiózł paczkę żywnościową, a co ważniejsze pierwsze wiadomości o rodzinie. Okazało się, że żona wielokrotnie dopominała się w Rejonowej Komendzie Milicji w Kościanie oraz w Wojewódzkiej Komendzie Milicji w Lesznie o informację gdzie przebywam. Dzień przed Wigilią otrzymała wiadomość z Leszna i wysłała najstarszego syna, wówczas studenta, do Ostrowa. Sama nie mogła przybyć, gdyż córka i najmłodszy syn po przebytej rewizji bali się zostać bez opieki w domu. Dowiedziałem się również, że wielu życzliwych ludzi wspomaga moją rodzinę. Byłem i jestem nadal bardzo za to wdzięczny. Wigilię i święta Bożego Narodzenia spędzone w celi więziennej będę pamiętał do końca swoich dni. Niektórzy z nas otrzymali paczki z domu. Podzieliliśmy wszystko między siebie; był też opłatek i mała choineczka na stole. Śpiewaliśmy kolędy, ale myślami każdy z nas był w swoim rodzinnym domu. W Ostrowie dwukrotnie mogliśmy uczestniczyć we mszy świętej odprawianej dla internowanych. Było to dla wszystkich wielkie przeżycie, bo umocniło nas na duchu i pokrzepiło nadzieję na rychły powrót do domu.
6 stycznia 1982 roku zostałem jeszcze z jednym internowanym z Gostynia wywieziony z Ostrowa do ośrodka internowania w Darłówku nad morzem. Warto wspomnieć o tej podróży, bo była ona szczególnie emocjonująca. Byliśmy skuci kajdankami, a wiozło nas dwóch milicjantów. Zima była wtedy mroźna, a drogi zasypane śniegiem. Gdzieś po drodze samochód utknął w zaspach. Konwojujący nas milicjanci zatrzymali autobus i kazali pasażerom odkopać auto. Gdy po raz drugi zapadliśmy w śnieg, milicjanci musieli sobie sami dać radę. Nie mieli odwagi nas rozkuć, bo przełożeni pewno musieli ich pouczyć, że wiozą groźnych przestępców. Nie mieliśmy w drodze żadnego pojęcia dokąd nas wiozą. Pytani o to milicjanci odpowiadali: „Na białe niedźwiedzie” Dzisiaj można się z tego śmiać, ale wtedy nie było nam wesoło.
W Darłówku byliśmy pierwszymi więźniami. Wkrótce zaczęto zwozić internowanych z całej Polski. Zachowałem listę tych uwięzionych, którzy przebywali w Darłówku w tym czasie, gdy ja tam byłem. Widnieją na niej 82 nazwiska osób, w tym z Krakowa, ze Szczecina, z Radomia, z Gliwic, z Piekar Śląskich, z Warszawy, Raciborza, Wrocławia, z Janowa Lubelskiego, z Poznania, z Jeleniej Góry, z Łodzi, Opola, Torunia, Gostynia i wielu innych miejscowości. Byli to nie tylko działacze „Solidarności”, ale także członkowie różnych organizacji opozycyjnych, jak również żołnierze AK.
W Darłówku warunki życia były znacznie lepsze, gdyż był to dawny ośrodek wczasowy położony nad samym morzem, ale teraz zamknięty i otoczony uzbrojoną strażą bezpieczeństwa.
W obrębie ośrodka mogliśmy się poruszać tylko w towarzystwie uzbrojonych żołnierzy. Nawet wtedy, gdy ktoś z rodziny przyjechał w odwiedziny, a takie były dozwolone raz w miesiącu, to z jednego bloku do drugiego, do sali odwiedzin, internowany był przeprowadzany pod strażą. Wszelkie paczki z żywnością czy odzieżą, przywiezione z domu, były dokładnie kontrolowane, a wszelkie puszki otwierane.
Przed internowaniem w Kościanie pełniłem funkcję Przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej. Wybrano mnie na to stanowisko w 1980 r. gdy legalnie działała „Solidarność”. W końcu stycznia 1982 r. do Darłówka przyjechały władze bezpieczeństwa z Leszna. Wezwano mnie na przesłuchanie i usilnie namawiano, bym dobrowolnie zrzekł się funkcji przewodniczącego, wtedy będę zwolniony. Kategorycznie odmówiłem i wtedy doszło do ostrej wymiany zdań, broniłem swego stanowiska twierdząc, że wybrało mnie społeczeństwo miasta Kościana i tylko ono może mnie odwołać. Oświadczyłem, że warunków nie przyjmuję i zostaję w Darłówku. Mimo iż nie uległem namowom, zwolniono mnie 1 lutego 1982 r. Późnym wieczorem przywieziono mnie do domu i od tego momentu już miejscowa służba bezpieczeństwa wzięła mnie „pod swoją opiekę”. Dom był często obserwowany, a jeżeli przyjechali jacyś goście samochodem, natychmiast zjawiała się w pobliżu milicja z krótkofalówkami.
Pewnego wieczoru przed godziną policyjną syn wyprowadził psa przed nocą. Przed blokiem stał milicjant i zażądał od niego legitymacji. Syn był uczniem szkoły podstawowej. Milicjant spisał jego dane osobowe twierdząc, że wyszedł na „zwiady”, by sprawdzić czy przebywający w naszym mieszkaniu opozycyjni działacze mogą bezpiecznie opuścić dom. Musiałem ostro interweniować, bo chłopak był wystraszony, a działania milicji absurdalne. Tłumaczył się, że otrzymał polecenie spisywania każdego, kto wychodzi z naszego mieszkania.
Innym razem odwiedziło mnie 3 znajomych księży. Gdy opuszczali mój dom, natychmiast zostali zatrzymani. Zrewidowano ich auto i czyniono trudności z wyjazdem do domu. Płatni donosiciele działali bezbłędnie. 14 lutego 1982 r. przeprowadzono w moim mieszkaniu ponowną rewizję. Prokuratura Wojsk Lotniczych w Poznaniu zatwierdziła decyzję Komendy Wojewódzkiej Milicji w Lesznie o przeszukaniu mieszkania. Tym razem było podejrzenie o rozpowszechnianie ulotek antypaństwowych na terenie Kościana.
Po powrocie z Darłówka wróciłem do pracy w szkole, chociaż po dwóch dniach musiałem się udać do Kliniki Kardiologicznej we Wrocławiu na badania, gdyż zaczęły się kłopoty ze zdrowiem. Koleżanki i koledzy nauczyciele, jak również młodzież, przyjęli mój powrót z radością. Pragnę jeszcze wspomnieć, że w czasie mojego pobytu w Darłówku, z inicjatywy koleżanek i kolegów nauczycieli w kościele farnym w Kościanie została odprawiona msza święta w intencji mojego powrotu.
Wkrótce podjąłem także pracę w Miejskiej Radzie Narodowej, gdyż nadal byłem jej przewodniczącym. Odbyła się jednak specjalna sesja, na której głosowano czy mam ustąpić z funkcji czy pozostać. Grono odważnych radnych zadecydowało w głosowaniu o tym bym pozostał. Dla mnie było to ważne wydarzenie, gdyż budziło wiarę w tych mieszkańców naszego miasta, którzy mieli odwagę mieć własne zdanie i nie poddać się presji władz partyjnych.
Gdy z perspektywy wielu lat wspominam stan wojenny i internowanie, dochodzę do następujących wniosków:
- stan wojenny stał się dla wielu Polaków źródłem niepotrzebnych udręk i cierpień,
- pociągnął za sobą wielkie koszty,
- zahamował rozbudzoną inicjatywę społeczeństwa, a wielu ludzi wtrącił w stan apatii i bezczynności,
- opóźnił na wiele lat proces demokratyzacji i rozwoju gospodarczego,
Dla mnie internowanie było trudnym przeżyciem i gorzkim doświadczeniem. Nie pozbawiło mnie jednak życzliwości dla ludzi i wiary w nich. Dodam jedynie, że decyzja 9/IV o internowaniu mnie wydana przez Komendę Wojewódzką MO w Lesznie brzmiała: „ Pozostawienie na wolności Kazimierza Mizreki zagrażałoby bezpieczeństwu Państwa i porządkowi publicznemu”. Decyzja datowana była na 12 grudnia 1981 r. a wręczono mi ją 1 lutego 1982 przy zwalnianiu z Darłówka.
Stan wojenny został wprowadzony w nocy z12 na 13 grudnia 1981 r. wydanym bezprawnie dekretem Rady Państwa. Wprowadzenia stanu wojennego zażądała Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego (WRON) pod przewodnictwem gen. Wojciecha Jaruzelskiego.
Powstanie WRON i dekret o stanie wojennym zatwierdziło 13 z 14 członków Rady Państwa, której przewodniczył Henryk Jabłoński. Przeciwko był tylko jeden członek Rady Państwa - Ryszard Reiff. Rada Państwa przyjęła dekret we wczesnych godzinach rannych 13 grudnia, gdy postanowienia stanu wojennego były już realizowane, stając się tym samym marionetką w rękach wojskowej junty.
Stan wojenny oficjalnie uzasadniany był załamaniem gospodarczym kraju, groźbą zamachu stanu i przejęcia władzy przez Solidarność. W latach 90. gen. Jaruzelski stwierdził, że stan wojenny musiał być wprowadzony jako obrona polskiej racji stanu, ze względu na naciski władz ZSRR i zagrożenie interwencją wojsk Układu Warszawskiego. Przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego trwały od sierpnia 1980 r.
Na podstawie dekretów Rady Państwa i rozporządzeń Rady Ministrów ograniczono podstawowe prawa obywatelskie. Aresztowano lub internowano ponad 10 tys. osób, zawieszono, a następnie rozwiązano wszystkie związki zawodowe, zdelegalizowano część organizacji społecznych, zakazano strajków, zmilitaryzowano podstawowe dziedziny gospodarki. Do zmilitaryzowanych zakładów pracy wprowadzono komisarzy wojskowych. Odmowa wykonania poleceń równoznaczna była dezercji i mogła być karana przez sądy wojskowe do kary śmierci włącznie. Program telewizyjny i radiowy ograniczono tylko do jednego programu. W TV spikerzy występowali w wojskowych mundurach. Przerwano nauczanie w szkołach i na uczelniach.
Obywatelom zakazano zmian miejsca pobytu bez zezwolenia. Łączność telefoniczna została przerwana, a następnie jawnie kontrolowana. Korespondencja podlegała cenzurze. Wprowadzono godzinę milicyjną (początkowo od 22 do 6, potem od 23 do 5, zniesiono w maju 1982 r.). Stosowano tryb doraźny w postępowaniu sądowym.
Opór społeczeństwa był znaczny. Strajki okupacyjne i demonstracje uliczne pacyfikowane były z użyciem specjalnych oddziałów MO (ZOMO) i sprzętu wojskowego. W czasie stanu wojennego zginęło kilkadziesiąt osób, a wiele tysięcy aresztowano i skazano na kary więzienia lub grzywny.
Stan wojenny został zawieszony 31 grudnia 1982 r., a 22 lipca 1983 odwołany. Jednak część represyjnego ustawodawstwa wprowadzona w trakcie jego trwania została zachowana do końca PRL, a nawet dłużej.
za wikipedia.pl
Zgłaszasz poniższy komentarz:
A teraz pod ta pisowsko-bolszewicka tyrania siedzimy..