Magazyn koscian.net
17 Sie 2017Blues prosto z serca
Mają różne profesje. Są w różnym wieku. Połączyła ich miłość do muzyki. Tworzą zespół Grandpas. - „Bluesa w sercu trzeba mieć”, to tytuł jednego z naszych utworów. Mówi o nas wszystko – podkreśla perkusista grupy Jakub Wojciechowski
W środowe wieczory blues rozbrzmiewa w Starym Luboszu. Pięciu muzyków spotyka się w pomieszczeniu za sklepem spożywczo-przemysłowym i barem Primo.
- Mamy tutaj swoich fanów – mówi Zbigniew Skała, wokalista Grandpas. Grupę tworzą jeszcze: Jakub Wojciechowski – perkusja, Roman Wolsztyński – gitara basowa, Rafał Woźniak – gitara i Marek Matuszczak – gitara.
Grupa powstała na podwalinie zespołu Old Sekrets. Ostateczny skład ukształtował się około trzech lat temu. Każdy z członków zespołu w młodości rozpoczął przygodę z muzykę. Ta młodość przypadała jednak na różne czasy.
Bębniarz Jakub Wojciechowski zaczął od gitary. Po raz pierwszy ten instrument w rękach miał jako nastolatek, w połowie lat 90-tych ubiegłego wieku. Pierwsze chwyty pokazał mu Marek „Max” Matuszczak, który już w latach 70-tych był związany z domem kultury w Kościanie. Z kolegami grywał na festiwalach. Miał do czynienia z cenzurą. Muzyki nigdy nie porzucił, a zawodowo związany jest z branżą meblarską.
- To, że zacząłem grać, to zasługa mojego taty i mojej mamy. Od dziecka byłem karmiony dobrą muzyką. Rodzice zawsze wyciągali pomocną dłoń. Kupowali pierwsze instrumenty. Dzięki nim dzisiaj robię to, co robię i jestem im za to bardzo wdzięczny – mówi Jakub Wojciechowski, sprzedawca w sklepie z elektroniką, który po godzinach dba o oprawę muzyczną imprez okolicznościowych. - W 1998 roku po raz pierwszy usiadłem za perkusją i tak już zostało. Pierwszy koncert zagrałem z rockowym zespołem Tybet. Graliśmy tylko i wyłącznie covery. Później była grupa Grzechy Naszych Ojców. Bardzo szybko zaczęliśmy tworzyć swój materiał. Zespół umarł śmiercią naturalną. Po dwóch latach zacząłem grać w zespole Old Sekrets. Odszedłem, i wróciłem już do Grandpas.
Rafał Woźniak „Fus” dla gitary porzucił trąbkę. Jest magistrem sztuki, po dyrygenturze na akademii muzycznej. Miał zostać nauczycielem muzyki. Pracował z elektroniką i komputerami. Od dwóch lat związany jest z firmą produkującą systemy wentylacyjne.
- W szkole podstawowej tata zaprowadził mnie i brata do orkiestry dętej przy kościańskim sanatorium. Grałem na trąbce. Gitara przewijała się podczas obozów harcerskich, śpiewania w kościołach, oaz. Nuty miałem dość mocno zakorzenione. Po szkole średniej porzuciłem trąbkę. Na gitarze grałem, głównie komercyjnie, muzykę lekką, łatwą i przyjemną. To zabiło mnie trochę artystycznie – mówi Rafał Woźniak. - Ukończyłem akademię muzyczną. Plan był taki, żeby uczyć w szkole. Żona jest nauczycielem. Ja poszedłem w inną stronę i nie żałuję. Dziś gram w dwóch formacjach komercyjnych. Podczas muzykowania na różnych imprezach odświeżyłem kontakty. Padła propozycje, żebym pomógł tutaj, w czymś ambitniejszym.
Romanowi Wolsztyńskiemu nie zawsze udaje się dotrzeć na próbę na czas. Powód? Praca w systemie zmianowym. Stolarz z wykształcenia, na co dzień jest operatorem wypalarki.
- Jeżeli ma założony nowy osprzęt, pracuje w tonacji A – podkreśla.
„Dred” w zespole gitarę elektryczną zamienił na basową. Muzyką zaczął interesować się w wieku dziesięciu lat, widząc jak ojciec gra na gitarze podpiętej pod adapter.
- Ojciec początkowo nie chciał dać się namówić, żeby zacząć uczyć mnie grać. Gdy rodzice wyjeżdżali na wakacje rozpisał mi na kartce diagramy podstawowych akordów. Za trzy tygodnie miałem to umieć. Przyjeżdżała rodzina i trzeba było pokazać klasę – wspomina Roman. - Palce były porozcinane do krwi, do kości, ale bardzo mi zależało na tym, żeby się nauczyć grać. Później doszedł śpiew. Przez półtora roku gry na gitarze uczył mniej pan Krzysztof Mieszała. Bardzo sobie go chwalę. Potrafił zmotywować. Zawsze pokazał coś takiego, co było kilka półek wyżej i uczniowi się podobało.
„Dred” z Jakubem grał w Grzechach Naszych Ojców. Grandpas to jego drugi zespół.
- Wcześniej nie grałem na basie. Każda próba to dla mnie nauka. Zawsze marzyłem o tym, żeby grać na klawiszach. Gram na basie i nie żałuję – podkreśla.
- W latach osiemdziesiątych wspólnie z kolegami utworzyliśmy zespół bluesowy w Kościanie. Graliśmy przy ośrodku kultury. Występowaliśmy na ogólnopolskich przeglądach piosenek, bo tylko w taki sposób można było się gdziekolwiek pokazać – wspomina wokalista Zbigniew Skała, rolnik z wykształcenia, ślusarz z zamiłowania i przedsiębiorca z wyboru. - Bakcyl bluesowy gdzieś we mnie został. Po rozpadzie zespołu na długie lata skończyła się moja przygoda z muzyką.
Po jednym z koncertów zespołu Old Sekrets, „Maniek” dołączył do grupy, a później naturalnie przeszedł do Grandpas. Dziś śpiewa i gra na harmonijkach ustnych. Pierwszą dostał od żony na 25. rocznicę ślubu.
Pierwszym utworem zagranym przez zespół od początku do końca był „Harley” Dżemu. Swój pierwszy koncert grupa zagrała w 2014 roku w Kościanie.
- W ubiegłym roku nasze ambicja podskoczyły. Staramy się tworzyć własny materiał. Autorskie utwory wplatane są w nasze występy. Liczy się dla nas przekaz – mówi Zbigniew Skała. - Nasza stylistyka ugruntowała się. Potrzeba trochę czasu, żeby jeszcze okrzepła. Po koncertach podchodzą do nas ludzie. Jesteśmy pozytywnie odbierani. Muzyka bluesowa ma swoich odbiorców. Mamy swoją niszę, którą staramy się wypełniać. Lubimy grać. Rzadko się zdarza, żebyśmy komuś odmawiali.
- Powiedzieliśmy sobie otwarcie, że traktujemy granie jako przyjemność. Nie robimy tego zarobkowo. Jest to nasza pasja. Nie chodzi tutaj o pieniądze – podkreśla Jakub Wojciechowski „Bidon”. - Jeżeli jest fajny, szczytny cel to jedziemy i robimy swoje. „Bluesa w sercu trzeba mieć”, to tytuł jednego z naszych utworów. Mówi o nas wszystko.
W przyszłym roku grupa planuje wydać swoja pierwszą autorską płytę. Gotowych jest już dziesięć utworów.
- Z bluesem jest tak, że cała tajemnica tkwi w dźwięku, nawet najmniejszy dźwięk w utworze składa się na jedną całość, która opowiada historię. Tekst sam przychodzi – zdradza Roman Wolsztyński. - Z tekstem jest podobnie. Jeżeli wypływa z serca, to muzyka sama się tworzy. Próby i koncerty są po to, żeby to wszystko ładnie ubrać w całość.
Dzień próby to dla muzyków świętość.
- Żona mi powtarza, że w środę jestem innym człowiekiem – mówi Zbigniew Skała. - Człowiek wie, że będzie miał kilka godzin na spotkanie z kumplami, którymi jesteśmy dla siebie, i na odreagowanie w związku z pasją, którą dzielimy ze sobą. To jest piękne. Kiedyś był to dla mnie sport, a po latach sport zastąpiłem muzyką. Wreszcie zapuściłem włosy. Zawsze chciałem mieć długie, ale jakoś się nie składało, a teraz jest powód. (h)
FOT. HANNA DANEL / GAZETA KOŚCIAŃSKA 32/2017
Zgłaszasz poniższy komentarz:
No i tak trzymać chłopaki! :-)