Magazyn koscian.net
2009-08-26Kościan był jego miłością
„Gazeta Kościańska” zgłosiła inicjatywę nazwania bezimiennych mostów w mieście („GK” nr 31 z 2 VIII 2009r.). Most przy ul. Wrocławskiej proponuje się nazwać mostem profesora Bolesława Igłowicza. O znanym i lubianym nauczycielu kościańskiego liceum z Jerzym Zielonką rozmawia Teresa Masłowska
- Nazwa miałaby brzmieć „Most Profesora Bolesława Igłowicza”?
- Tak.
- A może lepiej „Most Bolesława Igłowicza”, bez tytułu „profesor”? W Internecie młodsi absolwenci kościańskiego liceum często protestują przeciw używaniu w dobie dzisiejszej tego tytułu w odniesieniu do nauczycieli szkół średnich.
- Profesor Igłowicz nie jest wytworem doby dzisiejszej. Dla mojego i starszych roczników uczniów gimnazjum i liceum w Kościanie nasi nauczyciele byli profesorami i niech tak zostanie. Tym bardziej, że jeśli chodzi o umiejętności pedagogiczne i mądrość życiową przewyższali znacznie wielu dzisiejszych profesorów doktorów habilitowanych. A że młodzi protestują – teraz to ich nauczyciele i takie ich zbójeckie prawo.
- Dobrze, a więc czym profesor Igłowicz zasłużył na to, aby most nazwać jego imieniem ? Uczył geografii? A iluż to dobrych nauczycieli geografii przewinęło się przez kościańskie szkoły?
- Uczył geografii i astronomii, ale przede wszystkim nauczał miłości do małej Ojczyzny. Nie było nad Obrą takiego drugiego. Mówi się dzisiaj o regionalnej ścieżce w programach szkolnych - profesor miał taki program od dawna. Przy każdej okazji opowiadał o przeszłości miasta i Ziemi Kościańskiej, o „oczkach” polodowcowych w okolicy, o grodziskach, o uroczyskach, o kościołach, kapliczkach. Wybitny etnograf polski prof. dr Józef Burszta powiedział kiedyś, że „profesor Igłowicz uczy w Kościanie geografii historycznej lub historii geograficznej”. Dzisiaj miasto regionalizmem stoi, ale to wszystko naprawdę zaczęło się dawno temu - od profesora Igłowicza.
- Profesor nie pochodził z Kościana, chcesz powiedzieć, że to on stał się piewcą miasta nad Obrą?
- To nie ulega wątpliwości. Był on niestrudzonym piewcą Kościana, jak mało kto kochał to miasto i jego dzieje. Na ten temat – poza lekcjami w szkole – wygłosił setki prelekcji i wykładów. Jeździł od wsi do wsi, od świetlicy do świetlicy i opowiadał o przeszłości ziemi kościańskiej. A że gawędziarzem był przednim, to słuchano go chętnie. Dużo czytał, prowadził własne badania archeologiczne, ale niechętnie pisał. Pozostawił mało własnych publikacji.
- Spróbuj ustalić krótki ranking regionalistów kościańskich wszechczasów, biorąc pod uwagę nie tylko badania i publikacje, ale też działalność popularyzatorską i organizacyjną…
- Zacząłbym od pierwszego regionalisty dr. med. Klemensa Koehlera (1840-1901), dalej byłby proboszcz z Oborzysk Starych ks. Zygmunt Cieplucha, który napisał i w 1930 r. wydrukował książkę „Z przeszłości ziemi Kościńskiej”, zaraz po nich następowałby prof. Bolesław Igłowicz, dalej dr med. Henryk Florkowski i Marian Koszewski. To są według mnie postacie – kamienie milowe kościańskiego regionalizmu.
- Słowem profesor na wysokiej pozycji…
- Właściwie, jeśli brać pod uwagę czas po II wojnie światowej, to mimo braku znaczących publikacji, stawiam go na pierwszej pozycji. Przed wojną słuchał na Uniwersytecie Poznańskim wykładów znanego historyka ks. dr. Stanisława Kozierowskiego z Winnogóry, od niego przejął idee regionalizmu; znał ks. Zygmunta Ciepłuchę – proboszcza z Oborzysk Starych i zafascynowany był jego książką pt. „Z przeszłości ziemi kościańskiej”. Chyba dlatego właśnie jeszcze w 1947 r. podjął trud założenia w Kościanie grupy miłośników regionu. Nie udało się, bo zajmowanie się przeszłością miasteczek i wsi nie było wtedy politycznie poprawne. Za to udało mu się stworzyć Kościańskie Koło Nauczycieli Regionalistów w 1957 r., to jest zaraz po Październiku, a w 1961 r. z grupką pasjonatów – Towarzystwo Miłośników Ziemi Kościańskiej, którego był pierwszym prezesem.
- Słowem wielu z was - dzisiejszych regionalistów profesor „zaraził” miłością do małej Ojczyzny, chęcią poznania jej dziejów i ludzi, którzy tu żyli przed wami. Cichy, spokojny, zwolennik pracy organicznej i pracy od podstaw, za broń nie chwytał…
- Jeśli oceniać go z pozycji ucznia w ławce szkolnej, to profesor był rzeczywiście cichy, spokojny. Miał przydomek „Boleś”. Ale jeśli sięgnąć do archiwów, to już taki łagodny nie był. Urodził się w Poznaniu w 1903 roku. W czasie wojny polsko – bolszewickiej z kolegami uciekł ze szkoły – zatrudnili ich w jakimś biurze rekrutacyjnym w jednostce na poznańskiej Cytadeli. Maturę zdał w grupie 11 uczniów w Kościanie w czerwcu 1923 r. To była pierwsza matura w naszej szkole. Ukończył studia na Wydziale Filozoficznym UP. Przed wojną działał w licznych polskich organizacjach.
- Ale do konspiracji wojskowej po 1939 roku nie przystąpił…
- I tu ciebie, a także zapewne tych, którzy go znali, zaskoczę. 1 października 1938 r. ożenił się z kościanianką Kazimierą Dzikowską. Uczył wtedy w polskim gimnazjum w Stargardzie Gdańskim. Wybuch wojny zastał go w Kościanie. Stąd 20 maja 1941 r., poprzez przejściowy obóz SS w Konstantynowie pod Łodzią, wysiedlono go z rodziną do Generalnego Gubernatorstwa. Osiadł w Kazimierzy Wielkiej na Kielecczyźnie. Znał doskonale język niemiecki – znalazł pracę jako tłumacz. Zaprzysiężony w TON-ie, to jest w konspiracyjnej Tajnej Organizacji Nauczycielskiej, w czasie wolnym - od 1942 r. - prowadził tajne komplety w powiecie miechowskim. Więcej o jego działalności konspiracyjnej napisali historycy świętokrzyscy, niż my tutaj.
- Z przekonań politycznych był zapewne - jak większość obywateli Kościana - narodowcem…
- Otóż, nie. Od początku był zwolennikiem myśli Wincentego Witosa, później Stanisława Mikołajczyka, słowem ludowiec spod znaku PSL. Spytałem go kiedyś wprost, jak to się stało, że poznański mieszczanin, żyjący w kręgu ideałów endeckich, wyznaje poglądy ludowców. Odpowiedział, że dobrze zna historię; że nie było by Polski bez tych, co „żywią i bronią”, że ruch ludowy potrzebuje ludzi wykształconych.
- Po wojnie wrócił z rodziną do Kościana…
- „Przylecieliśmy do domu jak na skrzydłach” – tak sam mówił. Wojna jeszcze trwała. Ich przyjazd do Kościana odnotowano pod datą 6 kwietnia 1945 r. Profesor natychmiast stawił się do pracy w tutejszym Gimnazjum i Liceum im. św. Stanisława Kostki, przez jakiś czas był wicedyrektorem szkoły, zapisał się do Polskiego Stronnictwa Ludowego, organizował terenowe komórki zwolenników Mikołajczyka, wybrany został radnym powiatowym. To on m.in. tworzył znany w Wielkopolsce Uniwersytet Ludowy w Czempiniu – Borówku. Jego społeczna aktywność była olbrzymia…
- … tak dalece, że profesor stał się „ulubieńcem” bezpieki.
- Prawda. Wzywano go co jakiś czas do siedziby UB w Kościanie, pouczano, próbowano pozyskać do współpracy. Zamykano na 24 godziny, kiedy zbliżała się ważna rocznica lub wydarzenie. Kościańscy PSL-owcy byli dosłownie naszpikowani informatorami, agentami, donosicielami. W materiałach po Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Kościanie nazwisko profesora pojawia się dość często. Obiecywano mu „złote góry”, a on na współpracę z UB nie poszedł. Więc w wyniku czystki w 1948 r. usunięto go z wielu funkcji społecznych, pozbawiono stanowiska wicedyrektora i w ogóle – uznano za wroga ustroju „o cechach klerykalnych i nacjonalistycznych”. Działał jeszcze w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej i w Lidze Ochrony Przyrody. Do aktywności społecznej powrócił po Październiku ’56. O swoich przeżyciach w latach polskiego stalinizmu opowiadał rzadko i niechętnie. Żył długo. Zmarł 27 sierpnia 1996 r. w Kościanie, spoczywa na Starym Cmentarzu Katolickim. Został honorowym członkiem Towarzystwa Miłośników Ziemi Kościańskiej i Stowarzyszenia Absolwentów Gimnazjum i Liceum w Kościanie.
- Jednym słowem, wnioskujemy o „Most Bolesława Igłowicza”?
- Nie, o „Most Profesora Bolesława Igłowicza”.
TERESA MASŁOWSKA
34/2009
Zgłaszasz poniższy komentarz:
był w kościanie nauczyciel geografi pan Beba może jeden z mostów nazwac jego imieniem ,pomyślcie nad tym