Magazyn koscian.net
28 października 2015Strażak z doświadczeniem
Strażakiem został przez przypadek. Chociaż marzenia o mundurze były w jego głowie. Po latach służby wyboru nie żałuje i nie zamieniłby go na żaden inny. 11 października br. minęło 30 lat służby st. bryg. Andrzeja Zieglera, zastępcy komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Kościanie
Przypadkowy wybór
Mając 12 lat zaczął grać w orkiestrze dętej Ochotniczej Straży Pożarnej w Śmiglu. Początkowo na tenorze, a później na barytonie. Jak sam mówi, z czasem ustąpił miejsca zdolniejszym instrumentalistom. Do dziś wspomina słowa kapelmistrza Jana Nowickiego ,,jeśli masz urlop - określ jak długo’’, który w ten sposób skwitował jego liczne nieobecności na próbach.
- Będąc na próbach orkiestry, która najczęściej ćwiczyła w strażnicy, widziałem strażaków w różnych sytuacjach. Wtedy to była zupełnie inna straż pożarna niż dzisiaj - porównuje, przywołując z pamięci obraz krztuszącego się samochodu gaśniczego GBAM, zwanego „babcią” z dymiącą motopompą. - Nie zdawałem sobie wtedy sprawy co to jest i o co chodzi.
Po ukończeniu Liceum Ekonomicznego w Lesznie musiał wybrać dalszą drogę kształcenia. Myślał o którejś ze służb mundurowych. W klasie maturalnej pojechał na drzwi otwarte do Wyższej Szkoły Oficerskiej Służb Kwatermistrzowskich w Poznaniu, ale uczelnia go nie zachwyciła. Szukał więc dalej. Wkrótce poznał świeżo upieczonego absolwenta Szkoły Chorążych Pożarnictwa w Poznaniu i ten namówił go na jej wybór. Rodzice nie byli tym zachwyceni, bo w tamtych czasach strażakom przypinano niezbyt pochlebne łatki. W ciągu tych lat wiele się zmieniło i dziś straż jest w czołówce zawodów największego zaufania społecznego.
- Gdy dowiedziałem się ilu tam jest chętnych, przeraziłem się. Zdawałem egzamin sprawnościowy, teoretyczny z chemii i fizyki. Trzeba było też napisać dyktando i przejść rozmowę kwalifikacyjną - wspomina Andrzej Ziegler. - Egzaminy zaczynały się wczesnym rankiem, a wychodziłem ze szkoły przed godziną 23. Znalazłem się na liście przyjętych, choć specjalnie się nie przygotowywałem do egzaminów. Z pewnością pomogło mi to, że w liceum miałem wymagających profesorów. Miałem błędne wyobrażenie o szkole, myślałem, że to szkoła z internatem i będzie luz, a tu okazało się, że jest dyscyplina i dryl mundurowy, a właściwie to wojskowy. Przez pierwsze dwa miesiące obowiązywał okres unitarny, nie mogliśmy wychodzić na zewnątrz, spotykać z najbliższymi. Nie było to dla mnie zaskoczeniem. Co prawda było ciężko, ale po latach stwierdzam, że to było konieczne, by nas ukształtować i sprawdzić naszą wytrzymałość. Wszystko co wówczas przeżyliśmy potem procentowało w służbie.
Po skończeniu poznańskiej Szkoły Chorążych Pożarnictwa w 1987 r. został skierowany do służby w Ośrodku Szkolenia Pożarniczego w Kościanie. Rok później rozpoczął studia inżynierskie w Szkole Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. Był pierwszym rocznikiem promowanym według nowej ustawy o straży pożarnej. Otrzymał wówczas pierwszy stopień oficerski młodszego kapitana. W lipcu 1992 r. został dowódcą jednostki ratowniczo-gaśniczej i jednocześnie komendantem Ośrodka Szkolenia Pożarniczego. W 1996 r. odbył staż w Szkole Służb Ratowniczych Królestwa Szwecji w Revinge. W grudniu 1998 r., po reformie administracyjnej, Ośrodek został zlikwidowany i Ziegler został przeniesiony do Leszna, gdzie pełnił funkcję naczelnika Wydziału Operacyjno-Szkoleniowego w Komendzie Miejskiej PSP. To był bardzo dobry okres w jego życiu zawodowym. Podczas służby w Lesznie miał możliwość spojrzenia na wiele spraw z innej perspektywy. Był między innymi członkiem zespołu, który stworzył jedno z pierwszych w Polsce zintegrowanych stanowisk kierowania straży pożarnej i pogotowia ratunkowego. W 2005 roku rozpoczął kolejne studia a we wrześniu tego roku wrócił do Kościana i do dziś pracuje jako zastępca komendanta powiatowego.
- Cały czas udawało mi się rozwijać. Zostałem skierowany na studia oficerskie i to bez mojej wiedzy, choć przychodząc do pracy na odczepnego odpowiedziałem, że zamierzam podjąć studia - przyznaje, dodając, że dla świętego spokoju pojechał na egzaminy wstępne.
Pierwsza z wielu akcji
- Tego się nie zapomina - stwierdza, przywołując z pamięci czasy szkolne. - Działo się to w Poznaniu. Na Wildzie paliły się szopki, a my zostaliśmy wezwani do działań pomocniczych i ich rozbiórki. Już pod koniec akcji, będąc na dachu, wpadłem do środka na butlę z winem. Nawet się nie stłukła.
Nie kryje, że najbardziej w pamięci zapadły mu tragiczne akcje z ofiarami pożarów i wypadków drogowych.
- Każda śmierć to ogromna tragedia. Najtrudniej pogodzić się z wypadkami z udziałem dzieci. Choć może się wydawać, że mamy grubą skórę, każdy z nas to przeżywa. Mamy psychologa, z którego pomocy wielu strażaków korzysta. Na szczęście znacznie więcej było tych pozytywnych, w których udało się uratować życie ludzi i ich mienie. To ogromna satysfakcja - wzdycha z ulgą.
Choć nie jest to łatwe, zawsze starał się nie przenosić służby do domu i na odwrót. Chce tego oszczędzić najbliższym, a dzieci - już dorosłe - ochronić przed popełnieniem błędów i tzw. efektem gorącego garnka. Jak dotąd to się udaje.
W kościańskiej straży pracuje ponad 50 osób. Są jak jedna, wielka rodzina, do której zaliczają też ochotników. Ich jubilat podziwia w szczególny sposób za ich bezinteresowność i społeczną pracę. Sam też jest ochotnikiem, jednak częściej pomaga w sprawach organizacyjnych i szkoleniowych, gdyż służba w komendzie pochłania bardzo dużo czasu. Weekendy i święta strażaków są inne. Przez lata pracy na stanowiskach kierowniczych, co drugi tydzień Andrzej Ziegler jest na służbie. Na 30 dni w miesiącu połowę jest pod telefonem, musi liczyć się z tym, że trzeba będzie wszystko rzucić i natychmiast stawić się w komendzie. Dyżuruje na zmianę z komendantem.
- Kiedyś trzeba było siedzieć przy telefonie stacjonarnym w domu, dziś w erze komórek jest łatwiej - uważa, dodając, że nigdy nie było to dla niego wielkim utrudnieniem, bo decydując się na tę służbę miał pełną świadomość co to oznacza. - Nasze żony też to wiedzą, zdają sobie sprawę, że przy Wigilii mogą zostać bez nas. Decydując się na życie ze strażakiem wybierają nie tylko ślub ze strażacką oprawą. W rocie ślubujemy pomagać z narażeniem życia i zdrowia a, że rodzina na tym ucierpi to chyba też oczywiste.
Kilkanaście lat temu podczas pożaru w Darnowie wraz z kolegą wynosili butlę gazową, która stała w objętej ogniem kuchni na piętrze. Do samego końca nie wiedzieli czy uda się ją bezpiecznie wynieść. Takich sytuacji było wiele.
- Strach nie jest dla mnie największym czynnikiem stresogennym - przyznaje. - Kiedy słyszę zapowiedź w głośnikach, pojawia się obawa i myśl czy jesteśmy należycie przygotowani pod względem szkoleniowym, sprzętowym, logistycznym, czy potrafimy pomóc, bo ktoś czeka i liczy na naszą pomoc. W naszych działaniach zawodzie rutyna jest zgubna, a strach nie pozwala swobodnie działać.
Jest sygnał i musi być właściwa reakcja
Ukończenie szkoły na poznańskim Dębcu dało podstawy ale zanim Andrzej Ziegler podjął pierwszą samodzielną decyzję kierując akcją ratunkową, uczył się między innymi od nieżyjącego już starszego ogniomistrza Jana, ówczesnego dowódcy sekcji. Gdy razem pojechali do pożaru w Kurzej Górze, gdzie paliła się stodoła, nakazał mu stanąć pod lipą rosnącą na podwórzu i przyglądać się. Stopniowo Ziegler uczył się wszystkiego nabierając praktyki. Szybko przyszło mu się zmierzyć z kierowaniem ludźmi przy dużych pożarach. W siódmym roku służby został oddelegowany do gaszenia pożaru w Kuźni Raciborskiej. Nie dość, że dowodził kompanią, to działał na zupełnie obcym terenie, gdzie płonęło 10 000 ha lasu.
- Trzeba wypracować sobie warsztat do podejmowania decyzji, umiejętnie zbierać informacje źródłowe i na ich podstawie przeprowadzić analizę - zdradza, nie kryjąc, że decyzję trzeba podjąć błyskawicznie, a każdy wybór i tak obarczony może być błędem. - Decyzja musi być nastawiona przede wszystkim na ratowanie ludzi i w drugiej kolejności mienia. Pracujemy w sytuacji dynamicznej. Zarówno w strażnicy jak i na akcji jesteśmy jedną drużyną, zespołem a każdy z nas jest trybikiem w tej maszynie i to równie ważnym. Zespołowość w naszej służbie jest ważna, poznanie kogo na co stać, a także pewność, że idąc z kimś on się nagle nie odwróci i zostawi nas samych. Nasz zespół jest tak mocny jak mocne jest jego najsłabsze ogniwo dlatego każdy chce być „mocny” w tym o robi, bo to siła dla naszego „teamu”.
Po pierwsze nieść pomoc
Przez wszystkie te lata Andrzej Ziegler nie miał chwili słabości i chęci rzucenia służby. Jak każdy strażak żyje ze świadomością, że ktoś może go potrzebować. To właśnie niesienie pomocy potrzebujący uważa za najważniejsze. Jeśli nie wyjeżdża na akcje, zajmuje się zarządzaniem potencjałem ratowniczym.
- Trzeba odpowiednio się przygotować do zawodu, przestrzegać zasad i procedur, przewidzieć co się może wydarzyć i czego ludzie od nas oczekują. Nie ma takiej możliwości, by się przygotować na wszystkie ewentualności – zastrzega. W służbie potrzebna jest empatia. - Umiejętność postawienia się w sytuacji potrzebującego motywuje i pozwala być skuteczniejszym. Jesteśmy, by pomagać. Ratowanie to nasz obowiązek, więc gdy uda się uratować kogoś lub coś, to jest satysfakcja. Choć niestety, zdarzają się sytuacje, gdy jesteśmy skazani na porażkę. Mimo wszystko, do końca mamy nadzieję - przyznaje, wspominając akcję sprzed prawie 20 lat, gdy zostali wezwani do płonącego poddasza, na którym przebywało dwoje dzieci.
Oprócz tragicznych chwil pamięta też te zabawne, jak na przykład wezwania w do kota, który zawsze na przełomie roku uciekał i wchodził na drzewo, do szczura grasującego w łazience, czy do bociana, który w noc sylwestrową siedział na dachu. To najlepszy dowód, że strażacy nie bagatelizują żadnego wezwania.
Po 15 latach służby strażacy mogą przejść na emeryturę. Andrzej Ziegler w każdej chwili może odejść. Jak przyznaje, zaczyna się oswajać z tą myślą. Wiele zależeć będzie od jego zdrowia.
- Ważny jest ciągły rozwój i wnoszenie czegoś nowego. Idą młodzi, którzy mają nowe pomysły i trzeba im zrobić miejsce. Kiedyś proste rurki wskaźnikowe były naszymi urządzeniami pomiarowymi, a dziś są to skomplikowane przyrządy dozymetryczne, z których każdy jest komputerem. Dla młodych to coś naturalnego. Mają też nowe pomysły na organizację, ale nie wolno zaprzepaścić dotychczasowego dorobku, a jest on imponujący i zazdroszczą nam tego na całym świecie - przekonuje. W swojej pracy Andrzej Ziegler najbardziej lubi działania operacyjne, choć dziś już nie wyjeżdża do każdego zdarzenia, oddając pole młodszym kolegom. Lubi przekazywać doświadczenie innym, szkolić i radzić jak się ustrzec przed niebezpieczeństwem w codziennym życiu. Ceni sobie kontakt z ludźmi, rozmowy z nimi i nie kryje, że do jego ulubionych należą obowiązki oficera prasowego. Nikogo pewnie to nie zdziwi, że objął je przez przypadek.
- Dzięki współpracy z mediami mam możliwość informowania, przestrzegania, krótko mówiąc edukacji bezpieczeństwa - argumentuje, oceniając, że dzięki tym prewencyjnym działaniom już wiele się zmieniło. - Gdybym miał jeszcze raz wybierać, wybrałbym tę samą drogę zawodową, bo to ciekawy zawód. Polecam wszystkim młodym ludziom, bo to zawód dający wiele satysfakcji, mobilizujący do pracy nad sobą i doskonalenia się. Podkreśla, że w służbie zawsze miał szczęście do fajnych ludzi, począwszy od wychowawców w poznańskiej chorążówce na współpracownikach kończąc.
Po służbie
Andrzej Ziegler bywa biegaczem i rowerzystą. Rekreacyjnie biega od dwóch lat. Tą pasją zaraziły go żona i córka. Bieganie pozwala mu się zresetować i daje odpoczynek głowie. Trzy razy w tygodniu pokonuje po 10 km. Jego miłością są też góry. Szczególnie chętnie wyjeżdża w Tatry. Od kilkunastu lat wraz z żoną regularnie bywają w górach. Bardzo lubi zajmować się ogrodem. Jak podkreśla, rodzina to jego naturalne środowisko, w którym czuje się bezpiecznie. Interesuje się żużlem, a od dziecka kibicuje…. Unii Leszno.
KARINA JANKOWSKA
Fot. Bogdan Ludowicz
Zgłaszasz poniższy komentarz:
fantastyczny, niezwykle mądry człowiek pełen humoru ale i też opanowania, perfekcyjny wzór do naśladowania..