Magazyn koscian.net
01 lipca 2014Pogromca ognia i zwierząt

Strażak z wężem? Nikogo nie powinno to dziwić. A jeżeli jest to pyton, czy połoz chiński? Mirosław Kieroński z Czempinia na co dzień trzyma w ręku i sprzęt strażacki, i zwierzę. Od lat pociąga go niesienie pomocy bliźniemu i egzotyka
Praca za kółkiem
Strażakiem został trochę z przypadku. Jako 21-latek, po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej, szukał pracy. W kieszeni miał prawo jazdy kategorii C. Swoją przyszłość wiązał z zawodem kierowcy. Wakat na tym stanowisku był w Państwowej Straży Pożarnej w Kościanie. W 1983 roku rozpoczął tam pracę.
- Od razu dobrze trafiłem – zdradza Mirosław Kieroński z Czempinia. - Na początku jeździłem wszystkim co duże. Wtedy „w modzie” były stary i jelcze. Miały surowe wnętrze. Wystarczyło ruszyć dwie wajchy i samochód jechał. Teraz jest to zdecydowanie bardziej skomplikowane.
Nie poprzestał na odbyciu podstawowych kursów dla ratowników. Podnosił swoje kwalifikacje. Ukończył m.in. kurs młodszych podoficerów i płetwonurków. Awansował do stopnia starszego ogniomistrza. - Na każdym kursie można było się czegoś nauczyć. Nigdy nie wiadomo, co będzie potrzebne podczas akcji – uważa Kieroński. - Gdy pracowałem jako zawodowy strażak, kościańska Państwowa Straż Pożarna miała pod sobą zdecydowanie większy obszar. Jeździliśmy nawet za Przemęt. Pożarów było dużo. Wypadki drogowe były rzadkością.
Pierwsza akcja?
- Tego się nie zapomina – uważa druh. - To był wypadek w Głuchowie. Kierowca tira pechowo wjechał w zakręt. Nikt go nie rozumiał, bo mówił po niemiecki. Miał uraz nogi. Nie mieliśmy jeszcze wówczas sprzętu hydraulicznego do cięcia pojazdów. Wszystko cięliśmy ręcznym sprzętem.
W pamięci utkwiło mu ratowanie Raciborza podczas powodzi w 1997 roku i gaszenie pożarów w Kędzierzynie Koźlu. Jedną z ciekawszych akcji był pożar w domu przy ul. Kościuszki w Kościanie. Mieszkająca tam kobieta zbierała śmieci. Przez jej mieszkanie przechodziło się korytarzami. Nie chciała opuścić swojego lokum. Strażacy musieli ją wynieść.
Koleżankom z pracy dał się we znaki przynosząc tam jaszczurkę, czy małego szczura.
- Robiliśmy różne psikusy – nie ukrywa strażak.
W 2004 roku, po 21 latach służby, zdecydował się przejść ma emeryturę. Myślał, że dzięki temu będzie miał więcej wolnego czasu.
- Nerwy, stres. Z biegiem lat człowiek inaczej reaguje – mówi Kieroński. - Zrobiłem miejsce dla młodszych.
Społecznik na emeryturze
Marzenia o wolnym czasie szybko prysły. - Jak zawyła syrena, to coś we mnie drgało – zdradza Kieroński.
Nic więc dziwnego, że szybko uległ namowom komendanta PSP w Kościanie, komendanta gminnego i burmistrz Czempinia. Tuż po przejściu na emeryturę wstąpił do Ochotniczej Straży Pożarnej w Czempiniu.
- W jednostce brakowało kierowców. Naczelnik Tomasz Kubasik też był wcześniej zawodowym strażakiem – podkreśla Kieroński. - Niestety większość druhów po przejściu na emeryturę umywa ręce i nie chce dalej pracować.
Wziął na siebie szkolenie młodzieży. Stworzył drużynę kobiecą i młodzieżową drużynę pożarniczą. Czempińska OSP jest wpisana do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego.
- Po jednym kursie nikt rozumów nie zje. Wstępując do OSP liczyłem się z tym, że nie będę tylko kierowcą. Wyjeżdżając do akcji nie można niczego z góry zakładać. Czasem jest się kierowcą, czasem dowódcom, a czasem zwykłym strażakiem – wyjaśnia druh z Czempiniu. - Mamy z naczelnikiem większe doświadczenie, ale staramy się wypychać młodych, żeby się uczyli.
Wśród 32 druhów, którzy mają ukończone kursy umożliwiające wyjazd do akcji, 7 to kobiety.
- W straży jest moja żona i córka – chwali się Kieroński. - Tylko syn nie chciał wstąpić do jednostki.
Od sześciu lat pełni funkcję prezesa OSP w Czempiniu. Spoczywa na nim cała papierowa robota.
- Jeżeli się czegoś podejmuję, to chcę to robić dobrze. Gdy zawyje syrena rzucam wszystko i jadę do strażnicy. Mojej żonie należą się podziękowania za wyrozumiałość. Rzuca wszystkie swoje sprawy i staje za ladą sklepu – mówi pan Mirek. - Gdy syrena zawyje w nocy, nie ma możliwości, żeby jej nie usłyszała. Później są nerwy, gdzie pojechali i co się stało.
W tym roku czempińscy ochotnicy wyjeżdżali do akcji niespełna 30 razy. W poprzednich latach zdarzeń było zdecydowanie więcej, 140 w 2012 i 100 w 2013 roku.
Praca i zaangażowanie druha nie umknęły uwadze zarządu Oddziału Powiatowego OPS RP w Kościanie. Podczas tegorocznych obchodów Powiatowego Dnia Strażaka Mirosław Kieroński otrzymał wyróżnienie „Strażak Roku 2013 Powiatu Kościańskiego”.
- To było dla mnie potężne zaskoczenie. Nie spodziewałem się takiego wyróżnienia. To zobowiązanie do dalszej pracy. Nie można osiąść na laurach – mówi Kieroński.
Od kury do bazyliszka
- Nie tak dawno w Głuchowie łapałem półtonową jałówkę. Zachowywała się jak dzika. Atakowała ludzi. Gdy przyjechałem na miejsce, było tam chyba z piętnastu ludzi. Dwa razy na mnie ruszyła. Wystarczył profesjonalny rzut lassem i była przywiązana do drzewa – mówi pan Mirosław. Kowbojski wyczyn przypłacił jednak zdarciem skóry na dłoni.
Nie była to jego pierwsza tego typu akcja. Usunięcie gniazda os, czy zdjęcie kota z drzewa dla druha z Czempinia nigdy nie było problemem. Ze zwierzętami radził sobie od zawsze. W 1991 roku związał z nimi swój biznes. Za namową kolegi, pasjonata zwierząt egzotycznych, otwarł sklep zoologiczny.
- Można powiedzieć, że wychowałem się w gospodarstwie. Na wsi spędzałem każde wakacje. Zwierzęta ciągle były wokół mnie i tak już zostało – zdradza strażak. - Pies w moi domu był zawsze. Jako dziecko hodowałem rybki. Miałem akwarium. Później rodzice kupili mi papużki faliste. Udało mi się je rozmnożyć. Z czasem zwierząt było coraz więcej. Zaczęły zajmować cały pokój. Trafił się nawet wąż.
Dziś po brzegi wypełniony jest jego sklep. Nie brakuje tam rybek akwariowych. Nie sposób wymienić wszystkich znajdujących się tam zwierząt. Są: ptaki, świnki morskie, chomiki, króliki, węże, jeże, skorpiony, szczury, jaszczurki i węże. Do tego cały asortyment potrzebny do trzymania zwierząt w domu i karmienia ich.
- Czasem odwiedzają mnie przedszkolaki. Dzieci trzymają węża, a panie boją się wejść do sklepu – śmieje się pan Mirek.
Dziecko ze zwierzęciem od niego ze sklepu nie wyjdzie.
- Musi przyjść z rodzicem – podkreśla właściciel sklepu zoologicznego - Po pierwsze to nie jest tanie. Po drugie to osoba dorosła musi podjąć taką decyzję. Czasem ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że to zwierzę, że trzeba o nie dbać. Umiem podpowiedzieć rodzicom, jak zmobilizować dziecko, żeby zajęło się swoim pupilem.
Nie wszystkie zwierzęta pana Mirka mieszkają w sklepie. Co rusz zmniejsza on powierzchnię ogrodu. Za domem hoduje ozdobne ptactwo. Ma ponad dwadzieścia gatunków kur. Wśród nich są te używane do walk kogutów. Do tego dochodzą pawie i bażanty. Za domem mieszkają także trzy konie.
- Zawsze fascynowało mnie coś innego, na przykład pszczelarstwo, które kiedyś było powszechne. Dziś żeby zobaczyć konie trzeba jechać do stadniny. Gdy jadę przez miasto dzieci podbiegają do płotów. To dla nich atrakcja – zdradza Kieroński. Póki co, bez koni nie wyobraża sobie życia. - Nie ma nic przyjemniejszego, jak zarzucić siodło i pojechać do lasu, albo zaprząc konie do bryczki i ruszyć w kilka osób na przejażdżkę. (h)
GAZETA KOŚCIAŃSKA 24/2014
Zgłaszasz poniższy komentarz:
ja mam węża w gaciach :) i dobrze mi z tym