Magazyn koscian.net
09 Mar 2015Ada daje siebie
Kościanianka Adrianna Łabenda została niedawno dawcą szpiku dla swojego bliźniaka genetycznego. Impuls zdecydował, że postanowiła zgłosić się do Fundacji DKMS Polska. Jeszcze zanim otrzymała kartę dawcy znalazł się biorca. Na tym jednak nie zamierza poprzestać
O Adriannie Łabendzie pisaliśmy już na łamach ,,GK’’ w 2010 r., gdy została zaproszona przez Ewę Wachowicz do programu ,,Ewa gotuje’’. Dziś dziewczyna jest na pierwszym roku technologii żywności i żywienia człowieka, choć jeszcze w liceum była przekonana, że wybierze medycynę. Studiuje w Poznaniu.
...bliźniakowi genetycznemu
Myśl, by zostać dawcą zrodziła się przypadkiem. Na facebookowym profilu znajomej kościanianka zobaczyła wpis ze zdjęciem, że ta została wpisana do bazy dawców. Zadziałał impuls i Adrianna też postanowiła to zrobić. Latem 2014 r. wypełniła formularz zgłoszeniowy na stronie Fundacji DKMS Polska.
- Wysyłając próbki byłam w pełni przekonana, choć dopiero gdy zaczęłam czytać o przeszczepach szpiku dowiedziałam się co to tak naprawdę oznacza. Jak zwykle zresztą – przyznaje ze śmiechem. – Po tygodniu otrzymałam pocztą zestaw do wymazu. Pobrałam próbkę z wewnętrznej strony policzka i odesłałam do fundacji. Trwa to krócej niż minutę. W listopadzie dostałam informację, że jest biorca. Kobieta z Fundacji DKMS powiedziała: „Mamy dla pani biorcę! To niesłychane, zapisano panią w bazie zaledwie dwa miesiące temu. Ktoś po prostu czekał na panią”. Nawet nie zdążyli mi przesłać karty dawcy.
Telefon, że zostanie dawcą odebrała jadąc autobusem na dodatkowe lekcje języka niemieckiego. Doskonale pamięta, że to był piątek po południu. Od tego momentu chodziła non stop z uśmiechem od ucha do ucha. Uskrzydlała ją myśl, że komuś może uratować życie. Nie kryła zaskoczenia, że tak szybko znalazła swojego bliźniaka genetycznego. Potem wielokrotnie rozmawiała telefonicznie z koordynatorem, który za każdym razem pytał czy jest gotowa do zostania dawcą i szczegółowo przedstawiał czekające ją kolejne etapy. Fundacja dba też o to, by przyszły dawca otrzymał materiały do przeczytania. Cały miesiąc trwały przygotowania. Rodzicom powiedziała o swojej decyzji, gdy już było wiadomo, że znalazł się biorca. W styczniu br. kościanianka przeszła szereg badań kontrolnych, które miały ostatecznie potwierdzić czy może być dawcą. Okazało się, że jest zdrowa. Wszystkie wyniki były w normie, żadnych niedoborów. Wstępnie potwierdzono zgodność. Kolejne dwa tygodnie czekała na ostateczne potwierdzenie. Potem trafiła do poznańskiej kliniki.
– Zaczęłam się denerwować dzień przed pobraniem, bo dotarło do mnie, że to już jutro ten dzień. Bałam się, że zaśpię, dlatego przyjaciele byli w pogotowiu. Pewnie, że miałam różne obawy, ale coraz częściej łapię się na tym, że o sobie myślę na samym końcu. Nie potrafię być egoistką – nie kryje, dodając, że na pięć dni przed pobraniem musiała przyjmować czynnik wzrostu, aby zwiększyć ilość komórek macierzystych w krwi obwodowej. Jest to substancja produkowana również naturalnie w organizmie człowieka, choćby w momencie przechodzenia infekcji. Przez cztery dni sama robiła sobie zastrzyki w brzuch. Podczas przyjmowania czynnika mogą wystąpić objawy grypopodobne. – Pierwszego dnia byłam nieco zmęczona, a kolejnego czułam się jakbym była chora na grypę z bólami kości i stawów włącznie. Nie byłam nawet w stanie pojechać na zajęcia. Od pielęgniarki dowiedziałam się, że im bardziej boli, tym lepiej, bo wtedy szpik kostny produkuje zdecydowanie więcej komórek.
W szpitalu została otoczona szczególną opieką lekarzy i pielęgniarek. Czuła się wręcz jak królowa lub – jak stwierdziła mama Ady – dobro narodowe, które trzeba chronić. Na wszystkie badania wchodziła bez kolejki w eskorcie pielęgniarki. Musiała zrobić morfologię krwi, a po ich otrzymaniu przeszła do sali aferezy. Komórki pobierano jej metodą zwaną aferezą. Oznacza to, że krew wyprowadzana jest z jednej ręki, przechodzi przez maszynę, gdzie separowane są komórki macierzyste i wraca do organizmu przez drugą rękę. Metoda ta nie wymaga hospitalizacji i jest stosowana w 80% przypadków. W ubiegłym roku takich pobrań w Poznaniu było 60. Rzadziej szpik pobierany jest z talerza kości biodrowej, a nie, jak się powszechnie uważa, z rdzenia kręgowego. Całość trwała 4,5 godziny. Ten czas spędziła z wenflonem w jednej ręce i igłą separacyjną w drugiej. Jak zapewnia, nie bolało, choć po trzech godzinach zaczęła odczuwać dyskomfort. Najgorsze było cierpnięcie.
- Siedząc w wygodnym fotelu, czytając książkę i rozmawiając z pielęgniarką i innymi pacjentami, nawet nie zauważyłam, jak minął zabieg. Spodziewałam się, że to będzie coś gorszego – mówi kościanianka, zapewniając, że zabieg, podczas którego pobrano jej 150 ml krwi, okazał się całkiem przyjemny. – Myśl, że prawdopodobnie ratuję komuś życie była bezcenna. Gdyby miało się to wiązać z czymś gorszym, albo miałabym jednak pobierany szpik z talerzy biodrowych, także bym się na to zdecydowała, bo nie ma większej nagrody, niż ocalenie czyjegoś istnienia. Kiedy wyszłam z sali po zabiegu, usiadłam na korytarzu czekając na wyniki, bowiem jeśli okazałoby się, że wypreparowano zbyt małą ilość komórek, trzeba całą procedurę powtórzyć następnego dnia, rozpłakałam się. Ze szczęścia. Wszystko wtedy ze mnie zeszło.
Adrianna ma świadomość wyjątkowości, choć bohaterką się nie czuje. Nie chce, żeby ktoś pomyślał, że została dawcą, bo to jest trendy. Co więcej - jak zapewnia - zawsze robi na przekór modom. Czuje, że spełniła swój obowiązek, bo najważniejsze, że dała komuś szansę na życie. I jest z tego bardzo dumna. Podobnie jak jej rodzice, którzy początkowo byli dość sceptyczni.
- Oczywiście, że zastanawiam się kto jest moim bliźniakiem genetycznym. Mój szpik trafił do 47-letniej kobiety z Polski – zdradza Adrianna, dodając, że dopiero po dwóch latach będzie mogła spotkać się z biorcą, jeśli rzecz jasna druga strona wyrazi na to zgodę. – Oddałam tej osobie część siebie i z pewnością będę dążyła do spotkania. Nie oczekuję żadnych podziękowań. Chciałabym po prostu poznać tę osobę, zobaczyć czy jesteśmy w jakiś sposób do siebie podobne, czy mamy wspólne zainteresowania.
Za pośrednictwem Fundacji DKMS Polska dawca może otrzymać informacje na temat zdrowia biorcy, a nawet nawiązać pisemny kontakt. Przez dwa lata dawca jest zarezerwowany dla jednego biorcy, by na wypadek nawrotu choroby, niewydolności przeszczepu lub powikłań portansplantacyjnych móc oddać szpik lub komórki macierzyste.
Po 30 dniach od pobrania dawca przechodzi badania kontrolne, a kolejne po pół roku i roku. Po tym czasie zostaje automatycznie przywrócony do bazy dawców.
Na tym Adrianna Łabenda nie zamierza poprzestać. Już jest honorowym dawcą krwi, a rozważa jeszcze zostanie wolontariuszką i dawcą narządów. Nie wyklucza poddania się przeszczepowi krzyżowemu.
...w kuchni
To właśnie kuchnia jest jej miejscem na ziemi i z nią wiąże swoją przyszłość. Gotuje od dawna. Już jako dziecko pomagała mamie w kuchni. Aż trudno uwierzyć, że był czas, gdy potrafiła zrobić wyłącznie naleśniki, szarlotkę według przepisu babci i zagrzać wodę na herbatę. Miłością do gotowania zaraziła ją mama, także miłośniczka dobrej kuchni. Smacznie gotowała też jej babcia i prababcia. Ona sama bardzo lubi gotować dla innych. Ma w swej kolekcji mnóstwo przepisów, z których czerpie inspiracje i komponuje coś własnego. Lubi eksperymentować wykorzystując to, co znajdzie w lodówce. Nie boi się nowych, nieznanych składników. Jak przekonuje, nie ma trudnych przepisów, są tylko takie, które wymagają więcej zachodu i pracy. Dużo czyta o kulinariach. W jej bibliotece zdecydowana większość to książki o gastronomii, z kuchnią w tle lub leksykony kulinarne. Często też ogląda kanały kulinarne na Youtube. Ma już nawet pomysł na własnego wideobloga. Ekipa i miejsce, w którym będzie kręcony zostało już wybrane, lecz brakuje jeszcze specjalistycznych lamp, na zakup których zbierają i... czasu, by wreszcie zacząć.
Adrianna jest kulinarną blogerką. Od pięciu lat prowadzi dziennik kulinarny (www.karmel-itka.blogspot.com), a w nim bogatą kolekcję przepisów i relacje z festiwali kulinarnych. Była uczestniczką wielu szkoleń z topowymi kucharzami, m.in. Grzegorzem Łapanowskim, Michałem Kopikiem, Tomaszem Kopyrą, czy Marco Giha. Była też uczestniczką warsztatów o winie. W minionym tygodniu podczas warsztatów w Warszawie uczyła się jak łączyć jedzenie z piwem. Z każdego wraca z nową wiedzą i umiejętnościami. W lipcu wyjeżdża do Niemiec na trzymiesięczny staż. Praktyki będzie odbywać w którymś z tamtejszych hoteli. Oczywiście w kuchni.
W przyszłym roku chce zrobić kwalifikację zawodową. Oprócz zdobycia iście kucharskiej wiedzy i nadrobienia zaległości ma jej to otworzyć drzwi do kuchni w restauracjach Poznania i okolic.
- Umiem zrobić mule, krewetki i kalmary, ale długo nie potrafiłam zrobić jajka w koszulce, czy usmażyć omletu – analizuje, dowodząc, że paradoksalnie właśnie na studiach zaczęła jeść bardziej wykwintne dania. Ze znajomymi z roku spotyka się co najmniej raz w tygodniu, by wspólnie coś ugotować. Dzięki temu uczą się od siebie nawzajem, choćby różnych technik krojenia. Dopiero niedawno nauczyła się siekać cebulę jak prawdziwy szef kuchni. – Serwujemy różne ryby, jak dorsz, okoń, flądra, dorada, czasem robimy pizzę, krewetki, a nawet desery – mus czekoladowy, torty, tartinki. Nigdy nie korzystamy z przepisów. Zawsze wychodzi smacznie. Gotowanie dla innych sprawia mi przyjemność. Znajomi już się ze mnie śmieją, że prowadzę jadłodajnię u cioci Ady, bo zawsze można u mnie zjeść tanio i dobrze.
Zdaje sobie sprawę, że jeśli chce być w przyszłości szefem kuchni musi próbować różnych potraw. Ostatnio po raz pierwszy skosztowała muli. Choć sama nie je mięsa, bo zwyczajnie nie lubi, potrafi je doskonale przyrządzać. Uważa, że w kuchni nie ma rzeczy trudnych, są tylko takie, które wymagają więcej lub mniej umiejętności. Za najcięższe zadania, jakie przyszło jej kiedykolwiek wykonać, wskazuje filetowanie ryby i luzowanie kaczki. Natomiast najbardziej czasochłonne co przygotowała był tort ozdobiony masą cukrową. Z przypraw najbardziej lubi cynamon, który najchętniej dodawałaby do każdego deseru. Bardzo lubi mieszać składniki, które pozornie zupełnie nie pasują do siebie. Eksperymenty w kuchni to hobby.
- Trzeba cały czas gotować, próbować nowych rzeczy i rozwijać się – zdradza swój przepis na kulinarny sukces.
Chciałaby spróbować zabójczej ryby z Japonii, czyli potrawy z fugu.
Marzy o otwarciu własnej knajpki. W przyszłości. Na początek chciałaby ją prowadzić razem z przyjaciółmi. Ma już rozrysowany przez siebie plan i wygląd wnętrza oraz rozpisane menu. Na zebranie potrzebnych funduszy i doświadczenia daje sobie dziesięć lat. Nie potrafi przewidzieć gdzie ta restauracja powstanie. W Poznaniu, Warszawie, ulubionym Krakowie, czy może gdzieś za granicą. W pogoni za marzeniami jest gotowa na wszystko.
KARINA JANKOWSKA
GK 9/2015
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Ada! Jesteś Wielka! Gratulacje za odwagę, dojrzałość, samozaparcie! Marzenia się spełniają i trzeba w to wierzyć.... tak samo jak biorca uwierzył w to, że znajdziesz się na jego drodze do zdrowia:) Pozdrawiam...choć znam Cię tylko z artykułu:)