Magazyn koscian.net
27 grudnia 2011Ale widziałem...
Zdzisław Gidaszewski, przedsiębiorca ze Starych Oborzysk, w dwa tygodnie gruntownie wyremontował i wyposażył dom rodzinie poszkodowanej w powodzi. - Co można powiedzieć? Wspaniały człowiek, po prostu, wspaniały. I takie rodzinne ciepło od niego bije. Mieliśmy szczęście, że go spotkaliśmy – stwierdza Wiesław Czapla, głowa obdarowanej rodziny
To historia jak z amerykańskiego programu telewizyjnego ,,Extreme Makeover Home Edition’’ (Dom nie do poznania), gdzie nowoczesnym autobusem pod dom dobrych, ale skrzywdzonych przez los, ludzi podjeżdżają architekci i w tydzień na oczach ćwierci świata naprawiają złamane życie budując nowy dom. Tylko, że pod dom skrzywdzonych w tej historii podjechał nie autobus bogatej stacji telewizyjnej z zapleczem jeszcze majętniejszych sponsorów, ale osobowy samochód z Kościańskim przedsiębiorcą w środku. Wszystko oczywiście nie działo się w Ameryce, ale u nas, w Polsce, po powodzi 2010. Nie było kamer ani fajerwerków, ale dom, a z nim i życie zostały naprawione.
Woda
Uciekli na strych z bochenkiem chleba i słoikiem smalcu. Patrzyli, jak woda bez szacunku do ich własności zabiera i niszczy dorobek życia. Ojciec i córka. Wiesław i Monika Czapla.
- Tego nie da się opowiedzieć. Ktoś, kto tego nie przeżył, nie zrozumie... - mówi tylko pan Wiesław. - Powiem tylko, że dwa dni po wodzie, przewoziłem zwierzęta od jednych do innych znajomych, gdzie było więcej miejsca i na drodze spotkałem kolegę. Stanęliśmy naprzeciwko siebie i... nic. Nie mogłem wydusić z siebie słowa. Nic. Wsiedliśmy do aut i pojechaliśmy dalej. TAK było.
Pomoc przypłynęła dopiero dwanaście godzin później. Wtedy też załadowano na łodzie 24 stojące po szyję w wodzie krowy. Były wycieńczone. Cielaki gospodarz zdążył wywieźć do znajomych przed powodzią.
- Mówimy woda, ale to nie była woda – mówi Gidaszewski. - Rzeka zbierała szamba, gnojowniki, wypłukiwała trumny, niosła martwe zwierzęta... I to zalało ludziom domy. Wlało się do szaf, łóżek, wsiąkło w ściany, podłogi... Czyniło zniszczenia, jakie trudno sobie wyobrazić...
Gospodarz z córką i bydłem spędził u znajomych dwa miesiące. W tym czasie raz popłynął zobaczyć jak wygląda jego gospodarstwo. Więcej nie chciał. Woda wtedy sięgała chwilowo tylko po kolana, ale już kilka dni później przyszła druga fala i była wyższa o 25 centymetrów od pierwszej. Wiesław i Monika Czapla wrócili do domu na stałe, gdy woda opadła. Zbierali z ziemi tony szlamu i śmieci, takie same w domu i w oborze. Zrywali podłogi, odbijali tynk ze ścian...
- Dom wyglądał jak po pożarze – wspomina pan Wiesław. - Nic w nim nie było. Ale najstraszniejsze wrażenie robiła do tego cała okolica. Nigdzie nie było nawet trawy. Wszędzie buro. Szlam, śmieci... Jak na jakiejś pustyni...
Tydzień po powrocie przed domem zaparkowały tiry z kościańskimi rejestracjami.
Ziarno i siano
Oglądał telewizję, jak wszyscy. Nieszczęście zalanych poruszyło go, jak wszystkich. Jak niewielu, postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i pojechać z pomocą.
- Ach, kupimy trochę zboża, trochę siana - zdecydowałem i kupiłem dwadzieścia ton ziarna i tira siana – opowiada Gidaszewski. - A teraz komu to zawieźć? Gdzie nie dzwoniłem... Do wójta, do urzędów zalanych gmin i początkowo nikt nie wykazywał zainteresowania. W końcu dzwonię do gminy Wilków. Dzwonię i mówię, że mam tira zboża.... a urzędnik krzyczy gdzieś w bok – Heeela! Czy ktoś potrzebuje zboże? I do mnie: jutro niech pan przedzwoni. To dzwonię jutro. I Znów – Heeela! Dowiedziałaś się, czy ktoś potrzebuje...? Tam nikt nic nie wiedział. U nas, jakbym do wójta zadzwonił, to by mi od razu podał kilka adresów. Grunt, że w końcu mi jeden dali.
Załadowali dwa tiry, Gidaszewski z bliską sobie Małgorzatą Wojciechowską wsiedli w auto osobowe i .. pojechali.
- I jak tam już jechałem, to mi się oczy otwierały. Takich szczegółów telewizja nie pokazywała... Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wielkie to były zniszczenia... Wszystko było zalane, cała gmina. Porozbierane domy, wszędzie pełno śmieci, na podwórkach sterty rupieci wyrzuconych z domu. Tyle nieszczęścia....I ta myśl – co ja tu robię? Ziarno dla zwierząt przywiozłem, a tu ludzie nie mają co i nie mają czym jeść. Nie mają gdzie spać...
Wieś Szczekarków. Podjechali pod mały, drewniany dom Wiesława Czapli i...
- Gospodarz nie chciał z nami rozmawiać. Czułem się dziwnie.. – wspomina Gidaszewski.
Ruszył rozładunek. Czapla obdzwonił znajomych i kto potrzebował, brał. Byli tam też ci, którzy wcześniej Czapli pomogli. Ktoś przechował jego zwierzęta, ktoś dał kanapę, ktoś łyżki, ktoś garnek, ktoś coś do jedzenia. Ładowano, odjeżdżano.
- To była trauma. Oni po tym, co się stało ciągle byli w szoku. Dopiero później i po trochu zaczęli nam opowiadać, jak czekali na wodę, jak czekali na pomoc... Dziewiętnastoletnia dziewczyna cała się przy tym trzęsła... A potem zaprowadzili mnie do sąsiadów, do rodziców Wiesia i... To co zobaczyłem... Ludzie około osiemdziesiątki i wszystko co mieli to materac i jedno plastikowe krzesło. Nic więcej. Płakali. Wojna im tyle nie zabrała, co woda. Sąsiedzi – dziecko im się właśnie narodziło, a dom zalany był po dach. Nasz gospodarz też spał na podłodze, a jego dziewiętnastoletnia córka dostała od kogoś stary tapczan. Opowiadali, jak bydło się topiło, jak w ostatniej chwili je poodpinali... Jak rodzinę z dziewięciorgiem dzieci helikoptery z dachu zabierały... U nich, u Czaplów, wody nie miało być. Tak wszyscy myśleli. Mieszkają na górce. Z całej okolicy na podwórko zwozili im auta. A wody było tyle, że wystawały z niej tylko anteny.
- Kto tego nie przeżył, nie zrozumie – mówi tylko Czapla.
Remont
- Nie słyszałem o innej takiej historii. Chyba tylko nam się tak przytrafiło – stwierdza Wiesław Czapla. Bo Kościaniak do Szczekarkowa wrócił camperem (auto z campingową paką) i to nie sam. Przywiózł materiały budowlane, dwóch pomocników – Sławka Zielińskiego i Sławka Matuszczaka (z firmy budowlanej Jacka Smoczyka) i wsparcie aprowizacyjno-logistyczne w osobie Małgorzaty Wojciechowskiej. Wszyscy zakasali rękawy i w półtora tygodnia przeprowadzili gruntowny remont domu Czaplów. To było najlepsze, co mogli zrobić.
- Naraz WSZYSCY, w całej okolicy, chcieli - wszyscy MUSIELI remontować, ale nie było komu tego powierzyć. Skąd nagle wziąć tylu budowlańców? A tu jesień blisko... – wyjaśnia pan Wiesław.
Kościaniacy więc zbijali tynki, ustawili od nowa ścianki działowe, zakładali instalację elektryczną, ogrzewanie, lali posadzki, przykręcali płyty gipsowo-kartonowe, szpachlowali, malowali, kładli płytki, panele...
- Pracowaliśmy do dwunastej, pierwszej w nocy. O szóstej znów pobudka i do nocy, i tak półtora tygodnia. Ale jak wyjeżdżaliśmy, to tylko w łazienka była niedokończona. Ostatnio tak ciężko na budowie pracowałem, gdy budowałem dom dla mojej rodziny. Cały czas chodziły dmuchawy, żeby wilgoć wyciągnąć i trzeba przyznać, że drewniany dom dużo łatwiej się jej pozbył, niż murowane...
Do Oborzysk razem ze Zdzisławem Gidaszewskim przyjechała na tydzień córka Wiesława – Monika. Odpoczęła, ale przede wszystkim wybrała sprzęty i meble do wyremontowanego domu. Bo po tygodniu Gidaszewski z ochoczym wsparciem Sławków i pani Małgorzaty do Czaplów wrócił i kończyli pracę. Za nim jechały dwa ciężarowe auta.
- Przywieźliśmy pełne wyposażenie domu – piecyk, lodówkę, pralkę, meble do wszystkich pomieszczeń, dywany, płytki do łazienki a nawet kwiatki w doniczkach. Dom, który planowany był do rozbiórki, był nie do poznania. Udało się wygospodarować pokój dla dziewczyny, powiększyć łazienkę, założyliśmy w niej ogrzewanie podłogowe... - wylicza Gidaszewski.
W drugim tirze jechały dary zebrane od pracowników Juna-Trans, parafian ze Starych Oborzysk i innych darczyńców z całej Wielkopolski – meble, odzież, sprzęt AGD dla mieszkańców Szczekarkowa i okolicy. Do szkoły na przykład zawieziono dwa tysiące kubków, zeszyty, kredki, farby, plecaki, długopisy...A Zdzisław Gidaszewski, dwóch Sławków znów od świtu do nocy kładli płytki, kleili, malowali, montowali, wnosili meble.
- Dokończyliśmy łazienkę i jeszcze u dziadków, rodziców Wiesia, zrobiliśmy remont. I... Babcia całe życie marzyła o fotelu z podnóżkiem, żeby sobie obolałe nogi podnieść wyżej. To kupiliśmy jej wypoczynek z takim podnóżkiem – uśmiecha się szeroko pan Zdzisław. - Była szczęśliwa...
Teraz
Wciąż wiele rodzin zalanych w 2010 roku boryka się z wieloma brakami. W ubiegłym i tym roku proboszcz ze Starych Oborzysk z pomocą Gidaszewskiego zawiózł tam na przykład dary od zaprzyjaźnionej rodziny holenderskiej.
Drewniany dom Czaplów jest już po drugim remoncie. Pan Wiesław podniósł nieco dach i strych, na którym chowali się przed wodą przerobił na pokoje. Dwa miesiące temu, za sprawą córki Moniki został dziadkiem.
Gidaszewski z panią Małgorzatą i swoimi wnuczkami odwiedza ich co kilka miesięcy.
- Babcia placek upiecze, ziemniaków mi do auta zapakują, ogórków, malin... Co tam akurat mają. A jak długo nie dzwonię, to Wiesiu dryndnie: babcia mi tu bręczy, że mam dzwonić i pytać, czy w zdrowiu u was wszyscy... To mówię, że wszyscy zdrowi i pytam, jak tam u nich. Tak jakbym rodzinę znalazł po latach – uśmiecha się przedsiębiorca.
O tym, że pewien człowiek z kościańskiego zdecydował się sfinansować i przeprowadzić własnoręcznie remont domu innemu, nieznanemu poszkodowanemu przez powódź człowiekowi w gminie Wilków poza Czaplami nie wie chyba nikt.
- Nie afiszowaliśmy się z tym – mówi krótko Gidaszewski.
W ogromie nieszczęścia, jakie dotknęło tamtą ziemię, to może niewiele, a przecież tak bardzo dużo. Nie było orderów, kamer telewizyjnych, fotoreporterów, ani wywiadów. Dopiero ponad rok po tym zdarzeniu Zdzisław Gidaszewski zgodził się nam o nim opowiedzieć. A opowiadać trzeba. Bo to jasny dowód na to, że są wśród nas prawdziwi Święci Mikołaje.
- Gdybym tam nie pojechał z tym zbożem i sianem, gdybym nie zobaczył ogromu tego nieszczęścia na własne oczy, wydawałoby mi się, że zrobiłem co należy i zapomniałbym o tym. Ale widziałem... - mówi Gidaszewski.
ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA
* * *
Zdzisław Gidaszewski - Rodowity kościaniak, właściciel firmy transportowej Juna-Trans w Starych Oborzyskach, miłośnik kwaszonych ogórków i podróży. Dobroczyńca.
Firma Juna- Trans mieści się w Starych Oborzyskach, ale ma też swoje filie w Pszczynie, Bydgoszczy i Gdyni. Dziś to park 30 specjalistycznych wozów ciężarowych zajmujących się transportem materiałaów niebezpiecznych dla Linde i transportem międzynarodowym. To pierwsza w Kościanie prywatna firma transportowa (zezwolenie nr 1 z 1973 roku).
- Brat zaszczepił we mnie transport i on mnie wszystkiego nauczył. Dzięki ! Jest starszy. Miał samochód. Wtedy wszystko było państwowe, więc woziliśmy albo materiały budowlane, albo drewno do prywatnych odbiorców. Wszystko ładowaliśmy ręcznie, a pracy było bardzo dużo.
Od 1980 roku Zdzisław Gidaszewski prowadził firmę już sam. Miał już wtedy wywrotkę złożoną z używanych części w warsztacie w Poznaniu. Dziesięć lat później sam w półtora roku złożył auto transportowe dokładnie dopasowane do potrzeb swej firmy.
- Kabina ze stara, silnik maszyny rolniczej Leylanda, tylny most ziła itd. Miał trójstronną wywrotkę. To było coś. Służył nam nadzwyczaj dobrze przez dziesięć lat.
W latach dziewięćdziesiątych kupił Jelcza i zatrudnił pierwszego kierowcę. Wtedy też zaczął się zajmować przewożeniem materiałów niebezpiecznych dla kościańskiego Polgazu. Stara (ładowność 5 ton) zamienił na autobus Skody ( Ogórka ) i znów sam przerobił na podwórku na auto ciężarowe (ładowność 10 ton). Tak powstała jedyna w swoim rodzaju ciężarówka z kabiną dla pięciorga osób. W 1993 roku firma Gidaszewskiego miała już cztery auta , a rok później kupiła swoje pierwsze Volvo, którym wkroczyła na rynek transportu międzynarodowego. Pierwsze nowe Volvo Gidaszewski kupił w 1997 roku. Rok później stracił żonę i rzucił się w jeszcze większy wir pracy. Dziś Firma Juna-Trans jest jedną z dwóch firm przewożących materiały niebezpieczne dla Linde, ma też sporo kontraktów międzynarodowych. Jeździ najnowocześniejszymi autami Volvo i zatrudnia 60 pracowników. W 2003 roku uzyskała certyfikat ISSO. Ciągle się rozwija i od lat wspiera różne lokalne inicjatywy społeczne. Co roku na Boże Narodzenie przygotowuje paczki dla pięćdziesięciorga rodzin w parafii.
- Żona bardzo udzielała się w Caritasie. Od jej śmierci tradycją firmy jest przygotowywanie tych paczek i nie wiem, kto bardziej cieszy się z nich my, czy obdarowani. My na pewno bardzo – uśmiecha się Gidaszewski.
Od 20 lat firma Gidaszewskiego jest sponsorem drużyny piłkarskiej LZS Juna-Trans Stare Oborzyska. Gidaszewki był jednym z pierwszych i bardziej hojnych darczyńców w akcji ,,Podaj cegłę. Budujemy dom’’ (pomoc przy budowie domu dla wielkiej rodziny Jankowiaków i Kalitków). Potem była akcja pomocy dla powodzian (opisana obok). Ostatni dar - wyremontowany kontener mieszkalny dla rodziny z dalszego sąsiedztwa (mieszkała w strasznych warunkach). Gidaszewski regularnie wspiera działającą na rzecz niepełnosprawnych Fundację ,,Światło nadziei’’.
- Całe życie ciężko pracowałem i teraz, gdy mogę cieszyć się z tego co osiągnąłem, chcę się też trochę podzielić. To też daje radość – stwierdza po prostu.
Radość sprawiają mu ostatnio też podróże. Nie ma chyba kraju w Europie, w którym by nie był. Jeździ camperem i w każdą wyprawę oprócz bliskich i przyjaciół zabiera wielkie słoje kwaszonych ogórków. Bez nich nie wyobraża sobie życia. (Al)
51/2011
Zgłaszasz poniższy komentarz:
może inni przedsiębiorcy wezmą przykład i chociaż zadbają o pracowników wystarczy mała premia i już cieszy :-))