Magazyn koscian.net
2008-08-06Ballada o Mariuszku
Taki ostatni, najmłodszy, wychuchany byłem. Taki rozpieszczany, taki synek mamusi i taki... samotny. Dziś to wiem. Kotański mówił, że ci co z tego wychodzą, to mistrzowie świata. Ja jestem mistrzem świata. Nie biorę cztery lata...
Scena pierwsza:
Mariusz stoi naćpany przed rodziną
- To był grom z jasnego nieba. Nic nie zauważyliśmy. Nic. Potem nie mogliśmy sobie tego darować. Jak to, w naszym domu? Nasz syn? To przecież niemożliwe - opowiada mama Mariusza stawiając przed nami brzdąca. W pokoju unosi się zapach domowego ciasta i herbaty. Nad przykrytą haftowaną serwetą ławą wiszą portrety fotograficzne znanych i szanowanych w Kościanie ludzi. To najbliżsi Mariusza - rodzice i rodzeństwo z rodzinami. Jest i jego portret - szczupłego dwudziestoparolakta o ogromnych, podkrążonych oczach.
- Właśnie, nigdy cię nie pytałem, skąd wiedzieliście? Dlaczego tamtej niedzieli poszliście przeszukać mój pokój?
- Ta kolacja to był koszmar. Rodzice Małgosi, my, Gosia, Mariusz. Uroczyście. Jesteśmy w ich domu. A on co chwilę wstaje od stołu, chce wychodzić. Mówi od rzeczy... Zachowywałeś się okropnie - zwraca się do syna. - Nigdy go takim nie widziałam. Nasz Mariuszek... Byliśmy przerażeni. Postanowiliśmy iść do domu. W przedpokoju Gosia pokazała nam esemesa, jakiego dostała tego dnia: „Nie zadawaj się z Mariuszem, bo on skończy w Monarze”. To był szok. Wróciliśmy do domu, poszłam do jego pokoju i - to był kolejny szok - znalazłam pod łóżkiem marihuanę i, dziś to wiem, amfetaminę. Duuużo... Świat nam się zawalił...
- To był dwudziesty ósmy września 2003 roku - opowiada Mariusz. - Urodziny ojca. Mieliśmy zacząć studia. Ja miałem zostać w Kościanie, ona jechać do akademika do innego miasta. To miała być pożegnalna kolacja. A ja byłem w mocnym ciągu. Rozwalony jakiś... Jeszcze dragi szykowałem... Wziąłem woreczek amfy do kawy i... poszliśmy. I wtedy właśnie coś wysiadło. W czasie kolacji zacząłem świrować...
Po wyjściu rodziców powiedział jej, że bierze. Ona, że oszukiwał, że kłamał, że zrywa. Poprzewracała ramki ze zdjęciami i... odprowadziła go do domu. W drzwiach stali ojciec i matka. Tata w ręce trzymał zieloną teczkę z 20 gramami amfy.
- Cała rodzina czekała. Ja powiedziałem tylko ,,O!’’ Byłem zbyt naćpany, by powiedzieć coś więcej i by teraz pamiętać z tego wieczoru coś więcej. Wiem tylko, że to był szok. Cała rodzina była w szoku. Pytali dlaczego, debatowali, łamali ręce... To był jeden z tych dni, które zmieniły wszystko, a raczej prawie wszystko... Ja ćpałem dalej.
Scena druga:
10 lat wcześniej - Mariusz zaciąga się po raz pierwszy
- Trawa jest fajna. Tak mówili znajomi. Że można fajne rzeczy przeżyć. W weekend poszliśmy więc sobie na piwko i zajaraliśmy. Miałem czternaście lat - opowiada Mariusz.
I tak od weekendu do weekandu, a potem częściej. Po narkotyku z cichego Mariusza, jakim był w domu, zamieniał się w wyluzowanego, wyzwolonego z ,,gadką’’
- Nie czuło się, że to jest coś złego. Traktowaliśmy to jak wypicie piwka. I argumenty: w Holandii to jest legalne.
Zwykle paliło się w grupie. Spotykali się na boiskach, placach zabaw, w parku. Życie podzieliło się na pół: na to normalne, grzeczne, domowe i to ćpane. Z dziewczyną spotykał się o osiemnastej, a już o dwudziestej czekali na niego chłopacy i szli - na piwko i jointy. Świadectwa z czerwonym paskiem z podstawówki odeszły w niepamięć. W liceum po prostu radził sobie. Przechodził. Niektórzy nauczyciele widzieli, że coś jest nie tak.
- Mariusz, co ci jest? Masz jakiś problem? - pytali.
- Nie - ucinał i na tym się kończyło.
- Obiecywaliśmy sobie z przyjacielem, że my nigdy nie będziemy brać żadnej chemii. Nigdy ani amfy, ani nic innego, ale chodziłem do ,,Kolberga’’. Jak się popala, to się jest zamulonym, zaspanym. Się nie myśli dobrze... A tu matura się zaczęła zbliżać...
Wziął amfę po raz pierwszy. Od kumpla. Miał dzięki niej wkuć, zdać i zapomnieć, ale rozparła go chora, ale jednocześnie fascynująca energia. Chciał robić siedem rzeczy na raz, ale na żadnej nie potrafił się skupić. Niczego się po niej nie nauczył, ale po tygodniu wziął drugi raz i...
- Wciągnęło mnie - mówi otulając rękami chude kolana. Na amfetaminie zdał całą maturę. W ciągu. Egzaminu z biologii nawet nie pamięta. Wciągał kilka razy dziennie. Pierwszy raz o szóstej rano, potem po południu i wieczorem. Zawsze w napojach. Nigdy dożylnie.
- I do tego cały czas paliłem trawę. Po amfie musiałem sobie jeszcze trawkę zapalić, bo czułem niedosyt. Dopiero po joincie czułem się spełniony... Czułem, że żyję.
Scena trzecia:
Mariusz dostaje w twarz od brata
- Walił głową w ścianę. Dziewczyna go zostawiła, to walił w ścianę głową. Myślałam, że sobie łeb rozwali... - opowiada mama.
- Kurde, to ja tego nie pamiętam - kiwa głową z niedowierzaniem Mariusz.
- Pisałeś do nas listy. Długie. Użalałeś się nad sobą, nad światem. Że życie jest przykre... To był koszmar. I nic nie mogliśmy zrobić, tylko czekać. Czekać, aż spadniesz na dno... - mówi patrząc mu prosto w oczy. - I te tabuny okropnych ludzi, którzy do niego przychodzili. Spali tu, wynosili jego rzeczy. Baliśmy się...
Dna były dwa. Jedno, gdy brat wyciągnął go przed dom i dał po mordzie. Powtarzał w kółko: wiesz, co robisz rodzicom? Wiesz, przez co oni przez ciebie przechodzą? Wiesz? A w końcu powiedział, że jak Mariusz nie skończy terapii, ma się nie pokazywać w domu.
- Zdałem sobie sprawę, że tracę. Tracę wszystko... Zaczęło się naprawdę pierdzielić... - opowiada Mariusz. Ćpał już wtedy ciągami na zatracenie i pił, bardzo dużo pił... Rzucił studia.
Drugie dno zgotowało mu ciało. Dopadły go psychozy poamfetaminowe. Z plakatów schodziły postaci, z telewizora zaczęło coś wychodzić. Krzyczał. Miał kłopoty z poruszaniem się. W końcu wdrapał się na rower i pojechał. Przed siebie. W kierunku Dębca. Po drodze na jakiejś łące dopadły go kolejne halucynacje. Spędził w lesie noc. Następnego dnia był umówiony z kolegą na wyjazd do Poznania na rozmowę o pracy. Pojechał. W pociągu miał nieodparte wrażenie, że mówi się o nim, że wszyscy go obserwują. Nie mógł się dogadać z konduktorem. Na rozmowie z pracodawcą zaczął świrować, a w drodze powrotnej zaczęły dręczyć go myśli samobójcze. Chciał wyskoczyć z pociągu.
- Przyjechałem do domu i zdawało mi się, że moi rodzice biorą narkotyki, że dzieciom mojego rodzeństwa podają amfetaminę w lodach. Czułem, że wszystko się wali, że wariuję, że jak czegoś nie zrobię, to będzie po mnie. Nie dawałem rady. Już nie dawałem rady. Nie wiem, co to było, ale coś mi powiedziało - DOŚĆ! Pojechałem prosto do Heleny (Strzałkowskiej - red). Akurat był czwartek, miała dyżur. Powiedziałem, że chcę na odwyk, że muszę...
Musiał czekać na miejsce dwa tygodnie. Nie wytrzymał. Po tygodniu wciągnął i zaczął roić nowe plany: że zacznie nowe studia, że odwyk nie jest mu już potrzebny i właśnie wtedy brat wziął go na męską rozmowę z niewielką ilością słów, ale ciężką dozą argumentów.
- Potem zaprosiłem go do ośrodka i podziękowałem mu za to - mówi Mariusz.
Scena czwarta:
Mariusz stoi pod drzwiami Monaru
- To nie tak. Nie ma szeregu prycz, na których leżą pokłute, chude ćpunki i jęczą. Takie opowieści słyszałem o ośrodku. Do dziś takie krążą. To nie tak. Zacznijmy od pierwszego stereotypu - samych narkomanów. Nie mają długich włosów, nie ubierają się inaczej, niż tak zwane normalne dzieciaki, bo właśnie - to są dzieciaki. Mają średnio po szesnaście, siedemnaście lat. I nie pochodzą z patologicznych rodzin. Ja też jestem przecież z tak zwanego dobrego domu. Mam oboje rodziców, są wykształceni, są razem, żadnego alkoholizmu, nigdy nie brakowało pieniędzy, byłem kochany. I co? Ale wróćmy do ośrodka. Działa jak dom. Normalny dom. Nie ma kucharek, sprzątaczek. Każdy ma tam jakieś obowiązki. Nigdy nie gotowałeś? Trudno. Musisz zrobić schabowe dla trzydziestu osób. Przypalisz, to będą jedli przypalone. I trzeba ponieść konsekwencje ich niezadowolenia - uśmiecha się Mariusz.
Wstaje się o szóstej, gimnastyka, pierwsze spotkanie terapeutyczne, potem praca. Ktoś sprząta, ktoś idzie szykować obiad, inni idą na zewnątrz ładować węgiel, albo sprzątać basen za wejściówki, albo pracować do palmiarni. Pracuje się na polach, sprząta stajnie, zajmuje ogrodnictwem. Dzięki temu społeczność domu ma węgiel, ziemniaki, wejściówki na basen i możliwość zaprowadzenia swych rodzin do palmiarni itd. Cały dzień praca, obowiązki, spotkania z grupą terapeutyczną. Wyjeżdża się też na wakacje, ale o leżeniu na plaży trzeba zapomnieć. Jak wyjazd, to na aktywne wakacje - na przykład spływ kajakowy. Podstawowe zasady: szczerość, uczciwość, odpowiedzialność i wszystko za i wobec siebie, i za i wobec innych. Nie ma leczenia lekami. Każdy ma swego terapeutę.
- Dwa miesiące do nikogo się tam nie odzywałem. Ponoć byłem o włos od psychiatryka. Ale przełamałem się w końcu... Raz miałem już dość. Chciałem wracać do domu, ale przyjaciółka mnie powstrzymała. Spędziłem w ośrodku osiemnaście miesięcy i dzień w którym otrzymałem certyfikat ukończenia terapii jest jednym z najważniejszych dni mego życia. To był kwiecień dwa tysiące szóstego roku. Wielka Sobota. To miejsce i ci ludzie, których tam spotkałem, odmienili moje życie. Odmienili mnie. Zajebiście dużo im zawdzięczam...
Leczenie kończy zwykle najwyżej 20%, tych, co się na nie zgłosili. Niektórzy wracając do domów znów zaczynają ćpać.
Scena piąta:
Mariusz pije herbatę i je brzdąca
- Uratował się. Uratował nam się synek - mówi mama Mariusza kiwając głową. - Jestem z niego naprawdę dumna. Powoli zaczynam zapominać o tym koszmarze, ale teraz mogę już głośno powiedzieć - to było straszne. Potem okazało się, że ludzie wokół nas domyślali się, wiedzieli, że dzieje się z nim coś niedobrego, ale nikt nam nic nie powiedział. Nikt. Straszne, tak patrzeć na własne dziecko w takim stanie... I to pytanie: gdzie popełniliśmy błąd?
Rodzice Mariusza leczyli się u psychiatry. On pomógł im poradzić sobie z poczuciem winy i przerażeniem. Cała rodzina chodziła na spotkania z Heleną Strzałkowską, specjalistą do spraw uzależnień. Od niej uczyli się, jak radzić sobie ze swoimi emocjami i z uzależnionym Mariuszem.
- Przeszliśmy przez wszystko, o czym mówiła. Zaprzeczał, kłamał, obwiniał, wymyślał... Gdyby nie pomoc specjalistów, nie wiem, jak byśmy sobie z tym dali radę - wzdycha mama, a Mariusz przechyla filiżankę z herbatą. Zapachniało brzdącem.
- Zmienili się. Rodzice bardzo się zmienili. Gdy ja pojechałem do ośrodka, oni też zaczęli tam swoją terapię. Relacje między nami tak się zmieniły, że teraz możemy pogadać o wszystkim. Nie ma między nami barier - mówi Mariusz.
- Pół roku po tym, jak zaczął się leczyć, opowiedział nam wszystko. Wszystko. Jak to było, co robił, gdzie i z kim, że pieniądze, jakie dostawał na korepetycje, wydawał na narkotyki, że handlował nimi, że policja, że sprawa sądowa... Gdybyśmy to usłyszeli wcześniej, chyba dostałabym zawału. Nie zniosłabym tego... - dopowiada matka.
- Dlaczego ja? Moi bracia wychowali się w tym samym domu i oni nie, a ja tak. Taki ostatni, najmłodszy, wychuchany byłem. Taki rozpieszczany, taki synek mamusi i taki... samotny. Dziś to wiem. Rozmowy z rodzicami kończyły się na pytaniu o wyniki w szkole, ale jednocześnie byłem z nimi bardzo związany. Zmęczony spełnianiem ich oczekiwań. Uzależniony od domu. Myślę, że zacząłem ćpać, bo chciałem od nich uciec, uciec od bycia ich Mariuszkiem. Narkotyki pozwalały mi się odizolować od nich, uwolnić emocjonalnie. Na trzeźwo nie umiałbym ich oszukiwać...
Mieszka w Łodzi. Wynajmuje tam mieszkanie. Pracuje w sklepie elektrycznym. Ma nowych przyjaciół, dziewczynę. Skończył zaczęte jeszcze w ośrodku studia (resocjalizację). 6 lipca obronił magisterium. Od kilku miesięcy razem ze swoją byłą terapeutką prowadzi warsztaty w ośrodku. Teraz zaczyna tam pracę jako terapeuta.
- Nie myślę o narkotykach, ale wiem, że to cały czas we mnie jest. Kotański mówił, że ci co z tego wychodzą, to mistrzowie świata. Ja jestem mistrzem świata. Nie biorę cztery lata. Jestem szczęśliwy.
ALICJA MUENZBERG
Dostępność do narkotyków w całej Polsce jest bardzo duża, również w Kościanie nie ma problemu z ich pozyskaniem. Wielu młodych ludzi eksperymentuje ze środkami psychoaktywnymi, a grono uzależnionych stale się powiększa. Problem zażywania narkotyków staje się bliski w momencie, gdy zaczyna dotyczyć naszych rodzin, dzieci, krewnych czy przyjaciół. Gdzie zatem zwrócić się z prośbą o pomoc osobie eksperymentujującej? Miejscem, w którym można uzyskać pomoc, jest Punkt Interwencji Kryzysowej działający w ramach Zespołu Doradztwa Rodzinnego w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Kościanie (ul. Szczepanowskiego 1). W czwartki, od godziny 16 do 19., pomocą służy tam Helena Strzałkowska, specjalista do spraw uzależnień.
- Przychodzą głównie rodzice, ale bywają i młodzi ludzie. Czasem przychodzą ze swoimi problemami, czasem z problemami swoich kolegów, koleżanek. Z roku na rok problem jest coraz większy - mówi Helena Strzałkowska.
Na spotkanie najlepiej umówić się telefonicznie (tel 0-65 - 512 06 22). Osoby, które krępują się odwiedzać OPS, mogą umówić się bezpośrednio z Panią Heleną w innym miejscu.
- Zażywanie narkotyków stało się modne wśród nastolatków, stało się sposobem na życie i jest to jeden z powodów ich popularności. Drugi - to problemy, z którymi młodzi ludzie sobie nie radzą. Jeżeli dzieje się z naszym dzieckiem coś dziwnego, jeśli nagle chudnie, zamyka się w sobie i spędza bardzo dużo czasu w pokoju, jeśli nagle bardzo zazdrośnie strzeże swej prywatności, jeśli zaczynają ginąć nam pieniądze, jeśli niegdyś spokojne dziecko nagle staje się agresywne, jeśli opuszcza się w nauce, jeśli docierają do nas informacje, że przebywa w towarzystwie, które bierze narkotyki - to może oznaczać, że zaczyna brać. Podkreślam - może. W każdym razie stoi za tym jakiś problem i trzeba dziecku pomóc go rozwiązać, pomóc mu sobie z nim poradzić, zanim będzie za późno. Nie zostawiać go z tym samego – namawia Pani Helena.
W Kościanie nie ma grup wsparcia dla młodzieży z problemami – w tym eksperymentującej z narkotykami. Ale poczyniono wiele starań w tym kierunku i istnieje szansa na realizowanie takiego programu. Tymczasem dla wszystkich, którzy chcą się dowiedzieć czegoś więcej o problemie i metodach jego rozpoznawania - w Ośrodku Pomocy Społecznej w recepcji i w Urzędzie Miejskim w Kościanie - Miejska Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych zostawia ulotki. Jest tam i poradnik dla rodziców.
GK 32/2008
Zgłaszasz poniższy komentarz:
No jesteś mistrzem świata. Ja nie mogę rzucić palenia. Strach pomyśleć gdybym był uzależniony od narkotyków.