Magazyn koscian.net
2010-04-08Co takiego tam jest?
Naraziła się tam milionom. Namawiali się w internecie, by zrobić jej krzywdę. Ścięła włosy, przefarbowała, przestała jeździć miejską komunikacją. - Bałam się każdego, kto przyglądał mi się dłużej, niż trzy sekundy. O Boże, Rozpoznał mnie? - myślała w panice. Teraz bardzo chce tam wrócić
- Rosja siedziała we mnie od dawna - mówi z uśmiechem Barbara Woroch. Minął rok. Rodzinny dom przy uroczej, zadbanej uliczce. Kościan. Przed nami ciasteczka. Jutro idzie pierwszy raz do pracy – etatowej, dorosłej...- Trzeba... - uśmiecha się.
Blog ciągle zablokowany. Nie pisze. Choć tak ją korci, bo ma o czym... Tyle się jeszcze potem wydarzyło: praca w jadłodajni dla ubogich, wycieczka po Wołdze do Karelii, bunt teatru, organizacja festiwalu, poznawanie Tatarów, zwiedzanie Republiki Czuwaszi i Republiki Mari-Eł, wyprawa na Ukrainę w poszukiwaniu rodziny... Nie, to nie była przygoda. To już coś więcej. W pokoju na ścianie dwie ogromne mapy Rosji, plakaty z rosyjskiego teatru, ukraińskiego festiwalu, ludowe bibeloty, flaga federacji...
Właściwie zaczęło się od tego, co właśnie ma za sobą – szukania pracy. Od tego zaczęło się pisanie i od tego myśl – by jednak NIE zakładać garsonki i NIE spędzać dni na śledzeniu słupków liczb w komputerze. W każdym razie nie od razu. Studia skończone z doskonałymi referencjami (Stosunki międzynarodowe UE w Poznaniu) i rekrutacja za rekrutacją, dziesiątki dziwnych pytań, godziny opowieści o tym, jakie miałyby być jej obowiązki, gdyby... i tygodnie oczekiwań na: pani jednak na razie dziękujemy. ,,Wtedy przypomniałam sobie o tym, co zawsze chciałam robić w życiu. Zawsze chciałam PODRÓŻOWAAĆ i PISAĆ’’ – napisała w blogu. Potem wszystko potoczyło się szybko.
- Chcę jechać do Rosji. Jak najszybciej! - oznajmiła dziewczynie, która pracowała w organizacji wolontariackiej. Znalazł się projekt finansowany przez UE, było miejsce. Trzy miesiące na naukę języka (3 lekcje przed samym wyjazdem - nauka cyrylicy) i załatwienie dziesiątek formalności – wiz, ubezpieczeń, zezwoleń...
- Córeczko, to my uciekaliśmy na zachód, jak najdalej od Rosji, a ty tam sama, z własnej woli? Po co? - pytał tata. - Ja Ci pomogę. Możesz jechać gdzie chcesz: uczyć się, robić staż... Takie wspaniałe czasy - cała Europa stoi przed Tobą otworem! My mogliśmy tylko o tym marzyć...
Ale blog już był a Basia miała inne marzenia.
,,Jest 3:07. Przed godziną doprowadziłam swój pokój do porządku. Przygotowałam rzeczy do wrzucenia w walizkę. Nie panikuję, choć obawiam się, że to nadejdzie. Za kilkanaście godzin ruszam do Moskwy - napisała potem. A kilkanaście godzin później leżała już w rosyjskim wagonie sypialnianym, czyli już jakby w Rosji. Poczuła spokój i radość. 22 godziny w pociągu i w Walentynki, biorąc głęboki oddech, staje na peronie Dworca Białoruskiego w Moskwie. W stolicy spędza kilka dni pod opieką teściowej znajomej: Plac Czerwony, pierwsza wizyta w cerkwi, moskiewskie metro, moskiewskie blokowiska... I wreszcie pociągiem do Niżnego Nowogrodu – tam ma przez 9 miesięcy pracować z niepełnosprawnymi intelektualnie dziećmi.
- Na miejscu okazało się, że owszem, organizacja która mnie gości ładnie się mną zajęła, ale miejsce pracy musiałam sobie sama zorganizować – to znaczy ruszyć po instytucjach z prośbą o salę na zajęcia, zebrać grupę, która od kilku miesięcy nie spotyka się na zajęciach.
Dzieci, którymi miała się zajmować, okazały się dorosłe - miały od 18 do 30 lat. Zajęcia prowadziła trzy dni w tygodniu. Po rosyjsku, albo – szczególnie na początku - na migi. Nie rozstawała się ze słownikiem i podręcznikiem do rosyjskiego.
- Praca dawała mi sporo satysfakcji i pozytywnej energii. Miałam też trochę czasu by zwiedzać miasto – opowiada. Z poznaną w pociągu modelką odwiedza najdroższe knajpy i puby w mieście, z rosyjskimi wolontariuszami odwiedza dom studencki i spędza godziny na dyskusjach o historii. W blogu pisze na bieżąco, co widzi: luksus w eleganckich lokalach, na ulicy piękne, ale wulgarnie ubrane dziewczyny, zaniedbani chłopacy, szare kobiety i mężczyźni w średnim wieku, ,,zakurzone’’ babuszki handlujące pęczkiem kwiatków, brud miasta, targowe ciuchy i niezwykle ekskluzywne sklepy najdroższych marek świata. Opisuje niegrzeczne baby w małych, brudnych sklepikach i przegrzeczną obsługę w wyświeconych marketach obok. Pisała, jak duży, bogaty, imponujący i tętniący życiem jest Niżny, ale i o tym, że w biednych dzielnicach rządzą hordy wygłodniałych psów. Opisuje Kazań – miasto małych drewnianych chatynek i szklanych wieżowców obok i kazańskie muzeum Lenina, w którym panie ciągle z namaszczeniem opowiadają o wodzu rewolucji. Czyta gazety, chodzi do kina, teatru, muzeów, jeździ marszrutką (prywatna komunikacja miejska), odwiedza lokalne salony piękności i butiki. Stara się wtopić w tłum miasta, poczuć jego puls, stać się jego częścią, ale jednocześnie nie przestaje być bacznym obserwatorem.
- Nie pisałam o swojej pracy. Nie zdążyłam. Nie chciałam też, by w moim blogu było to, co w encyklopedii. Pisałam więc o swoich bardzo subiektywnych obserwacjach, odczuciach...
Blog czytali głównie przyjaciele z Polski. Brat umieścił link do jej internetowego pamiętnika na swojej stronie internetowej. Zwykle system naliczał po sto odwiedzin. Aż nagle, podczas wyjazdu do Kazania, otrzymuje od brata SMS-a, że z blogiem coś się dzieje. Odwiedzają go tłumnie Rosjanie! W Niżnym Basia odkrywa, że jej polskojęzyczny blog odwiedziło ponad 40 tys. osób! Wpisy przekierowane są z jednego z popularniejszych rosyjskich serwisów internetowych Inoforum. Tam ze zdumieniem odnajduje swój blog przetłumaczony na język rosyjski. Czytają go miliony Rosjan.
- Tłumaczenie było raczej stronnicze. Co ja opisywałam w odcieniach szarości, w rosyjskojęzycznej wersji było po prostu czarne – wyjaśnia.
Rosyjscy internauci kipieli z oburzenia. Uraziły ich opisy brzydoty, sugestie o ograniczonej wolności, poglądy blogowiczki na temat Chodorkowskiego, Politkowskiej, wojny w Czeczenii, interwencji rosyjskiej w Gruzji, daty rozpoczęcia II wojny światowej... Zabolało, że pisała o bezguściu ubioru urzędniczek, kotach łażących po sklepowych ladach z mięsem, tłustych włosach chłopaków... Tysiące ludzi zaczęło obrzucać ją na forach błotem.
- Głupia Polka! Co ona sobie wyobraża! Księżniczka jakaś? - to delikatne wyrazy oburzenia. Rozsyłano sobie moje zdjęcie z blogu z twarzą zaznaczoną w kółeczku. Namawiano się, by dać mi nauczkę. Ktoś wskazywał dzielnicę, w której mieszkam. Zaczęła mnie namierzać jakaś redakcja... a ja zaczęłam się naprawdę bać – opowiada.
List do ambasady w Moskwie i szybka odpowiedź – najlepiej szybko wyjechać z Rosji.
- Zablokowałam blog. I wtedy dopiero się rozsierdzili – że ja, która tak na rzekomy brak wolności słowa narzekam, ograniczam dostęp! Zaczęłam dostawać e-maile z pogróżkami...
Strach, że może ją coś złego spotkać, ale i piekło myśli, że obrażą się i Ci, na których jej naprawdę bardzo zależy: przyjaciółka Dasza, ludzie z goszczącej ją organizacji, podopieczni z którymi tak się związała i ich rodzice... I co, tak ma się to skończyć? Tyle sympatii, ciekawości, oddania i nagle ma uciekać?
- Nie dam się – pomyślałam. - Koleżanka obcięła mi włosy i przefarbowała.
Za trzy tygodnie i tak miała jechać do Polski po kolejną wizę. Z Niżnego ,,uciekła’’ na weekend do Moskwy. Powrót wagonem sypialnianym niższej klasy – bez przedziałów. Wspaniała przygoda (niezwykła atmosfera takich wagonów - ludzie gadają do nocy, dzielą się jedzeniem) zamieniła się w koszmar.
- Basia? - pyta ktoś i ja już wiem, że rozpoznał mnie. Czytał blog, albo tylko komentarze do niego... Szybko kładę się na swoim łóżku, odwracam do okna. A ten ktoś do oficerów z sąsiednich łóżek, że ta...głupia, durna, czuje się tu jak królowa... I słyszę, że do dyskusji tuż za moimi plecami włączają się inni. Ze szepczą, opowiadają, komentują. Co ona tu robi? Głupia Polka! Wszystko metr, półtora ode mnie. I wiem, że za chwilę wyłączą światło. Na to wchodzi do wagonu koleś i woła: Gdzie jest ta kretynka!
Nie zmrużyła oka. Szepty za jej placami trwały ze trzy godziny. Bała się, jak nigdy. Rankiem obserwowana przez cały wagon ludzi czekała, aż wszyscy wyjdą. Na ulicy oglądała się cały czas za sobą.
- Może powinnam się była do nich tej nocy odwrócić i powiedzieć coś, wyjaśnić, ale... Czy dałabym radę z moim średnim rosyjskim? To było okropne doświadczenie, ale... uspokoiło mnie. Bałam się, że się tam na mnie rzucą, a skończyło się tylko na gadaniu...
Powrót do Kościana i to odczucie, że jest w Europie. Wszystko jakieś prostsze, bardziej poukładane... Kilka dni i znów ssanie gdzieś w środku. Tęsknota...
- Pojechałam do Ukrainy jako wolontariuszka. Pracowałam przy organizacji festiwalu Fort Missia. Trzy sceny muzyczne, artyści, ale przede wszystkim ludzie z okolicznych wsi. Chłonęłam... Znów poczułam, że żyję! Poznaję, doświadczam...Festiwal był świetny!
Wraca do Rosji. Pracuje z niepełnosprawnymi dziećmi, chodzi na domówki i do rana, przy kuchennym stole gada z Rosjanami o życiu, sztuce, duszy.... Znów chodzi do teatrów, muzeów, a koncerty muzyki poważnej, alternatywnej i pop. Przeprowadza wywiad z aktorami, którzy głodówką chcieli wymusić na władzy powrót doskonałego reżysera do teatru. Zaprzyjaźnia się z aktorami. Jedzie do Iżewska w Udmurcji, Joszkar-Oła w Republice Mari-Eł i Czeboksary w Czuwaszi. Wszędzie gości u Rosjan, z nimi spędza czas, oni ją oprowadzają po swoich światach. Pisze. Ciągle pisze, ale nowych doświadczeń nie umieszcza już w internecie.
- Te ostatnie tygodnie były naprawdę niesamowite. Zajęcia z niepełnosprawnymi układały się świetnie. Poprawiły nam się warunki lokalowe i nawet mieliśmy swój czajnik i pijaliśmy wspólnie herbatę! To dla Rosjan świętość. Był w grupie chłopak, Andriej, który na wszystko reagował: nie. Nigdy nie patrzył w oczy. Myślałam, że nie lubi zajęć, a tu mam jechać do domu, on podchodzi do mnie, zagląda w oczy i mówi: Nie podoba mi się to. Co teraz będę robił?! - pyta z wyrzutem. Jednak mu zależało.
Do Kościana wróciła w listopadzie. Potem jeszcze na kilkanaście dni pojechała do Ukrainy z przyjaciółką z Francji, by odszukać jej zaginioną , słowiańska rodzinę. Wschodnia zadra została.
- Wróciłam nakręcona, żeby tam wrócić. Uczę się ciągle języka. Pojadę tam jeszcze. Nie wiem jak, ale pojadę. Tak wiele jeszcze nie widziałam...
Blog ciągle zablokowany. A tak korci ją, by pisać... Ma o czym.
- Co takiego tam jest? Nie wiem – chyba ludzie – niesamowici, gdy się już otworzą. I te skrajności.. Rosję, gdy się ją pozna z bliska, można albo znienawidzieć, albo pokochać. Ja pokochałam... - uśmiecha się Barbara Woroch. Od powrotu minęło pięć miesięcy. Rodzinny dom przy uroczej, zadbanej uliczce. Kościan. Przed nami ciasteczka. Jutro idzie pierwszy raz do pracy – etatowej...
Alicja Muenzberg-Czubała
GK 14/2010
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Piękna przygoda!