Magazyn koscian.net

24 października 2012

Maratończyk (1)

O tym, że biega wiedzą chyba wszyscy, ale niewielu wie, że oprócz tego uprawiał piłkę nożną, siatkówkę, trenował podnoszenie ciężarów, zajmował się kulturystyką, a nawet teatrem. Mowa o Michale Szkudlarku z Przysieki Polskiej, który zaczął biegać po sześćdziesiątce. W przyszłym roku świętował będzie 80. urodziny, 20-lecie biegania i 65-lecie uprawiania sportu

   
Michał Szkudlarek biega od dziewiętnastu lat. Zaczął w 61 roku życia. Ukochał długie dystanse. W 1996 roku we Wrocławiu ukończył swój pierwszy maraton. Biegł w sztafecie do Brukseli i Aten. Ma na koncie pięć startów w biegach na 100 km, w tym w szwajcarskich Alpach, polskich Sudetach i w Kaliszu, 40 maratonów i kilkadziesiąt półmaratonów. Czterokrotnie wystartował w biegach po schodach, pokonując 23 piętra (460 stopni) we Wrocławiu i dwukrotnie 30 pięter (760 stopni) w Katowicach. W 2005 r. został mistrzem Europy w kategorii powyżej 70 lat III Mistrzostw Europy w bieganiu po schodach, gdzie na 23. piętro biurowca we Wrocławiu wbiegł w 3 minuty i niespełna 23 sekundy. Na treningach przebiegł już blisko 58 tys. km. Wystartował w 536 biegach przebiegając łącznie dystans 7890 km.
  
Za swą działalność Michał Szkudlarek był wielokrotnie odznaczany. Był członkiem Rady Głównej LZS, Rady Województwa Poznańskiego, trenerem koordynatorem LZS podnoszenia ciężarów w województwie poznańskim, trenerem podnoszenia ciężarów  do lat 18 w Przysiece Polskiej. Trenował uczniów techników rolniczych w Bojanowie i Nietążkowie, trzykrotnie zdobywając drużynowe mistrzostwo Polski szkół rolniczych. Wychował wielokrotnych mistrzów Wielkopolski.

Wojenne losy

   
Pan Michał świetnie pamięta II wojnę światową. Gdy wybuchła miał 6 lat. Mieszkał wówczas z rodzicami i rodzeństwem w Przysiece Starej.
   
- Jak do Polski weszli Niemcy, to rozdzwoniły się dzwony kościelne w Wonieściu. Pamiętam dobrze, bo jechałem na rowerze wuja, odpychając się jedną nogą, bo tak do końca to nie umiałem jechać. Dziadek miał już cały dobytek na powózce. Pojechaliśmy jak wielu innych w obawie przed Niemcami. Uciekaliśmy na Śrem, Książ, Wrześnię. Codziennie spaliśmy w innym miejscu. W tym czasie wuja z Ponina pilnował naszego dobytku. Jeszcze w tym samym roku wróciliśmy do Przysieki. Jak dziś pamiętam płacz młodszego brata, który dopiero po powrocie dowiedział się, że gdy spał my jedliśmy kluski – wspomina, przywołując obrazy polnych dróg, które pokonywali, płonących stogów podpalanych przez Polaków w obawie przed zagarnięciem przez nazistów. – Byliśmy już w domu, gdy Niemcy dotarli do wsi. Pytali czy uciekaliśmy, a babcia z dziadkiem, którzy dobrze mówili po niemiecku ze szkoły, zaprzeczali. Nie zorientowali się, mimo że pierzyny jeszcze w workach leżały. Pamiętam jak próbowali zniszczyć figurę świętego Wawrzyńca, ale nie dali rady. Matki brat przez całą okupację przechowywał samą figurkę świętego i po wojnie wróciła na swoje miejsce.
   
Ojciec pana Michała walczył na wojnie. Miał szczęście. Został wywieziony na Ural, skąd wrócił po wymianie jeńców i pracował w majątku w Niemczech. Z Rosji do Niemiec jechali pociągiem towarowym przez dwa tygodnie. Do rodzinnej wsi wrócił zaraz po wojnie.
    - Czterech ich wracało do Polski. Jechali wózkiem. Jeden siedział i grał na akordeonie, bo nie mógł iść z otartymi stopami. Rosjanie po drodze zabrali im akordeon i skończyła się wesoła jazda – przytacza opowieści ojca.

Kółko teatralne

   
W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku pan Michał prowadził w Przysiece Starej kółko teatralne. Razem z grupą przygotował dwanaście premier, pokazując je podczas występów w bliższej i dalszej okolicy, m.in. w Racocie, Bronikowie, Gryżynie. Były to głównie skecze i monologi. Wszystkie programy były dowcipne. W zespole teatralnym grali wyłącznie dorośli. Potem prowadził zespół w miejscowej cegielni, gdzie pracował zawodowo.
   
- Potrzebowałem pieniędzy na sport, więc graliśmy tu i tam. Pracowaliśmy na gotowych scenariuszach. Nie można było grać co się chciało. Nie było tak łatwo, bo każdy scenariusz musiał przejść przez cenzurę. Jeździłem do wydziału oświaty do Kościana, oni to sprawdzali czy aby nie ma tam nic na Związek Radziecki i dopiero potem wydawali specjalne zezwolenie na granie – przypomina.

Sportowe początki
   
Sportem interesował się od zawsze. Swą przygodę zaczynał jak większość chłopaków od piłki nożnej. Grał wówczas zwykłą szmacianką.
    - Mieliśmy jedną piłkę, a jak się dętka przebiła, to był koniec treningu. Trzeba ją było zszywać – wspomina.
   
Będąc jeszcze uczniem zaczął reprezentować miejscowy Ludowy Zespół Sportowy. Był też w reprezentacji szkoły. Przez 10 lat, uprawiał siatkówkę. Trenował także boks. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku zaczął trenować podnoszenie ciężarów. Przez wiele lat był trenerem miejscowej sekcji. 18 lat podnoszenia ciężarów dało mu dobre podstawy siłowe i wytrzymałościowe do biegania długich dystansów.
    - Nie byłem dobrym zawodnikiem, ale do ręki zawsze coś brałem i ćwiczyłem – przyznaje. – Wychowałem czterech mistrzów Polski juniorów. To byli chłopcy z Kościana i Czarkowa.
   
W Przysiece Polskiej założył sekcję podnoszenia ciężarów, która dochowała się rekordzistów i mistrzów Polski juniorów, m.in. Bogdan Syty - mistrza Polski w wadze do 75 kg, rekordzisty świata juniorów młodszych w dwuboju, który trafił do kadry olimpijskiej w roku 1977.
   
Przez pięć lata pan Michał był trenerem ciężarowców w szkołach rolniczych w Bojanowie i Nietążkowie. Przygotowywał młodzież do mistrzostw Polski szkół rolniczych. Jego podopieczni zdobyli trzykrotnie ten tytuł. Wśród podopiecznych Szudlarka byli m.in. Andrzej i Zenon Szymaniakowie, Piotr Ratajczak, Ireneusz Mikołajczyk, Tadeusz Spurtacz.
    Ćwiczyli w Przysiece Polskiej, w sali, w której dziś jest świetlica wiejska.

Od truchtu do biegu
   
- Do biegania trzeba mieć dobre przygotowania ogólne. Nie wystarczy mieć mocne nogi, ale i górę, szczególnie, gdy się biegnie sto kilometrów – podkreśla.
   
Gdy rozpadła się sekcja podnoszenia ciężarów Michał Szkudlarek namówiony przez znajomego postanowił zająć się bieganiem. Pierwsze zawody, w których wystartował odbyły się w Kościanie. To był bieg na 10 km.
   
- Pojechałem tam, bo miałem pomóc sędziować. Na wszelki wypadek wziąłem ze sobą trampki i ostatecznie stanąłem na starcie – wspomina, przyznając, że ten start bez przygotowania szybko okazał się ponad jego siły. - W połowie dystansu zabrakło mi sił i zamiast biec szedłem. Na metę przyszedłem na końcu razem z sędziami, ale najważniejsze, że bieg ukończyłem. Wtedy sobie pomyślałem, że jeśli popracuję nad sobą i kondycją, to będę biegał, bo przecież startowali starsi ode mnie.
   
Od tego czasu pan Michał zaczął trenować codziennie. Biegał po okolicznych łąkach, polach i lasach. Nie zważał na pogodę. Śnieg i deszcz go nie odstraszały. Początkowo przebiegał kilometr lub dwa, z czasem coraz więcej. Sam był dla siebie trenerem. Swą kondycję sprawdzał podczas licznych startów. Bywało, że zaliczał dziennie po dwie imprezy.
    - Wszyscy pukali się w czoło, zastanawiając się co ten stary wariat wymyślił. Dziś niektórzy przyznają, że coś w tym musi być skoro nadal biegam mając 79 lat. Gdy mnie nie widzą biegającego przez kilka dni myślą, że zachorowałem.
   
Początkowo reprezentował klub sportowy Gryf Przysieka Polska, dziś startuje w barwach OKFiR-u Śmigiel. Jest koordynatorem sekcji biegacza w tym klubie.
   
W 1998 r. zorganizował w Przysiece Polskiej pierwszy i jak na razie ostatni Bieg o Świnię. Główną nagrodą była żywa świnia. Do wygrania były też wyroby mięsne i wędliny.
    - Zwycięzcą został Zając z Wałbrzycha i to on wygrał świnię. Było z tego dużo śmiechu, bo na dodatek przyjechali we trzech maluchem i ciężko było wcisnąć klatkę z żywą nagrodą – przypomina, dopowiadając, że ostatecznie świnię odkupił ktoś z Przysieki.

Od maratonu do supermaratonu

   
Dwa lata później zdecydował się wystartować w swoim pierwszym maratonie. Nawet żonie się do tego nie przyznał.
    - Nie chciałem jej niepokoić i w przeddzień wyjazdu powiedziałem, że wystartuję w kolejnym biegu na dziesięć kilometrów. Pociąg do Wrocławia miałem około trzeciej w nocy, więc żonę zastanowiło dlaczego tak wcześnie wyjeżdżam. W końcu przyznałem się. Najpierw zapytała ile ten maraton liczy kilometrów, a gdy dowiedziała się, że ponad 42, to poradziła, żebym ubrał się w czarny garnitur, żeby już nie musieli mnie przebierać do trumny – wspomina ze śmiechem pan Michał, dodając, że zaliczył już czterdzieści maratonów. Najszybciej przebiegł ten pierwszy.
   
Z kolejnych maratonów zaczął przywozić medale, puchary i dyplomy. Coraz częściej plasował się w czołówce i to nie tylko w kategorii powyżej 60 roku życia. Dla pana Michała jednak wyniki nie są najważniejsze. Liczy się miłość do biegania. W 2005 r. biegacz z Przysieki przebiegł trzy maratony.
    - Zawodowcy tego nie biegają dla zdrowia. Oni walczą o pieniądze, a my tylko o dyplomy i satysfakcję, że się ukończyło bieg – przekonuje.
   
Mając 69 lat po raz pierwszy wystartował w biegu na 100 km. Na ten supermaraton pojechał do Szwajcarii. W biegu po Alpach wystartowało 5 tys. biegaczy z 17 państw. Pan Michał pojechał tam, by się sprawdzić.
   
- Start był około godziny 22. Była to połowa czerwca i w dzień byśmy nie dali rady biec, bo było 35 stopni Celsjusza. Pokonanie stukilometrowej trasy zajęło mi dziesięć godzin i czterdzieści siedem minut. Limit wynosił dwudzieścia godzin. To mój życiowy rekord – nie kryje radości, choć przyznaje, że na 50 kilometrze chciał się wycofać. – Zmęczenie było spore. Co pięć kilometrów był punkt odżywczy, wziąłem napój i szedłem. Powoli się rozkręcałem, aż zacząłem biec. Gdy zobaczyłem, że pokonałem już 65 kilometrów, to wstąpiły we mnie nowe siły. Po osiemdziesiątym kilometrze wyprzedziłem stu trzech biegaczy! I nawet za dziewczynami się oglądałem. Dwieście, trzysta metrów przed metą zwolniłem i potem sprint. Zawsze to robię, choć zdaję sobie sprawę, że to niebezpieczne. Gwiazdki mi się pokazały, cały świat wirował i przez pięć minut nikogo nie widziałem. A Szwajcarzy mówią, że biegają te sto kilometrów dla zdrowia...
   
W tym samym roku postanowił wystartować w supermaratonie Kalisia w Kaliszu, trzech maratonach i półmaratonach. Wszystkie ukończył. Do Szwajcarii wrócił raz jeszcze. Żałuje tylko, że nie dane mu było podziwiać alpejskich widoków, za to posłuchał śpiewu ptaków budzących się o trzeciej nad ranem.
   
- Miło się biega w Szwajcarii, bo mimo nocnej pory, na całej trasie są ludzie, którzy kibicują zawodnikom, grają na bębenkach i śpiewają. Jest super atmosfera - zapewnia.
    Panu Michałowi lepiej biega się po miękkim podłożu niż po asfalcie, bo stawy mniej cierpią.
   
- Po każdym starcie mówię, że to mój ostatni maraton lub supermaraton, ale już po tygodniu ciągnie mnie z powrotem na trasę i szukam, gdzie te biegi – przyznaje. – Teraz też bym te sto kilometrów przebiegł, ale biodro mi nawala.  Żyły mam sklerotyzowane. Lekarze mówią, że to z powodu wieku. Przez całe życie nie miałem kontuzji, a w ubiegłym roku mnie złapała… Do piętnastego kilometra nie odczuwam nic, ale potem zaczyna boleć. Biorę tabletki przed biegiem i startuję.
   
W roku bierze udział w około 32 biegach. Startuje w całej Polsce. Dwukrotnie był mistrzem Polski półmaratonu w Murowanej Goślinie. Trasę przebiegał w czasie 1 godzina 41 minut, a teraz pokonanie tego dystansu zabiera mu 2 godziny i 10 minut.
   
Tylko w ubiegłym roku pan Michał przebiegł 11 półmaratonów i jeden maraton. W 2012 r. zaliczył jeden maraton, choć jeszcze pięć lat temu brał udział w sześciu. To nie lada wyczyn. W tym roku planuje jeszcze start w październikowym maratonie w Poznaniu, półmaratonach w Zbąszyniu, Kościanie, Rakoniewicach, a także w biegach sylwestrowych w Lesznie i Trzebnicy. W przyszłym roku będzie świętował 80. urodziny, 20-lecie biegania i 65-lecie uprawiania sportu.
    - Może uczczę to biegiem po schodach w Katowicach – planuje.

Najtrudniejszy bieg
   
Pan Michał zaliczył Sudecką Setkę. Trasa wiodła przez sześć górskich szczytów. Pokonał ją w 17 godzin i 3 minuty. Po drodze należało zdobyć pieczątkę na trzynastu punktach kontrolnych. Bieg odbywał się w nocy. Na 107 startujących bieg ukończyło 62. Szkudlarek przekroczył linię mety jako 30.
   
- Trasę musieliśmy odszukać sami. Każdy zawodnik otrzymał mapę, ale kto tam na nią patrzył. Ścieżki były wydeptane, ale nie było wiadomo którą ruszyć. Liczyłem, że pobiegnę za zawodnikiem z Poznania, który startował tam już siedem razy, ale gdzieś na czterdziestym kilometrze okazało się, że pomyliliśmy trasę. Tu ścieżka, tu przepaść. Strach tak po nocy – wspomina, wyliczając, że zamiast 100 km przebiegł ze 120 km. -  Dostałem zaproszenie na kolejny rok, ale nie pojechałem, bo jak sobie przypomniałem te pokrzywy w młodniku, to mi się odechciało.
   
Wszystkie starty biegacz z Przysieki skrupulatnie odnotowuje w krone. Ma jej już cztery tomy. Gromadzi w nich dyplomy, zdjęcia, wycinki prasowe. Część dyplomów trafiła do pieca, bo nie było ich gdzie trzymać.

KARINA JANKOWSKA
Ciąg dalszy w numerze 43/2012 z 24.10.2012

42/2012

Już głosowałeś!

Zobacz także:


Komentarze (4)

w dniu 24-10-2012 10:21:36 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Szacunek!

Szacunek!

w dniu 25-10-2012 13:53:54 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Mieszkałem wiele lat w Śmiglu, teraz bywam tam 1-2 razy w miesiącu. Też biegam na długich dystansach ale dopiero w tym roku dowiedziałem się o Panu Michale, a szkoda. Śmigiel mało dba o takich pozytywnie zakręconych ludzi. Panu Michałowi życzę połamania życiówek i mam nadziej, że kiedyś spotkamy się na jakiejś ścieżce.

Mieszkałem wiele lat w Śmiglu, teraz bywam tam 1-2 razy w miesiącu. Też biegam na długich dystansach ale dopiero w tym roku dowiedziałem się o Panu Michale, a szkoda. Śmigiel mało dba o takich pozytywnie zakręconych ludzi. Panu Michałowi życzę połamania życiówek i mam nadziej, że kiedyś spotkamy się na jakiejś ścieżce.

w dniu 27-10-2012 14:25:01 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Brawo Michał.Pamiętam jak trenowaliśmy podnoszenie ciężarów,nie mieliśmy sprzętu trening odbywał się na świetlicy w cegielni.Zamiast sztangi mieliśmy rurę i dwa koła od wagoników którymi wożono glinę.Ale pomału zorganizowałeś prawdziwą sztangę .posiadam jeszcze dyplom za zajęcie 1 miejsca w zawodach powiatowych i parę zdjęć.Jezdziliśmy po wsiach rozpowszechniając ten sport wśród młodzieży.Ty byłeś uparty i kochałeś sport i dlatego do dziś jesteś aktywny,ja nie.Łza kręci się woku ,gdy wspominam te czasy oglądając zdjęcia. Michał 100lat a może dłużej.

Brawo Michał.Pamiętam jak trenowaliśmy podnoszenie ciężarów,nie mieliśmy sprzętu trening odbywał się na świetlicy w cegielni.Zamiast sztangi mieliśmy rurę i dwa koła od wagoników którymi wożono glinę.Ale pomału zorganizowałeś prawdziwą sztangę .posiadam jeszcze dyplom za zajęcie 1 miejsca w zawodach powiatowych i parę zdjęć.Jezdziliśmy po wsiach rozpowszechniając ten sport wśród młodzieży.Ty byłeś uparty i kochałeś sport i dlatego do dziś jesteś aktywny,ja nie.Łza kręci się woku ,gdy wspominam te czasy oglądając zdjęcia. Michał 100lat a może dłużej.

w dniu 28-10-2012 05:05:00 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Michał widzę że zapomniałeś o prekursorach ,w podnoszeniu ciężarów, nie wspominasz ich,a to oni pomagali rozsławić sekcje podnoszenia ciężarów oczywiście razem z tobą.Twój brat Józef,Heniu Kubiak,Tadeusz Jaśkiewicz,Bernard Jankowski,,Stanisław Tomaszyk, Franek Żur,Paweł Bauer,Józef Skorczyk i inni.Jezdziliśmy po wsiach i miasteczkach robilismy zawody pokazowe i w ten sposób rozpowszechnialiśmy wśród młodzieży ten sport.Dziewczęta z pszysieki ułożyli piosenkę na temat naszego LZSu na melodie; warszawa da się lubić;którą pamiętam do dziś.W pózniejszych czasach pszyszli mistrzowie.Tak było.Szkoda że to tak szybko przeminęło.Cześć.

Michał widzę że zapomniałeś o prekursorach ,w podnoszeniu ciężarów, nie wspominasz ich,a to oni pomagali rozsławić sekcje podnoszenia ciężarów oczywiście razem z tobą.Twój brat Józef,Heniu Kubiak,Tadeusz Jaśkiewicz,Bernard Jankowski,,Stanisław Tomaszyk, Franek Żur,Paweł Bauer,Józef Skorczyk i inni.Jezdziliśmy po wsiach i miasteczkach robilismy zawody pokazowe i w ten sposób rozpowszechnialiśmy wśród młodzieży ten sport.Dziewczęta z pszysieki ułożyli piosenkę na temat naszego LZSu na melodie; warszawa da się lubić;którą pamiętam do dziś.W pózniejszych czasach pszyszli mistrzowie.Tak było.Szkoda że to tak szybko przeminęło.Cześć.

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.119.107.159

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.