Magazyn koscian.net
06 kwietnia 2019Miałem farta, że tu trafiłem
Z Maciejem Kasprzakiem, wiceburmistrzem Kościana w latach 2007-2019, rozmawia Paweł Sałacki
Współpracowaliśmy przez jedenaście lat. Tysiące telefonów o przedziwnych godzinach, setki spotkań, dziesiątki wywiadów, wielogodzinne rozmowy o mieście. Dziś, po raz pierwszy mamy rozmawiać nie o Kościanie, tylko o nim. Po raz pierwszy nie będziemy sobie „burmistrzować” i „redaktorować”. Spróbujemy podsumować minione lata, choć mamy przeczucie, że nie sposób zrobić to w jednym wywiadzie, a drugiego nie planujemy. Włączam dyktafon...
- Od trzech tygodni codziennie pytają cię, dlaczego odszedłeś z urzędu. Ciekawe, kto pamięta skąd się tam wziąłeś. Przypomnijmy. W grudniu 2007 roku Gazeta Kościańska informowała: „Po rocznym rządzeniu w pojedynkę, burmistrza Michała Jurgę ma odciążyć Maciej Kasprzak - Po dwóch nieudanych podejściach muszę zmienić nieco optykę i oczekiwania względem zastępcy – mówił w ubiegłym tygodniu na naszych łamach burmistrz Michał Jurga. - Po rozszerzeniu kryteriów znalazłem odpowiedniego kandydata.” Jak cię znalazł?
- To przedziwna historia. Nie ubiegałem się o tę posadę. Pracowałem od roku w leszczyńskim starostwie powiatowym jako koordynator do spraw planowania strategicznego i rozwoju powiatu. Mój poprzedni szef, Wojciech Ziemniak, uznał że się nadaję na wiceburmistrza Kościana i polecił mnie burmistrzowi Jurdze.
- Ot tak?
- Tak, ja po prostu mam szczęście do szefów. Dostrzegali we mnie zalety i pomagali je rozwijać.
- Ale jak się znalazłeś w otoczeniu posła Ziemniaka?
- Przez zaangażowanie w politykę. W czasach gdy studiowałem, polityką interesowało się całe moje środowisko. Ci, którzy interesowali się bardziej, chcieli działać, zmieniać kraj. Moją ciekawość budziła powstająca właśnie Platforma Obywatelska. Włączyłem się w kampanię wyborczą Mariana Poślednika. Roznosiłem ulotki, kleiłem plakaty. Poznawałem wielu ciekawych, zaangażowanych ludzi. Między innymi Wojtka Ziemniaka. Po którejś kampanii zaproponował mi, abym prowadził jego biuro. Zostałem asystentem posła. Dobrze nam się pracowało.
- Michała Jurgę poznajesz już jako jego potencjalny zastępca?
- Tak, nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Propozycja Wojtka, abym spróbował była dla mnie abstrakcyjna. Chłopak znikąd dostaje taką ofertę. Nie wierzyłem, że to się może udać, więc nikomu o niej nie mówiłem. Odbyłem dwie rozmowy z burmistrzem. Później telefon z krótkim: zapraszam. Byłem szczęśliwy i przerażony. Wiedziałem, że przede mną ciężka praca, o której prawie nic nie wiedziałem.
- Na pierwszej konferencji prasowej nie wyglądałeś na przestraszonego.
- Byłem, wypatrzył to w mojej twarzy kilka dni później ksiądz Czesław Bartoszewski, który podszedł do mnie podczas spotkania opłatkowego i powiedział, abym się nie bał tej roboty. No to przestałem się bać (śmiech), zresztą nie miałem na to czasu.
- Jurga postawił wówczas na młodych.
- To prawda. Ja i Łukasz Postaremczak, który został sekretarzem gminy, mieliśmy razem tyle lat ile miał nasz szef, co zresztą często podkreślał. Sądzę, że połączenie doświadczenia i młodzieńczego zapału przyniosło dobre efekty.
- Zostajesz wiceburmistrzem miasta, o którym chyba niewiele wiesz...
- To było zadanie numer jeden - uczyć się Kościana. Szybko okazało się, że to fascynujące zajęcie, i co najważniejsze, miałem wielu wspaniałych nauczycieli.
- Kto uczył cię Kościana?
- I to jest największy kłopot związany z tym wywiadem. Przez jedenaście lat wszedłem w tysiące relacji, miałem setki współpracowników, i każdemu coś zawdzięczam. I jak o tym opowiedzieć nikogo nie pomijając?
- Rozumiem, ale nie odpuszczam. Od kogo uczyłeś się naszego miasta?
- To było niezwykłe, ale dobre rady płynęły zewsząd. Oczywiście od szefa, który dobrze rozumie Kościan. Od Jerzego Zielonki, dzięki któremu nie wdepnąłem na wiele min. Od radnych z Piotrem Ruszkiewiczem i Maciejem Zielonką na czele, od pracowników samorządu, od ciebie, od Bogdana Ludowicza i wielu, wielu innych.
- I jaki jest Kościan?
- Poukładany. Wystarczy poznać obowiązujące tu zasady i je uszanować, aby zyskać zaufanie kościaniaków. To niezwykłe miasto, niezwykłych ludzi.
- Pięknie powiedziane, a co myślisz na serio?
- Tak właśnie myślę. To nie jest polityczna poprawność czy grzeczność, tylko moja wiedza i moje odczucia. Nie mam żadnego powodu, aby komuś kadzić. Często od kościaniaków słyszałem, że tworzą zamkniętą społeczność, ale ja jestem dowodem na to, że tak nie jest. Przyszedłem z innego miasta na wysokie stanowisko, nikt mnie nie znał, nikt nie miał powodu aby mi ufać, a tylu ludzi podało mi rękę i wprowadzało w Kościan. Pokochałem wasze poczucie wyjątkowości, które z przymrużeniem oka nazywam regionalnym szowinizmem. Jest ono w pełni zrozumiałe, gdy pozna się niezwykłą historię Kościana.
- Można odnieść wrażenie, że nikt na ciebie nie nakrzyczał przez jedenaście lat.
- Prawie tak było, a jak już nakrzyczał, to nie stawaliśmy się po tym wrogami. W Kościanie nauczyłem się, że nie warto się gniewać. Lepiej szukać pola do współpracy. Zobacz, przez trzy kadencje z nikim się poważnie nie pokłóciliśmy. Oczywiście spieraliśmy się, czasem bardzo ostro, ale nikt w kościańskim samorządzie nie przekroczył granic, po przekroczeniu których nie ma już odwrotu. Omija nas ten stopień zacietrzewienia, który widzisz w dużych miastach. Tu każdemu możesz podać rękę.
- Jakiś atak złości pod adresem władz musisz pamiętać...
- Opowiem ci o pierwszym. Tuż po objęciu stanowiska objeżdżałem miasto w celach poznawczych. Na ulicy Gostyńskiej wjechałem w solidną dziurę. Siarczyście zakląłem i puściłem wiązkę pod adresem gościa, który za tę drogę odpowiada. Po chwili zrozumiałem, że tym gościem jestem ja. Oczywiście to droga wojewódzka, ale moim zadaniem jest zmuszenie zarządcy, aby ją naprawił. Tak więc największe lanie dostałem od siebie.
- Powróćmy do poznawania miasta. Na razie mówiłeś o poznawaniu jego mieszkańców, a co z przestrzenią?
- Zacząłem od wkuwania nazw ulic. Przed pierwszym zebraniem rady osiedla przez godzinę po nim jeździłem, aby je poznać. Robiłem tak do końca, aby być na bieżąco z zachodzącymi zmianami.
- Znasz układ ulic, znasz ludzi, poznajesz potrzeby miasta...
- Połowa ulic nieutwardzona i zadłużenie sięgające połowy budżetu. Wychodziło na to, że będziemy jedynie budować ulice i zmniejszać zadłużenie. Nic nadto. Mieliśmy jednak szczęście kierować miastem we wspaniałych czasach. Mogliśmy skorzystać z unijnych pieniędzy i zrobić rzeczy, na które czekały pokolenia.
- Trzeba było się nauczyć sięgać po te pieniądze.
- Nigdy o tym dużo nie mówiliśmy, ale wypracowaliśmy chyba dobrą metodę pracy nad projektami. Nie powiem jaką, bo jeszcze się Kościanowi przyda, gdy pojawią się kolejne środki.
- Mówią, że jesteś wizjonerem, bo jak inaczej nazwać pomysł ubiegania się o duże pieniądze z programu na rozwój turystyki? Kościan i turystyka? A właśnie z takiej puli pozyskaliście pieniądze na rewitalizację parku i wieży ciśnień. Te projekty na zawsze będą związane z twoim nazwiskiem.
- Wizjonerem? Przecież to nie ja posadziłem pierwsze drzewa w parku, to nie ja wybudowałem kanały wokół miasta, to nie ja wytyczałem ścieżki miejskiego bulwaru. To zrobiły pokolenia przed nami. My tylko skorzystaliśmy z okazji, aby przywrócić im blask sięgając po pieniądze unijne. Można powiedzieć, że zrealizowaliśmy projekt, o którym marzyło kilka pokoleń. My mieliśmy to szczęście rządzić miastem w momencie, gdy było to możliwe. Poza tym, każdy z tych projektów to kilkanaście osób, których zaangażowanie, pomysłowość, kreatywność umożliwiła ich realizacje. Burmistrz Jurga i ja mieliśmy szczęście je w jakimś sensie firmować.
-OK, ale trzeba myśleć nieszablonowo, aby sięgnąć po pieniądze z turystyki...
- Dach wieży ciśnień groził zawaleniem i nie mieliśmy pieniędzy na remont. Poza tym, jaki jest pożytek z położenia dachu na niesłużącym nikomu i niczemu budynkowi? I już masz kierunek. Musi zacząć komuś służyć. Któregoś razu kierownik wodociągów Leszek Zamelczyk zadzwonił do mnie z propozycją: a może zrobić tam ścianki wspinaczkowe? Ja na to: super! Jechałem akurat autem, popatrzyłem na dach i dzwonię do Leszka: a może na górze zrobić obserwatorium astronomiczne? On na to: super! I tak się to zaczęło. Potem Kinga Czarnecka przygotowała wniosek w którym trzeba było wymyślić, jak wpleść położony w innej części miasta park. W międzyczasie projekt zaakceptował burmistrz Jurga. Kilka miesięcy później mieliśmy na to pieniądze.
- Drogi do remontu, a wy wydajecie miliony na park...
- Nikt by się na to nie zgodził, gdyby nie były to pieniądze unijne, i to takie, których nie można wydać na nic innego. To co? Bierzemy, czy ma je wziąć ktoś inny? Odpowiedź była prosta i jednoczyła wszystkich. Ten projekt nie miał przeciwników. Skorzystaliśmy z okazji, która zjawia się raz na całe pokolenie.
- To był ogromny projekt. Czego cię nauczył?
- Wytrwałości. Wieżę oddaliśmy z rocznym opóźnieniem. Inwestycja stanęła w połowie, gdy okazało się, że trzeba przeprojektować dach, i że nie ma kto tego zrobić. Gdy się z tym uporaliśmy, to gotowa wieża czekała kilka miesięcy na odbiór, bo w budynku obok toalety nie spełniały określonych norm. Coraz trudniej było się z tego tłumaczyć w mediach. Sprawiliśmy ludziom zawód. Na szczęście ta historia miała happy end. Pamiętam te trzy wspaniałe dni po otwarciu, kiedy zaprosiliśmy mieszkańców, aby obejrzeli wieżę od wewnątrz. Liczyliśmy na zainteresowanie kilkuset osób. Przyszło ponad trzy i pół tysiąca. Byliśmy zmęczeni i szczęśliwi. Ta inwestycja oswoiła mnie z opóźnieniami w realizacji tak dużych przedsięwzięć. Łatwiej było mi działać przy kolejnych inwestycjach.
- Historia z dachem była ciekawa...
- Tak, wymyśliliśmy, że czteropołaciowy dach będzie się obracał. W tym, że to możliwe upewnił mnie pewien profesor astronomii, któremu pokazywałem wieżę. Niestety, pierwszy konstruktor sobie z tym zadaniem nie poradził. Po prostu zniknął. Przestał odbierać telefony. Długo szukaliśmy kogoś, kto podjąłby się tego zadania. Wszyscy słuchali nas do momentu, w którym wyjaśnialiśmy, że dach ma się kręcić. Po tym się z nami żegnano. Dopiero inżynier Staroń wysłuchał mnie do końca i powiedział: OK, zrobię to. No i mamy jedyny, taki dach na świecie. Co ciekawe, na otwarcie wieży zaprosiłem profesora, który kilka lat wcześniej oglądał wieżę. Pyta mnie: i ten dach się kręci? Sądziłem, że to niemożliwe. Jak to? - pytam – przecież ja wszystkich przekonywałem, że to możliwe, ponieważ pan mi to powiedział. Na co profesor: ja po prostu nie chciałem pana zniechęcać. Takich historii jest wiele. Musiałbyś jednak porozmawiać z wieloma ludźmi. Opowiadanie o tym projekcie w pierwszej osobie, to bez komentarza innych, nieuprawnione przypisywanie sobie zasług.
- Znów mówisz o zespole...
- Bo nie byłoby wyjątkowej wieży bez pracy Leszka Zmaleczyka, Kingi Czarneckiej, radnych, urzędników, projektantów, konstruktorów i budowlańców. Nie miałaby opinii super atrakcyjnego miejsca, a taką ma daleko poza granicami miasta, bez pracy Przemka Korbika, Rafała Grześkowiaka, Mateusza Maliczaka i wszystkich pracujących tam osób. Nie byłoby parku i bulwaru bez Jurka Frąckowiaka i pracy setek innych osób. Przebudowana biblioteka nie byłaby tak ważnym miejscem na mapie kulturalnej miasta bez Jadwigi Gidel i jej niezwykłych współpracowniczek. Nie powstałaby nowa siedziba ośrodka kultury bez Janusza Dodota i jego współpracowników. Nie byłoby muzeum z escape roomem bez zespołu pod kierownictwem Dariusza Krama. Nie byłoby rozbudowy oczyszczalni ścieków bez Jacka Gajewskiego, Agnieszki Wojcieszak, Dawida Borkowskiego. Powtórzę: burmistrz i ja po prostu mieliśmy szczęście pracować w Kościanie w odpowiednim czasie i z odpowiednimi ludźmi.
W ogóle zbyt rzadko uświadamiamy sobie, że mamy przywilej żyć w czasach, w których można spełniać marzenia wielu pokoleń. I ty, i ja mieliśmy możliwość zobaczyć Polskę za komuny, i Polskę beznadziei, w której jak coś się popsuło, to musiało zostać popsute na zawsze. Później weszliśmy do Unii Europejskiej i sięgnęliśmy po fundusze, dzięki którym mogliśmy to zmienić. Nie tylko obserwować niezwykłą zmianę Polski, ale doświadczyć jej tutaj, w miejscu gdzie mieszkamy. Polska jest pełna niezwykłych innowacyjnych projektów, a my jesteśmy szczęściarzami, którzy mogą z tego korzystać.
- Skoro jesteśmy przy szczęściu – twój najszczęśliwszy dzień w Kościanie?
- Nie umiem wybrać jednego. Było wiele wspaniałych dni. Każda informacja o przyznaniu nam środków zewnętrznych. Nie wiem, czy w jakiejkolwiek innej pracy będzie mi dane odczuwać coś podobnego. Najbardziej zaskoczyła mnie dotacja na ratusz i Rynek. Pracowaliśmy nad tym wnioskiem do samego końca, wciąż coś poprawiając lub zmieniając. Szukaliśmy sposobu, aby jak najlepiej wypełnić konkursowe kryteria, wiedząc że dokładnie o to samo ubiega się kilkadziesiąt innych miast, w tym te największe. I wiadomość: mamy szóste miejsce, będą pieniądze. Cieszyłem się jak dziecko.
- Najgorszy dzień?
- Tu nie mam wątpliwości: dzień wypadku skutera wodnego podczas Dni Kościana. Na szczęście wszystko zakończyło się dobrze.
- Masz życie prywatne? Niektórzy podejrzewają, że pracujesz całą dobę.
- Trzy wspaniałe rzeczy wynikały z tego, że dojeżdżałem do pracy. Po pierwsze, zanim dotarłem do domu zdążyłem ochłonąć, gdy ktoś mnie wkurzył. Po drugie, jeżdżąc przez Wojnowice i Wonieść miałem przywilej obserwowania przez cały rok zmian zachodzących w przyro dzie. Każdy, kto zna te okolice wie, że są wyjątkowe. Po trzecie, nie mieszkając w Kościanie moje życie prywatne mogło być absolutnie prywatne.
- Ale jakieś masz...
- Mam.
- Nie brakowało ci czasu na realizację własnych pasji?
- I tu dochodzimy do najfajniejszej strony pracy samorządowca - nie musisz mieć czasu po pracy na hobby, bo realizujesz je w pracy (śmiech). Wielu wie, że uwielbiam wojsko. To kto miał największą radochę sprowadzając do Kościana na 11 listopada sprzęt wojskowy? Inny przykład: interesuje mnie historia i mam przywilej współorganizować historyczną grę miejską. Kto ma tak dobrze w pracy? Samorządowiec nieustannie spotyka się z pasjonatami, a takich w Kościanie jest mnóstwo. Zarażasz się ich pasją, uczestniczysz w wydarzeniach, spotkaniach, wystawach, koncertach, zawodach. Czasem masz ten przywilej, że możesz im pomóc i później wszystko samo się toczy. Choćby wspomniana gra miejska. Spotykasz rodzinę Nawrotów i pasjonatów ze Stowarzyszenia imienia Rezerwy Skautowej, i wiesz, że projekt będzie się rozwijał przez lata. Takich historii miałem dziesiątki, a może setki. Wystarczyło czasem coś wypatrzeć, zachwycić się, troszkę pomóc i już samo się kręci.
- Skoro było ci tutaj tak wspaniale, to dlaczego złożyłeś rezygnację?
- Myśląc o przyszłości. Mam trzydzieści lat do emerytury. Jak długo można być zastępcą burmistrza? Po jedenastu latach pracy na stanowisku bądź co bądź politycznym uznałem, że czas pomyśleć o innej pracy. Takiej, która jest od polityki wolna. Dlatego gdy otrzymałem ofertę takiej pracy, od ludzi których szanuję, uznałem, że to grzech nie skorzystać. Dokładnie tak samo było jedenaście lat temu, gdy za sprawą Wojtka Ziemniaka burmistrz Michał Jurga zaproponował mi pracę. Przede mną kolejne wyzwania, kolejny etap życia. Poza tym, to niezwykły przywilej odjeść z pracy w samorządzie wtedy, gdy się tego chce, a nie wtedy, gdy inni uznają, że już się nie nadajesz.
- Oficjalnie podano, że przechodzisz do pracy w biznesie. Dlaczego tak ogólnie? Możesz przecież podać gdzie pracujesz.
- Jasne, to nie jest żadna tajemnica, tyle, że to jest moje prywatne życie, tak jak to leszczyńskie, o którym nie opowiadam.
- Zaskoczyły cię emocje, jakie wywoła informacja o tym, że zmieniasz pracę?
- Tak, to czego doświadczyłem w ostatnich tygodniach pozostanie we mnie do końca życia. Dziesiątki spotkań, setki rozmów, bezmiar dobroci jakiej doświadczyłem. To było niezwykłe.
- Twoje stanowisko zajęło dwoje ludzi. Miałeś jakiś wpływ na te kandydatury?
- Zastępców wybiera sobie burmistrz. Moim zdaniem wybrał dobrze. Z Kingą Czarnecką zjadłem beczkę soli podczas realizacji setek projektów, zwłaszcza inwestycyjnych i europejskich. Wiem, że jest wybitną specjalistką. O naszej współpracy mogę mówić wyłącznie w kategoriach osobistej wdzięczności. Z kolei Przemek Korbik wykazał się umiejętnością zarządzania w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji. To dzięki niemu basen rozwija się i przynosi coraz wyższe przychody, a oferta wieży ciśnień i przystani kajakowej jest znana daleko poza granicami Kościana. Jestem przekonany, że burmistrz Ruszkiewicz będzie zadowolony z pracy tego duetu, a oni z niego. We trójkę tworzą mocny zespół.
- Będziesz się przyglądał Kościanowi z daleka?
- Mam roczną prenumeratę Gazety Kościańskiej, więc będę na bieżąco. Od czasu do czasu wpadnę do kogoś w odwiedziny, ale prowadzę już życie „pozakościańskie”. Nowa praca, nowy grafik, nowe wyzwania, nowe obowiązki. Ale wspomnienia z Kościana pozostaną we mnie na zawsze. Miałem farta, że tu trafiłem.
Gazeta Kościańska nr 9 (1042) / 2019
Zgłaszasz poniższy komentarz:
No niestety,Kasprzak był prawdziwym gospodarzem. Nie pierdzącym w stołek uprzedzam tylko gościem który wszystkiego musiał dopilnować sam. I z tego powodu miał szacunek w mieście. Będzie go brakować,już brakuje,to widać. Powodzenia Maciej !!!