Magazyn koscian.net
11 czerwca 2013O początkach „Wiadomości Kościańskich”
Ćwierć wieku temu, w czerwcu 1988 roku, ukazał się pierwszy numer miesięcznika „Wiadomości Kościańskie”. Pisma skupiającego się głównie na tym co wartościowe w historii i teraźniejszości Ziemi Kościańskiej. Pisma pełnego treści, które nie powinny ulec zapomnieniu, i które nigdzie indziej nie zostałyby opublikowane
Trudno przecenić wkład „Wiadomości Kościańskich” w rozwój życia kulturalnego regionu, w badania nad przeszłością Ziemi Kościańskiej, czy w jednoczenie wokół tego co lokalne ludzi o różnych poglądach i odmiennych życiorysach. Łatwo dostrzec te osiągnięcia przeglądając dwadzieścia pięć roczników miesięcznika lub listę laureatów nagród „za nieprzeciętność” przyznawanych przez „Wiadomości Kościańskie”. Tysiące stron druku, dziesiątki autorów, setki artykułów i opracowań. A wszystko zaczęło się w kwietniu 1988 roku...
Z okazji jubileuszu przypominamy tekst, w którym były zastępca redaktora naczelnego „WK” Zdzisław Wojtczak opisał początki naszego starszego brata, lub jak kto woli naszej starszej siostry. Tekst, którego fragmenty poniżej publikujemy ukazał się w setnym numerze „Wiadomości Kościąńskich” w lutym 1997 roku.
***
Zapamiętałem to tak. 23 kwietnia 1988 roku, imieniny Jerzego. Było nas może dziesięciu, może dwunastu... Trudno to dziś określić. Jedni wychodzili, inni przybywali. Zapchany książkami, do ostatniego kawałka ściany, pokój Zielonego wypełniał bez reszty papierosowy dym.
Najwięcej zresztą palił sam gospodarz, tamtego dnia solenizant, a tak w ogóle nasz Przyjaciel – redaktor Jerzy Zielonka. Palił i mówił. Mówił bez przerwy, tak, jak tylko on potrafi. (...) Zielony nie tylko opowiadał o kościańskiej prasie ostatnich dziesięcioleci. On przekonywał, że nasze miasto musi i może mieć gazetę, że są warunki ażeby powstała, nie kiedyś tam w przyszłości, ale teraz, już, natychmiast...
Przekonywał wszystkich tam obecnych, ale… no oczywiście, mówił głównie do dwóch ludzi.
Pierwszy to nasz Przyjaciel – Henryk Bernard. (...) Kim był? To mój sąsiad z Poznańskiej jeszcze ulicy. Harcerski instruktor z początku lat pięćdziesiątych w podstawówce w Kiełczewie, drużynowy w drugiej połowie lat pięćdziesiątych w Ogólniaku. Starszy kolega... Uosobienie poczciwości i gołębiego serca, troskliwości dla wszystkich i wszystkiego, miłości do naszego miasta i pewnej życiowej nieporadności, jak czasem pozwalał o sobie mówić „Heniu – Beniu”... W tamtym czasie także pierwszy sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR. Pewnie, że jego zgoda nie wystarczała do uruchomienia gazety. Co jednak równie oczywiste, bez tej zgody, bez jego przychylności w ogóle nie warto było czegokolwiek rozpoczynać.
Wtedy Heniu, rozluźniony, w rozpiętej marynarce, poluzował nawet krawat, a z jego śnieżnobiałą koszulą kontrastowały popielate w kolorze szelki, z uwagą słuchał słów Jurka. Nic nie mówił, a tylko z aprobatą kiwał głową...
A ten drugi? To Józef Jurga. Co za zbieg okoliczności! Także z Poznańskiej ulicy. Tamtego wieczoru długoletni już Przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej. Nie brat łata, jak Heniu, ale także nasz Przyjaciel (innych zresztą w domu Zielonego być nie mogło). Trochę sztywny, bardzo reprezentacyjny, i w męskiej urodzie, i w sposobie bycia... Gazeta, ażeby mogła się ukazać musiała mieć wydawcę. W tamtych czasach nie do pomyślenia było ażeby mogła to być osoba prywatna. Wydawcą według zamysłu Zielonego miała być właśnie Rada Narodowa. Tak więc Józef, oczywiście, że w pewnym uproszczeniu, miał finansować całe przedsięwzięcie. A jeżeli tak, to musiał mieć pytania. I pytał, o wszystko. O tytuł, o ludzi, którzy mieli do niej pisać, o kształt, o koszty, o redaktora naczelnego... i wiele jeszcze innych spraw.
Zielony na wszystko miał odpowiedź. Było jasne, że żył tym problemem od lat, że wszystko starannie przemyślał i przeanalizował.
Nazwisko redaktora naczelnego? Zielony z miejsca wypalił Jurek Wizerkaniuk. I od razu powiedział dlaczego. Tak jakoś po żołniersku – wiek w sam raz, odpowiednie doświadczenie (był wówczas Jurek Wizerkaniuk, kierownikiem oddziału „Gazety Poznańskiej”), wiedza, umiejętność organizowania swej pracy i wysiłku innych, siła woli, upartość, przebojowość, twardy męski charakter... Kandydatura zyskała przychylność wszystkich. Wszyscy przecież znali „Małego”. Ładny „Mały”. Tak na oko z dwa metry wzrostu, sto kilkadziesiąt kilogramów wagi... Któż zresztą w naszym mieście nie rozpoznawał jego wielce charakterystycznej sylwetki.
Sęk jednak w tym, że tamtego wieczoru trzeba było przekonać i Jurka Wizerkaniuka, ażeby zechciał przyjąć funkcję jaką mu oferowano. Ten zaś (przybył zresztą dopiero wtedy, gdy jego kandydatura była już powszechnie zaakceptowana) bronił się, jak przysłowiowy diabeł przed święconą wodą. Było to zresztą i po części zrozumiałe. Nawał nowych obowiązków, przewidywana nerwówka i szarpanina, a … żadne pieniądze. Naczelny, według zamierzeń i tak zresztą później to było, miał dostać tylko skromny ryczałt. Rada pokrywała koszty papieru i druku, a za teksty nikt nie miał płacić żadnych honorariów.
Zielony mając dar przekonywania wszystkich, poradził sobie i z Jurkiem Wizerkaniukiem. No i poszło...
Oczywiście, że to był zaledwie początek. Cała rzecz przecież rozgrywała się w innych czasach. Reglamentacja papieru, cenzura, zezwolenia takie i owakie, pozwolenia.... Wszystko jednak pokonano. W niecałe dwa miesiące od tamtego wieczoru trzymałem już w ręku pierwszy numer „WK”. W programowym artykule pisaliśmy m.in.: „Pismo – zachowując zgodnie z prawem prasowym całkowitą niezależność – jest organem Miejskiej Rady Narodowej w Kościanie, znaczy to, że zaspokajać zamierza potrzeby całego społeczeństwa, wszystkich mieszkańców (…) Ma służyć ludziom, pobudzać do inicjatyw, do twórczego myślenia i do refleksji; pomagać i kształcić w oparciu o zasadę, że nic co kościańskie nie będzie mu obce”.
Za mocno jestem emocjonalnie związany z tą gazetą ażebym ośmielił się oceniać, czy te zapowiedzi zostały spełnione. Państwo osądzą to sami....
Pierwszy numer liczył zaledwie osiem stron. Skromny objętościowo, ale za to jaki! Jeszcze dziś pamiętam wzruszenie z jakim brałem go do ręki... Jurek Zielonka napisał przepiękny, rewelacyjny tekst o Władysławie Broniewskim i jego pobycie w kościańskim Sanatorium. Artykuł dodajmy zauważony w ogólnopolskiej prasie. Piotr Gabryel przedstawił tekst o wyborach w Kościanie w roku 1947, Andrzej Rutecki skrywający się pod pseudonimem „Andrzej Jędrol” przedstawiał sprawy związane z planem przestrzennym Kościana, Paweł Szprecht („Wojciech Wrzos”) rozpoczął pierwszy reportaż kryminalny, a późniejszy sędzia Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu – Karol Ratajczak – artykułem „Ile kosztował awans Obry?” zainicjował publicystykę sportową.
Potem gazeta stopniowo przybierała na objętości, aż w czerwcu 1990 roku osiągnęła… 24 strony. Zapełniały się jej szpalty coraz nowymi artykułami i informacjami. Przybywało nazwisk autorów. Pisali do nas wielkopolscy dziennikarze. Wypada w tym miejscu wspomnieć przynajmniej parę nazwisk: Seweryn Biegański, Jan Biłos, Rafał Frąckowiak, Piotr Grochmalski, Piotr Kurek, Dariusz Łukaszewski, Andrzej Niczyperowicz, Barbara Sadłowska, Marek Szymański, Marek Zieleniewski i wymienieni już uprzednio Piotr Gabryel, Andrzej Rutecki, Paweł Szpecht i nade wszystko Jerzy Zielonka.
Ich teksty, w pełni profesjonalne, z miejsca nadały gazecie określony charakter. Daleki od amatorstwa. Tak przynajmniej mi się wydaje.
Równocześnie zaczęli do nas przynosić artykuły – regionaliści: dr Piotr Bauer, dr Leon Chojnacki, dr med. Henryk Florkowski, mgr Antoni Kaźmierczak, Marian Koszewski, mgr Magdalena Lajszner, dr med. Andrzej Szymanowski, dr Krystyna Winowicz.... I ta twórczość szczególnie nas cieszyła. Ona powodowała, że „Wiadomości” stawały się coraz to bardziej „kościańskie”, że na naszych łamach znajdowały się treści wartościowe i cenne, dotyczące naszej „małej Ojczyzny”, które nie powinny ulec zapomnieniu, a które gdzie indziej zamieszczone być nie mogły. Gazeta wraz z przybywaniem tych tekstów stawała się ośrodkiem życia kulturalnego … (...)
Nadszedł czerwiec 1990 roku, po latach ujęliśmy to tak: „...doszło do nieporozumień z nową Radą Miejską. Nastąpił drugi zamach na pismo. Dżentelmeni o szczegółach po latach nie mówią. Napiszmy tak: było pewne, że zespół, który wydawał jedno z najpopularniejszych w kraju pism lokalnych, nie da się podporządkować nowej Radzie, skoro poprzednia nie miała na publikowanie treści żadnego wpływu.”
Jaki był pierwszy zamach? To też trzeba napisać. Komitet Wojewódzki PZPR w Lesznie (nie pamiętam, może to było po katyńskich tekstach Jurka, może po zamieszczeniu w grudniowym numerze „WK”, na pierwszej stronie fotografii ascetycznej sylwetki, dziś znanego z telewizyjnego programu, a wtedy przeora lubińskiego klasztoru – ojca Leona, a może po marcowej fotografii, też na pierwszej stronie Ojca Świętego z Nastką...?) polecił zlikwidowań pismo. Nasz Heniu, śp. Henryk Bernard, mimo że na pewno nie była to dla niego łatwa decyzja, twardo powiedział, a za nim cały kościański Komitet – nie.
Wracając jednak do czerwca 1990 roku. Wtedy niestety stało się. Nr 25 był numerem ostatnim tej pierwszej edycji „WK”.
Była już jednak całkiem inna epoka. Gazeta z lat 1988- 1990 scementowała nas, rozbudziła nadzieje, wiele nauczyła... Chcieliśmy ją nadal wydawać... teraz, oprócz zaangażowania potrzebne były do tego środki, a mówiąc wprost pieniądze. Jurek Wizerkaniuk swoją pracą, swoim wysiłkiem zdobywszy je, postanowił zaryzykować... Został nie tylko naczelnym, ale i wydawcą. W styczniu wyszedł numer 26 „WK”. Trzeba bowiem w tym miejscu powiedzieć, że Rada Miejska, nie czyniła żadnych przeszkód w przejęciu tytułu. Otwierał go artykuł redakcyjny, z jakże charakterystycznym tytułem „Wracamy...” Czy wszystkim się to podobało? Oczywiście, że nie. W „Głosie leszczyńskim”, bodaj z przełomu stycznia i lutego tamtego roku, publicznie pytano nas „ Po co?”. Jeszcze w tym samym roku słuch po pytających zaginął, a my jakoś trwamy. (....)
Zdzisław Wojtczak
***
Będziemy tego lata powracać do tej historii, do ludzi, którzy tworzyli i tworzą „Wiadomości Kościańskie”, a przede wszystkim do tekstów z miesięcznika. Z bogatych zbiorów wybierzemy te, z którymi warto zapoznać nowe pokolenia czytelników. (s)
23/2013