Historia
01 Paz 2019Od wieków było to miejsce straszne...
Z archwium Gazety Kościańskiej
Grzybek w Małpim Gaju
Od wieków było to miejsce straszne. Nakładało się na cmentarz choleryczny. Przychodzili tutaj samobójcy, aby skończyć z sobą i mordercy, aby zakopać swe ofiary. Nazywano je Małpim Gajem.
Podanie głosiło, że tu właśnie w roku 1703, w czasie trzeciej wojny północnej, okupujący Kościan Szwedzi, kazali grzebać ofiary swych zbrodni. Za mordy i grabieże popełniane na miejscowej ludności komendant garnizonu i jego żołnierze na polowaniu na ptactwo w tym miejscu zostali przemienieni w małpy. Stąd ta dziwna nazwa.
Przełom w roku 1930
Zagospodarowanie podkościańskiego lasu podjęto w czasach pruskiego zaboru, choć jeszcze w połowie XIX wieku chowano tam zmarłych na cholerę. Wybitny regionalista, patron naszego Muzeum Regionalnego - dr med. Henryk Florkowski obliczył, że na cmentarzu cholerycznym, tylko między 27 sierpnia a 20 listopada 1852 roku, pochowano 248 osób: z Kościana (115), Kiełczewa (74), Sierakowa (17), Nacławia (11), Pianowa (10), Kurzejgóry (4), Szczodrowa (4), Kokorzyna (4), Pelikana (3), Czarkowa (3), Ponina (1), Widziszewa (1) i Gurostwa (1).
Czas upływał. W „lasku” najpierw umieszczono cmentarze katolicki i ewangelicki, później zbudowano lokal gastronomiczny z kręgielnią i urządzono ogród botaniczny, wytyczono drogi i dróżki. I tak, z biegiem lat powstało miejsce wypoczynku ulubione przez mieszkańców miasta i okolic. Małpi Gaj systematycznie omijano, bo zła pamięć trwała. Przełom nastąpił dopiero w 1930 roku. 13 maja rozpoczęto wytyczanie ścieżek, a 5 czerwca, w sobotę w południe, wiceburmistrz Witold Włoszkiewicz i ogrodnik miejski Franciszek Wawrzyniak z grupką przyjaciół odsłonili drewniany grzybek, do którego prowadziły już nowe alejki. Jednocześnie oczyszczono pobliskie „oczko wodne”, czyli stawek, w którym dosłownie kwitło życie biologiczne.
Wawrzyniak – człowiek światły i w świecie bywały – widział podobne parkowe instalacje w Niemczech, gdzie służyły do ochrony spacerowiczów przez deszczem i słońcem. Wspominał, że podobne „grzybki” oglądał pod Berlinem i w Tarnowskich Górach. Sprzymierzeńca zyskał w wiceburmistrzu, który był architektem i budowniczym. Projekt pierwszego kościańskiego „grzybka” wyszedł więc z pracowni Włoszkiewicza i – na dodatek – projektant sam, w darze dla miasta, sfinansował budowę. Pomysł był następujący: na stare uschnięte (po uderzeniu pioruna) drzewo nałożono drewnianą konstrukcję kapelusza „grzyba”, nakrytą strzechą z trzciny; pod nią ustawiono ławeczkę w kształcie koła, a nad nią urządzono gniazdowisko i domki dla ptaków. Małpi Gaj z miejsca tragicznego stawał się miejscem magicznym. Strach strachem, ale pomysł spodobał się ludziom. Najchętniej spotykali się pod „grzybkiem” zakochani, wycinając scyzorykami serduszka, imiona i daty. Nikomu nie przeszkadzało, że nadal - co dwa lata - zdarzały się w tym miejscu samobójstwa przez powieszenie; z ławki łatwo można było zarzucić sznur na przęsła konstrukcji.
Seria przypadków?
Wzmianek o oficjalnym otwarciu i poświęceniu nie udało się odnaleźć. Jeśli dać wiarę relacji Franciszka Wawrzyniaka pomysł zagospodarowania Małpiego Gaju nie zyskał na początku poparcia większości rajców miejskich, którzy wprawdzie nie przeszkodzili inicjatywie, ale na modernizację tej części lasku nie przyznali ani grosza. Może się bali, a podania i bieg wydarzeń sprawiały, że ich obawy znajdowały niejakie potwierdzenie.
Napiszę tak: było chyba dziełem przypadku, że pięć lat później, dokładnie w piątą rocznicę rozpoczęcia prac w tym rejonie, w wieku 61 lat, zmarł na zawał serca Witold Włoszkiewicz. Do przypadków pewnie trzeba też zaliczyć fakt, że w czasie burzy w sierpniu 1936 roku piorun trafił w kopułę grzyba, a płonącą strzechę ledwie ugasiła ochotnicza straż pożarna, albo to, że w grudniu 1937 roku w czasie mroźnej zimy kopuła nie wytrzymała ciężaru śniegu i cała konstrukcja rozpadła się w drobny mak.
Wtedy jednak już rajcy dojrzeli i okazali się wspaniałomyślni. „Grzybek” wpisał się w krajobraz parku (polubiły go szczególnie dzieci), więc jego budowę wiosną 1938 roku od podstaw sfinansowano ze środków miasta. W czasie niemieckiej okupacji 1939 – 1945 w Parku Miejskim znajdowało się kasyno dla żołnierzy Wehrmachtu i dla miejscowych nazistowskich notabli. Z policyjnych akt wynika, że 13 maja 1943 roku „pod grzybkiem” powiesił się SS-Mann, który przyjechał na dwutygodniowy urlop do Kościana, żegnał się z ukochaną w kasynie i nie chciał wracać na front wschodni.
„Potworki” w czynie
Samobójstwa - choć rzadziej - zdarzały się jeszcze (po wojnie 4 przypadki), ale serduszek na pniu i ławeczkach przybywało. Niszczejąca z roku na rok konstrukcja, przetrwała do lat siedemdziesiątych. Wtedy to - we wczesnej epoce Gierka - nastała moda na czyny partyjne. Zakłady Urządzeń Chemicznych „Metalchem” w Kościanie, dając wyraz radosnej twórczości artystycznej, umieściły pośród drzew blaszane koszmarki, przedstawiające różne wiewiórki, zajączki i jeżyki, a drewniany „grzybek” zastąpiono betonowym „potworem”.
Widząc taką bezmyślną „twórczość”, ówczesny prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Kościańskiej, wspomniany już dr med. Henryk Florkowski interweniował u władz powiatowych, ale na nic się to zdało. Wiadomo – czyn partyjny, to był czyn, sprawa całkiem polityczna, a wysiłku klasy robotniczej nawet krytykować się nie godziło.
JERZY ZIELONKA
© Gazeta Kościańska numer 12/2012 (682)
Zobacz zdjęcia z marca 2012 roku z usuwania starego "grzybka" >>>
Współczesny "grzybek"
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Grzyb jaki był taki był - panienki się tam zapinało i było git.