Magazyn koscian.net
26 lutego 2013Odbici miłością
Co to jest dno? To wtedy, gdy dzieci pytają: mamo, idziesz do pracy? Nie – odpowiadasz. Tato, a ty? - Nie. Dno, to bezrobocie. Państwo Zelber przez kilkanaście miesięcy byli bez pracy. Oboje. Walczyli i przetrwali
Rok 2003
To było dziesięć lat temu. W małym pokoju stały piec kaflowy, piętrowe łóżko, tapczan i meblościanka. Pan Zenon siedział z panią Joanną na tapczanie, trzymał panią Joannę za rękę. Mocno. Dzieci były w szkole.
- Mąż stracił pracę 2 lata temu - opowiadała pani Joanna. - Stracił ze swojej winy. Pracował w firmie przetwarzającej warzywa. Przed końcem zmiany ktoś miał pieniądze, ktoś miał ochotę, ktoś postawił. Wypili. Zenek czegoś nie dopilnował, rano wyszło na jaw i koniec. Nie chciał nawet więcej tam pójść. Na nic już moje telefony. Zwolnili go. Osiem lat tam pracował. Znaleźliśmy się nagle bez środków do życia. Dwa lata wcześniej, gdy zamknięto Konwin, ja straciłam pracę.
- Tu na osiedlu sporo było takich przypadków: mężczyźni tracili pracę, żony od nich odchodziły. Moja tego nie zrobiła – powiedział pan Zenon spoglądając żonie w oczy. - Wierzyła w to, że dam sobie radę. Musiałem. Bez niej nie wiem, co bym zrobił. Była mi ogromnym wsparciem. Myślałem, że nie może być już gorzej, że już niżej nie można upaść. Żyłem nadzieją. Inaczej się nie da. Trzeba wierzyć. Trzeba też działać.
- Chwytał się każdej pracy. Pracował po 12 godzin za 300 złotych miesięcznie. Bardzo żałował tego, co się stało - mówiła Joanna.
- Oboje nie siedzieliśmy w domu i nie czekaliśmy na pomoc – dopowiadał pan Zenon. - Nie patrzyliśmy, czy praca legalna, czy nie. Nie pytaliśmy: ,,za ile?’’, ale cieszyliśmy się, że jest. Oczywiście zawsze była na krótko. Zbijałem palety, pracowałem przy drewnie, oboje jeździliśmy zbierać owoce, żona pracowała przy szparagach, ja nająłem się do sprzątania wokół bloku.
- Rodzice mieli niskie renty - nie mogli nam pomóc – mówiła dalej pani Joanna. - Teść, może by mógł, ale nie chciał. Uważa, że każdy musi sobie sam radzić. Oczywiście poszłam do opieki społecznej. Tam najpierw braliśmy zasiłki, potem dostałam zajęcie - roznoszenie listów. Często nie było na zakupy. W pierwszej kolejności płacili rachunki, potem to co zostało, dzielili na dni. Gdy zdarzyło się pożyczyć pieniądze, jak tylko pojawiła się gotówka, spłacali.
- Potem znów otwierałam portfel i widzę - starczy na chleb i na obiad. Mieliśmy zwykle piętnaście złotych na dzień. Musiało starczyć na jedzenie dla mnie, męża i dwojga dzieci. Im było najtrudniej zrozumieć. Nie dostawały słodyczy, czasem po lizaczku.
- Najbardziej mi papierosów brakowało – wzdychał pan Zenon. - Jestem namiętnym palaczem, ale wiedziałem, że nie mogę tak samolubnie... Kupowałem te najtańsze i starałem sobie rozkładać paczkę na trzy, cztery dni. A wcześniej paliłem po osiemdziesiąt sztuk dziennie.
Opowiadali, że świąt jakby nie było. Dzieci dostały drobne zabawki warte każda po pięć złotych. Nie było na czekolady, na pomarańcze. Nie było prawie na nic. Pusto było w garnkach i pusto w życiu.
- Rodzina wcale nas nie odwiedzała – opowiadała ze łzami w oczach pani Joanna. - Nie wiem, czy bali się rozmawiać, czy nie wiedzieli jak, czy się wstydzili. Ani telefonów, ani odwiedzin - nic. Nawet znajomi... Niekiedy mama nas zapraszała na obiad i podrzucała trochę pieniędzy. To wszystko. Sąsiedzi pytali: w domu? Bez pracy? Co wy jecie?...
Nie zdarzył się żaden spektakularny cud. Ktoś zainteresował się walczącą o godne życie rodziną Zelberów, ktoś miał kogoś z rodziny w firmie pana Zenona, ktoś wstawił się za nim i pozwolono mu wrócić. Nie było łatwo.
- Daję z siebie wszystko. Nie mam złudzeń. Jedno niedopatrzenie i koniec. Nie ma dyskusji. Mam pracę, ale już nie umowę na stałe. Tylko do końca sezonu – opowiadał. Potem w czasie epidemii grypy i panią Joannę przyjęto.
- Mamy oboje umowę do końca sezonu, oczywiście z możliwością wcześniejszego wypowiedzenia, ale mamy pracę. Wszystko się zmieniło – dopowiadała pani Joanna.
- Ta sytuacja bardzo nas zbliżyła do siebie. Takie jest moje odczucie. Co człowiek miał zrobić? Powiesić się? Odejść? To nie było żadne rozwiązanie. To ucieczka od odpowiedzialności. Miałem dzieci, miałem żonę...
- I dla kogo żyć - dodała pani Joanna ściskając mocno jego dłoń w swojej.
Od tamtej rozmowy minęło prawie dziesięć lat. Postanowiliśmy ich odnaleźć.
Rok 2013
- Tak? To ja... – ojej! nie poznałam pani... Pamiętam. Oczywiście, że pamiętam. Tytuł był: Odrodzenia. Czytaliśmy...
Po chwili siedzimy w tym samym pokoju co dziesięć lat temu. Tapczan stoi, gdzie stał. Tam, gdzie piętrowe łóżko, stoi biurko i komputer. Przy nim nastoletnia córka państwa Zelberów. Powinna być w szkole, ale źle się czuła z rana, więc została. Pani Joanna siada na rozłożonym tapczanie. Zepsuł się. Tym razem siedzi sama. Splata dłonie tak, że jedną obejmuje drygą. Pan Zenon jest w pracy.
- Mamy pracę. Oboje. Tam, gdzie dziesięć lat temu – w firmie przetwarzającej warzywa. W tej, z której męża wyrzucili... Odzyskał zaufanie. Od sześciu lat mamy umowy na stałe... Staramy się, pilnujemy pracy, dbamy o nią... Mąż nawet awansował na magazyniera...
Pan Zenon nie zajmuje się już gospodarzeniem przy bloku. Trudno było to pogodzić z pracą.
- Mieszkanie mamy po remoncie – mówi pani Joanna rozglądając się po pokoju. - Mąż wszystko sam zrobił. Malował, panele kładł i całą resztę... Powoli zmieniamy na lepsze...
Meble nowe. Samochód jest. Syn chce iść na kurs prawa jazdy, córka szykuje się na studia. Dorosły... W rodzinie od sześciu lat jest nowy członek rodziny – suczka Sonia.
- Chcielibyśmy zrobić sobie nowoczesne ogrzewanie, bo tu jeszcze piece... Marzyłoby się nawet większe mieszkanie... Już nawet myśleliśmy o zamianie... - pani Joanna uśmiecha się, ale zaraz poważnieje dodając, że nie zawsze jest różowo. Ponad dziesięć lat temu wszystko zawaliło się z powodu alkoholu i ten co jakiś czas ciągle kładzie się cieniem na życiu rodziny.
- Mąż się leczy. Chodzi na zajęcia grupowe... Ja też poszłam na terapię, żeby móc mu lepiej pomóc. Żeby go zrozumieć... Widzę, że się stara, ale bywa, że upada. Szefowa wie o jego chorobie. Pyta: jak tam, panie Zenku... Może w czymś pomóc? Na terapię pan chodzi? Jest z niego bardzo zadowolona. Martwi się. Zenek nigdy już nie wypił w pracy, ale po - zdarza mu się. Potem żałuje, wstydzi się... ale zawsze mówi, że nie może mi obiecać, że tego więcej nie zrobi... nie wierzy sobie. Ale walczy. Pomagamy mu...
Jedno się nie zmieniło – miłość. Pan Zenon szczerze i publicznie zwykł deklarować swe dozgonne oddanie żonie. Tak jak dziesięć lat temu, tak teraz z przekonaniem powtarza, że może na nią liczyć w każdej sytuacji.
- Kocham żonę za to, że ona kocha mnie na dobre i złe – mówił ostatnio sprowokowany przez panie w warzywniaku. Panie nie mogły się nadziwić, ale on już taki jest. Nie wstydzi się uczuć – uśmiecha się skromnie pani Joanna. - Wierzę, że ze wszystkim sobie poradzimy, jeśli tylko będziemy się wspierać...
ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA
Nazwisko bohaterów zmieniono
08/2013
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Młyny Życia mielą wszystko i wszystkich. Dziś masz, jutro nie. Za jakiś czas, znów wiatr historii wszystko ponownie odwróci. Nie pomoże nic. To prawo ewolucji (społecznej).