Magazyn koscian.net
13 sierpnia 2018Pełna życia 90-latka
Janina Grześkowiak jest najstarszą chórzystką w kościańskiej Lutni. Niezmiennie od pół wieku śpiewa w tym kościańskim chórze. Mimo skończonych niedawno 90 lat jest energiczna i pełna życia
Drzwi otwiera mi elegancka starsza pani. Sukienka, korale i kolczyki w uszach, buty na koturnie, z idealnie ułożoną fryzurą. To Janina Grześkowiak. 90-latka z Kościana, od wielu lat chórzystka Chóru Lutnia im. Zygmunta Cichockiego w Kościanie, i członkini Nadobrzańskiego Klubu Seniora. Zrobiła licencjat na Kościańskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku, ale zabrakło wolnego czasu, by kontynuować naukę. Zajęcia kolidowały z próbami seniorskiego chórku, więc zrezygnowała. Przez lata chodziła na gimnastykę do Ośrodka Rehabilitacyjnego w Kościanie. Zrezygnowała dwa lata temu, gdy zaczęła mieć problemy z sercem. Nie wygląda na swoje 90 lat.
- Nie czuję się na 90 lat. Kiedy to przeleciało? - zastanawia się jubilatka. - Często sobie myślę czy to prawda, że mam tyle lat. Sama sobie jeszcze wszystko zrobię. Okna umyję, firany zawieszę, wypiorę, ugotuję.
Mąż Kazimierz pierwszy zaczął śpiewać w chórze. Po roku i ona dołączyła do zespołu prowadzonego przez Zygmunta Cichockiego. I tak do dziś. Już 50 lat. Od początku śpiewa w sopranach. Pani Janka jest najstarszą chórzystką w Lutni, choć nie stażem. Dłużej śpiewają: Kazimiera Dobkowicz, Elżbieta Szłapka i Janina Cichocka. Po śmierci męża, który zmarł 27 lat temu, przestała chodzić na lekcje. Wróciła za namową dyrygenta.
- Cotygodniowe lekcje to dla mnie możliwość wyjścia z domu i spotkania z ludźmi. Na wyjazdach zawsze jest wesoło. Dopóki będę mogła, będę chodziła na lekcje i śpiewała - zapewnia, wyliczając, że aż siedem razy była z Lutnią w Bułgarii, gdzie koncertowali i wypoczywali. Z seniorami zjeździła Polskę.
Wszystkie popołudnia w tygodniu, z wyjątkiem środowych, ma zajęte. W poniedziałek i piątek ma próby chóru, we wtorki i czwartki spotkania w klubie seniora. Najbardziej nie lubi niedziel, bo siedzi w domu. Woli iść między ludzi. Przez lata w Nadobrzańskim Klubie Seniora była odpowiedzialna za zaparzanie i roznoszenie kawy podczas cotygodniowych spotkań. Od niedawna zastępuje ją córka. Wyznaje zasadę: co ma być, to będzie.
Niespodzianką podczas ubiegłotygodniowej jubileuszowej mszy był występ chóru Lutnia i przyjęcie w przykościelnej salce. Oprócz Lutnistów z życzeniami pospieszyli też seniorzy z Nadobrzańskiego Klubu Seniora i koleżanki z gimnastyki. Ich widok wzruszył jubilatkę.
Janinie Grześkowiak zdarza się wracać myślami do czasów dzieciństwa. Dorastała w czasie II wojny światowej. Gdy wybuchła miała 11 lat. Miała czterech braci. Mama pracowała w polu, a ojciec walczył na froncie. Najmłodszy brat miał wówczas 2,5 roku i obowiązek opieki nad nim spoczął na nastolatce. Całą wojnę spędzili w Kościanie. Szczęśliwie ich nie wywłaszczyli, i do końca wojny mieszkali w swoim rodzinnym domu. Choć nie była bezpośrednim świadkiem egzekucji na kościańskim Rynku, pamięta je z opowieści mamy.
- Akurat szła do miasta z bratem i zostali zatrzymani. Musieli stać i patrzeć. Denerwowałam się w domu, gdzie oni tak długo są - wspomina. - Chodziłam do niemieckiej szkoły w Kiełczewie. Nie znaliśmy niemieckiego, a jak mówiliśmy po polsku, to obrywaliśmy od nauczycielki. Całą klasą pracowaliśmy na polu i obrywaliśmy strączki. Pilnował nas znajomy Polak, ale nawet nie pozwolił się napić. Potem mnie wysłali do Bruszczewa, gdzie miałam krowy doić, a ja w życiu nie doiłam. Ostatecznie poszłam do niemieckiego gospodarza, u którego pracował już mój brat. Miałam u niego taryfę ulgową. Zbieraliśmy ziemniaki i przerywaliśmy buraki. Robota była ciężka, ale się wszystkiego nauczyłam. Jak ucięłam sobie palec sierpem przy obcinaniu buraków, uciekłam stamtąd. Na szczęście wojna zmierzała ku końcowi.
Po wojnie uczyła się krawiectwa, ale zrezygnowała, by pomóc rodzicom w prowadzeniu domu, bo ci pracowali na pełen etat.
- Gdy wyszłam za mąż, miałam sto procent lepiej niż w czasach panieńskich. Razem z mężem przeżyliśmy 40 lat - porównuje, dodając, że dopiero, gdy dzieci zaczęły naukę w szkole, mogła pójść do pracy. Pracowała w zakładach terenowych i jednocześnie kończyła edukację. Małżonkowie wychowali dwoje dzieci: syna Jurka i córkę Basię. Ma dwóch wnuków i dwoje prawnuków. - Było biedniej, ale było weselej. Ludzie częściej się spotykali.
Pani Janka lubi ludzi, szczególnie tych uśmiechniętych, a ludzie lubią ją. Nic też dziwnego, że ma wielu znajomych, z którymi regularnie spotyka się, by świętować imieniny, urodziny i rocznice. Zawsze przyjmuje zaproszenia. Bardzo lubi tańczyć, czytać książki i chodzić na babskie zakupy, by kupić ciuchy i buty. Uwielbia szpilki. Nie ma żadnej pary butów na płaskim obcasie.
- Bylebym miała co robić. Najgorsza jest nuda. Ile można siedzieć i patrzeć w telewizor? - zastanawia się. - Jak nie było takich upałów, to choć się przeszłam. Nie mogę usiedzieć w miejscu. Lubię iść między ludzi. Najważniejsze, żeby móc wkoło siebie wszystko zrobić. Mam nadzieję, że uda mi się doczekać do setki w tak dobrej sprawności fizycznej i umysłowej. Będzie jak bozia da.
KARINA JANKOWSKA
Pan Janinia Grześkowiak przyjmuje gratulacje od kościańskich samorządowców.
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Gratulacja