Magazyn koscian.net

14 maja 2014

Rozrywkowa romantyczka

O salonach i towarzystwach muzycznych, Duńczykach, ulubionych kompozytorach, romantyzmie, krytycyzmie, dążeniu do ideału, bieganiu, tremie i idealnym koncercie z Karoliną Boguś, pianistką pochodzącą z Kościana, na stałe mieszkającą w Danii rozmawia Karina Jankowska

   

- Po przerwie zawitała pani do Kościana. Kiedy ostatnio grała tu pani koncert?
    - W Kościanie bywam regularnie cztery razy do roku u rodziny. Mój ostatni koncert zagrałam tu jakieś dwa, dwa i pół roku temu. To był chyba rok 2012. Potem urodziłam syna i wszystko się przewartościowało. Przede wszystkim dużo gram w Danii. Gram koncerty kameralne, daję wykłady o muzyce, uczę – jestem akompaniatorem w Akademii, więc mam co robić. Przez dziewięć miesięcy opiekowałam się synkiem w domu. Od sierpnia pójdzie do żłobka i będzie więcej czasu na granie. Co prawda, od listopada 2013 r. grywałam już koncerty. Jednak ćwiczyć mogłam jedynie, gdy synek spał, czyli wcześnie rano lub wieczorem, albo gdy mąż był w domu. To nie jest tak systematyczna praca jakby się chciało. Żeby wyjść na scenę i zagrać koncert, muszę mieć siłę w palcach, a to oznacza cztery godziny ćwiczeń dziennie. Syn jest w tej chwili najważniejszy, ale i muzyka mnie ciągnie. Trzeba znaleźć złoty środek.

- Czyli powoli wraca pani do regularnej pracy i koncertowania...
    - Bardzo powoli wychodzę z urlopu macierzyńskiego i się rozkręcam. Zaczynam już myśleć o zebraniu materiałów i zrobieniu nagrań. Chcę się nacieszyć synkiem, bo latem zacznie chodzić i mówić, więc jeszcze daję sobie luz. W czerwcu będę rejestrować materiał na płytę solo, i z puzonistą. Zagramy współczesny utwór jazzowy, który specjalnie dla nas napisał znany kompozytor jazzowy. Dla mnie napisał bardzo skomplikowaną, ale przepiękną suitę na fortepian. Chciałabym zrobić też jakieś nagranie na youtube. Planów mam dużo, na przykład chciałabym robić u siebie w mieście salony muzyczne. Będzie to cykl, do udziału w którym zaproszę różnych muzyków. Będziemy spotykać się, grać i opowiadać o muzyce przy kawie. Harmonogram na nowy sezon, czyli już po wakacjach, mam napięty. Będę grała koncerty z trio: fortepian, obój i śpiew. Będę akompaniowała skrzypaczce z Gdańska, która robi podyplomowe studia w naszej Akademii, podczas konkursu dla młodych skrzypków w Danii. Zagram z nią też tak zwany debiut. A od jesieni rozpocznę granie koncertów kameralnych.

- Słyszałam, że chciałaby pani organizować w Kościanie cykl koncertów muzyki klasycznej.
    - Pomysł narodził się jakieś dwa lata temu. W Danii jest tradycja powoływania do życia towarzystw muzycznych w mniejszych miastach, które nie mają swojej orkiestry symfonicznej ani opery. Zajmują się one organizowaniem czterech, pięciu koncertów muzyki klasycznej w sezonie. Raz w roku zapraszają jakąś supergwiazdę. Towarzystwo ma kilkuosobowy zarząd, członkowie płacą składki i za to mają darmowe wejściówki na koncerty, a pozostali muszą kupić bilety. Mój mąż jest szefem takiego towarzystwa i to mnie właśnie zainspirowało, by taki twór powołać też w moim rodzinnym Kościanie, bo żeby posłuchać dobrej klasyki kościaniacy muszą jechać do Poznania.

- Nie boi się pani, że w mieście jak Kościan nie będzie chętnych, by przyjść na taki koncert?
    - Nie ma co ukrywać, że koncerty muzyki klasycznej nie mają wielkiej widowni, chyba że przyjedzie taka gwiazda jak Krystian Zimerman. To muzyka elitarna, więc nie ma co liczyć, że przyciągnie tysiące słuchaczy, jak koncert rockowy czy popowy. Grałam już w Kościanie kilka koncertów i zawsze było sporo słuchaczy. Mogłoby to mieć formę salonu muzycznego. Miałam plany, by stworzyć w Kościanie festiwal muzyki klasycznej, bo sala Kościańskiego Ośrodka Kultury nadaje się do tego fantastycznie. Jedyne czego brakuje, to porządny fortepian. Nie ukrywam, że sama chciałabym zagrać w Kościanie. Mam też kontakty i mogłabym ściągnąć ciekawych muzyków. Organizacją musiałby się jednak zająć ktoś stąd, bo mnie tu na co dzień nie ma. Po koncercie mogłyby się odbywać spotkania z muzykami przy kawie, cieście lub winie. Z tym pomysłem poszłam do burmistrza. Bardzo się zapalił. Rozmawiałam też o tym z dyrektorem KOK. Potem zaszłam w ciążę i wszystko utknęło. Przyznam szczerze, że teraz myśląc o realizacji tego pomysłu, jestem rozdarta. Przede wszystkim dlatego, że w Polsce nie ma takich tradycji jak w Danii. Sądzę jednak, że warto spróbować. Bez względu na to, czy towarzystwo w Kościanie powstanie czy nie, to bardzo chętnie zagram w Kościanie, a nawet sprowadzę innych muzyków. 

- W Danii mieszka pani już kilkanaście lat. Jacy są Duńczycy?
    - Dokładnie dwanaście lat. Duńczycy są bardzo mili, pogodni i optymistyczni. To jeden z najszczęśliwszych narodów na świecie, ale jak każdy mają swoją ciemną stronę. Duńczycy są dość zamknięci. Z pozoru są mili i otwarci, ale tak naprawdę obcokrajowcowi ciężko wejść w duńskie towarzyskie sfery. Było mi o tyle łatwiej, że mąż jest stamtąd. Tak naprawdę, paczka moich znajomych to ludzie z różnych stron świata. Wyjazd na stałe za granicę wymaga kompromisów. Mimo, że mówię biegle po duńsku, jestem tam obca. W Danii pracuje się jednak łatwiej niż w Polsce.

- Rozmawiałyśmy już o rodzinie, pani planach zawodowych i nowych pomysłach, poświęćmy więc chwilę muzyce i jej twórcom. Jakich ma pani ulubionych kompozytorów?
    - Nic oryginalnego nie wymyślę. Uważam, że Chopin jest najlepszym kompozytorem, jeśli chodzi o muzykę fortepianową. Przy jego utworach instrument gra najlepiej. Chopin miał genialne wyczucie fortepianu, przestrzeni i faktury muzycznej. Nawet jak ktoś gra jego kompozycje nieudolnie, to i tak słychać, że jest to piękna muzyka. Podobnie jest z Mozartem. Chopin jest mi najbliższy sercu. Słuchając w Danii jego nokturnów, płakałam jak bóbr, bo w tej muzyce jest taki żal i tęsknota. W końcu pisał to na obczyźnie. Bardzo też lubię muzykę współczesną, na pograniczu jazzu, energiczną, z ciekawymi rytmami. Jestem rozrywkową romantyczką. Trzeba to zaakceptować i wykorzystać mocne strony.

- Próbowała pani kiedyś sama komponować?
    - Nie. Zupełnie mnie to nie kręci. Jestem krytyczna w stosunku do siebie. Uważam, że gram coraz gorzej, a co dopiero komponować (śmiech). Chętnie uczestniczę w konsultacjach u Eugena Indjica, amerykańskiego, doświadczonego pianisty na stałe mieszkającego w Paryżu. Latem będzie w Danii prowadził kursy, więc się na nie wybieram. Zwraca uwagę na proste rzeczy, wręcz oczywiste. Patrzy na utwór jak na całokształt, z dystansu. Czasem zastanawiam się, kiedy osiągnę taki pułap... Pracując nad jakimś utworem też staram się patrzeć całościowo. To co wyrażamy w muzyce, to przede wszystkim emocje. Moja rola w tym, by trafić w sedno, w ten najczulszy punkt. W wykonaniu szukam prostoty, bo ona właśnie najbardziej przemawia do publiczności, chwyta za serce. Nad nią jednak najbardziej trzeba się napracować. Nawet Chopin mówił do swoich uczniów, że prostota to ostatnia stacja pracy. Żeby do niej dojść, trzeba przejść labirynt, okupić go potem i krwią. Nie da się jej osiągnąć szybko. Nigdy nie jestem z siebie zadowolona.

- Praca muzyka, to praca twórcza, wymagająca ciągłych poszukiwań. Najgorsze co może zrobić artysta, to chyba wpaść w samozadowolenie i powiedzieć sobie - jestem najlepszy. Wtedy przestaje się rozwijać.
    - To prawda. To ciągłe poszukiwanie doskonałości, to już dla mnie przekleństwo. Mąż mówi, że mam już skończyć z ćwiczeniami, bo umiem. Ale dla mnie umiem, to za mało.  

- Mąż jest pani pierwszym recenzentem?
    - Tak. Jest bardzo krytyczny i bardzo osłuchany. Też jest pianistą. Jest pasjonatem i wszystko, każdą niedoskonałość słyszy. Jesteśmy teamem i pomagamy sobie. Gdy mój mąż jest zadowolony po moim koncercie, mogę odetchnąć, bo oznacza to, że nie było tak źle. Rzadko się zdarza, że ja sama jestem zadowolona, ale kiedy powiem, że dobrze mi się grało, to już jest dobrze. Wielu artystów ma taki niedosyt. Parę razy zdarzył mi się doskonały koncert, gdy czuje się jedność z instrumentem, wszystko idzie bez przeszkód i czuje się łączność z publicznością. I tego stanu cały czas się potem szuka. Ostatnio zdarzyło mi się to chyba pod koniec ciąży. I wcale nie ma znaczenia jak się jest przygotowanym. Trzeba mieć otwarty umysł, bo to właśnie taki stan umysłu, coś pomiędzy wyluzowaniem a koncentracją.

- Proszę zatem zdradzić jak się pani koncentruje przed koncertem.
    - Przed samym wyjściem na scenę nie chcę nikogo widzieć. Muszę być wtedy sama. Nie mogę myśleć o detalach, by na przykład w drugim takcie zrobić piano. Trzeba się skoncentrować na przeżyciu muzyki, którą będzie się grało. Zazwyczaj stoję, stosuję techniki relaksacyjne, kontroluję oddech. To takie zamknięcie się w sobie. Ważna jest też wizualizacja. Wszystko jest w naszej głowie.

- Ma pani wciąż tremę wychodząc na scenę?
    - Trema jest zawsze. Mimo to i tak wiem, że wyjdę i zagram. Mam wtedy zimne ręce i wiem, że przy drugim utworze już będą rozgrzane. To normalne, że człowiek się denerwuje. Jak jest się zbyt zrelaksowanym, to też nie osiągnie się ideału, do którego zawsze się dąży.

- Czy ma pani czas na jakieś pasje pozamuzyczne?
    - To pewnie panią zdziwi, ale lubię uprawiać sport i się ruszać. Biegam, jeżdżę na rowerze, ćwiczę aerobik, fitness, tańce. Od zawsze przecież chciałam być tancerką, a rodzice posłali mnie na fortepian. Moja praca jest siedząca, więc z chęcią wychodzę na świeże powietrze. Moje ciało jest stworzone do ruchu. Biegałam już po 10 kilometrów. W ciąży chodziłam na bardzo długie spacery, a gdy syn skończył miesiąc zaczęliśmy spacerować nawet po 10 kilometrów.

- W Polsce bieganie stało się ostatnio bardzo modne, a w Danii?
    - Też, i to od dawna. Bardzo dużo ludzi biega rano lub po południu. Z sześć lat temu, gdy przyjechałam do Kościana i poszłam pobiegać nad Obrą, to ludzie dziwnie na mnie patrzyli. Dania jest krajem, w którym jest mnóstwo ścieżek rowerowych. Rower od samego początku jest tam moim środkiem transportu. Na próby dojeżdżałam rowerem nawet przed samym rozwiązaniem. Nic dziwnego, że syn też jest bardzo ruchliwy, no i muzykalny. Uderza we wszystko słuchając jaki dźwięk wyda. Może będzie perkusistą po dziadku... Na pewno chcielibyśmy, żeby na czymś grał...

- i podtrzymał tradycje rodzinne...
    - Dokładnie. Muzyka to część naszego domu: ja gram, mąż nieustannie czegoś słucha, przychodzą uczniowie. Muzykę non stop słyszał jeszcze będąc w brzuchu. To na pewno wpływa na jego rozwój. Instrument sam wybierze. Marzymy, żeby grał jazz, ale to on sam wybierze. Póki co uwielbia siedzieć pod fortepianem. 

Gazeta Kościańska 18/2014

Już głosowałeś!

Zobacz także:


Komentarze (2)

w dniu 16-05-2014 07:00:28 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Miło by było Panią posłuchać w Kościanie

Miło by było Panią posłuchać w Kościanie

w dniu 18-05-2014 10:52:38 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Najwięcej rozmnożonych kończy ze sobą u Rembalskiego. No, ale to wina Kolberga. Nie wyrabiają normy Błaszkowskiej.

Najwięcej rozmnożonych kończy ze sobą u Rembalskiego. No, ale to wina Kolberga. Nie wyrabiają normy Błaszkowskiej.

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.149.232.87

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.