Magazyn koscian.net
31 maja 2011Sfora
Dżeki, chociaż był na swoim terenie, nie miał szans w starciu ze sforą. Czterech na jednego,to nie mogła być równa walka. No i jeszcze ta różnica w gabarytach. Dżeki sympatyczny, wesoły, ale niezbyt imponujących rozmiarów. A tamte, szkoda gadać. Już te dwa bernardyny mogłyby pokonać każdego psa, a do pomocy miały jeszcze dwóch kumpli.
- Furtka była uchylona, tamtędy wbiegły na podwórze - Zofia L. nie może przeboleć straty. Ogólnie lubi zwierzęta, a Dżekiego lubiła szczególnie. To przecież był jej pies.
Od razu wiedziała co się święci. Ta sfora w Karminie była znana od dawna i owiana złą sławą. Czasami biegała po polach, czasami po wsi. A jak krążyła po wsi, to byli tacy, co woleli wtedy nie wyściubiać nosów z domu. Te psy budziły respekt.
No więc kiedy zobaczyła psy wbiegające na jej podwórze, zaraz przeczuła kłopoty. Dżeki, wiadomo, bronił swego terenu i ze wszystkich sił stawił czoła najeźdźcom. Ale co taki mały Dżeki mógł zrobić?
- Siostrę zawołałam z domu, żeby mi pomogła - wspomina Zofia L. - Przybiegła, ale nie dałyśmy rady ich przepędzić. Właściwie to one nas przegoniły z podwórza. Były tak agresywne, że musiałyśmy schronić się w domu.
Wbiegając do sieni zobaczyły jeszcze jak Dżeki ucieka do stodoły a sfora za nim.
To trwało chwilę, choć im wydawało się, że minęła wieczność. Nagle zobaczyły sforę znowu na podwórzu. Psy wybiegły ze stodoły, a ten największy niósł w psyku Dżekiego, który już się nie ruszał. Potem wszystkie pastwiły się jeszcze nad nim na podwórzu.
- Dzieci strasznie płakały w domu - mówi Zofia L. - Więc zebrałyśmy się jeszcze raz na odwagę z siostrą i z kijami w ręku wyszłyśmy na podwórze. Wtedy jakoś udało nam się przepędzić te bestie.
Ale dla Dżekiego było za późno. Zdychał biedak w wielkich męczarniach. To wtedy w Zofii coś pękło. Dobrze wiedziała, że to nie są bezdomne zwierzęta, wiedziała do kogo należą i kto powinien trzymać je w zamknięciu. Każdy we wsi to wiedział, ale, choć wielu psy przeszkadzały, nikt nie chciał wszczynać awantur z sąsiadem.
- Ja też nie chciałam, żeby to wszystko skończyło się w sądzie - tłumaczyła potem kobieta. - Ale chciałam tylko bezpiecznie poruszać się po mojej miejscowości i żeby dzieci też były bezpieczne.
I dlatego tego dnia, gdy zginął Dżeki, nie wytrzymała. Najpierw postanowiła zadzwonić do Mariana P. To były jego psy i ton on za nie odpowiadał. Chciała mu powiedzieć, co się stało i co o tym wszystkim myśli, ale u P. nikt nie odbierał telefonu. Zadzwoniła więc do sołtysa, a ten wezwał policję.
Przyjechał patrol, policjanci wszystko spisali i od razu pojechali do domu Mariana P.
- Przyznał, że razem z synem mają cztery psy - mówi jeden z policjantów. - Ale twierdził, że zwierzęta na pewno przebywają w obejściu i nikomu nie zagrażają. Poprosiliśmy, żeby je przywołał. Wołał, ale przybiegł tylko jeden. Taki brązowy bernardyn.
Marian P. odmówił przyjęcia mandatu, który za niedopilnowanie zwierząt wypisali mu policjanci. W ten sposób sam zdecydował, że sprawa trafiła do sądu.
Ważnym świadkiem był sołtys Karmina. Był doskonale zorientowany w sprawie, bo wielokrotnie mieszkańcy to jego alarmowali go o biegających po wsi groźnych psach Mariana P. i jego syna.
- P. mają duże gospodarstwo i cały czas otwartą bramę - zeznał sołtys. - Psy w każdej chwili mogą swobodnie wybiec na droge. Ogród z tyłu też nie jest ogrodzony. Sam wczoraj widziałem je jak biegały po polach. Miałem wiele sygnałów od ludzi, że te psy zagrażają dzieciom. Rozmawiałem o tym z panem P., ale tylko się śmił i mówił, że ich psy nie są groźne.
O tym jak nie są groźne mogła się przekonać Janina R. Co rano wstaje o piątej, żeby zdążyć na autobus, którym dojeżdża do pracy. 9 marca wyszła jak co dzień, ale na przystanek nie dotarła. Ledwo zdążyła uciec do domu przed sforą, która ją zaatakowała. Bestie uciekły dopiero kiedy ojciec, którego obudziła przegnał je z solidną lolą w ręku. Ale i tak dla bezpieczeństwa wolał Janinę autem odwieźć na przystanek. Sytuacja powtórzyła się przed godziną ósmą, kiedy to dzieci wychodziły do szkoły.
Żartów nie było. Zwłaszcza że prawie codziennie media donosiły o przypadkach ataków agresywnych psów na dzieci. Niektóre kończyły się naprawdę tragicznie.
Przed Sądem Rejonowym w Kościanie za niezachowanie środków ostrożności przy trzymaniu zwierząt stanął Leszek P. syn Mariana. Na sali sądowej tłumaczył tak:
- Nie ma dokumentu, z którego by wynikało, że to moje psy zagryzły tamtego. Poza tym nie zgadza się liczba. Ja mam dwa psy, a tam były ich cztery. Moje psy to jeden bernardyn i jeden mieszaniec bernardyna.
Leszek P. przyznał jednak, że na terenie jego gospodarstwa przebywa zazwyczaj więcej czworonogów niż tylko dwa bernardyny.
- Przychodzą do mnie bezpańskie zwierzęta, żeby się pożywić. Zresztą ten Dżeki, pies pani Zofii też u mnie bywał. Próbowałem coś z nimi zrobić, ale w żadnym schronisku nie chcą ich przyjąć, bo są przepełnione. A weterynarz powiedział, że nie ma podstaw, żeby je uśpić, bo żeby mógł to zrobić, one musiałyby kogoś zagryźć.
Na szczęście do tego nie doszło. Sąd Rejonowy w Kościanie uznał, że Leszek P. odpowiada za zwierzęta i musi ich pilnować. Za to, że tego nie robił sąd ukarał go grzywną w wysokości 250 zł. Wyrok nie jest prawomocny.
Na sali sądowej Zofia L. zeznała, ze sąsiad chyba teraz zamyka psy, bo dawno nie było ich widać we wsi. I oby tak zostało. (kan)
PS Imiona i inicjały zmieniono
GK nr 21/2011
Zgłaszasz poniższy komentarz:
250 zł???? To takie pogrożenie palcem, czy jakaś kara?