Magazyn koscian.net

28 Maj 2018

W rok dookoła świata

Joanna Urbanek pochodzi z Kościana. Od 2003 r. mieszka w Wielkiej Brytanii. W 2014 r. ruszyła w trwającą rok podróż życia, wiodącą przez Amerykę Południową i Azję. Oprócz podróżowania i poznawania świata pracowała też jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt, na ekologicznej farmie i przy budowie domów

Joanna Urbanek po ukończeniu studiów licencjackich na kierunku praca socjalna z resocjalizacją wyjechała do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka na stałe. Początkowo pracowała jako opiekunka do dzieci. Po niespełna roku znalazła pracę w swoim zawodzie. Zaczynała jako opiekun środowiskowy osób niepełnosprawnych w Salisbury, potem była pracownikiem socjalnym w Londynie, gdzie zajmowała się niepełnosprawnymi i bezdomnymi, a dziś pomaga bezdomnej młodzieży będąc kierownikiem ośrodka. Aby ruszyć w roczną podróż, musiała wziąć urlop i zebrać niezbędne środki. Oszczędzała przez dwa lata, mieszkając w wynajmowanym pokoju w budynku po szpitalu psychiatrycznym, bez ogrzewania. W tym czasie planowała poszczególne etapy podróży, a na kilka miesięcy przed wyjazdem zakupiła bilety lotnicze. Swoje wrażenia z podróży opisywała na blogu.

- Wymagało to ode mnie wielu wyrzeczeń, ale było warto. Przed wyruszeniem w podróż nie miałam żadnych obaw - zapewnia Asia, dodając, że w planowaniu pomocny okazał się internet. - Trafiłam na stronę workaway.info, gdzie zamieszczane są informacje od osób potrzebujący wolontariuszy do pracy, a także opinie tych, którzy z nich korzystali. To było cenne źródło informacji. Korzystałam też z helpx.net. Pomocny okazał się serwis couchsurfing.com, dzięki któremu można zaoferować darmowe zakwaterowanie lub znaleźć użytkowników oferujących nocleg we własnym domu czy mieszkaniu w wielu zakątkach świata.

Zachwycająca Ameryka Południowa

Pierwszym przystankiem w podróży było Peru, do którego dotarła w marcu, na krótko przed swoimi urodzinami. Pojechała z Alexem, ówczesnym chłopakiem. Odwiedzili tam Limę, gdzie skosztowali najlepszego ceviche, czyli surowej ryby marynowanej w soku z limonki, cebuli i przyprawach. Zwiedzili ponadto: Pachacamac - stanowisko archeologiczne w dolinie rzeki Lurin, ważny ośrodek religijny prekolumbijskich kultur ze świątyniami, placami, magazynami i domami kapłanów oraz Machu Picchu – najlepiej zachowane miasto Inków, położone na wysokości 2090–2400 m n.p.m. W Cuzco, zlokalizowanym na wysokości 3300 m n.p.m., Asia po raz pierwszy doświadczyła choroby wysokościowej. Kolejna dopadła ją w Bogocie, w Kolumbii.

- Drogi są tam wąskie i niebezpieczne. Często trasa ułożona jest z kamieni. Do dziś nie wiem jak oni mogą tamtędy jeździć. Potem ruszyliśmy na dwu-, trzygodzinną pieszą wspinaczkę na Machu Picchu. Im byliśmy wyżej, tym widoki były piękniejsze. Krajobrazy zapierały dech - relacjonuje kościanianka, przyznając, że spodziewała się, że wejście na Machu Picchu będzie sporym wyzwaniem, a okazało się miłą i łatwą, choć odrobinę męczącą wspinaczką po schodach. - W Peru poznaliśmy Chilijczyka, który zachęcał nas do odwiedzenia jego kraju. Zmieniliśmy więc plany i zamiast prosto do Boliwii ruszyliśmy do Chile. Zaskakujące, że przypomina ono Europę. Odwiedziliśmy naszego kolegę w Santiago, poznaliśmy jego rodzinę i ich gościnność. Podczas tygodniowego pobytu w Chile byliśmy na zachwycającej pustyni Atakama, gdzie mieliśmy okazję podziwiać zachód słońca. Mieliśmy udać się do Valparaiso - miasta leżącego u podnóża Andów, którego zabytkowe dzielnice zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa przez UNESCO, ale akurat tego dnia wybuchł tam wielki pożar. Spłonęło wtedy z dwieście domów. Niesamowite było jak ludzie się zjednoczyli, by pomóc poszkodowanym. To było budujące.

Kolejnym państwem na trasie była Boliwia. Zatrzymali się w unikalnym La Paz. Tam podróżnicy mieli okazję zjechać na rowerach najniebezpieczniejszą trasą, na starcie której leżał wciąż śnieg. Ta droga śmierci ma 65 km długości, niewiele ponad 3 m szerokości, a różnica wysokości wynosi 3600 m. W drodze do Rurrenabaque przeżyli mrożącą krew w żyłach przejażdżkę autobusem, pełnym rodzin z dziećmi i zwierząt. Zamiast 18 godzin trwała ona ponad 40 godzin. Droga była wąska i prowadziła skrajem urwiska. Nic więc dziwnego, że gdy z przeciwnej strony nadjechała ciężarówka nie wyobrażali sobie, że można tam zawrócić. Kierowcy autobusu to się jakoś udało. Podróż była emocjonująca, bo kilkakrotnie łapali gumę i musieli przejść pieszo 5 km do najbliższej wioski. W ten sposób odciążyli autobus, by mógł jechać na... trzech kołach. Ostatecznie nad ranem dotarli do celu, gdzie relaksowali się w miasteczku otoczonym zielonymi wzgórzami. Przez kilka dni spędzonych na boliwijskiej pampie obserwowali wschody i zachody słońca, ptaki, małpy, kajmany, krokodyle, pływali z różowymi delfinami, łowili ryby i szukali anakondy.
- Wszyscy powtarzają, że najgorsze drogi są w Indiach. Nieprawda, w Boliwii - ocenia. - Autobusy przyjadą lub nie, a mimo to wszyscy cierpliwie czekają. To wynika z warunków. Podróżowaliśmy w czasie pory deszczowej, więc zdarzało się, że zamiast drogi była rzeka i nie było przejazdu.

Właśnie w Boliwii wzięli udział w pierwszym wolontariackim projekcie. W Samaipaty pomagali w gospodarstwie ekologicznym należącym do Anglika. Doglądali rosnących tam warzyw i owoców, a także z gliny lepili ścianę. Nauczyli się posługiwać maczetą, która jest podstawowym narzędziem pracy Chilijczyków. Warunki, w jakich przyszło podróżnikom zamieszkać na tej farmie, były prawdziwie polowe. Miejsce, w którym spali, miało tylko jedną ścianę. Spędzili tam zaledwie tydzień z kilku zaplanowanych, bo cały czas padało, więc śpiwory i rzeczy przemokły, a Asia przeziębiła się.

Z Boliwii ruszyli do Brazylii. Trafili tam akurat w czasie, gdy rozgrywane były mistrzostwa świata w piłce nożnej. Zamieszkali w niewielkim hostelu w fawelach nieopodal plaży, w dzielnicy Vidigal. Dotarcie do niego zajęło im sporo czasu, bo każdy z zapytanych przechodniów wskazywał inną drogę.

- Wchodziliśmy coraz głębiej w fawele i wydawało mi się, że celowo wprowadzają nas w błąd, żeby nas okraść. Bałam się i już byłam bliska powrotu do głównej drogi. Ostatecznie trafiliśmy do hostelu. Okolica wydawała się całkiem bezpieczna. Widok z tarasu hostelu był oszałamiający i czułam się jakbym była w pięciogwiazdkowym hotelu - przyznaje podróżniczka, dodając, że Brazylia jest bardzo droga.

Kolejny wolontariacki projekt zrealizowali na farmie kakao w pobliżu Salvadoru. To tam poznali cały cykl produkcji czekolady od zbierania owoców kakaowca, przez wycinanie nasion z wnętrza owocu, mycie, suszenie i obieranie, po ich kruszenie. Najtrudniejsze w tym procesie było przeniesienie owoców kakaowca w koszach, bo są bardzo ciężkie. Wszystko po to, by zrobić 100% czekoladę. Niestety, w ocenie Asi Urbanek, jej smak nie przypomina tego znanego z tabliczek kupowanych w sklepach.

- Jest po prostu strasznie gorzka. Za to sok z kakaowca jest bardzo smaczny. W ogóle nie przypomina w smaku czekolady i jest biały, a miąższ jest trochę jak grapefruit - porównuje kościanianka, podkreślając, że dzięki tej pracy nauczyła się jak ciężko zrobić dobrą czekoladę. - Tam też dotknęliśmy tej prawdziwej Brazylii, z dala od turystycznych szlaków. W pubach spotykaliśmy się z tamtejszą społecznością i razem oglądaliśmy mecze.

Dzień przed opuszczeniem Brazylii Asia i Alex padli ofiarami złodziei, którzy skradli im pieniądze i karty. Na szczęście nie spowodowało to przerwania podróży życia. Ostatnim krajem w Ameryce Południowej, jaki para podróżników odwiedziła, była Kolumbia. Pojechali tam tylko dlatego, że stamtąd loty do Chin były najtańsze. Musieli wyrobić sobie wizy tranzytowe do USA, gdzie mieli międzylądowanie. Czekając na wizy, na obrzeżach Bogoty, skorzystali z gościny cautchsurfera. Mieszkali w La Candeleria - historycznej części miasta z elegancką kolonialną architekturą. Nauczyli się robić kombuchę, czyli napój z grzyba herbacianego, nazywany eliksirem życia. Po dwóch tygodniach ze zdziwieniem stwierdzili, że otrzymali wizy wjazdowe na 10 lat do Stanów Zjednoczonych, uprawniające nawet do podjęcia pracy. W Kolumbii zostali nieco dłużej niż zakładali, bo kraj im się spodobał i był dużo tańszy niż Brazylia. Najpierw zobaczyli romantyczną - jak ją określa Asia - Cartagenę, która zaskoczyła karaibską atmosferą, zachwycali się starym miastem pełnym brukowanych zaułków, ogromnych balkonów, masywnych kościołów i zielonych placów.


W Palomino przyszedł czas na trzeci wolontariat, w ramach którego mieli pomóc w zbudowaniu drewnianych domków na drzewach w dżungli. Miało to uchronić je przed wycinką.
- Nie było prądu ani bieżącej wody. Spaliśmy w namiocie przywiązanym do drzew rosnących nad rzeką. Musiałam nauczyć się gotować na ognisku. Nawet placek zrobiłam. Jedzenie co kilka dni przynosił nam osioł. W obozie było ze dwadzieścia osób i codziennie ktoś inny był odpowiedzialny za przygotowywanie posiłków, a że miałam problem z wspinaniem się po wysokich drzewach wybierałam gotowanie. Maksymalnie udało mi się wspiąć na dziesięć metrów. Było fajnie dopóki nie zaczęło padać - przyznaje Asia, podsumowując dwutygodniowy pobyt w dżungli. Mieli tam bliski kontakt z przyrodą: małpami i stadem krów, które w nocy podchodziły pod obóz, a wraz z nimi pies, którego nazwali Lejka. - Takie życie w dżungli, kąpanie pod gołym niebem i gotowanie na ogniu uświadamia czego tak naprawdę w życiu potrzebujemy.

Magiczna Azja

W samolocie do Chin parę podróżników, przez pomyłkę, umieszczono w pierwszej klasie.
- Wyglądaliśmy jak prawdziwi hipisi ze śpiworami, więc stewardesa musiała się zorientować, że to pomyłka - śmieje się na to wspomnienie Asia, przyznając, że w tych komfortowych warunkach, z darmowymi posiłkami, dolecieli do Pekinu.

Na ulicach czuli się jak gwiazdy, na każdym kroku fotografowani przez Chińczyków lub proszeni o wspólne pozowanie do zdjęć. Z niemałym zdziwieniem przyjęli zwyczaj częstowania papierosami przy poznaniu kogoś nowego. Jako niepalący musieli zakupić kilka paczek, by dostosować się do tego zwyczaju. Spacerowali po sieci cesarskich alejek, oglądając najważniejsze zabytki, w tym Zakazane Miasto i Plac Tian’anmen. We znaki dał się im wszechobecny smog. Bardzo zasmakowali w tamtejszych potrawach. Na każdym kroku spotykali się z życzliwością Chińczyków, u których gościli korzystając z couchsurfingu. Gospodarze nie pozwalali im za nic płacić, a odmowę traktowali jak afront.

- Jadąc w pociągu możesz liczyć, że ktoś poczęstuje cię czymś do zjedzenia i picia. Wszędzie są kurki z gorącą wodą, by móc zalać noodle - zapewnia. - Widać było różnicę pomiędzy bogatymi mieszkańcami miast, a biednymi na wsiach. Mimo to wszędzie spotykaliśmy się z gościnnością i życzliwością.

W trakcie miesięcznego pobytu w Chinach para nie mogła nie zobaczyć Wielkiego Muru Chińskiego. Byli w części tzw. dzikiego muru w Jainkou, który nie został odnowiony, a wejść nań można było za opłatą po drabinie, a także w części turystycznej odremontowanej. W Xian zwiedzili dzielnicę muzułmańską, różne świątynie i zobaczyli Terakotową Armię, a w Dengfeng poznali bliżej kulturę Shaolin. Z kolei w Pingyao - mieście z najlepiej zachowanym murem miejskim, poczuli jakby cofnęli się w czasie do ,,starych Chin’’. Kościanianka ubolewa, że za jakiś czas nie będzie już takich miejsc, dlatego zachęca wszystkich, którzy chcieliby zobaczyć i poznać tradycyjne Chiny, do jak najszybszego wyjazdu, bo wszędzie wkracza nowoczesność. Tam dokonali drastycznego odkrycia - ktoś wyrzucił do kosza reklamówkę z dwoma nowo narodzonymi szczeniakami.

- Nie mogliśmy ich tam zostawić. Wzięliśmy je ze sobą, kupiliśmy mleko i strzykawkę, żeby móc je karmić. To było na kilka dni przed naszym wyjazdem do Indii. Bezskutecznie szukaliśmy pomocy u weterynarza, ale bardziej był zaaferowany tym, że jesteśmy biali, a ja jestem blondynką. W końcu pomogła nam dziewczynka, która namówiła tatę i wzięli psiaki do siebie - relacjonuje to dość traumatyczne przeżycie, wyrażając nadzieję, że psiaki nie zostały zjedzone.

Ostatnim przystankiem na podróżniczej mapie były Indie. Para wylądowała w Delhi na początku listopada. W Indiach spędzili aż pięć miesięcy, choć pierwsze wrażenie było przygnębiające. Brakowało wszechobecnych kolorów i słońca Ameryki Południowej. Wszędzie królował brud, szare i rozsypujące się budynki, ciasnota, żebrzące dzieci i skrajne ubóstwo. Do tego czuć było nieprzyjemny zapach. Zmienili zdanie o Indiach po wyjeździe z Dehli. Mniejsze miejscowości ich zachwyciły. Po drodze odwiedzali miejsca kultu religijnego.

- Ludzie w Indiach są mniej przyjaźni. Są nastawieni na zarabianie i za wszystko od turystów żądają pieniędzy - wskazuje Joanna Urbanek. - Podróżując po Indiach nie radzę jeść sałatek z surowych warzyw, bo można się zatruć. Do zjedzenia nadają się wyłącznie gotowane warzywa i owoce, które można obrać ze skórki. Zajadałam się curry z ryżem i thali. Jedzenie jest pyszne i tanie.

W drodze do Mumbaju zatrzymali się w Jaipur, zwanym różowym miastem, uroczej wiosce Puskhar, odwiedzili też Goa - turystyczny region Indii z przepięknymi plażami, po którym można podróżować skuterem. Ulubiony miejscem Asi stało się Hampi, zwane klejnotem południowych Indii. Wszędzie leżą olbrzymie głazy, przypominające krajobraz z kreskówek o Flinstonach. Właśnie tam spędzili ponad dwa tygodnie, mieszkając w chacie z błota, świętując Boże Narodzenie.

W Indiach po raz kolejny zaoferowali swą bezpłatną pomoc. Tym razem pracowali przez tydzień jako wolontariusze w schronisku Animal Aid, nieopodal miejscowości Udaipur, do którego oprócz psów trafiały też krowy, osły, kozy, świnie, żółwie, koty, małpy. Pomagali w opiece nad zwierzętami, karmili je, rehabilitowali, masowali i szczotkowali. Jak zapewnia wolontariuszka, mimo chorób lub niepełnosprawności, psy były radosne i szczęśliwe. Po wyzdrowieniu zwierzęta, które oceniano, że dadzą sobie radę, wracają do miejsca, z którego zostały zabrane. Ostatnie dni spędzili w Mumbaju - mieście uznawanym za stolicę indyjskiej kinematografii.

- Cieszyłam się, że wyjeżdżam z Mumbaju, bo było zatłoczone, brudne i biedne - wylicza podróżniczka.

Zaskoczenie dla podróżnika

Plaże w Parku Narodowym Tayrona Asia uznaje za najpiękniejsze w Kolumbii. Zresztą ten kraj był największym dla niej zaskoczeniem w podróży. Spodziewała się, że będzie to niebezpieczny kraj, opanowany przez kartele narkotykowe. Zaskoczyła ją też powszechna drożyzna w Brazylii i ekstremalne drogi w Boliwii.

- Wydawało mi się, że najgorzej będzie w Indiach, a dziś kojarzą mi się z wygodą. Ta roczna podróż była moją przygodą życia - zapewnia kościanianka, przyznając, że po powrocie trudno było się jej odnaleźć w Londynie. - Każdy kraj, w jakim byłam miał coś w sobie, ale moimi miejscami numer jeden są: indyjska Goa, Kolumbia i Tajlandia. Co ciekawe nie pamiętam tak dobrze tych tradycyjnych miejsc odwiedzanych przez turystów czy dużych miast, jak wolontariatów w dżungli, nocowania w polowych warunkach, wiosek. To tam, z dala od szlaków turystycznych, widać prawdziwe oblicze każdego kraju. Warto nie trzymać się sztywno planów, tylko spontanicznie wybierać kierunki podróży, gdy na przykład usłyszy się od miejscowych o jakimś ciekawym miejscu. Gdybyśmy nie słuchali innych, nie pojechalibyśmy do Chile.

Para podróżników poruszała się głównie autobusami, pociągami i lokalnymi środkami transportu. Tylko czasem wybierali taksówki. Żałowali, że nie spróbowali autostopu, szczególnie w Chinach, gdzie łatwo o ,,stopa’’, bo kierowcy chcą z obcokrajowcami porozmawiać po angielsku.

Joanna Urbanek marzy, by znów wybrać się w podróż. Raz jeszcze chciałaby pojechać do Ameryki Południowej, ponownie odwiedzić Kolumbię i Boliwię, odkryć Ekwador, a także spędzić więcej czasu w Azji. Póki co jest na urlopie macierzyńskim i zajmuje się kilkumiesięczną córeczką. Deklaruje, że gdy tylko mała podrośnie, ruszą w świat.

KARINA JANKOWSKA
Gazeta Kościańska 21/2018

Już głosowałeś!

Zobacz także:


Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.133.123.162

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.