Magazyn koscian.net
21 lutego 2012Max wrócił do schroniska

Szczęśliwie odnaleziony w schronisku spaniel wrócił po roku do Gaju. - Rodzina, która go adoptowała nie wywiązała się ze swoich obowiązków. Musieliśmy zabrać jej psa – wyjaśnia Michał Błaszak, wolontariusz Fundacji Dr Lucy, prowadzącej Międzygminne Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Gaju. Fundacja zabrała rodzinie też innego psa
ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA
SCENA PIERWSZA: Było tak pięknie...
Kobieta płacze ze wzruszenia, spaniel podchodzi nieśmiało, ale w końcu zaczyna się tulić.
- Nie mogę w to uwierzyć. To prawdopodobnie on. Poznaję go po złocistym pióropuszu na głowie. Tylko biedaczek wychudzony jest i niemrawy – wyjaśnia podekscytowana.
Jest przed południem. Schronisko dla bezdomnych psów w Gaju pod Śremem. Rok temu. Kobieta to pani Elżbieta, pies to – jak ona twierdzi – Maks, psiak chorej córeczki Amelki, z którym ta bawiła się, a nawet spała. Maks zaginął w połowie stycznia. Wywinął się przez otwartą bramę i nie sposób było go odnaleźć. Rodzina nawoływała, szukała i nic. Przepadł.
- Ten pies jest bardzo ufny w stosunku do obcych dlatego sądzę, że mógł pójść za kimś. Po jego stracie bardzo cierpieliśmy ponieważ wszyscy go uwielbiali. Zwłaszcza Amelka bardzo długo za nim płakała – tłumaczyła nam wówczas pani Elżbieta.
Wzruszająca scena w schronisku powtarza się raz jeszcze tego samego dnia. Pani Elżbieta wraca do Gaju po południu z całą rodziną. Wszyscy zgodnie oceniają – to Maks. Kobieta podpisuje dokumenty adopcyjne, wpłaca 30 złotych i odjeżdżają z psem do domu. Tam jest już podobny do Maksa szczeniak, kupiony na otarcie łez po stracie pupila dziewczynki. Wabi się Dżeki.
- Maks, jak tylko wbiegł na podwórko obwąchał wszystkie swoje ulubione miejsca, a potem pobiegł do naszej sypialni, gdzie zawsze spał – relacjonowała potem ,,GK’’ szczęśliwa pani Elżbieta dziękując redakcji za pomoc w odnalezieniu ukochanego psa. Bo psa znalazła właśnie na łamach naszej gazety w związku z obszernym materiałem o schronisku. Spaniel wyglądał na zdjęciu ślicznie.
- Ten psiak był kochany, a córka dzięki niemu była szczęśliwa – opowiadała rok temu pani Elżbieta. A razem z nią ze szczęśliwego zakończenia cieszyli się i czytelnicy Gazety. Pies odzyskał dom, mała, często chorująca dziewczynka pupila. Jak w hollywoodskim filmie.
SCENA DRUGA: Ciągle pada
Niedziela. Styczeń tego roku. Leje. Wieje. Lodowato zimno. Tuż za wysoką bramą, na małym podwórku na dwóch krótkich łańcuchach dwa przemoczone spaniele.
- Widziała pani kiedyś zmoczonego spaniela? Jakby z wody wyszedł. Widok jest porażający. A tu taki ziąb. I te łańcuchy... Spaniele, to przecież takie ruchliwe, żywiołowe i łagodne psiaki – wzdycha Michał Błaszak z Fundacji Dr Lucy opiekującej się schroniskiem w Gaju. Z kierowniczką schroniska, Pauliną Piasecką, przyjechali pod dom z małym podwórkiem, żeby zobaczyć w jakich warunkach żyje ich były podopieczny. Oddając zwierzę schronisko zastrzega sobie do tego prawo. Osoby, które adoptują psa zobowiązują się godziwie go traktować i ,,w żadnych okolicznościach’’ nie wiązać go na łańcuchu. Takie między innymi zobowiązanie podpisują odbierając zwierzę. Wcześniej na prośbę Fundacji Dr Lucy Maksa odwiedzili wolontariusze kościańskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
- Wyprosiłam te panie. I w niedzielę tych ze schroniska też wyprosiłam, to policję wezwali! – opowiada pani Elżbieta.
Ciągle lało, wiało, przemoczone były już nie tylko psy, ale mokli i ludzie.
- Mówimy, że przecież nie tak miało być, że zobowiązali się dobrze traktować psa, a oni, że miejsce każdego psa jest przy budzie i tam ich psy będą, i koniec – opowiada Błaszak.
Pod adresem przedstawicieli schroniska posypały się nawet brzydkie słowa. W obronę psów na łańcuchu włączyli się rodzice i rodzeństwo pani Elżbiety. O porozumieniu nie było mowy.
- W obecności policji na mocy porozumienia cywilno-prawnego podpisanego przy adopcji zabraliśmy adoptowanego rok temu psa i zabraliśmy też tego drugiego spaniela. Tego drugiego w oparciu o ustawę o ochronie zwierząt. Też był na łańcuchu, tak samo przemoczony, ale – proszę sobie wyobrazić - nawet budy nie miał. W styczniu mieszkał pod opartą o ścianę płytą. To było wszystko! - wzdycha Błaszak.
Psy trafiły do schroniska. Mieszkają w budynku, w kojcu. Mają przestronną budę wyłożoną słomą. Schroniskowy lekarz ich kondycję ocenił na dobrą.
- Od początku miałem wątpliwości, czy ten pies na pewno należał do tej rodziny. Termin zaginięcia zgadzał się z czasem, gdy do nas trafił, ale znaleźliśmy go nie pod Kościanem, ale w Śremie. Rodzina się jednak uparła, że ich.... Nie wiem, po co było to wszystko - stwierdza wolontariusz.
SCENA TRZECIA: Zapłacone, to nasze
Pani Elżbieta wzrusza ramionami.
- Nie wiem, czy to tak można. Przyszli jak po swoje, a ja przecież za psa zapłaciłam – siedzimy w pokoju. Na kolana pani Elżbiety gramoli się trzyletnia Amelka. - Wchodzą sobie na podwórko, zdjęcia przez bramę robią. Nikogo o zgodę nie pytają... Ja za psa zapłaciłam! Mój! - powtarza spokojnie, ale zdecydowanie. W domu, to zanim zaginął już dawno nie mieszkał. Broił. Gryzł meble... Źle mu przecież nie było. Bity nie był. Czy zabiedzony był? Nie. Jak ze schroniska go brali, to i owszem. Chudy i... Następnego dnia, jak go przywieźli to pojechali z nim do weterynarza. I okazało się, że ma zapalenie płuc. I zastrzyki zapłacili, i lekarstwa mu kupili i wszystko, czego potrzebował, dostał. A teraz szefowa schroniska mówi, że to u nich niby miał się rozchorować, a on ze schroniska chory przyszedł. I jeszcze go w tym schronisku wykastrowali. A jak Amelkę drapnął tak mocno, że krew leciała, to potem piechotą z nim co dwa dni do lekarza na obserwację chodziła, bo sanepid się tego domagał... Psy książeczki zdrowia miały. To co, nie dbała? Codziennie mleko dostawały...
- Trzy metry łańcuch! A jak ktoś ma małe podwórko? - pyta pan Jacek, brat pani Elżbiety. - Na łańcuchu były, bo Maks łapą pacnął małą tak, że na pogotowie trzeba było jechać. A i mama chora, i co chwilę lekarz, albo pielęgniarka wchodzi na podwórko i co, ciągle łapać psa? Kiedy one takie szybkie, że nie sposób.
- Kilka razy już dzwoniłam i pytałam, jak tam moje psy. Chcę je zabrać. Nie wiem co będzie... Podobno Maksa to nam już nie oddadzą i prawo do niego mieli, ale Dżeki? Zresztą – za oba zapłaciłam, to oba moje!
Pan Jacek deklaruje, że budę już dla Dżekiego ma, a kojec – jak tylko te mrozy się skończą – zrobi. Rodzina chce Dżekiego z powrotem.
- Ale my kojec zrobimy, a oni nam psa nie dadzą i co? I - już dzwoniłam – żeby mi psa nie wykastrowali czasami – zastrzega pani Elżbieta.
- Myśleliśmy, czy by tego drugiego psa nie oddać rodzinie, oczywiście, jeśli zapewnią mu budę i kojec. Ale im dłużej o tym myślę, tym mniej wierzę, by ludzie, którzy tak traktują zwierzęta zmienili z dnia na dzień sposób myślenia – stwierdza Błaszak.
SCENA CZWARTA. I co dalej?
Ekran podzielony na pół. Pierwsza połowa: Gaj pod Śremem - Błaszak siedzi przy biurku w biurze schroniska.
Druga połowa: Pelikan pod Kościanem - pani Elżbieta siedzi w fotelu pod oknem. Oboje są zatroskani.
- Niby dlaczego psa oddawać? - pyta smutno Błaszak.
- Niby dlaczego psa zabrali? – pyta równie smutno pani Elżbieta.
PS. Sprawa Dżekiego w tym tygodniu trafi na biurko wójta gminy Kościan. To on – zgodnie z prawem - może uprawomocnić decyzję działaczy fundacji, lub nie. Zabierze Dżekiego rodzinie, czy obrońcom praw zwierząt?
Trzeba zmienić myślenie
Elżbieta Drozda, kościański oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami:
- Najtrudniej zmienić mentalność. Są ludzie którym trudno wyobrazić sobie, że zwierzęta czują i że na łańcuchu po prostu cierpią. Ustawa o ochronie zwierząt dopuszcza trzymanie psa na łańcuchu, ale tylko 12 godzin na dobę. To znaczy, że przynajmniej w nocy pies powinien być spuszczany. Opiekun musi zapewnić psu możliwość swobodnego poruszania się, a także pomieszczenie, które ochroni go przed zimnem, upałami i deszczem. Łańcuch powinien mieć minimum trzy metry długości. Niestety najczęściej łańcuchy są znacznie krótsze i różnie bywa z uwalnianiem zwierzęcia choćby na kilka godzin. Zdarzyło się za to, że pies zamiast obroży miał drut, albo po prostu łańcuch. Jak wyglądały szyje, nie muszę chyba opowiadać. Prawdę mówiąc, gdyby stosować się dokładnie do wytycznych ustawy, to schronisko pełne byłoby psów, które odebraliśmy właścicielom. Jednak przecież nie o to chodzi, by zabierać psy, karać mandatami właścicieli, ale by poprawić los zwierząt. Rozmawiamy z ludźmi, zwracamy uwagę, prosimy o poprawę warunków... Kilka bud, obroży i łańcuchów sami nawet kupiliśmy, gdy wiedzieliśmy, że właściciela po prostu nie stać na takie wydatki. Jeszcze uwaga - przy takich mrozach pies nie powinien być na łańcuchu w ogóle. Ogranicza mu to szansę na rozgrzewkę. A wyjaśnię, że już przy minus ośmiu stopniach Celsjusza może dojść do odmrożenia łap. Dlatego teraz dodatkowo chodzimy po domach, przypominamy, prosimy, żeby odpinać łańcuchy i przynajmniej na noc do budynków gospodarczych psa zabrać.
07/2012
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Dajcie w końcu spokój już tej rodzinie. Nie macie już o czym pisać są też ważniejsze sprawy,a wy co chwile tylko ich oczerniacie krzywdy nie zrobili tym psiakom ani ich nie zabili równie dobrze mogliście im pomóc tak samo jak innym ludziom dając budy lub podobne dla tych piesków rzeczy.ąA Gaj znowu w gazecie że co oni nie dostali .To jest moja opinia.