Magazyn koscian.net
2006-10-04 10:27:16Bóg rodzi się dla każdego
- Z takimi nigdy nie wiadomo – mówił, a ja nie mogłam powstrzymać łez. Zdałam sobie sprawę, że ludzie już je skazali. Skazali za nie ich winy, bez sądu. Skazali na przegraną. Nie dali szansy. Czy przychodząc do nas już były przegrane - pyta Alicja.
,,To miejsce jest jak pusty talerz przy wigilijnym stole. Ustawiamy go dla niespodziewanego gościa, bo w tę noc – mawiamy - nikt nie powinien być głodny i samotny. I tu jest tak samo, tyle że to nie tradycja, a sens istnienia i nie w jedną noc, ale każdą. Tu po prostu zawsze jest wigilia Bożego Narodzenia. Tu, to znaczy w Ośrodku Interwencji Kryzysowej’’ – pisaliśmy tuż przed Bożym Narodzeniem 2005 roku.
Ośrodek istnieje w Kościanie od 1 grudnia 2004 roku. To przystań dla tych, którzy stracili grunt pod nogami. To trzy pokoje, w których jest czternaście miejsc noclegowych, łazienka a w niej pralka, kuchnia i jadalnia. W jadali w sezonie zimowym bywa w południe tłoczno. Tam działa darmowa jadłodajnia dla potrzebujących. Zimą OIK zapełnia się bezdomnymi zbieranymi z dworców i altanek.
Cały rok przybywają tu kobiety, które nie mają gdzie pójść. W grudniu ubiegłego roku były trzy: Karolina z córeczkami Roksaną i Nikolą, Agnieszka z Piotrkiem i Wiktorią i Kasia z Adasiem. Wspólny pokój z piętrowymi łóżkami był dla nich przez kilka miesięcy domem. Karolina straciła mieszkanie, na inne nie było jej i ojca jej dzieci stać. Nie miała gdzie pójść. Przyszła do OIK. Agnieszka uciekła od człowieka, który miał być mężczyzną jej życia. Znęcał się nad nią i dziećmi. Wypowiedziano jej mieszkanie, też nie miała gdzie pójść. Dla Kasi Ośrodek był jedyną szansą na czasowe przebywanie z nowonarodzonym synkiem. Jest chora. Potem była kolejna Kasia. Trafiła do Kościana z placówki w Piaskach. I kolejna Agnieszka, którą rodzice alkoholicy wyrzucili z domu. I dalej: Dorota z dwoma dorosłymi córkami, a potem Dorota alkoholiczka, której tym razem się nie udało. Po niej Jola. Wiedziała czego chce. Wyprowadziła się z mieszkania byłego męża z synem. Zostawiła dorobek całego życia i zaczęła od nowa. Agata przyszła w szlafroku prosto z oddziału chirurgicznego. Tak bardzo ją bił. Przywieziono do niej dzieci. Ma dwójkę. Nowe życie bez męża oprawcy przyszła tu zacząć Ela. Ma 57 lat. Tak samo Zuzanna. Ma 62 lata. Potem była jeszcze Renata, która bała się, że nie będzie miała siły sama walczyć z nałogiem i mężem. Przyszła do OIK.
- Pierwsze dni to zawsze płacz – opowiada Alicja, pracownik OIK. - Płaczą i wszystko czego potrzebują, to by ktoś wysłuchał. Słuchamy.
Nóż z ręki do ręki
- Moja wina była, że miał stłuczkę samochodem – opowiada Patrycja. Jest w OIK od czerwca. - Za to, że na ziemi leżała zabawka, była awantura. Najpierw mnie popychał, potem zaczął tłuc. Raz zamachnął się miotłą tak, że łuk brwiowy miałam rozcięty. Szarpał, dusił, ciągnął za włosy, bił, kopał. Kiedyś nawet z nożem na mnie szedł. Groził, że mnie zgwałci. Jak sprawę zgłosiłam na policję, zaczął się pilnować. Bić się bał, bo by ślady były. To zaczął na mnie pluć. Nie pił. Wszystko to robił mi na trzeźwo.
Odeszła, gdy nie było go w domu. Zabrała trzyletnią Jesikę i przyszła do Ośrodka. Tu doczekała się rozwodu. Bez orzeczenia o winie.
- Mój się upijał, a potem robił awantury. Bił, poniżał, straszył. Potem przepraszał, chociaż na początku wmawiał mi, że to moja wina. Że ja go sprowokowałam. Bo po co pyskuję? Coraz częściej chciałam mu po prostu oddać i to tak konkretnie. Zaczęłam się nawet zastanawiać, kto pierwszy zabije, ja jego, czy on mnie. Może to był ten moment, kiedy uznałam, że czas coś zmienić? Ale nie, to nie jest chwila, to się w człowieku zbiera miesiącami, a czasem latami.
Ewa ma 30 lat. W niej to się zbierało pięć lat. Pakowała się dwa razy. Pierwszy raz w lutym tego roku.
- Nic chyłkiem. Powiedziałam twardo: mam dość, odchodzę, ale następnego dnia rozpakowałam walizki. To nie takie proste zostawić wszystko, co się ma. Odeszłam miesiąc później. Spakowałam wszystko jeszcze raz. Dzieci zaprowadziłam do siostry, zadzwoniłam tu, do Ośrodka, powiedzieli mogę przyjść i przyszłam. To był początek mojego nowego życia. Odważyłam się.
Ewa w Ośrodku mieszka z Julką i Mikołajem. Podkreśla, że jest tu nie dlatego, że on ją bił. Bije wielu – mówi. Ona trafiła tu, bo miała odwagę powiedzieć nie.
- Potem, gdy już wyleją potoki łez, kilku tygodni trzeba, by poczuły się bezpieczne. Gdy to się uda staramy się pomóc im znaleźć w sobie siłę i odwagę na to, by zaczęły od nowa. Staramy się wrócić im przekonanie, że świat i do nich należy, że nie zawsze muszą być ofiarami, że mogą wszystko zmienić – opowiada dalej Alicja.
Życie z ręki do ręki
- Jak się uda coś, jak zobaczy się uśmiech na twarzy drugiego człowieka, to nic nie jest więcej warte, jak ta chwila – dopowiadał nam w grudniu Dawid, drugi pracownik OIK. Teraz powtarza to niemal słowo w słowo. A nie zawsze się udaje. Kasi, grudniowej podopiecznej, udaje się prowadzić samodzielne życie, ale synka straciła. Karolinie z Roksaną i Nikolą udało się w końcu zamieszkać z ojcem dzieci, ale nie wszystko potoczyło się tak, jak sobie wymarzyła. Za to skończyła gimnazjum. Udało się natomiast w stu procentach Agnieszce.
- Dzięki rodzinie pracowników ośrodka mam wynajętą kawalerkę. Jestem bardzo zadowolona. Mam rentę, mama mi pomaga. Ojciec dzieci ma zakaz kontaktu z nimi. Piotruś dużo lepiej się rozwija. Chodzi do psychologa i logopedy. Wiktoria rośnie. To tu, w ośrodku, znalazłam najlepszych przyjaciół jakich kiedykolwiek miałam – mówi.
- Jest podwórko do zabawy, są rowerki. Jeżdżę na dwóch kółkach – chwali się Piotruś. Dziewięć miesięcy temu prawie nie mówił.
Kasia, która przyjechała z Piasków wyszła z OIK w czerwcu. Wyszła za mąż. Mieszka w Kościanie. Agnieszka, którą rodzice wyrzucili, znalazła dom i rodzinę w Kiełczewie. Wygląda na bardzo szczęśliwą. Mąż Doroty jest na odwyku. Jedna z córek straciła prawo do dziecka, druga ma plany małżeńskie i wierzy, że tym razem życie się do niej uśmiechnie. Dorota alkoholiczka zrezygnowała z walki z nałogiem. Jola mieszka w Kościanie. Agata wróciła do męża, który po jej odejściu postanowił się leczyć. Zaczyna im się układać. Ela i Zuzanna, które w jesieni życia musiały uciekać z domów znalazły sobie nowe miejsce w życiu. Ela mieszkanie, Zuzanna dom u syna i jego rodziny.
- Renata. Nie udało się. Nie tym razem. Od przemocy najpierw uciekła w alkohol, potem do nas. Zaczęła tu pić. Musiała odejść. Może stracić prawo do wychowywania dziecka – mówi Dawid.
Udało się za to Małgorzacie. Była jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą kobietą w OIK. Gdy odchodziła od niego, OIK jeszcze nie było. Trafiła do ośrodka dla maltretowanych kobiet koło Wolsztyna. Tam z najmłodszą córeczką próbowała sklejać rozbite życie. Starsze córki były u rodziców. Potem spędziła kilka miesięcy pod pieczą Alicji i Dawida w kościańskim ośrodku.
- Dostałam szansę od pewnej rodziny. Zaufała mi i wynajęła malutkie mieszkanko. Na rok dała mi dom. Potem po latach oczekiwań dostałam mieszkanko komunalne. Jesteśmy teraz w komplecie, ja i córeczki. Mam pracę, dziewczynki chodzą do szkoły, tata opiekuje się najmłodszą. Dałam radę. Miesiącami tułałam się po placówkach i ośrodkach, by wreszcie stanąć na nogach – mówi Małgorzata. Mieszka w Kościanie.
Udało się Tadeuszowi. Sprowadzono go do OIK z dworca.
- Rodzina nie chciała mnie wpuścić do mieszkania. Co było robić, zamieszkałem na dworcu. Zasada jest taka - w dzień trzeba gdzieś łazić, a w nocy wślizgnąć się na dworzec. Miło nie jest, bo jak człowiek nie ma się gdzie umyć, to w końcu jak lump wygląda i wstyd się na mieście pokazać. To siedziałem na ławce tak, by ludziom w oczy nie wchodzić. Gdybym tu nie trafił, pewnie bym już nie żył. Z taką astmą muszę o siebie dbać. Teraz mam koszulę wyprasowaną. W pokoiku porządek. Sam o wszystko dbam – mówi Tadeusz. Twierdzi, że teraz będzie już tylko dobrze.
Nadzieja z ręki do ręki
- Ten telefon mnie wytrącił z równowagi. Jak można tak źle myśleć o kimś, kogo się wcale nie zna. Co to za ludzie, mówił, wszystkiego się po nich można spodziewać i tak dalej. Nie dostały pracy, bo mieszkają tu, w ośrodku. Tylko z tego powodu. I te kłamstwa, że rzekomo ogłoszenie już od dawna jest nieaktualne, ma pracownicę. A jak zadzwoniłam udając zainteresowaną pracą i nie podałam skąd dzwonię, to mówił, że potrzebuje i to natychmiast – opowiada Alicja.
- Mąż nie łoży na dzieci. Muszę pracować. Jestem z zawodu magazynierem - sprzedawcą. Wykształcenie średnie. No, może praktyka nie jest zbyt długa, ale poradziłabym sobie. Wiem. Jemu w tym sklepie też się wszystko podobało, dopóki nie doczytał, gdzie teraz mieszkam – opowiada Ewa. Do pracy w sklepie spożywczym w Kościanie startowała jako druga. Patrycja złożyła dokumenty jako pierwsza. Jest technikiem handlowcem. Ma 24 lata. Pracy nie dostała. W dokumentach napisała, gdzie mieszka.
- To nie pierwszy raz. Dziewczyny składają dokumenty o pracę i nic. Bez odzewu. Czułam, że to z powodu tego, gdzie są, ale tak wyraźnie nikt tego mi nigdy nie powiedział. Okazuje się, że ludzie traktują te kobiety jak jakieś wyrzutki. Jak tak można? – mówi wzburzona Alicja.
To mały cud, że Ośrodek z piętrowymi łóżkami, z jadłodajnią dla najbiedniejszych staje się domem. A staje się. Wszystkie kobiety podkreślają, jak dobrze się tam czują.
- Tu jest dziś moja rodzina. Tu, tylko tu nikt mnie nie ocenia, nikt nie obwinia o wszystko a pomaga tak bardzo, jak nigdy nikt. Nigdy nikt nie poświęcił mi tyle serca i uwagi, co ludzie z tego miejsca. On bił mnie prawie na oczach rodziny. Wszyscy wiedzieli jak jest, ale nikt nie pomógł. O tym się nie mówiło. Tak jakby mi się należało. Teraz też jakby mi się należało – mówi Ewa. Agnieszka z Piotrusiem i Wiktorią często przychodzi do Ośrodka w odwiedziny. Szczególnie, gdy czuje się samotna. Patrycja mówi, że tylko tu czuje się rozumiana.
- Tu wszyscy traktujemy się na równi. Nie ma lepszych i gorszych. Na zewnątrz, tam na mieście, jestem już gorsza. Nikt nic nie mówi. W ogóle o nas się nie mówi, o ośrodku się nie mówi, ale czuję, co ludzie myślą. Mam wrażenie, że nawet w urzędach traktuje się nas inaczej. Niby są mili, ale... Jakbyśmy trędowate były. Z wyrokiem za kradzież, albo coś w tym stylu – mówi z żalem.
- Niby nie wstyd, ale nie chwalę się tym, gdzie byłam. Wiem, że ludzie nie rozumieją. Myślą stereotypami: pewnie pili. Z jakieś meliny są. A u mnie w domu nie było problemów z alkoholem, ani w rodzinnym, ani w tym z którego potem uciekałam. On bił mnie na trzeźwo. Znęcał się na mnie za wszystkie swoje niepowodzenia. Za brak pracy, pieniędzy. Nie upijał się alkoholem. Upijał się nienawiścią – opowiada Małgorzata.
- Czy dlatego, że byłyśmy kopane przez życie teraz, gdy staramy się stanąć na nogach, znów trzeba nas sprowadzić do parteru? Czy to znaczy, że można dalej kopać? – pyta oskarżycielskim tonem Ewa. – On bił mnie, a sąsiedzi przykładali uszy do ściany. Nikt nie pomógł. Teraz też czuję się sama. Tylko tu, w ośrodku mam prawdziwych przyjaciół i rodzinę. Czy ponieważ mam za sobą parszywe życie, będę złym pracownikiem? Mogę być lepsza od niejednej tak zwanej przyzwoitej kobiety. Takiej co to ma męża i dom, i nie pyskuje. Ośrodek to nie miejsce dla słabych. To miejsce dla tych, co mają odwagę, ale muszą się mieć od czego odbić. Słabi zostają w domu – mówi.
Dawid i Alicja są w OIK od początku. Poświęcili się tej misji, bo to nie jest praca. Tu nie da się odsiedzieć ośmiu godzin i zapomnieć. Tu trzeba się zaangażować. Czasem tylko słuchają, czasem trzeba przytulić, czasem opowiadać bajki dzieciom, czasem chodzić z podopiecznymi do sądu, by nie były tam same, pomagać im pisać wnioski, znajdować miejsca w przedszkolach, a nade wszystko dawać nadzieję, że potrafią, dadzą sobie radę. Że świat należy też do nich.
- Zwątpiłam. Po co to wszystko, skoro społeczeństwo już je skazało za nie ich winy? Skazał je ten mężczyzna ze sklepu, choć to przecież zdawało się taki przyzwoity i znany w Kościanie człowiek. Co trzeba zrobić, by ci ,,przyzwoici ludzie’’ zdobyli się na odrobinę zrozumienia? By w urzędzie nie mówiono tylko, że nie ma mieszkań, że lista oczekujących i tak dalej. Na tej liście są ludzie, którzy gdzieś mieszkają. A nasze dziewczyny? Pod most? By ktoś dał im wreszcie pracę, bo mają kwalifikacje i zasługują na szansę. Proszę, niech ktoś nam pomoże – mówi Alicja.
Dawid kiwa tylko głową. W Ośrodku Interwencji Kryzysowej Wigilia jest co dzień i co noc. Co dzień ustawia się tam talerze dla niespodziewanych gości, by nikt nie był sam, głodny i bez dachu nad głową. Bywało, że trzeba było zwozić do OIK łóżka polowe, bo brakowało już miejsc. Ale sama Wigilia nie wystarczy. To oczekiwanie, to nadzieja. To jeszcze nie czas spełnienia, ale wiary, że ono będzie i to już jutro. Co jednak, jeśli to jutro niczym nie różni się od każdego innego szarego dnia? Co jeśli nie ma cudów i nikt ich nie oczekuje? Co jeśli w Boże Narodzenie Bóg się dla nas nie rodzi? Chcielibyście tak żyć?
ALICJA MUENZBERG
GK 40/2006