Magazyn koscian.net
2007-10-09 15:16:11Buty pękły
Ma 62 lata, jest Niemcem, protestantem i zawałowcem, a z krwawiącymi ranami na nogach poszedł piechotą do sanktuarium Maryjnego w Częstochowie. Zrobił to dla i za chorego, pięcioletniego chłopca z Kościana
- Hubert nigdy tam nie pójdzie, a wiem, że dla Polaków to ważne miejsce. Tysiące idą tam prosić o pomoc. Ja modliłem się, by Bóg odmienił jego los - mówi Herbert Schaefer.
Szczupły, pociągła ogorzała od słońca twarz i ciepłe oczy. Nazywa się Herbert Schaefer. Mieszka w Niemczech. Tam ma firmę, rodzinę, własne wnuki, ale - jak twierdzi - nie potrafi zapomnieć o mieszkającym setki kilometrów od jego domu Hubercie. Chłopiec cierpi na rdzeniowy zanik mięśni. To wyrok. Choroba jest śmiertelna.
- Całe życie uważałem, że nigdy nie należy się poddawać. Trzeba walczyć do końca. O Huberta też będę walczył do końca - mówił ,,GK’’ Herbert Schaefer dwa lata temu. Wtedy to, dzięki jego wstawiennictwu, Hubert dostał od firmy Otto Bocka elektryczny wózek, którym sam może sterować. Chłopiec co roku też jeździ na turnusy rehabilitacyjne i otrzymuje od lat niedostępne w Polsce leki.
- To nie wystarcza. Trzeba więcej. Hubert potrzebuje większej pomocy. Już dwa lata temu obiecałem mu, że pójdę za niego do Częstochowy, ale potem miałem problemy z sercem i lekarz nie chciał się absolutnie zgodzić na tę pielgrzymkę. Szóstego lipca ubiegłego roku otrzymałem ,,za serce’’ nagrodę ,,Wiadomości Kościańskich’’ i ona dodała mi sił. Jak to tak, miałbym się teraz zatrzymać? Trzeba więcej. Zawsze trzeba więcej.
Lekarz na pielgrzymkę w tym roku też się nie zgodził. Herbert Schaefer przygotowywał się do niej kilka miesięcy. Ponieważ pracuje, na wędrówki treningowe mógł chodzić tylko wieczorami i nocą. Chadzał od 20 do 30 kilometrów.
- Wiedziałem, że będzie ciężko. Wiedziałem, jak wygląda taka pielgrzymka, ale to jak trudno było, przeszło moje wyobrażenia. Były dni, w których przez pięć, sześć godzin szliśmy po kamieniach. Wysiadły mi stawy. Już trzeciego dnia nogi miałem tak opuchnięte, że buty pękły. Rozsypały się. A ból był z dnia na dzień coraz trudniejszy do zniesienia. Kupiłem po drodze leków i opatrunków za dwieście euro! Gdy już nie miałem sił, stawał mi przed oczami Hubert i wiedziałem, że nie mogę zrezygnować. To byłoby upokorzenie, gdybym na Jasną Górę nie doszedł.
Całą drogę do Częstochowy tuż za pielgrzymami podążał samochód zaprzyjaźnionej z Herbertem rodziny Stachowiaków z Kościana. Herbert twierdzi, że bez ich wsparcia nie dałby rady.
- Obawialiśmy się o jego serce. Byliśmy tuż, tuż, by móc szybko zagwarantować mu pomoc. Kilka dni jechali za pielgrzymką moi rodzice, potem zmieniłam ich ja - wyjaśnia Sonia Stachowiak.
Codziennie do pielgrzyma i do jego osobistego wsparcia na tyłach pielgrzymki telefonowali rodzice Huberta.
- Tak się baliśmy. Próbowaliśmy odwieźć go od tego pomysłu, ale nie chciał słuchać. Powtarzał, że nie ma półśrodków. Albo dojdzie do Częstochowy, albo nie, ale się nie podda - mówi Baranowska, mama Huberta.
Herbert był jedynym obcokrajowcem w pielgrzymiej grupie. Nie zna języka polskiego. Nie rozumiał tego, co działo się dookoła niego. Nie mógł śpiewać, ani modlić się z innymi pielgrzymami.
- Wspólne śpiewy i modlitwy pomagają radzić sobie ze męczeniem. On tak jakby szedł samotnie. To naprawdę trudne. Nie znamy języka niemieckiego, więc trudno było nawiązać z nim kontakt, ale po kilku dniach, myślę, poczuł się jednym z nas - mówi Mariusz, współpielgrzym z Poznania.
- Ja języka niemieckiego nie znam wcale, więc wszystko co mogłam zrobić, to uśmiechać się. To się uśmiechałam - wspomina ze śmiechem Asia, narzeczona Mariusza. - Prawda jest taka, że na pielgrzymce nie ma granic. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Równi. Mam nadzieję, że też to poczuł...
Drugie buty pociął nożyczkami tak, by mniej uwierały. Po kilku dniach na nogach pojawiły się rany, z których cały czas sączyła się krew. Do choćby jednodniowego odpoczynku w samochodzie namawiali niemieckiego pielgrzyma już nie tylko jego przyjaciele z Kościana, ale i inny pielgrzymi, a przede wszystkim pielgrzymujące pielęgniarki. Uciekano się nawet do forteli, by go do auta zaciągnąć.
- To było niepotrzebne. Pielęgniarka mnie zagadywała, uspokajała, że mam poczekać, że grupa jeszcze nie odchodzi aż zorientowałem się, że poszła dalej i to dawno. Zdenerwowałem się. Zerwałem na nogi i płacząc z bólu zacząłem biec. Dogoniłem ich po dziesięciu minutach. Więcej mnie już nie oszukiwali, a ja każdego dnia byłem bliżej Częstochowy - mówi Herbert.
Doszedł. Tak jak sobie obiecał, nie przejechał ani metra trasy samochodem.
- Gdy wchodziliśmy na Jasna Górę płakałem ze szczęścia. To był jeden z najpiękniejszych dni mojego życia - wspomina. - Modliłem się całą drogę do Boga, ale na Jasnej Górze przeżyłem coś niesamowitego. Nie potrafię sobie przypomnieć, bym kiedykolwiek czuł to, co wtedy.
- Byli w grupie młodsi, którzy wysiadali, a on nie. Twardy człowiek - ocenia Wiesław, który zajmował się obsługą pielgrzymki.
Grupa piąta, bo to z nią szedł na Jasną Górę Herbert Schaefer, tego roku czytała na litanię podczas finałowego nabożeństwa. Herbert był na samym szczycie góry, w centrum wydarzeń.
- Obiecałem Hubertowi, że pójdę za niego i dla niego, i doszedłem. Spełniłem obietnicę - mówi ze łzami w oczach Herbert.
Pielgrzymka odbyła się w lipcu. Trwała dziesięć dni. Pielgrzymie buty Herberta Schaefera zostały zlicytowane w Piotrowie podczas zorganizowanego przez Sonię Stachowiak i Herberta Schaefera Polsko Niemieckiego Balu Charytatywnego na rzecz ciężko chorych dzieci. Sprzedano je za 500 euro!
- Cóż możemy zrobić? Powiedzieć „dziękuję”? Uściskać? Tylko tyle.... Nie ma sposobu na to, by za coś takiego się odpłacić - mówi Alicja Baranowska, mama Huberta. - Co można powiedzieć lub zrobić, by wyrazić wdzięczność za to, że ktoś postawił dla naszego dziecka na szali swoje zdrowie, życie? Oddał tyle cierpienia, zmęczenia i bólu. Skąd czerpał na to siły? Nie wiem. Skąd ja mam siłę, wiem - to moje dziecko. Skąd siłę bierze mój mąż? - To jego jedyne dziecko. Wiem, jak zbierają ją dziadkowie Huberta - to ich jedyny, najukochańszy wnuk, ale skąd siłę bierze Herbert i inni, którzy nam pomagają, nie mam pojęcia. Skąd biorą siłę, że się nie poddają? Nie wiem, ale jestem im za to, że ją mają niewyobrażalnie wdzięczna.
A Hubert jest ostatnio silniejszy i dopisuje mu apetyt. Pomógł bardzo turnus rehabilitacyjny. Chłopiec jest bardzo ciekawy świata i ponad wiek rozwinięty intelektualnie i emocjonalnie. Gdy miał półtora roku mówił już pełnymi zdaniami. Jest otwarty, radosny.
- Wspaniały - mówi Herbert Schaefer przytulając się do chłopca. (Al)
41/2007
___
Zgłaszasz poniższy komentarz:
faktycznie, od tego jeszcze nikogo zęby nie rozbolały