Magazyn koscian.net
30 grudnia 2013Cuda się zdarzają
Pierwszy raz, pięciu wolontariuszy, osiemnaście rodzin, kilkudziesięciu darczyńców i kilkaset łez wzruszenia i szczęścia – to ,,szlachetna paczka’’ w powiecie kościańskim w największym skrócie. - Cuda się zdarzają. Nigdy nie wiadomo, skąd przyjdzie pomoc... - mówi wolontariuszka Marta. - Jeszcze w to nie wierzę – mówi pan Tadeusz – jeden z obdarowanych
Wizyta
- Nie spodziewałem się... Myślałem, że to takie tam, jak to czasami - jakaś paczuszka z czekoladą... Nam się naprawdę wszystko przyda, więc - co szkodzi spróbować – pomyślałem. Miło dostać czekoladę. Zgodziłem się. A tu coś takiego... - Pan Tadeusz milknie i omiata wzrokiem paczki zasłaniające połowę podłogi w kuchni. Są częściowo otwarte. - Ja jeszcze w to nie wierzę... Gdzie my to wszystko... - zawiesza głos i chowa twarz w dłoniach.
Jest sobota, 7 grudnia, jedna z wsi pod Kościanem. Mieszkanie w zacisznym podwórzu. Kuchnia, łazienka i jeden pokój. To przestrzeń dla dwojga rodziców i dwójki nastolatków.
- Ciasne, ale... niestety, nie własne – pan Tadeusz kręci głową. - Ale u siebie jesteśmy! - dodaje z energią.
Pani domu nie ma w domu. Pojechała do pracy. Pracuje zwykle i w soboty, i w niedziele. Za to miewa wolne w środku tygodnia.
- Tysiąc dwieście zarabia. Dwie stówy idą na dojazd, dwie idą na spłatę pożyczek. Wie pani, w taką jak to mówią, spiralę wpadliśmy... Kredyt wzięliśmy, żeby to mieszkanie dla siebie trochę przystosować.
Pan Tadeusz od pięciu lat nie ma stałej pracy.
- Chwytam, co jest. Nie pytam już, czy mnie ktoś na stałe zatrudni. Gdzie nie trafiłem, tylko na czarno... Kopałem, nosiłem, jeździłem nawet jako kierowca. Duża, porządna firma, ale praca nawet bez umowy zlecenia. Dawali pięć dych na rękę i kazali jechać tu, czy tam. Jechałem. Mieć pięć dych, a nie mieć... Teraz już miesiąc pracuję i – jeśli by się obietnice miały spełnić, to by było super. Na razie umowy nie mam, bo - jak tłumaczą - przez pierwsze trzy miesiące umowy nie trzeba, dopiero potem mamy podpisać... Mam nadzieję, że nareszcie...
Praca ciężka, na dworze i daleko. Pan Tadeusz wstaje przed czwartą, by tam dojechać. Wraca późno. W soboty dorabia gdzie bądź.
- Coś komuś pociąć, komuś skopać ogródek, pomóc w szklarni albo w jakieś pieczarkarni... Tu pięć dych, tu dwie. Wszystko to przecież pieniądz... Ciężko tak jednak żyć. A potem ci jeszcze ktoś powie: jak to nie masz?! Przecież zarabiasz? - zagryza wargę, bierze długi, głęboki oddech, spuszcza głowę i unosi ciepłe spojrzenie na córkę. Zawstydzona pochyla głowę i uśmiecha się do niego równie ciepło, zaciskając w zdenerwowaniu ręce.
- No, przepraszam... - rzuca cicho.
- Pięć lat temu oboje mieliśmy z żoną stałą pracę i pojechaliśmy całą rodziną na wakacje nad morze. Nie długie, ale wszyscy! To był pierwszy i ostatni raz. Jesteśmy siedemnaście lat po ślubie – mówi. - Siedemnaście!
W maleńkim mieszkanku jest zimno. Dzieci mają na sobie po dwie ciepłe bluzy.
- Centralne jest, ale jak prądu nie ma, pompka nie działa i kaloryfery zimne. A prądu nie ma. Naprawiają, ale od czasu wichury większość wieczorów przy świeczce siedzimy i zimno – mówi głowa rodziny. - Dzieciaki właśnie przyjechały. Były u rodziny całe rano. - Jak się chodzi, nie jest źle, ale jak tak usiąść na tapczanie, to trzeba pod koc...
Paczki leżą rozbebeszone. Dzieciaki kilkanaście minut temu z grubsza je przejrzały, wzdychając do siebie czasem – Ile jedzenia! Robiły to niespiesznie. Ciekawość walczyła w nich z zawstydzeniem. Tuż nad nimi przy kuchennym stole przy herbacie grzali się jeszcze posłańcy Świętego Mikołaja – wolontariusz Adam i Admin koscian.net – Maciej. Miał odpowiednio duży samochód, by przewieźć pakunki.
- Chyba państwo przemeblowaliście? - zauważył wolontariusz rozglądając się po kuchni.
- Żona... codziennie by coś zmieniała. Lubi. Stolik w kącie wyleciał. Niepotrzebny już, bo komputer przecież nie działał. Zresztą... pożyczony był, to oddaliśmy...
- Pospieszył się pan... Niech go pan znowu pożyczy – zauważa Admin. - W środę przyjedzie na niego kolejny lokator.
Pan Tadeusz unosi brwi i przeciera ręką twarz.
- A, żebym nie zapomniał. Kilka worków węgla mają panu jeszcze przywieźć, ale tu ma pan telefon – trzeba się umówić w jaki dzień, i o której godzinie. Żeby ktoś był w domu – ciągnie Maciej, a pan Tadeusz odchylił na moment głowę do tyłu, powoli wypuścił z ust powietrze i utkwił wzrok w leżącej na stole wizytówce mówiąc tylko – Taaa...
Potem były inne prezenty – wykonana własnoręcznie choinka z orzechów dla wolontariusza i pękata koperta z życzeniami, i podziękowaniami dla darczyńcy.
- Proszę przekazać i podziękować – mówiła w imieniu całej rodziny czternastoletnia Madzia. - Baaardzo dziękujemy... Bardzo...
Wchodzę w to
- To był ostatni dzień. Impuls. Zgłosiłem się – opowiada pan Adam.
- Tak po prostu, chciałam coś zrobić – mówi pani Ewa.
- Pomysł przyniósł Michał – opowiada pani Teresa, liderka kościańskich wolontariuszy ,,szlachetnej paczki’’. - Pracował przy tym w zeszłym roku w Lesznie. Niestety, musiał tym razem zrezygnować. Zapisałam się i jeszcze w październiku pojechałam na kurs. Byłam jedyna z Kościana i dlatego trochę mnie tym samym wypchnięto na liderkę. Oj, obawiałam się. Bardzo.
Kurs trwał jeden dzień. Bite osiem godzin. Reszta wolontariuszy kończyła go w listopadzie. Potem spotkali się wszyscy – cała piątka: pani Terasa – nauczycielka, pan Adam – statystyk, Ewa – ucząca się i dwie studentki o imieniu Marta.
- Jakoś tak od razu złapaliśmy kontakt. Naprawdę dobrze nam się razem pracuje – ocenia wolontariuszka Ewa.
Po wytypowaniu rodzin (pomocna okazała się szkoła) wolontariusze zaczęli ich odwiedzać.
- Tak po prostu: Dzień Dobry, jesteśmy wolontariuszami ,,Szlachetnej Paczki’’. Umawialiśmy się wcześniej telefonicznie, więc nie było zaskoczenia – opowiada wolontariusz Adam. - Wszystkim jednak trzeba było tłumaczyć, co to za akcja. Nie słyszeli o niej. Wszyscy też nas bardzo miło przyjęli.
- Jedna pani prosiła, byśmy przyszli jeszcze kiedyś na herbatkę nawet, jeśli nic nie wyjdzie z tej ,,paczki’’ - uśmiecha się wolontariuszka Ewa.
Rodzina musi spełnić kryteria akcji, a te są przede wszystkim dochodowe. Program zakłada jednak też wsparcie dla osób dotkniętych nieszczęściem, chorobą, samotnością.
- My w tym roku mamy same rodziny z dziećmi – dopowiada pan Adam.
- Dopuszczono nas czasem do bardzo osobistych spraw – mówi poważnie pani Ewa. - Trudnych i bolesnych...
Potem bardzo bałam się, że zawiodę tych ludzi, że narobiłam nadziei, a nie znajdę darczyńcy.
- Nie raz razem z nimi ocieraliśmy łzy – wzdycha wolontariuszka Marta.
- Nie było łatwo. Z dziewiętnastu rodzin, aż osiemnaście spełniało kryteria. Nas wolontariuszy jest tylko pięciu. Szło wolno, a czas uciekał – dopowiada Adam.
- Średnio przypadają niespełna dwie rodziny na jednego wolontariusza. My w Kościanie mamy po trzy, a niektórzy nawet po cztery rodziny pod opieką – uśmiecha się Marta.
- Zgłosiłem się do koscian.net, żeby napisano, że jest akcja, że pierwszy raz w powiecie kościańskim, że szukamy darczyńców. Napisano i... Nie wiem, czy dlatego, ale nagle ruszyło – mówi Adam.
- Nie zapomnę radości, jaką słychać było w słuchawce gdy dzwoniłam z dobrą nowiną – opowiada Ewa. - Mamy dla państwa darczyńcę – mówię, a tam – Naprawdę? Naprawdę?! Ojej! - prawdziwy okrzyk radości...
Darczyńcy zwykle sami pakują paczki i dostarczają je wolontariuszom. Oni przekazują je rodzinie. Idea ,,szlachetnej paczki’’ zakłada anonimowość obu stron. Chyba, że obie zechcą nawiązać kontakt. Jednoosobowych darczyńców było sporo, ale wiele paczek przygotowywano zbiorowo. Czasem we dwie rodziny, czasem wspólnie kilkanaście koleżanek i kolegów z pracy. Dwie przygotowali zbiorowo – studenci.
- Kontakt miałam w przypadku tej paczki tylko z jedną osobą, ale było ich znacznie więcej – opowiada wolontariuszka Marta.
Ostatnia, piąta wolontariuszka– też Marta, nie przyszła na spotkanie w piątek.
- Biega właśnie po sklepach i kupuje kurtki, spodnie dla dzieci – uśmiecha się Marta. Ona i jej koleżanka bojąc się, że rodzina zostanie bez pomocy, postanowiły same ją zorganizować. Marta założyła profil na Facebooku. Od kilkunastu dni oprócz współpracy z darczyńcami dla trzech rodzin zajmuje się koordynacją zbiórki dla czwartej.
- Udało nam się załatwić tapczan, jakiego bardzo tam było trzeba i całą resztę. Potrzebna jest też lodówka. Mamy jeszcze jeden dzień. Może się uda... Tak bym chciała – Marta zaciska kciuki. - Cuda się zdarzają. Nigdy nie wiadomo, skąd przyjdzie pomoc...
Rodziny
- Dla mnie to był swego rodzaju szok – mówi wolontariusz Adam. - Sam nie jestem krezusem, ale... Zrobiło na mnie wrażenie, że piętnastoletni chłopak marzy nie jak wszyscy – o tablecie, ale o książce. Nastoletnia dziewczyna, o dezodorancie...
- Pamiętam dziewczynkę, która chciała dostać traktorek zabawkę, a inna książkę. Podała nawet tytuł. Chłopak marzył o płycie z muzyką rap – opowiada Marta.
- Jedna z rodzin chciała dostać środek przeciwgrzybiczny i farbę do pomalowania pokoju. Oni sobie wszystko sami zrobią – uspokajali - tylko żeby mieli czym... Zza szafy w pokoju, gdzie spały dzieci, wychodził grzyb – opowiada wolontariuszka Ewa i zaraz uśmiecha się. - Chyba się uda! Darczyni powiedziała, że się postara. Oczywiście inne rzeczy też będą...
- Była rodzina, która najbardziej chciałby mieć po prostu łazienkę. Tego w ramach paczki się nie uda zrobić, ale może inaczej... A w kolejnej rodzinie pani prosiła o rower. Nie nowy, ale używany. Potrzebuje go by móc jeździć do pracy.
- Jeden pan powiedział, że chciałby po prostu pracę – opowiada pan Adam. - I proszę sobie wyobrazić, wspaniała pani, która jest darczyńcą, załatwiła i to. W firmie kolegi znalazła temu panu pracę. Ma iść po świętach na trzymiesięczny okres próbny... Może mu się tym razem uda...
- Charakterystyczne, że mamy, wszystkie z jakimi rozmawiałam, gdy pytałyśmy czego chciałaby dla siebie, milkły na chwilę zaskoczone. W końcu machały ręką, że nic, żeby tylko dla dzieci było... Co tam one... Nic – uśmiechały się. To chyba było typowe, prawda? - pyta Adama Ewa.
- Tak. To prawda. Mam jednak nadzieję, że jednak coś i dla siebie w tych paczkach znajdą - mówi pan Adam.
W kwestionariuszu wolontariusze pisali nie tylko to co wskazywały rodziny, ale czasem i to, co ich zdaniem wymagałoby wymiany.
- Rodziny w kłopotach tak zajęte są walką o codzienność, że przyzwyczajają się do niektórych braków, a może brakowało im śmiałości by mówić o wszystkim... Pisaliśmy więc, bywało, i to, o czym nie mówili, ale widzieliśmy, że im tego brak. Na przykład telewizor. Niby nie pierwsza potrzeba, ale dzieci bajkę na dobranoc chciałyby obejrzeć, a tu obraz się rozmywa, kolor ucieka. Napisałem więc. Może akurat? Ludzie teraz często zmieniają sprzęt, może ktoś miałby akurat na wydanie?
W kwestionariuszach wylicza się jednak przede wszystkim najpotrzebniejsze rzeczy: herbata, ryż, kasza, makaron, mąka, cukier, olej, dżem, konserwy mięsne, konserwy rybne, warzywa w puszce, proszek do prania, płyny czyszczące, płyn do mycia naczyń, szampon, mydło, kurtka, spodnie, bluza, buty, plecaki.
,,Ponieważ praca pani Zosi wymaga przebywania w niskich temperaturach, z pewnością ucieszyłaby się z bielizny termicznej’’ – pisze wolontariusz.
Dane o rodzinach poznają tylko darczyńcy. Nie ma tam jednak adresu ani nazwiska, a imiona często są zmienione. Są historie. Na przykład matki, która samotnie wychowuje dwóch synów i od wiosny jest bez pracy. Rodzina utrzymuje się dzięki środkom z funduszu alimentacyjnego oraz pomocy najbliższych i przyjaciół. Pieniądze z funduszu nie wystarczają nawet na opłacenie wynajmu mieszkania. Na szczęście właśnie znalazła pracę będzie mogła sama wyżywić dzieci, ale nawet z zapowiadaną pensją, żyć będzie na granicy ubóstwa.
,,Rodzina ucieszy się z każdej formy pomocy. Może to być żywność, środki czystości oraz odzież, nawet gdyby była używana’’ – pisze wolontariusz.
Kolejna rodzina – kobieta z czwórką dzieci. Nie ma mieszkania. Przygarnęła ją rodzina. Ojca dzieci przerosły obowiązki. Odszedł. Odwiedza dzieci. Tu też brak najbardziej codziennych rzeczy – żywności i środków czystości. Przydałaby się też odzież, kołdra i poduszki, a pilnie potrzeba było dwuosobowego tapczanu.
Inny los - dwoje rodziców i trójka maleńkich dzieci. Pan Zenon pracuje, pani Emilia nie ma z kim zostawić maluchów, by samej iść do pracy. Utrzymują się więc z jednej pensji i spłacają kredyt zaciągnięty wcześniej na remont mieszkania. Na liście najbardziej potrzebnych rzeczy: herbata, kawa, ryż, kasza, makaron, mąka, cukier, olej, dżem, konserwy mięsne, konserwy rybne, warzywa w puszkach, proszek do prania, płyn do mycia naczyń, szampon, pasta do zębów, mydło, pampersy, chusteczki nawilżane, krem nivea, kołdra, koc, pościel, ręczniki, pralka.
- Córki jednej pani nie miały łóżka. Popsuło się. Pilnie potrzebne było nowe dla dwóch dziewczynek – opowiada pani Ewa.
- Udało się chyba ze trzy kanapy załatwić i dla kilku rodzin opał – mówi wolontariusz Adam.
- Pralkę ktoś jednej rodzinie kupił, udało się przekazać też fotele. Pewna pani oprócz jedzenia, odzieży i sprzętu jeszcze bilety miesięczne kupiła dla kobiety dojeżdżającej do pracy, i dla dzieciaków – opowiada pani Teresa. - Darczyńcy często robili coś ponadto, co wymienione było w kwestionariuszu. W moich rodzinach wszyscy wyrazili wolę poznania darczyńcy. Chcieli mu po prostu osobiście podziękować.
Ludzie chcą pomagać
Pan Maciej jest jednym z darczyńców. O akcji ,,Szlachetnej paczki’’ dowiedział się z administrowanego przez siebie portalu koscian.net.
- Wybrałem rodzinę. Pamiętam, że napisałem, że pracuję od dziewiątej i następnego dnia o dziewiątej trzy miałem telefon od wolontariusza – śmieje się. - Czekali na mnie! Zrozumiałem, że potrzeby są naprawdę duże i wrzuciłem na koscian.net informację, że szukam chętnych do pomocy przy kompletowaniu paczki. Byłem zaskoczony odzewem – opowiada.
Chętnych do pomocy było tylu, że w kilkanaście dni zebrano dary, którymi obdarowano dwie rodziny. Potrzebną nastolatkom odzież młodzi mogli wybrać sobie sami. Darczyńca przekazał kwotę, a wolontariusz zabrał dzieciaki na zakupy.
- Wyliczyłem po sto pięćdziesiąt złotych na spodnie i sto dwadzieścia na buty, co dla dwojga nastolatków daje około sześćset złotych - opowiada pan Maciej. - Kupowali za mniej i na końcu, jak mi tu Adam opowiada, chcieli sto czterdzieści złotych oddać! Na szczęście Adam namówił ich, by kupili za to inne potrzebne rzeczy. Kupili.
Są mikołajki. Jutro paczka ma być dostarczona rodzinie. W biurze pana Macieja trwa pakowanie. Pomagają wolontariusze. Jest pan Adam, jest liderka, pani Teresa, tu umówiono się z Ewą i dwoma Martami.
- To wyjątkowa sytuacja. Zwykle darczyńca sam pakuje, ale skoro jesteśmy, chętnie pomożemy panu Maciejowi – wyjaśnia pan Adam.
Około osiemnastej pudła są opakowane.
- Może tak być? - niepokoi się lekko pan Maciej, ale oczy mu się świecą z radości. - Sporo tego – kiwa głową w zadumie. - To wygląda imponująco, ale to nie był wielki trud. Naprawdę – mówi potem skromnie. - Najwięcej pracy to teraz z pakowaniem – żartuje. - Okazało się, że wystarczy się odezwać. Ludzie chcą pomagać. Ten kupił plecak, ten żywność, ten proszki. Ktoś da węgiel, ktoś komputer. Może uda się i internet, ale nie wiemy, czy zasięg będzie...
Gdy wszyscy potwierdzają, że ,,paczka’’ składająca się z kilku kartonów, wygląda dobrze, pospiesznie wkłada kurtkę i czapkę.
- Mikołajki! Dzieci czekają. Prezentu dla żony nie mam – wzdycha zamykając biuro.
Następnego dnia pod jego biurem ustawiono jeszcze kilka kartonów z nowymi akcesoriami dla niemowląt i dzieci oraz torbę z codziennymi zakupami: mlekiem, jajami, mąką...
- Mam nadzieję, że znajdziecie kogoś, komu to się przyda – wyjaśnia pani i znika.
- Za rok moje biuro może się okazać za małe – uśmiecha się pan Maciej.
Najpiękniejszy dzień
W weekend 7 i 8 grudnia to przysłowiowa godzina ,,W’’ dla tysięcy ludzi zaangażowanych w trzynastą już edycję akcji ,,Szlachetna paczka’’. W powiecie kościańskim w sobotę obdarowano 9 rodzin, w niedzielę siedem.
- Dla kilku rodzin darczyńców znaleźliśmy zaledwie kilka dni wcześniej. Niektórzy po prostu nie zdążyli do niedzieli wszystkiego przygotować – opowiada wolontariuszka Marta. - To był baaardzo zabiegany weekend.
Darczyńcy przywozili paczki do szkoły w Starych Oborzyskach. Magazyn był w siłowni. Stamtąd wolontariusze, albo darczyńcy z wolontariuszami rozwozili dary do rodzin.
- Ludzie byli zwykle zszokowani – opowiada pani Marta. - Tak po prostu. Nie wierzyli, że to tak będzie. Aż tak. Po twarzach toczyły się łzy... Dzieci szalały ze szczęścia. Chyba wszyscy darczyńcy starali się spełnić ich dziecinne marzenia. Choćby w części.
- Wrażenia były niesamowite. Była rodzina z małymi dziećmi, i te dzieci skakały z radości. Nie wiedziały, co ze sobą zrobić, takie były szczęśliwe. Dla tego widoku nieopanowanej radości warto było... - pani Teresa milknie na chwilę. - Dziewczynka z pierwszej klasy popłakała się ze szczęścia. Zawieźliśmy tam łóżko dla dzieci i pełen karton maskotek. To było szaleństwo radości... Dla każdego członka rodziny był opakowany prezent. I takie zdumienie, że to nie tylko pomoc, ale i dla nich, dla każdego z nich osobno specjalnie dla nich zapakowane prezenty... Tam nie było niczego niezwykłego – kredki i farbki, ale radość była wprost niesamowita. Przepiękny dzień – bierze oddech – Przepiękny... Warto było – dodaje już na bezdechu.
- Dziękujemy wszystkim darczyńcom, bo to wszystko dzięki nim. Wzruszenie zapiera dech – mówi pan Adam. - Ludzie potrafią być tak ofiarni, tak bezinteresowni... Piękni...
- Udało się. Tak się bałam, że zawiedziemy potrzebujących. Udało się. To było przepiękne przeżycie. Gdy chodziliśmy do rodzin i obserwowaliśmy ich codzienny trud, walkę o godne życie i jednocześnie ich niezwykły optymizm. Udzielał się i nam. Walczyliśmy o nich i dla nich. Udało się...
Rodziny otrzymały dopasowaną do ich potrzeb pomoc o wartości od tysiąca do czterech tysięcy złotych. Osiemnaście rodzin, to wierzchołek góry potrzeb, ale jednocześnie spory sukces, jak na pięciu wolontariuszy, i pierwszą akcję. Osiemnaście umęczonych walką o godne życie rodzin dostało szansę na spokojne i szczęśliwe święta.
- Co nam sprawiło największą radość? - powtarza pytanie Madzia, córka pana Tadeusza. - Mnie wyjazd na zakupy. To było coś niesamowitego. .. - uśmiecha się skromnie. - Tak chyba powinno być zawsze... - dodaje cicho...- Że mogłam tak po prostu iść do sklepu i wybrać, co mi się podoba...
- Wie pani, dogadują im, że się w lumpeksach ubierają i takie tam – ojciec dziewczyny spuszcza głowę i nerwowo trze lewe ucho. - Może i nie wstyd, ale przykro. Tam mnie nie, ale... - kiwnięciem głowy wskazuje na dziewczynę.
- Śmiali się ze mnie, że spodnie szerokie noszę, a teraz mam rurki, jak wszyscy – mówi dumnie Madzia i lekko się rumieni.
- Ciuchy, dobrze że są, ale... Komputer! To jest to! Jakby jeszcze internet był... - rozmarza się jej brat, Marek.
- Na pewno nie ma tu niepotrzebnych rzeczy. Jak nie teraz, to później się przyda. Wszytko. Ilu rzeczy nie trzeba już kupić... Jest odbicie. Nie spodziewałem się... No nie spodziewałem się... Coś takiego!... Aż uwierzyć trudno... W ten komputer to ja chyba jeszcze nie wierzę... - kiwa głową pan Tadeusz.
Komputer dojechał tydzień po kartonach z jedzeniem i podarkami. Udało się też spełnić marzenie o Internecie. Za symboliczną złotówkę założy go lokalny dostawca. Węgiel dojechać ma lada dzień. Akcesoria dla niemowląt, które przywiozła pani do biura pana Macieja trafiły do Ośrodka Pomocy Społecznej. Wolontariuszce Marcie udało się znaleźć lodówkę dla rodziny. Używaną, ale jednak. Nigdy przecież nie wiadomo, skąd nadejdzie pomoc.
- Nadzieja umiera ostatnia, tak mówią – mówi spokojnie pan Tadeusz patrząc w osłupieniu na zastawioną paczkami podłogę swojej kuchni. - Do tej pory w takie cuda nie wierzyłem...
ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA
GAZETA KOŚCIAŃSKA 51/2013
Zgłaszasz poniższy komentarz:
:)