Magazyn koscian.net
2006-12-27 09:59:53Czasopilnowacz
Większego nie ma nikt w powiecie. Zegarek Lecha Humskiego ciągnie się przez trzy piętra i to od tego zegarka zależeć będzie, czy Nowy Rok przyjdzie do Kościana na czas, czy się spóźni
– Nie ma mowy by się spóźnił, jeszcze około jedenastej w nocy pójdę sprawdzić, tu i tam puknę młotkiem i musi być wszystko jak w zegarku – mówi z uśmiechem pan Lech. Trzymamy kciuki.
Prawdziwy mężczyzna
Pan Lech siedzi na drewnianej obudowie klatki schodowej na czwartym piętrze wieży ratuszowej w Kościanie. Sweterek we wzorki, spodnie od garnituru, wypastowane buty. Po jego lewej stronie gwoździem przybita do ściany reklama z wielkim napisem: ,,Atrybut mężczyzny’’ i zdjęciem zegarka na rękę.
- No, większego jak ja, nie ma nikt – potakuje pan Lech patrząc na machinę wielkości starego, domowego magla. A ,,magiel’’ miarowo za nim pracuje: tak, tak, tak. Słucha się. Dwa razy w roku pan Lech przestawia go, dwa razy w miesiącu oliwi, raz w tygodniu koryguje, a codziennie nakręca. Tuż nad głową pana Lecha okno i widok na pół miasta. Do ścianki z nieheblowanych desek przygwożdżone są jeszcze dwie reklamy zegarków.
- Tak sobie je tu znoszę. Dla dobrego towarzystwa – mówi.
A towarzystwo wyborowe. Zegarek pana Lecha na rękę nie da się założyć, bo zajmuje trzy piętra. Na trzecim są ciężarki, na czwartym serce zegara, a na piątym – dzwon.
- Tego dzwona to się trochę bałem na początku – przyznaje pan Lech. Dzwon ma prawie metr średnicy i waży około półtorej tony. Pan Lech przyzwyczaił się.
Czas głosem ustawiany
Oczy były potrzebne na dole, ręce i uszy kilkanaście metrów wyżej, ale ciała na szczęście były dwa. Pani Maria, żona pana Lecha, stała na Rynku, pan Lech na wieży ratuszowej.
– Jeszcze trochę w lewo! – krzyczała ona.
– Tyle? – wołał mąż.
I tak kilka razy z czterech stron świata, aż na wszystkich tarczach zegara była ta sama godzina. Tak było w 1978 roku. Pan Lech nastawiał zegar po raz pierwszy.
– Tarczy na górze nie widać i jak tu ustawić zegar, skoro nie widzi się wskazówek? To moja żona była mi oczami – opowiada z nutą pretensji pan Lech. Jego poprzednik, jak twierdzi, specjalnie nie powiedział mu, jak można zegar nastawić. Ale pan Lech uparł się, po pomoc nigdy nie zadzwonił. Kilka razy ustawili zegar krzycząc aż pan Lech odkrył, jak nastawić go bez hałasu. Teraz radzi sobie sam.
- To proste jest, ale trzeba wiedzieć – mówi z uśmiechem. Ustawia ratuszowy zegar od 28 lat. Zajmują go też inne ratuszowe sprawy. Żeby ciepło było dba, żeby nikt niepożądany po ratuszu się nie kręcił, żeby śnieg nie zalegał przy wejściach i śmieci żeby nie było.
- Roboty dużo – kiwa głową.
Ale najważniejszy jest zegar. Nastawia go według swojego zegarka na ręce. Też stary jest, ale chodzi dobrze. Wiarygodność swojego zegarka na ręce kontroluje słuchając radia.
- Trzeba. Tu nie może być pomyłki – dodaje. – Całe miasto patrzy!
Dzwon jak serce
Zegar psocił na kwadranse. Trybiki przy wskazówkach były wyrobione i wskazówki spadały na dół tarczy.
- Doszła do piętnaście po i chlast na dół. I potem ludzie mnie na ulicy zaczepiali, że źle chodzi. Pretensje były, a co ja na to mogłem poradzić? – pyta pan Leon.
I tak kilka lat, aż w 1991 roku wokół wieży ustawiono rusztowanie, robotnicy weszli na nie z pędzlami i tarcze zegara pomalowali, wskazówki pomalowali i tryby wymienili. Mechanizm zegarka naprawiał spec, ten, co to koziołkami na poznańskim ratuszu się zajmował. I zegar przestał psocić. Nie gubi już kwadransów. Pan Lech od tej pory nakręca go tylko raz dziennie.
- Przedtem to z wesela musiałem jechać w nocy na wieżę zegar nakręcić, bo by się całkiem rozregulował.
Teraz zegar chodzi jak należy. Tylko z wybijaniem pełnych godzin miewa czasem problemy.
- Haczy ten dzyndzel. Ale to nie problem. Młotek wezmę, walnę i powinno być dobrze – uspokaja pan Lech. – Zegar stary, to ma prawo się trochę zwichrować. Człowiek też czasem... A ten zegar bije non stop, jak serce. Tylko oliwkę mu specjalną dać i pracuje. Od dziesiątek lat...
W tygodniu spieszy się o jakieś trzy minuty. Trzeba korygować.
Nie nawali
- Za mojej kadencji zegar nie stanął – mówi pan Lech z przekonaniem opierając się o balustradę schodów w wieży na trzecim piętrze. Ciężarki zegara ma na wysokości wzroku. Pierwszy od drzwi – najładniejszy – odpowiada za bicie kwadransów i połówek godzin. Za nim najważniejszy – to dzięki niemu zegar w ogóle chodzi. A ostatni – najbardziej obwieszony dociążnikami – sprawia, że dzwon bije o pełnych godzinach. To on musi się spisać wiadomej północy. Pan Lech obaw nie ma, ale z posterunku nie zamierza schodzić. Sylwestra jak co roku spędzi jakieś 20 kroków od zegara, czyli w domu. Mieszka z rodziną w ratuszu. Późnym wieczorem planuje zajrzeć do zegara dla pewności.
- Nie no, Nowy Rok i tak by chyba przyszedł, jakby nawet zegar nie wybił – śmieje się. - Ale będzie bił. Dwanaście razy.
Lech Humski z czasem żyje za pan brat od 28 lat. Pilnuje by nie uciekał cofając wskazówki o trzy minuty każdego tygodnia, a czas odwdzięcza mu się za tę skrupulatność.
- No ile mam lat? – Pyta pan Lech. – Ludzie dają mi pięćdziesiąt, albo sześćdziesiąt. A ja mam sześćdziesiąt osiem! – mówi z dumą. Takiej łaskawości czasu życzymy wszystkim czytelnikom. A czego życzy pan Lech?
- Zdrowia i pieniędzy. Tak, tak, tak... – dodaje w tle ratuszowy zegar. (Al)
GK 52/2006