Magazyn koscian.net
2004-11-16 15:10:30Dwa światy Zbigniewa Garsztki
Szkoła i fotografia. Fotografia i szkoła.
Zbigniew Garsztka urodził się w Koźminie Wielkopolskim. Ukończył poznańską Akademię Wychowania Fizycznego. Uczył wychowania fizycznego w kościańskich szkołach. Przez ostatnie dziesięć lat pełnił funkcję wicedyrektora Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych. We wrześniu 2004 r., po 40 latach pracy, przeszedł na emeryturę. Sam mówi o sobie miłośnik fotografii. Od kilkunastu lat współtworzy kronikę miasta. Jest laureatem Nagrody Twórczej Kościana i nagrody „Wiadomości Kościańskich” - „za obiektyw”.
Moje życie w szkole
Pracę nauczyciela Zbigniew Garsztka rozpoczął w 1966 r. Etat otrzymał w Szkole Podstawowej nr 2 w Kościanie. Uczył również w kościańskim Zespole Szkół Zawodowych.
- Brakowało wówczas nauczycieli wuefu. Pełen etat obejmował 26 godzin lekcyjnych w tygodniu, a rok szkolny podzielony był na cztery okresy – wspomina Zbigniew Garsztka. - Miło pracowało się z dziećmi w szkole podstawowej. Młodzież garnęła się wtedy do sportu. Chociaż nie było tak bogatego wyposażenia w szkołach – porównuje.
Szkolne Koła Sportowe zachęcały uczniów do czynnego uprawiana sportu. Młodzież pod wodzą Garsztki startowała w czwórboju lekkoatletycznym, zimowych zawodach na stawie w Jasieniu, powiatowych zawodach sportowych i spartakiadach wojewódzkich. Z powodzeniem. Mają na koncie m.in. tytuł mistrza województwa leszczyńskiego w piłce nożnej. Sukcesy osiągali także piłkarze ręczni i siatkarze. Dla Zbigniewa Garsztki najważniejsze były zasady fair play. Zawsze wpajał młodzieży, że trzeba wygrać, ale nie za wszelką cenę i trzeba też umieć przegrać. Pan Zbyszek z żalem stwierdza, że dziś coraz rzadziej organizuje się tego typu imprezy.
- Dziś młodzież woli spędzać wolny czas przed komputerem. Tylko wąska grupa osób lubi sport. Poza tym brakuje środków na funkcjonowanie SKS-ów – mówi ze smutkiem Z. Garsztka.
Jak sam przyznaje zawsze lubił i cenił młodzież. Nieważne czy osiągali wyniki w sporcie, czy lubili ruch. Jednak każdy uczeń Garsztki musiał wykazać się znajomością podstaw.
- W końcu w-f jest obowiązkowym przedmiotem, a szkoła ma wychowywać – argumentuje nauczyciel.
Przez 10 lat był wicedyrektorem kościańskiego ZSP. Zajmował się szkolnictwem średnim, m.in. przygotowaniem egzaminów dojrzałości. Od września br. jest na emeryturze. Często wraca pamięcią do lat spędzonych w szkole, wspominając swoich wychowanków, dziś dorosłych już ludzi, m.in. Jacka Dąbrowskiego – zawodnika kościańskiej Obry.
- Kiedy zajęcia w-f zawierały elementy przysposobienia obronnego miałem wyróżniającego się chłopaka. Był wysoki, wysportowany. Miał prezencję. I chłopak trafił do Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Widywałem go później w telewizji. Byłem z niego bardzo dumny, tym bardziej, że mu to przepowiedziałem – wspomina.
Z zazdrością spogląda na nowe hale sportowe przy szkołach w Starych Oborzyskach i Nietążkowie. Uważa, że kościański Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych też powinien mieć salę gimnastyczną z prawdziwego zdarzenia.
- Stara nie spełnia już wymogów, głównie dlatego, że wzrosła liczebność grup
– stwierdza.
Fotografia moja pasja
Zainteresowanie fotografowaniem Zbigniew Garsztka przejął po ojcu Edmundzie. Z początku tylko obserwował poczynania ojca. Po raz pierwszy aparat wziął do ręki jako student.
- W ramach praktyk pedagogicznych byłem wówczas wychowawcą na koloniach. Kierownik kolonii poprosił mnie o pomoc w wykonaniu zdjęć. Zafascynowało mnie to - opowiada.
Kiedy w 1966 r. Zbigniew Garsztka przyjechał do Kościana sąsiadował z inspektorem Chojnackim, wielkim pasjonatem fotografii. Często bywał na prowadzonych przez inspektora zajęciach z fotografii. Uczestniczył też w wakacyjnych spotkaniach z artystami-fotografikami, które organizował w Poznaniu Związek Nauczycielstwa Polskiego. Wiedzę czerpał też z książek i profesjonalnych czasopism, jeździł na wystawy. Mieszkając w przedszkolu przy ul. Moniuszki fotografował bawiące się dzieci.
- To było wspaniałe odprężenie po pracy. Zdjęcia są tym ciekawsze, że dzieci nie wiedziały, że ktoś je uwiecznia - zdradza.
Pan Zbyszek robił też fotografie przyrodnicze. Fascynuje go fotograficzne polowanie na zwierzęta. Uwieczniał już bociany, sikorki, konie. Trzy razy już podchodził z aparatem do żurawi.
- Ten rodzaj fotografii wymaga dużej cierpliwości i czasu, którego dziś – jako emeryt - mam pod dostatkiem. Trzeba mieć też szczęście – wylicza dodając, że fotografowanie nie należy do tanich pasji. – Trzeba obmyślić koncepcję, by nie szastać filmem i zmieścić się w jednym, dwóch ujęciach. Zdarza mi się, że i po kilkunastu klatkach nie jestem zadowolony – przyznaje i zdradza, że zdarzały mu się dni, kiedy miał dość fotografowania. - Jednak po dniach zniechęcenia przychodził moment, taka iskra i rozbudzała się chęć by wziąć do ręki aparat i próbować.
Po ojcu przejął swój pierwszy aparat – Laikę. Pierwszym kupionym za własne pieniądze aparatem był radziecki Fied 4. Później miał niemiecką Prakticę. Dziś pracuje na Nikonie, Contaxie i Fuji. Swoich lustrzanek za nic nie zamieniłby na nowoczesny aparat cyfrowy, mimo że zdaje sobie sprawę, że fotografia cyfrowa wkrótce zdominuje rynek.
- Po prostu jestem z nimi związany emocjonalnie – przyznaje. – Cyfrówki są dobre do zdjęć reporterskich, a mnie się nie spieszy, ja mam czas. Zresztą podstawową dewizą fotografii jest cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość - podkreśla. - Kiedyś nie było dla mnie różnicy czy robię zdjęcia reporterskie podczas uroczystości, czy fotografuję kościoły, czy miasta. Teraz odchodzę od fotografii prasowej. Wolę spokojnie ustawić statyw, poczekać na odpowiednie światło. Fotografia nie zna pojęcia szybko.
Na swoim koncie ma setki filmów i tysiące zdjęć. W swoich zbiorach ma jednak niewiele swoich własnych zdjęć.
- Wolę fotografować niż być fotografowanym – kwituje.
Przyznaje, że zawsze jest podenerwowany, kiedy ma wykonać zdjęcia podczas uroczystości, gdzie nie da się powtórzyć żadnego ujęcia.
- Ale po pierwszym spuszczeniu migawki uspokajam się i oddycham z ulgą, że sprzęt nie zawiódł – zdradza fotograf.
Tylko raz zdarzyło się, że podczas uroczystości wężyk zahaczył o guzik i lampa nie błysnęła. Na szczęście ujęcie dało się powtórzyć. Dziś dla pewności ma przy sobie dwa aparaty. W razie czego...
Zbigniew Garsztka uwiecznił m.in. sprowadzenie do Poznania prochów Ignacego Jana Paderewskiego, pogrzeb prezydenta Edwarda Raczyńskiego. Trzykrotnie jego zdjęcia zapełniały wystawy fotograficzne. Pierwszą organizował w latach kryzysu, kiedy bardzo trudno było o materiały fotograficzne. W nagrodę otrzymał odczynniki chemiczne. Sam wywoływał filmy i obrabiał je. Do dziś zresztą samodzielnie wywołuje filmy czarno-białe. Kolorowe pozostawia specjalistycznym zakładom fotograficznym. W jednym z pokoi w mieszkaniu przygotował ciemnię.
- Dzieci były małe, więc trzeba było zamontować dodatkowy zamek w drzwiach. W weekendy wywoływałem zdjęcia – wspomina Z. Garsztka. – Odpoczywałem przy tym.
Z uśmiechem wspomina przygodę z balonem. Miał wzbić się w powietrze, by z góry sfotografować panoramę miasta.
- Wszystko było nagrane, aż tu nagle zmieniła się pogoda i lot został odwołany – wspomina. – Drugi raz znów nie wyszło, bo balon miał twarde lądowanie na polu w ziemniakach. Musiałem ratować sprzęt. I w końcu zdjęć z balonu nie ma.
Najdłużej pracował nad zdjęciami do albumu ,,Kościoły Ziemi Kościańskiej’’, wydanym w 2003 r. Odkrył dzięki temu fascynujące piękno kultury naszych przodków. W podróży po świątyniach towarzyszyła mu Magdalena Lajszner.
- Jest moim kompanem i dobrym duchem – mówi Z. Garsztka.
Wielką dumą pana Zbyszka jest zdjęcie portretu św. Maksymiliana Kolbe z kościoła farnego w Kościanie. Jak sam mówi, to chyba najpiękniejszy portret świętego.
- Robiłem to dla własnej satysfakcji. Starałem się wiernie oddać barwy i udało się. Zdjęcie jest chyba ładniejsze od oryginału – chwali.
Przed Zbigniewem Garsztką wykonanie fotografii ołtarza po renowacji w kościańskiej farze. Kilkakrotnie przymierzał się do tego. Czeka na odpowiednie oświetlenie, ponieważ błysk flesza dałby zbyt duży odblask na błyszczącym złotem ołtarzu.
KARINA JANKOWSKA
GK nr 46/2004
Pracę nauczyciela Zbigniew Garsztka rozpoczął w 1966 r. Etat otrzymał w Szkole Podstawowej nr 2 w Kościanie. Uczył również w kościańskim Zespole Szkół Zawodowych.
- Brakowało wówczas nauczycieli wuefu. Pełen etat obejmował 26 godzin lekcyjnych w tygodniu, a rok szkolny podzielony był na cztery okresy – wspomina Zbigniew Garsztka. - Miło pracowało się z dziećmi w szkole podstawowej. Młodzież garnęła się wtedy do sportu. Chociaż nie było tak bogatego wyposażenia w szkołach – porównuje.
Szkolne Koła Sportowe zachęcały uczniów do czynnego uprawiana sportu. Młodzież pod wodzą Garsztki startowała w czwórboju lekkoatletycznym, zimowych zawodach na stawie w Jasieniu, powiatowych zawodach sportowych i spartakiadach wojewódzkich. Z powodzeniem. Mają na koncie m.in. tytuł mistrza województwa leszczyńskiego w piłce nożnej. Sukcesy osiągali także piłkarze ręczni i siatkarze. Dla Zbigniewa Garsztki najważniejsze były zasady fair play. Zawsze wpajał młodzieży, że trzeba wygrać, ale nie za wszelką cenę i trzeba też umieć przegrać. Pan Zbyszek z żalem stwierdza, że dziś coraz rzadziej organizuje się tego typu imprezy.
- Dziś młodzież woli spędzać wolny czas przed komputerem. Tylko wąska grupa osób lubi sport. Poza tym brakuje środków na funkcjonowanie SKS-ów – mówi ze smutkiem Z. Garsztka.
Jak sam przyznaje zawsze lubił i cenił młodzież. Nieważne czy osiągali wyniki w sporcie, czy lubili ruch. Jednak każdy uczeń Garsztki musiał wykazać się znajomością podstaw.
- W końcu w-f jest obowiązkowym przedmiotem, a szkoła ma wychowywać – argumentuje nauczyciel.
Przez 10 lat był wicedyrektorem kościańskiego ZSP. Zajmował się szkolnictwem średnim, m.in. przygotowaniem egzaminów dojrzałości. Od września br. jest na emeryturze. Często wraca pamięcią do lat spędzonych w szkole, wspominając swoich wychowanków, dziś dorosłych już ludzi, m.in. Jacka Dąbrowskiego – zawodnika kościańskiej Obry.
- Kiedy zajęcia w-f zawierały elementy przysposobienia obronnego miałem wyróżniającego się chłopaka. Był wysoki, wysportowany. Miał prezencję. I chłopak trafił do Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Widywałem go później w telewizji. Byłem z niego bardzo dumny, tym bardziej, że mu to przepowiedziałem – wspomina.
Z zazdrością spogląda na nowe hale sportowe przy szkołach w Starych Oborzyskach i Nietążkowie. Uważa, że kościański Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych też powinien mieć salę gimnastyczną z prawdziwego zdarzenia.
- Stara nie spełnia już wymogów, głównie dlatego, że wzrosła liczebność grup
– stwierdza.
Fotografia moja pasja
Zainteresowanie fotografowaniem Zbigniew Garsztka przejął po ojcu Edmundzie. Z początku tylko obserwował poczynania ojca. Po raz pierwszy aparat wziął do ręki jako student.
- W ramach praktyk pedagogicznych byłem wówczas wychowawcą na koloniach. Kierownik kolonii poprosił mnie o pomoc w wykonaniu zdjęć. Zafascynowało mnie to - opowiada.
Kiedy w 1966 r. Zbigniew Garsztka przyjechał do Kościana sąsiadował z inspektorem Chojnackim, wielkim pasjonatem fotografii. Często bywał na prowadzonych przez inspektora zajęciach z fotografii. Uczestniczył też w wakacyjnych spotkaniach z artystami-fotografikami, które organizował w Poznaniu Związek Nauczycielstwa Polskiego. Wiedzę czerpał też z książek i profesjonalnych czasopism, jeździł na wystawy. Mieszkając w przedszkolu przy ul. Moniuszki fotografował bawiące się dzieci.
- To było wspaniałe odprężenie po pracy. Zdjęcia są tym ciekawsze, że dzieci nie wiedziały, że ktoś je uwiecznia - zdradza.
Pan Zbyszek robił też fotografie przyrodnicze. Fascynuje go fotograficzne polowanie na zwierzęta. Uwieczniał już bociany, sikorki, konie. Trzy razy już podchodził z aparatem do żurawi.
- Ten rodzaj fotografii wymaga dużej cierpliwości i czasu, którego dziś – jako emeryt - mam pod dostatkiem. Trzeba mieć też szczęście – wylicza dodając, że fotografowanie nie należy do tanich pasji. – Trzeba obmyślić koncepcję, by nie szastać filmem i zmieścić się w jednym, dwóch ujęciach. Zdarza mi się, że i po kilkunastu klatkach nie jestem zadowolony – przyznaje i zdradza, że zdarzały mu się dni, kiedy miał dość fotografowania. - Jednak po dniach zniechęcenia przychodził moment, taka iskra i rozbudzała się chęć by wziąć do ręki aparat i próbować.
Po ojcu przejął swój pierwszy aparat – Laikę. Pierwszym kupionym za własne pieniądze aparatem był radziecki Fied 4. Później miał niemiecką Prakticę. Dziś pracuje na Nikonie, Contaxie i Fuji. Swoich lustrzanek za nic nie zamieniłby na nowoczesny aparat cyfrowy, mimo że zdaje sobie sprawę, że fotografia cyfrowa wkrótce zdominuje rynek.
- Po prostu jestem z nimi związany emocjonalnie – przyznaje. – Cyfrówki są dobre do zdjęć reporterskich, a mnie się nie spieszy, ja mam czas. Zresztą podstawową dewizą fotografii jest cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość - podkreśla. - Kiedyś nie było dla mnie różnicy czy robię zdjęcia reporterskie podczas uroczystości, czy fotografuję kościoły, czy miasta. Teraz odchodzę od fotografii prasowej. Wolę spokojnie ustawić statyw, poczekać na odpowiednie światło. Fotografia nie zna pojęcia szybko.
Na swoim koncie ma setki filmów i tysiące zdjęć. W swoich zbiorach ma jednak niewiele swoich własnych zdjęć.
- Wolę fotografować niż być fotografowanym – kwituje.
Przyznaje, że zawsze jest podenerwowany, kiedy ma wykonać zdjęcia podczas uroczystości, gdzie nie da się powtórzyć żadnego ujęcia.
- Ale po pierwszym spuszczeniu migawki uspokajam się i oddycham z ulgą, że sprzęt nie zawiódł – zdradza fotograf.
Tylko raz zdarzyło się, że podczas uroczystości wężyk zahaczył o guzik i lampa nie błysnęła. Na szczęście ujęcie dało się powtórzyć. Dziś dla pewności ma przy sobie dwa aparaty. W razie czego...
Zbigniew Garsztka uwiecznił m.in. sprowadzenie do Poznania prochów Ignacego Jana Paderewskiego, pogrzeb prezydenta Edwarda Raczyńskiego. Trzykrotnie jego zdjęcia zapełniały wystawy fotograficzne. Pierwszą organizował w latach kryzysu, kiedy bardzo trudno było o materiały fotograficzne. W nagrodę otrzymał odczynniki chemiczne. Sam wywoływał filmy i obrabiał je. Do dziś zresztą samodzielnie wywołuje filmy czarno-białe. Kolorowe pozostawia specjalistycznym zakładom fotograficznym. W jednym z pokoi w mieszkaniu przygotował ciemnię.
- Dzieci były małe, więc trzeba było zamontować dodatkowy zamek w drzwiach. W weekendy wywoływałem zdjęcia – wspomina Z. Garsztka. – Odpoczywałem przy tym.
Z uśmiechem wspomina przygodę z balonem. Miał wzbić się w powietrze, by z góry sfotografować panoramę miasta.
- Wszystko było nagrane, aż tu nagle zmieniła się pogoda i lot został odwołany – wspomina. – Drugi raz znów nie wyszło, bo balon miał twarde lądowanie na polu w ziemniakach. Musiałem ratować sprzęt. I w końcu zdjęć z balonu nie ma.
Najdłużej pracował nad zdjęciami do albumu ,,Kościoły Ziemi Kościańskiej’’, wydanym w 2003 r. Odkrył dzięki temu fascynujące piękno kultury naszych przodków. W podróży po świątyniach towarzyszyła mu Magdalena Lajszner.
- Jest moim kompanem i dobrym duchem – mówi Z. Garsztka.
Wielką dumą pana Zbyszka jest zdjęcie portretu św. Maksymiliana Kolbe z kościoła farnego w Kościanie. Jak sam mówi, to chyba najpiękniejszy portret świętego.
- Robiłem to dla własnej satysfakcji. Starałem się wiernie oddać barwy i udało się. Zdjęcie jest chyba ładniejsze od oryginału – chwali.
Przed Zbigniewem Garsztką wykonanie fotografii ołtarza po renowacji w kościańskiej farze. Kilkakrotnie przymierzał się do tego. Czeka na odpowiednie oświetlenie, ponieważ błysk flesza dałby zbyt duży odblask na błyszczącym złotem ołtarzu.
KARINA JANKOWSKA
GK nr 46/2004
Już głosowałeś!