Magazyn koscian.net
2006-09-13 09:04:05Fatum nad Poninem
W czwartek, 7 września, o godzinie 21.25 piorun uderzył w chlewnię rodzinnego gospodarstwa Nadobników
- To był ostatni grzmot tej burzy. Huk był taki, jakby łamały się wszystkie drzewa w okolicy. Potem zobaczyliśmy słup ognia – opowiada Gertruda Nadobnik z Ponina. W czwartek, 7 września, o godzinie 21.25 piorun uderzył w chlewnię rodzinnego gospodarstwa Nadobników. Spłonął budynek, a w nim, jak na stosie, zginęło ponad sto świń. Mieszkańcy coraz głośniej mówią o fatum.
- Tego kwiku chyba nigdy nie zapomnę – mówi pani Gertruda. Z płonącego budynku synowi pani Gertrudy udało się uratować 43 świnie. Zaraz po uderzeniu pioruna pobiegł on do chlewni i zdołał jeszcze otworzyć jedną z bram. Zwierzęta uciekły w popłochu i skłębiły się w najdalszym miejscu od pożaru, czyli przy domu. Gdy na miejsce wypadku przyjechała straż pożarna, dach chlewni płonął. Fragmenty belek i pokrycia dachu spadały na ściółkę w kojcach zwierząt. Uwięzione zwierzęta płonęły jak na stosie.
- Istniało poważne zagrożenie pożarowe innych budynków. Tuż przy płonącym budynku był kolejny, z poddaszem wypełnionym słomą. Dlatego dach ten cały czas chłodziliśmy wodą – wyjaśnia Andrzej Ziegler, zastępca komendanta zawodowej straży w Kościanie.
W akcji ratowniczo - gaśniczej uczestniczyli zawodowcy z Kościana i druhowie OSP ze Śmigla (dwa wozy), Czacza, Racotu i Kobylnik. Pracowali ramię w ramię do późnej nocy. Do końca akcji był na miejscu wójt Henryk Bartoszewski. Była też sołtys Barbara Grzymisławska i zbiegli się mieszkańcy całej wsi. Gdy piorun uderzył w gospodarstwo sąsiadów, wieś była na zebraniu w sprawie festynu charytatywnego ,,Solidarna Wieś’’. Tak mieszkańcy wsi postanowili pomóc ocalałej w tragedii sprzed dwóch tygodni rodzinie Tomiaków. Tir zabił wówczas nestorów rodu i zniszczył rodzinny dom. Czwartkowy pożar to kolejna tragedia we wsi. Tym razem na szczęście nikomu z mieszkańców nic się nie stało. Na miejsce zdarzenia w nocy przyjechała karetka pogotowia, ale z jej pomocy skorzystał tylko syn państwa Nadobników. Podtruł się czadem.
- Lekarze go obejrzeli, dali jakieś lekarstwo i to wszystko. Na szczęście jakoś to przeżyliśmy – mówi pani Gertruda. Gdy piorun uderzył w gospodarstwo była akurat przy oknie.
- Lało. Pokazywałam ulewę wnukowi. Nic nie zapowiadało takiej tragedii. Było już spokojnie – opowiada.
W piątek gospodarstwo państwa Nadobników odwiedzili przedstawiciele ubezpieczalni i Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego. Budynek przeznaczono do rozbiórki. Ściany od gorąca popękały i szczyt zaczyna się odchylać. Na szczęście całe gospodarstwo jest ubezpieczone. I budynki, i ich zawartość. Chlewnia miała dziewięć lat. Jako jedyny budynek w gospodarstwie nie miała odgromników.
- Mąż, jak tylko postawiliśmy ją, zabierał się za to, ale ciągle było coś ważniejszego. Jak to w gospodarstwie – mówi pani Gertruda.
W gospodarstwo piorun raz już uderzył. Dokładnie 22 lipca 1948 roku. Grom strzelił wówczas w chlew oddalony o 20 metrów od spalonej w czwartek chlewni.
- Ponoć tu jakaś żyła wodna idzie – mówi pani Gertruda.
- Proszę podziękować wszystkim, którzy przyszli nam z pomocą. Strażakom, wójtowi, sołtysce, mieszkańcom – wylicza pan Henryk Nadobnik.
W piątek ponad sto spalonych świńskich tuszy odwieziono do zakładu utylizacji. Straty właściciele gospodarstwa oszacowali na blisko 100 tysięcy złotych. To nie pierwsza tak duża strata inwentarza w okolicy Kościana w tym roku. Kilka tygodni wcześniej prąd zabił krowy sołtysa Żydowa w gminie Śmigiel. Trwa zbiórka cieląt dla odbudowania stada rolnika z Żydowa. Gospodarze z Ponina są w stałym kontakcie z wójtem Henrykiem Bartoszewskim. Obiecał pomóc.
***
- To była dziwna burza – mówi Andrzej Ziegler. – Nic jej nie zapowiadało. Przyszła nagle i nagle odeszła. Dawno nie gasiliśmy pożarów wywołanych przez wyładowania atmosferyczne, a tej nocy aż dwa. Ten w Poninie i w godzinę później w Kiełczewie kolejny. W Kiełczewie piorun uderzył w stóg.
Tego wieczora piorun uderzył też w Kościanie w główną rozdzielnię energetyki przy ulicy Chłapowskiego. Automatycznie wyłączyły się transformatory i natychmiast w ciemnościach pogrążyło się całe miasto. Prądu nie było też w kilkudziesięciu wsiach dookoła.
- Było jakoś piętnaście po dziewiątej. W mieście zrobiło się czarno. Nagle zgasło wszystko. Dopiero po minucie zaczęły zapalać się lampy oświetlające instytucje zasilane awaryjnie. Ta minuta bez światła, to było coś niesamowitego – opowiada pan Cezary z Kościana.
Pierwszy tranformator energetyki zaczął pracę już po pół godzinie. Wtedy też prąd otrzymali mieszkańcy większej części miasta. Na Osiedlu Konstytucji uszkodzone były dwie linie średniego napięcia, dlatego tam u ostatniego odbiorcy prąd popłynął w sieci dopiero siedemnaście minut po północy. Do pierwszej ekipa naprawcza energetyki pracowała pod Nacławiem. Nacław, Dębiec, Gryżyna, Nielęgowo i część mieszkańców Racotu otrzymało energię trzydzieści pięć minut po pierwszej. (Al)
GK 37/2006