Magazyn koscian.net
09 sierpnia 2011Imperialistyczna banda Berii
Lato wtedy podobne było do tegorocznego: raz gorąco, raz zimno; seria dni słonecznych, po nich ulewy i znów słońce. 30 czerwca 1956 roku Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej podjął uchwałę o przezwyciężeniu kultu jednostki i jego następstw, z której wynikało, że „charakter norm życia wewnątrzpartyjnego i państwowego brutalnie zdeptał leninowskie zasady kierownictwa”, a masowe zbrodnie i represje inicjowała „banda agenta imperializmu międzynarodowego Berii”. Ale część bandy została i jeszcze rządziła.
Szef kościańskiej bezpieki mjr Stefan Marczak mobilizował i funkcjonariuszy, i sieć agenturalną do „aktywnego wykrywania wrogów ludu”
Wyprowadzeni w pole
W połowie lipca 1956 roku kościańska bezpieka przejęła kartkę pocztową, którą siedemnastolatek Grzegorz S. z Kotusza wysłał znad morza do koleżanki w Kościanie, pisząc m.in. tak: „Przebywam w Gdańsku, obracam się nad morzem, oczekuję sprzyjającej ciemnej nocy, jeśli wszystko się powiedzie wkrótce znajdę się po tamtej stronie morza, to jest w Szwecji”. Niedługo trwało, a pod koniec lipca w okolicach Braniewa, nad Zalewem Wiślanym, w pobliżu ówczesnej granicy ze Związkiem Radzieckim, na podstawie telefonogramu z Kościana tamtejsza milicja aresztowała siedemnastolatka. W czasie rewizji znaleziono przy nim notes z zapiskami, które zwróciły uwagę funkcjonariuszy MO.
Grzegorz zapisał m.in.: „Co się tyczy mojego wyjazdu, to miałem do tego różne powody: po pierwsze spodziewałem się aresztowania za agitację na rzecz rewolucji poznańskiej; za to, że należałem do podziemnej organizacji; po drugie, że za sprawy niedzielne byłbym ścigany; pozostało mi więzienie albo ucieczka”. W innym miejscu: „Spotkaniem z Piotrem i Now.; dolary, sprzedaż obrazów w Brzegu nad Odrą”. I dalej: „Spotkanie z Now., jego opowiadanie o szpiclu z Poznania; Olsztyn – biedna ludność drożyzna”. Grzegorza S. pod konwojem przewieziono do Kościana i przekazano bezpiece, która uznała, że sprawa jest rozwojowa i ma polityczne zabarwienie.
Major Marczak donosił swoim przełożonym: „(...) Na podstawie naszego telefonogramu, Komenda Powiatowa Milicji Obywatelskiej w Braniewie zatrzymała wyżej wymienionego, lecz podczas rozpytania przez funkcjonariuszy MO na okoliczność czynionych notatek, odmówił całkowicie wyjaśnień. Prokuratura w Braniewie wydała sankcję na zatrzymanie wyżej wymienionego na okres jednego tygodnia czasu tak, że został przetransportowany i przywieziony do tutejszego Urzędu”.
Oficer śledczy bezpieki z Kościana „poważnie potraktował” młodzieńca, który szybko przyznał się do wszystkiego, to znaczy: do działalności w podziemiu, do agitacji za robotnikami w Poznaniu i – na dodatek – do paru jeszcze innych rzeczy. Zeznania i dowody - akta ze śledztwa skierowano do prokuratury w Kościanie z wnioskiem o ukaranie. Jakież było zdziwienie „stróżów prawa”, kiedy 8 sierpnia 1956 roku, w samo południe, jeden z funkcjonariuszy UB spotkał na dworcu PKP Grzegorza S. odzianego elegancko i „pogwizdującego sobie”. I oczy go nie myliły. Prokurator uznał bowiem, że sprawę „spaprano w śledztwie”, a wszystko, o czym znad morza i swoim notatniku młodzieniec pisał okazało się fikcją. Nie należał do organizacji podziemnej, nie zamierzał uciekać, tylko znalazł pracę w rolnictwie w jednej z miejscowości pod Braniewiem. Prawdą było jedynie to, że w gronie rówieśników agitował na rzecz robotników poznańskich.
- Tyle zabiegów, tyle przesłuchań, tyle pisaniny, a tu – taki szczawik z Kotusza wywiódł nas w pole – pomyślał zapewne szef kościańskiej bezpieki, składając teczkę Grzegorza S. w archiwum.
Akcja „Prezes”
Szeroko zakrojoną akcję śledczą o kryptonimie „Prezes” wszczęto w tym samym czasie na skutek pewnego anonimu nadanego w powiecie kościańskim na poczcie w Lubiniu. Otóż terenowy korespondent warszawskiej „Chłopskiej Drogi” i delegat na IV Kongres Związku Samopomocy Chłopskich Damian T., mieszkający w Bielsku pod Międzychodem, otrzymał nie podpisany list. Treść, nawiązując do wypadków poznańskich, brzmiała mniej więcej tak: - Robotnicy w Poznaniu przelewają krew i jeśli ty, cycku jeden, nie przestaniesz nadal wychwalać rządu PRL, to nasza organizacja rychło się z tobą rozprawi.
Wystraszony korespondent skierował anonim do bezpieki w Międzychodzie, ta do Poznania, a Poznań do podległych mu urzędów w powiatach. Najskuteczniejsze bywają najprostsze sposoby; a takim okazało się być sprawdzenie listy czytelników „Chłopskiej Drogi”, którym listonosz przynosił wspomnianą gazetę do domów. Major Marczak wpadł na trop i tak pisał do Urzędu Bezpieczeństwa w Poznaniu:
„(...) W ciągu ostatnich dni urząd tutejszy koncentrując się na miejscowościach, położonych w pobliżu Lubinia, gdzie nadany był wspomniany anonim, ustalił prawdopodobieństwo charakteru pisma, które według ekspertów z Centralnego Laboratorium i eksperta z Wydziału IX odpowiada charakterowi pisma anonimu. Autorem jak stwierdzono okazuje się kobieta (..)”.
Z charakterystyki podejrzanej:
„(...) Pelagia M. ze Zbęch, córka Stanisława, lat 25, bezpartyjna. Ojciec wyżej wymienionej (...) nie należy do żadnych organizacji społeczno – politycznych, pracuje obecnie na 4-hektarowym gospodarstwie, uchodzi on na terenie wsi wśród chłopów jako tak zwany filozof, zajmuje się też dorywczymi pracami umysłowymi, wyjeżdża niejednokrotnie na Ziemie Odzyskane wraz z wyżej wymienioną córką Pelagią, gdzie pracuje przy kontraktacji buraka cukrowego. Z jakich pobudek był pisany wspomniany anonim przez Pelagię M. oraz kto był faktycznym inspiratorem do pisania i występowania w imieniu nielegalnych organizacji – trudno jest w tej chwili stwierdzić (...)”.
Pelagię M. niebawem aresztowano, przesłuchiwano, zamierzano postawić przed sądem, ale zbliżał się Październik 56’ i na skutek tak zwanej odwilży politycznej zwolniono ją do domu.
Twarda ręka doktora
Jednym z newralgicznych miejsc systematycznie obstawianych przez tajnych informatorów było Sanatorium dla Nerwowo Chorych w Kościanie. Działo się tak od 1945 roku, i to z różnych powodów. Pacjenci pochodzili z wielu stron kraju i z różnorodnych środowisk. Niektórzy, odznaczając się szczególną wrażliwością, bywali wylewni i gadatliwi, wcielali się w fikcyjne postacie historycznych wodzów, konspiratorów, także agentów. Bezpieka uznała, że tacy chorzy sami w sobie stanowią cenne źródło informacji. Realizację planów bezpieki utrudniał jednak „wróg ludu” - dyrektor sanatorium dr med. Oskar Bielawski. Wspomagał prześladowanych oficerów przedwojennych i żołnierzy konspiracji akowskiej, odmawiał współpracy z UB, toczył z funkcjonariuszami regularne potyczki. Rządził twardą ręką – tępił wszelkie próby mieszania się w sprawy sanatorium lokalnych partyjniaków, nie ukrywał swoich przekonań, a na dodatek następnego dnia po Poznańskim Czwartku 1956 r. publicznie poparł protest robotniczy.
Piłsudczyk, kapitan WP, bohater wojny polsko-bolszewickiej, lekarz wojskowy Września 39’, jeniec niemieckich oflagów, bezpartyjny, pośród szalejących represji politycznych, długo utrzymywał się na stanowisku. Co tu ukrywać - był sławnym specjalistą, leczył wszystkich, w tym także bonzów i pupilków władzy ludowej; pozostawał w dobrych kontaktach z dr. med. Jerzym Sztachelskim - ministrem zdrowia w rządzie Cyrankiewicza i członkiem Komitetu Centralnego PZPR. Bielawski nie płaszczył się przed nikim, nie stawiał się na wezwania kolejnych szefów powiatowego UB; niejednego wyrzucił ze swojego gabinetu i z biur pracowników. Znane jest jego powiedzenie: „Bezpieczniacy na mój teren nie mają wstępu, mogą co najwyżej oglądać sanatorium przez lornetki; wyjątek stanowią ubowcy chorzy psychicznie, jako pacjenci”. Nie dziwota, że nie kochano go; co pewien czas organizowano przeciw niemu prowokacje, wykorzystując pacjentów i „klasowo oraz ideologicznie czystych” pracowników sanatorium.
Sanatorium pod lupą
Ale mamy rok 1956. Krótko po wydarzeniach poznańskich major Stefan Marczak pisze do swoich przełożonych: „(...) Na terenie Sanatorium dla Nerwowo Chorych w Kościanie, wśród przebywających kuracjuszy pewna część spośród nich zajmuje się wyłącznie szerzeniem atmosfery niepewności jutra, szerzeniem nienawiści do Związku Radzieckiego (...).
Szef kościańskiej bezpieki cytuje też obszerne, tajne oświadczenie emerytowanego funkcjonariusza UB z Warszawy:
„(...) Były pracownik Bezpieczeństwa Publicznego, przebywający jako kuracjusz w Sanatorium Kościan, rozmawiając z pracownikiem etatowym tutejszego sanatorium, zatrudnionym w centrali telefonicznej na temat aktualnych wydarzeń, ten wyraził się następująco: „cholerni sprzymierzeńcy obsadzają nas swymi wojskami, abyśmy się przypadkiem nie połączyli z zachodem”. Do rozmowy wtrącił się obywatel Dudziak zatrudniony w charakterze pielęgniarza, wyrażając się następująco: „cholerne kacapy, w Lesznie i Gostyniu zniszczyli nam wszystkie mosty, a kiedy ludzie ich się pytali, dlaczego niszczą odpowiedzieli – my was wyswobodzili, to nam teraz wszystko wolno”... Daje się słyszeć wyrazy bezwzględnej nienawiści do Związku Radzieckiego. Niejaki Eisermann z Poznania opowiada swe posiadane wiadomości o Związku Radzieckim, m.in. stwierdzał: „Związek Radziecki wyszabrował Polsce fabryki, urządzenia, kotłownie, nawet zabierano tory kolejowe, co widział na własne oczy na odcinku Piła – Krzyż – Bydgoszcz, a po wyzwoleniu sprzedawano Polsce te same maszyny i urządzenia po wygórowanych cenach; dość już tego czas nadszedł, aby nam zwrócili i wynagrodzili wyrządzone krzywdy w przeciągu ostatnich 10 lat; młodzież nam chcieli wychować na stalinowców, ale im się nie udało – kościół jest silniejszy od ustroju i partii (...)”.
Winą za nastroje wśród pacjentów i załogi bezpieka obciążyła doktora Bielawskiego. Major Marczak w notatce informacyjnej stwierdzał:
„(...) Na podkreślenie zasługuje również zachowanie się dyrektora Państwowego Sanatorium dla Nerwowo Chorych w Kościanie dr. Oskara Bielawskiego, który dnia następnego po wypadkach poznańskich zwrócił się do pracowników zatrudnionych w warsztatach naprawczych tegoż zakładu z zapytaniem, jakie mają bolączki, względnie jakie roszczą pretensje, ażeby opowiedzieli jemu, gdyż postara się im załatwić. A ze strony pracowników padły odpowiedzi, że mają niskie zarobki, że porządane jest podwyższenie. Na to Bielawski powiedział im cytuję: „w tej sprawie zwróćcie się do personalnego W. najlepiej wyłońcie spośród siebie delegację i udać się do niego i upomnieć się, w tej sprawie on jest tylko kompetentny Wam załatwić tą sprawę czyli podwyżkę płacy”.
I dalej:
„(...) Dyrektor Bielawski, zresztą znany ze swych obłudnych i dyktatorskich pociągnięć, wychwalający siebie, że nie ma władzy zdolnej w kraju, która by jego zdjęła ze stanowiska, znany jest ze swych reakcyjnych poglądów, do 1939 r. obracał się w środowisku czołowej reakcji, wyjeżdżał często zagranicę, dzisiaj jego zachowanie budzi wiele uwag pod względem ustosunkowania się do władzy ludowej, w stosunku do towarzysza W. jako członka Egzekutywy Komitetu Powiatowego PZPR ustosunkowany jest on antagonistycznie, jak również i do sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej towarzysza B., niejednokrotnie próbował ich usunąć z tego obiektu oraz podrywa autorytet i zaufanie (...)”.
JERZY ZIELONKA
*) Tekst powstał na podstawie dokumentów, znajdujących się w poznańskim Oddziale Instytutu Pamięci Narodowej. W cytatach nie poprawiano błędów, zachowując pisownię oryginału. Nazwisk tajnych informatorów nie ujawniono. Mjr Stefan Marczak był szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kościanie, a po reorganizacji – do 28 listopada 1956 roku kierownikiem Powiatowego Urzędu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego w Kościanie, skąd awansował do pionu bezpieczeństwa Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Poznaniu, gdzie był naczelnikiem wydziału. Ze służby zwolniony został w 1963 roku. (Dane osobowe za: W. Handke i R. Kościański, „Zwyczajny” Urząd... Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Kościanie 1945 – 1954, Kościan – Leszno 2006).
GK nr 31/2011