Magazyn koscian.net
02 sierpnia 2011Profesor Fellmann - człowiek renesansu
Jedną z ulic Kościana nazwano nazwiskiem profesora Jerzego Fellmanna. Profesor był wybitnym geodetą i naukowcem, jego wynalazki znacznie ułatwiły pracę geodetom. W 1962 r. pracował przy przesunięciu kościoła oo. Karmelitów w Warszawie, uczestniczył w polskiej wyprawie naukowej na Spitsbergen. O zasługach, dokonaniach i wszechstronnych zainteresowaniach profesora z emerytowanym geodetą mgr. inż. Wacławem Taciakiem z Kościana rozmawia Katarzyna Żurek.
- 16 czerwca tego roku na sesji Rady Miejskiej Kościana podjęto uchwałę o nazwaniu jednej z ulic imieniem profesora Jerzego Fellmanna. Czy taka inicjatywa wymaga spełnienia wielu formalności?
- Często pojawiają się problemy ze znalezieniem „wolnej” ulicy; ulicy w miejscu, które w odpowiedni sposób uhonoruje swojego patrona. Na szczęście, w tym przypadku nie mieliśmy problemów, więc inicjatywa szybko doszła do skutku. Nie znaczy to oczywiście, że wszystko poszło jak po maśle. Pomysł narodził się jakiś czas temu i pracował nad nim zespół ludzi.
- Wniosek do władz miasta był szczegółowo udokumentowany. Kto był jego autorem?
- Z propozycją upamiętnienia wybitnych osiągnięć profesora Fellmanna wystąpiło Stowarzyszenie Geodetów Polskich – Koło Kościan im. inż. Tadeusza Zajączkowskiego. Nasz wniosek poparły m.in. Zarząd Główny SGP w Warszawie, Zarząd Oddziału Wielkopolskiego SGP w Poznaniu, dziekan Wydziału Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej, Polski Związek Tenisowy oraz Towarzystwo Miłośników Ziemi Kościańskiej.
- Proszę opowiedzieć o profesorze i jego związkach z Kościanem.
- Bez wątpienia był to człowiek, który zasłużył na upamiętnienie w naszym mieście. Tutaj się urodził w 1922 roku i tutaj przed wojną rozpoczął naukę w ówczesnym Gimnazjum i Liceum im. św. Stanisława Kostki. Jesienią 1939 r. zatrzymany jako zakładnik przez władze niemieckie; w 1942 r. skierowano go do pracy w biurze pomiarów Alfreda Hollmana. Właśnie wtedy zainteresował się geodezją. Pracował przy aktualizacji pomiarów Kościana aż do wyzwolenia miasta. Po wojnie kontynuował naukę w kościańskim liceum, gdzie w 1945 roku zdał maturę i otrzymał świadectwo dojrzałości.
- Po maturze wyjechał na studia do Warszawy...
- Rzeczywiście, podjął tam studia na Wydziale Geodezji Politechniki Warszawskiej. Równocześnie pracował jako nauczyciel w Technikum Geodezyjnym w Warszawie, został też asystentem na swoim wydziale. Obronił pracę dyplomową i zdobył tytuł inżyniera geodezji - magistra nauk technicznych. Pozostał na uczelni: prowadził wykłady, ćwiczenia laboratoryjne i dydaktyczne oraz seminaria dyplomowe, kontynuował prace naukowo – badawcze. Był niezwykle pracowity. Systematycznie pokonywał kolejne szczeble kariery naukowej. W 1964 roku zdobył tytuł doktora nauk technicznych, następnie doktora habilitowanego nauk technicznych z zakresu geodezji podstawowej. W uznaniu dorobku naukowego i osiągnięć w pracy dydaktycznej w 1988 r. nadano mu tytuł profesora nadzwyczajnego. W latach 1985 – 1989 był dziekanem Wydziału Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej.
- Prowadził liczne badania, był znany i szanowany także wśród archeologów.
- To prawda. Jego naukowe zainteresowania były wszechstronne i obejmowały m.in. pomiary odkształceń budowli, pomiary hydrograficzne, pomiary do celów dokumentacyjnych, był specjalistą z zakresu fotogrametrii. Był też jednym z orędowników zastosowania metod geodezyjnych w archeologii. Na bazie własnych badań i doświadczeń, nie mając żadnych ustalonych wzorców, opracował metodykę pracy związanej z dokumentowaniem obiektów zabytkowych. Opisał ponad 150 takich obiektów: zamki, pałace, kościoły, grodziska, kurhany, cmentarzyska. Stworzył znaną powszechnie polską szkołę dokumentowania zabytków archeologicznych i architektonicznych.
- Które jego działania szczególnie są doceniane?
- Niewątpliwym osiągnięciem było opracowanie siedmiocyfrowych tablic funkcji trygonometrycznych, które długo służyły do obliczeń geodezyjnych. Nie będę się wdawał w szczegóły, powiem tylko, że na tamte czasy, a nie dysponowano jeszcze komputerami, było to ogromne ułatwienie w pracy geodetów. Profesor prowadził też wiele prac, które wymagały nie lada wiedzy i umiejętności. W 1962 roku wykonał prace projektowe i realizacyjne związane z przesunięciem o 21 metrów kościoła oo. Karmelitów w Warszawie, w związku z rozbudową Trasy W-Z. Była to operacja spektakularna, wtedy ewenement na skalę europejską. Budynek trzeba było przesunąć nie naruszając jego struktury. Zrobiono to w jedną noc. Dzięki temu możliwe było zbudowanie drugiej jezdni obecnej alei „Solidarności”, dawniej Świerczewskiego, w ramach budowy trasy W-Z.
- Profesor był członkiem Klubu Polarników, pasjonował się sportem, zwłaszcza tenisem ziemnym…
- …bo był człowiekiem wszechstronnym, który rzeczywiście nie ograniczał swoich zainteresowań do nauk ścisłych. Nie bał się nowych wyzwań, wręcz ich szukał. Lubił podróże. W 1957 roku uczestniczył w polskiej wyprawie naukowej na Spitsbergen w ramach III Międzynarodowego Roku Geofizycznego. Nasi naukowcy mierzyli przemieszczenia lodowca. Profesor opracował wtedy osnowę fotogrametryczną do pomiaru czoła lodowca Wärenskiölda. Tenisistą był znakomitym. W wieku 13 lat rozpoczął przygodę z tenisem ziemnym. W 1939 roku, jako siedemnastolatek, został mistrzem Kościana, w 1947 r. - pierwszym powojennym akademickim mistrzem Warszawy. Grał w tenisa chyba aż do 2006 roku.
- Zmarł trzy lata później dożywając 88 lat. Pan osobiście zdążył poznać Profesora, jakim był człowiekiem?
- Poznałem go przy zbieraniu informacji do biogramów geodetów kościańskich. Był osobą wyjątkową. Człowiekiem z klasą, eleganckim, kulturalnym, szarmanckim i inteligentnym. Jego sposób bycia i charakter wywarły na mnie ogromne wrażenie. Chociaż wcześnie opuścił rodzinne strony był głęboko przywiązany do Ziemi Kościańskiej. Wiele lat mieszkał w Warszawie, ale zawsze ciepło wspominał swoją młodość spędzoną w Kościanie. Przy każdej okazji podkreślał, że jest Wielkopolaninem i Kościaniakiem. Nie ukrywam, że cieszę się, iż władze miasta do naszego wniosku odniosły się pozytywnie.
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Dobrze, że Fellmana a nie Kaczki albo Rydzyka