Magazyn koscian.net
2004-09-22 09:51:12Jeść ryż
Pewnego dnia kilka tysięcy kilometrów od Kościana na targowisku pewien Malgasz ukradł pewnej polskiej misjonarce włóczkę dla pewnej szkoły.
- Dzieci przynoszą po złotówce miesięcznie i to wystarcza, żeby jedno dziecko na Madagaskarze mogło chodzić do państwowej lub prywatnej szkoły. Około 20 złotych miesięcznie wystarcza, by mogło się uczyć – opowiadała wówczas ,,GK’’ nauczycielka Wioletta Waligóra. Dla niej wszystko zaczęło się od listu licealnego kolegi – misjonarza Wojtka Kluja, który będąc na Madagaskarze pewnego razu pojechał na targ z siostrą Władysławą.
- Włóczka miała nam starczyć na kilka miesięcy pracy! Jak się zorientowałam, że ją skradziono, tak się zezłościłam, że nie przebierałam w słowach. Nie mogłam przeboleć starty. Ojciec Wojtek Kluj próbował mnie udobruchać. – Jakoś to będzie – mówił. Ale mnie to nie uspokoiło. Potem napisał do pani Wioletty list o naszej szkole. Nigdy nie spodziewałabym się, że ten list tak wiele zmieni. Państwo nawet nie możecie sobie wyobrazić, jak wiele dobrego robicie.
Dziś za sprawą akcji rozpoczętej przez Wiolettę Waligórę, w szkole w Finarantsoa wiszą fotografie kościańskich dzieci z klas, które finansują naukę malgaskich dzieci, a w kościańskiej ,,trójce’’, każda z tych klas przechowuje fotografie malgaskich przyjaciół. Naukę kilkorga dzieci finansują osoby prywatne. Zorganizowano bal charytatywny i loterię na rzecz pomocy dzieciom. Szkoła sprzedaje pocztówki wyklejane przez malgaskie dzieci. W dwa lata zebrano tak ponad 20 tysięcy złotych.
- Pieniądze te starczyłyby na dwuletnie wyżywienie sześćdziesięciorga dzieci – ocenia pani Wioletta.
Do ubiegłego tygodnia uczniowie, nauczyciele i rodzice zaangażowani w pomoc malgaskim dzieciom znali siostrę Władysławę tylko z listów.
- Pięknych listów – podkreśla dyrektor Elwira Pawełkiewicz.
W piątek siostra Władysława całe przedpołudnie spędziła w ,,trójce’’
- Straszono mnie, że młodzież dzisiaj jest bardzo trudna i że te spotkania mogą być bardzo trudne. No i się rozczarowałam. Młodzież z którą się spotykałam dzisiaj okazała niesamowicie dużo otwarcia, życzliwości i naprawdę wielkiej kultury – oceniła misjonarka.
Po południu spotkała się z rodzicami, prywatnymi opiekunami malgaskich dzieci i absolwentami szkoły, którzy byli zaangażowani w pomoc kolegom z Madagaskaru.
Manakuriabie! – powitała kościaniaków siostra Władysława Piróg. Salame - odpowiedziała jej sala. Sara wami socz – zakończyła siostra Władysława. W języku plemienia Becileo, plemienia którym się opiekuje, znaczyło to: ,,Jak się masz? Dobrze. Ja też dobrze’’. Potem siostra Władysława roztoczyła opowieść o ,, u nas’’, czyli o Madagaskarze. ..U nas’’ więc jest pięknie. Cały rok można uprawiać warzywa, a szafiry wykopuje się tam w pewnych rejonach łopatą. Mimo tego prawie połowa ludności mieszka w nędzy, a 60% to analfabeci. Uprawia się tam ponadto kawę, pieprz, ryż, wanilię. Rośnie tam siedem z dziewięciu gatunków baobabów, jest dużo lemurów a z drapieżników krokodyle. Są jeszcze wioski, w których nie widziano białego człowieka. Dla mieszkańców buszu cały świat, to ich wioska i las. Plemię Becileo, którym opiekują się Franciszkanki, specjalizuje się w uprawie pól ryżowych. Domy budowane są tam z gliny i z błota. Bogatsi budują piętrowe i zwierzęta trzymają na parterze. Biedni mieszkają z inwentarzem. Czasem rodzina ma tylko jedno łóżko. Jedna z najstarszych mieszkanek pewnej wioski ma 24 dzieci. Pory roku są dwie – sucha i deszczowa, a najgoręcej jest w Boże Narodzenie. Temperatura dochodzi wtedy do 50 stopni. Malgasze są niewysocy i boją się wysokich ludzi. Rosną też w kompleksie czarnej skóry, która ich zdaniem oznacza bycie gorszym. Traktowani przez pokolenia jako niewolnicy nie potrafią nawet wyobrazić sobie, by mogli żyć tak jak biali i umieć robić to, co biali. Biały to dla nich ktoś, kto wszystko wie i wszystko ma.
- Dlatego tak ważne jest to, co wy dla nich robicie – powiedziała siostra Piróg. - To, że gdzieś daleko są białe dzieci, które piszą do nich listy, przysyłają swoje zdjęcia i chcą mieć ich fotografie, ciekawe są ich życia, opowiadają o swoim i pomagają im się uczyć – to wszystko bardzo wiele dla nich znaczy. Malgasz nigdy nie zapomni dobra i szacunku, jakim go ktoś obdarzył.
Siostra Władysława jest na Madagaskarze już 8 lat. Języka Malgaszy uczyła się 9 miesięcy.
- Wszystko jest w tym języku na odwrót. Do niczego nie podobny – ocenia.
Przez rok uczyła w szkole w mieście języka francuskiego. Potem siostry założyły Centrum. Uczą w nim obecnie dwustu dziewcząt zawodu. Większość, nawet osiemnastoletnich uczennic zaczyna jednak od nauki czytania i pisania. Po szkole dwa lata pracują w misji i sprzedają swoje wyroby turystom. Za zarobione pieniądze zwykle kupują maszyny do szycia, by po powrocie do rodzinnej wioski mieć narzędzie do pracy.
- Malgasze kochają muzykę. Potrafią bardzo pięknie śpiewać i to na kilka głosów – opowiadała siostra Władysława. – Pewien Malgasz z buszu pojechał do miasta i zobaczył duże radio. Sprzedał ryż i poszedł do sklepu. Poprosił o duże i kolorowe radio. Sprzedawca pyta, ale czy pan ma w domu światło? No pewnie, że ma. Przecież, że ma. Przyniósł radio do wioski. Zebrała się cała, bo Malgasze nie mają poczucia własności, co ma jeden, mają wszyscy. Przyszli więc wszyscy, by posłuchać muzyki, która będzie grała tak pięknie jak w mieście. Rozpakowali pudełko, postawili radio i przynieśli świeczki. Zapalili. Czekają. Nie gra. No tak – stwierdzili – radio duże, a świeczki małe. Dostawili kolejne dwie. Nie gra. No, to trzeba jeszcze ze dwie świeczki. Dwie jeszcze ktoś gdzieś w wiosce wyszperał. Sześć świeczek się pali, a radio ciągle nie gra. Zepsute - zdecydowali. Zapakowali do pudełka i wiozą do miasta. Reklamacja. Ale do prądu włączyliście – pyta sprzedawca? No tak, aż sześć świeczek zapaliliśmy. Na co ten z bardzo poważną miną - to ja od was odkupię to zepsute radio, ale za pół ceny. I odkupił. Niestety, biedni ludzie z buszu bardzo często są tak oszukiwani.
Malgasze jedzą tylko ryż
- Wybrałam się raz w odwiedziny do siostry ze zgromadzenia, której rodzina mieszkała w buszu. Pojechałam tam na trzy tygodnie. Siostra zapowiedziała rodzinie, że przyjedzie biała siostra zakonna i ona nie je ryżu. – Nie je ryżu?! Nie je ryżu i żyje?! – zawołał zdumiony ojciec. W ich języku nie ma nawet określenia – ,,jeść’’, jest tylko ,,jeść ryż’’.
Bogaci becileo jedzą ryż trzy razy dziennie, ale większość tylko raz. Ponad połowa małych podopiecznych misji je raz dzięki pomocy darczyńców z Kościana.
- Są takie rodziny, w których najedzone w szkole dzieci, w domu nie dostają już swojej miseczki ryżu. Dzielona jest między rodzeństwo. Ty już jadłeś – mawia im matka – opowiadała siostra Piróg.
Siostry Franciszkanki Misjonarki Maryi próbują podnieść kulturę ogrodniczą becileo. A to, jak twierdził gość ,,trójki’’, nie jest takie proste.
- Malgasze boją się zmian, bo tych, jak wierzą, nie tolerują duchy ich przodków. Dlatego trzeba bardzo długo przekonywać ich do nowych rzeczy. Sześciu spotkań trzeba było, aby namówić ich do posadzenia w wiosce bananowca.
Ostoją rodziny na Madagaskarze są kobiety. Mężczyźni spędzają dnie na grze w karty, a gdy życie rodzinne za bardzo przeszkadza grze, uciekają do buszu. Dlatego większość kobiet sama troszczyć musi się o wykarmienie licznego potomstwa. Uczestnicy spotkania w ,,trójce’’ mieli kilka pomysłów by pomóc biednym becileo. Burmistrz Bartkowiak proponował na przykład, by kupić im kosy, co bardzo przyspieszyłoby pracę w polu.
- Niech lepiej mężczyźni wezmą się do pracy, to tam biedy takiej nie będzie odparowały na to uczestniczące w spotkaniu panie.
Siostra Władysława ubrała trzy dziewczęta i chłopca w stroje czterech plemion mieszkających na Madagaskarze. Objaśniała też, jak w malgaskim języku brzmiałyby ich imiona. Klaudia na przykład dla Malgaszy byłaby – Raklo.
- Prawda jest taka, że państwo nie musicie pomagać innym. To nie jest obowiązek, ale to świadczy o wielkości waszych serc. Bo jedynie prawdziwy człowiek zrozumie potrzeby drugiego człowieka – powiedziała na zakończenie siostra Władysława. ,,GK’’ powiedziała, że zainteresowanie i otwarcie kościaniaków na potrzeby mieszkańców Madagaskaru zaskoczyło ją. W Polsce jest od czerwca. Ostatni raz była tu cztery lata temu.
- Polska bardzo zmieniła się w tym czasie na lepsze, ale ludzie tacy tu zabiegani – oceniła. Całe wakacje spędziła tu w swetrze, bo w Polsce jest już dla niej za zimno. (Al)
GK nr 38/2004