Magazyn koscian.net
2004-09-15 11:13:14Konie też płaczą...
Dzierżawca stajni Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Nietążkowie Michał Grzymisławski sprzedał szkolne konie na rzeź.
Na rzeź wysłał Augusta, potężnego, karego wałacha. Kilkanaście miesięcy temu pisaliśmy o akcji zbiórki złomu i szkła. Za nią młodzież otrzymała go dla szkoły. August był jednym z kilkunastu koni, jakie w ramach programu ,,Zwierze nie jest rzeczą’’ udało się wykupić z nieludzkiego transporu na rzeź. W szkole, pod opieką uczniów miał dożyć spokojnej starości. Miał 8 lat.
- Był to całkiem zdrowy koń. Miał tylko wadę budowy, tak zwaną szpotawość. Przednie nogi stawiał bardzo prosto. Był bardzo sztywny. Jazda na nim nie należała do super przyjemnych, ale pracować z nim było można - ocenia Gosia.
- ..ale go już nie ma, bo trafił na rzeź - dodaje ponuro Kasia.
Na rzeź poszły też dwulatki Blamaż i Cienkusz. Oba bez jednego oka. Jednemu matka wybiła oko, gdy był źrebięciem, a jeden taki się urodził. Nie nadawały się do hodowli, ale pod opieką uczniów mogły dożyć starości. Nie doczekały dorosłości. Do rzeźni nie zdążył trafić tylko Cognat. Ma 3 lata i niedowład zadu. Nogi raczej ciągnie, niż stawia. Szkoła dostała go, podobnie jak Blamaża i Cienkusza, od Stadniny Koni w Racocie.
W poniedziałek, 13 września, w szkolnej stajni były już tylko dwa szkolne konie: Ofelia i Moran. Ofelia ma 24 lata.
- Jest to bardzo stara kobyła. Zasłużyła, żeby iść rano na wybieg a wieczorem do stajni. Niech sobie żyje. Moran jest też już wiekowym koniem. Ma za sobą karierę sportową. Jeździł na nim pan Krzysiu Ludwiczak. Skakał na nim dość duże konkursy, ale zdarzyła się kontuzja i teraz utyka. Miał operację. Koniki są kochane - oceniają dziewczęta z trzeciej klasy Technikum Hodowli Honi. Ich zdaniem opieka nad chorymi końmi uczy wrażliwości. Wpisuje się w ideę szkoły. W ogromnej stajni jest pusto. W piątek, 10 września, wywieziono z niej konie, które przyprowadził Grzymisławski. Nie były jego.
- Zaczęło się od tego, że wróciliśmy po wakacjach i dowiedzieliśmy się, że nasza stajnia została wydzierżawiona Grzybkowi - panu Grzymisławskiemu. I OK. Dowiedzieliśmy się ponadto, że konie, które były w stajni, które dostaliśmy z Racotu i od Klubu Gaja zostały zamienione na trzy inne. To już nas zaniepokoiło - opowiada Kasia.
Uczniowie rozpoczęli własne śledztwo. W szkole, jak twierdzą, nikt nie potrafił lub nie chciał im wyjaśnić, co się stało z końmi. Mówiono tylko, że konie są daleko i wrócą za trzy lata.
- Za trzy lata, to uczniów, którzy je znali, już by nie było w szkole! Traktowano nas jak dzieci - mówią z oburzeniem dziewczęta. W stajni Jerzego J. w Śmiglu chłopcy znaleźli jednego z zaginionych koni - Cognata. Dowiedzieli się, że były w niej też dwa źrebaki - Blamaż i Cienkusz, ale pojechały do Rawicza. Zostały sprzedane.
- To oczywiste. W Rawiczu jest rzeźnia z ubojnią. Konie zabija się tam od razu - mówi Kasia.
Uczniowie zawiadomili media. O Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych im. Jana Kasprowicza w Nietążkowie zrobiło się głośno w telewizji, w radio i w ogólnopolskiej prasie. Plotka głosi, że dyrektor szkoły Stefan Jaworski dowiedziwszy się o losie koni chciał rezygnować ze stanowiska. Powstrzymali go ponoć uczniowie.
- Czuję się, może nie winny, bo zostałem oszukany, tak jak uczniowie i cała szkoła, czuję się jednak odpowiedzialny - powiedział nam. O deklaracji odejścia, ze szkoły nie chciał mówić. Od kilku dni, jak twierdzi, nie myśli o niczym innym, jak o tym co się stało ze szkolnymi podopiecznymi i o tym jak odbudować szkolną stajnię dla niechcianych koni. Jak odbudować to, co zostało zniszczone w uczniach.
Kto koniowi obrok rachuje, ten piechotą chodzi
Umowę dzierżawy stajni i użyczenia koni dyrektor Jaworski podpisał z Michałem Grzymisławskim 25 sierpnia. Grzymisławski był absolwentem Technikum Hodowli Koni i pracownikiem szkoły. Opiekował się stajnią i uczył jazdy konnej.
- Umowa była wyraźnie spisana - twierdzi dyrektor. - Nie przytoczę dokładnie, ale piąty jej punkt mówił, że biorący w użyczenie nie może oddać ani sprzętu, ani koni nikomu innemu. Konie były w tej umowie bardzo dokładnie opisane od aktów urodzenia, po maść i wygląd. Gdybym wiedział...
A dowiedział się, jak twierdzi od Klubu Gaja w poniedziałek, 6 września.
- Dowiedziałem się o jednym koniu, tym uratowanym przez Fundację z transportu na rzeź. Dzierżawca był jednak nieuchwytny i kiedy wreszcie udało mi się go spotkać, powiedział, że koń chorował na nogi, padł i poszedł na rzeź. Poprosiłem więc o zaświadczenie od weterynarza. Powiedział, że je dostarczy, ale nie dostarczył. Potem dowiedziałem się, że w stajni brak nie jednego, a czterech koni. Dopiero w środę rano, 8 września oświadczył, że konie sprzedał. Tłumaczył, że na tych czterech by się nie utrzymał.
W środę, 8 września, dyrektor w trybie natychmiastowym rozwiązał umowę dzierżawną i umowę o pracę z Grzymisławskim. Wymówił mu też mieszkanie służbowe, z nakazem wyprowadzki do 15 września. Tego samego dnia wieczorem dyrektor zgłosił sprawę na policji. Miał nadzieję, że uda mu się zatrzymać konie, które Grzymisławski kupił rzekomo w zamian za szkolne, ale okazało się, że te nie należą do dzierżawcy. Sprzedał je 25 sierpnia. Uczniowie twierdzą, że właścicielem jest teraz jego dziewczyna Beata. Grzymisławski wyprowadził się z końmi 10 września. Mimo zabiegów dyrektora, koni nie można było zatrzymać.
Z cudzego konia i w pół drogi zsiadaj
- Mieliśmy się tu uczyć, ale raczej nie jazdy konnej, bo te konie do tego się nie nadają. Są chore i nikt nie będzie ich dobijał jazdą na nich. Mieliśmy się tu uczyć, że koń nie jest rzeczą, że nie można postawić go w boksie i o nim zapomnieć. Mieliśmy się nimi opiekować i robić wszystko, by było im jak najlepiej. By spokojnie dożyły tutaj swoich dni, a on przyznał się przed kamerami, że oddał je na rzeź - opowiada Kasia.
- Wczoraj dodał w Wiadomościach, że zrobił to dla naszego dobra, żebyśmy mogli jeździć konno - mówi wzburzona Gosia. - Za jazdę kazałby sobie płacić, czego już nie powiedział, ale przede wszystkim przecież ta stajnia miała zupełnie inne przesłanie!
- Jak sobie pani wyobraża wyżyć ze stajni, w której cztery konie jedzą za darmo. Ja nie chciałem ich utrzymywać, ale się z nich utrzymywać. W tych pierwszych reportażach telewizyjnych sprawę przedstawiano z jednej strony. A ja nieuchwytny byłem, bo wyjechałem. Przed nikim się nie ukrywam - powiedział nam Grzymisławski. - Ja uważałem, że z tego będzie zysk dla szkoły. Użyczono mi inne klacze i zgodnie z umową źrebaki od tych klaczy byłyby moje i ja zostawiłbym je szkole. Zamiast czterech chorych, byłyby cztery zdrowe konie - dowodzi.
Tymczasem w stajni nie ma żadnych - ani zdrowych, ani chorych.
- Co będzie dalej? Na razie sprawa jest na policji. Będę musiał zapłacić za te konie - stwierdza dzierżawca. Jego zdaniem afera wokół koni jest zrobiona ,,pod publikę’’.
- Na temat tej młodzieży mógłbym pani dużo więcej naopowiadać. Jak byli w stajni raz w miesiącu, to dużo. Na zajęciach też nic im się nie chciało przy tych koniach robić. Wiem, bo byłem ich instruktorem - stwierdza. - Słyszałem jednego chłopaka, który przed kamerami opowiadał, że trzeba nie mieć sumienia, żeby wysłać konie na rzeź, a wiem, że jego wuja wywozi po trzy, cztery i to zdrowe!
Dyrektor zapowiada, że już nie wydzierżawi stajni.
- To był chyba mój największy błąd w życiu - mówi.
Młodzież nie ma mu go za złe. Rozumie, że chciał dobrze, a że wyszło inaczej... Sprawa trafi do prokuratury. Za naruszenie umowy użyczenia i sprzedanie koni, grozi dzierżawcy od 3 miesięcy do pięciu lat więzienia. Tymczasem trwa policyjne dochodzenie.
- Zdajemy sobie sprawę, że popsuliśmy reputację szkole, ale nie mogliśmy milczeć - mówią inicjatorki burzy medialnej wokół tragedii koni. - To trzeba było wyjaśnić, a w szkole nikt nie potrafił tego zrobić. Dyrektor, jak sam powiedział, miał problemy finansowe, dlatego wydzierżawił stajnię. Rozumiemy. Wiemy, że nie spodziewał się po absolwencie tej szkoły, by mógł zrobić coś takiego.
Szkoła teraz szuka nowego instruktora jazdy konnej. Grono nauczycielskie podzieliło się na tych, którzy wspierają młodzież w oburzeniu i tych, którzy mają jej za złe ,,złą sławę’’. Piąta klasa Technikum Hodowli Koni, która w tym roku zdaje wewnętrzną maturę, z wiadomych względów do sprawy się nie miesza. Pierwsza klasa koni nie zdążyła poznać. Druga była bardzo przywiązana do Augusta. Walkę o prawdę o koniach zainicjowała trzecia.
Ocalał prowadzony na rzeź
- Przez przypadek - mówi Kasia. - Udało nam się go odnaleźć przez przypadek. Przyjechaliśmy na nowy rok szkolny i koledzy poszli odwiedzić stare kąty. Wchodzą do pobliskiej stajni, patrzą, a tam nasz Cognat. Nie trudno go rozpoznać, bo od razu widać, że jest chory.
Jeszcze w piątek uczniowie mówili, że Cognat lada chwila będzie z powrotem w ich stajni. Nie wrócił.
- Jadę jeszcze raz negocjować z nowym właścicielem, żeby oddał nam konia. Może uda mi się go przekonać - mówił z nadzieją dyrektor Jaworski. Jerzy J. postawił twarde warunki. Odda konia, ale jak szkoła zapłaci 3 tysiące złotych.
- Nie mamy tyle - mówi dyrektor. - W życiu tyle nie zapłacę, za naszego konia - deklaruje oburzony.
W piątek konia zabezpieczyła policja.
- Ograniczyliśmy nowemu właścicielowi możliwość władania tym koniem. Nie wolno mu go zbyć, ani użyczyć - wyjaśnia Przemysław Mieloch, rzecznik prasowy kościańskiej komendy policji.
- Przynamniej nie pójdzie na rzeź - mówi cicho dyrektor Jaworski.
ALICJA MUENZBERG
GK nr 37/2004