Magazyn koscian.net
11 września 2013Kontrowersje wokół lata w Mikoszewie
Setka dzieci z Kościana wypoczywała latem na dwóch 10-dniowych koloniach nad morzem. Wyjazd do Mikoszewa, położonego w bliskim sąsiedztwie Krynicy Morskiej, opłaciło z własnego budżetu miasto. Grupa zakwaterowana była w szkole. Dla dzieci miały być to wakacje marzeń, jednak część rodziców twierdzi, że zamiast tego był horror
Rodzice się skarżą
O nagłośnienie sprawy zadbały matki zaniepokojone opowieściami swoich dzieci o kradzieżach, pobiciach, zastraszaniu, braku zainteresowania ze strony opiekunów i złych warunkach, w jakich musiały wypoczywać. Jak przekonywały, nastolatki mają teraz traumę. Nie potrafią zrozumieć dlaczego nie było podziału wiekowego w grupach i dlaczego wychowawcy pozwalali, by wypoczywający w tym samym ośrodku podopieczni domu dziecka wszystkich terroryzowali.
- Dzieciaki cieszyły się, że jadą na kolonię i nie będą mieszkać pod namiotami. Już po dwóch dniach miałam telefony od dzieci, żeby ich stamtąd zabrać. Powtarzały się codziennie. Córka płakała, że dłużej tam nie wytrzyma, bo są szczury, robaki, starsi chłopcy rozpylają dezodorant i podpalają nad głowami innych, trzeba się kąpać w zimnej wodzie. Syn mówił, że widział szczura pod łóżkiem, a przed szkołą leżały martwe szczury. Były też przypadki bicia, a jednego chłopaka poparzono prostownicą - przytacza mama 12-latki i 11-latka. – Wychowawcy – jak mówiła córka – mają wszystko w d... Gdy dzieci dzwoniły do domu skarżąc się na warunki, opiekunka nawrzeszczała na nie. Bałam się o bezpieczeństwo dzieci. To była prawdziwa gehenna.
- Synowi i kolegom z jego sali zginęły pieniądze. Gdy rozmawiał ze mną przez telefon, podszedł do niego starszy chłopak z domu dziecka i mu groził. Siedemnastolatki potrafiły wpaść i wywalić do góry łóżka - mówi mama 13-latka, który już czterokrotnie wypoczywał na wakacjach zorganizowanych przez miasto. – Sprawę kradzieży zgłoszono na policję. Telefonowałam do kierownika kolonii, ale rozłączył się, gdy tylko spytałam co tam się dzieje i już potem miał wyłączony telefon. W niedzielę było zgłoszenie, a w środę zjawili się policjanci. Poprawiło się po kontroli.
O tych przypadkach rodzice informowali szkoły i Urząd Miasta Kościana. Jak stwierdzają, byli zbywani, a wina zrzucana na zbyt wybujałą wyobraźnię dzieci.
- Słyszałam, że na pierwszym turnusie odbierano dzieciom telefony, tłumacząc, że to dla bezpieczeństwa. Nie rozumiem tego, bo przecież dając telefon dziecku robię to na własną odpowiedzialność i liczę, że w każdym momencie będę mogła się dodzwonić. W końcu chcę wiedzieć co się dzieje, gdy dziecko jest 400 kilometrów od domu – stwierdza jedna z mam, dodając, że włosy jej się zjeżyły, gdy dowiedziała się od znajomych jakim autobusem jechały dzieci do Mikoszewa. – To był rozklekotany autokar bez klimatyzacji. Gdy odwoziłam swoje dzieci na miejsce zbiórki, zapytałam kierowcę czy jest klimatyzacja. Na szczęście była.
- Dla mnie nie do pomyślenia jest to, że grupy tak podzielono, że w pokoju była tylko trójka dzieci z Kościana, reszta obcych, a spali na takich siennikach – mówi mama 13-latka. - Syn miał poparzoną rękę. Opowiadał, że był w pokoju, gdy jeden z bliźniaków wziął prostownicę i przyłożył mu do ręki. Zgłosił to, ale pani nie pozwoliła mu dzwonić do mamy. Dowiedziałam się dopiero od kuzynki. Zaczęłam wydzwaniać do syna, prosząc o numer do wychowawczyni. Z jego telefonu zadzwoniła pani, że sytuacja jest opanowana i postara się przenieść tych chłopców do innego pokoju. Do końca turnusu niczego nie zmienili. Chłopcy dostali ponoć do przepisania ileś razy, że tego więcej nie zrobią. Dziś syn nie chce słyszeć nic na temat Mikoszewa. Nie chce wracać tam nawet pamięcią – mówi, a potwierdzają to pozostałe matki, przytaczając słowa swoich pociech, że to były najgorsze wakacje w ich życiu. – Gdy syn mnie zobaczył, rozpłakał się jak smarkate dziecko.
Dla matek niepojęte jest, że dzieciom kazano się kąpać pod prysznicem w kąpielówkach, w klapkach i w zimnej wodzie, karmiono – jak to określiły – pomyjami, na śniadanie serwując w kółko pomidory, ogórki, szynkę i ser. Narzekają też na program, zbyt małą liczbę wycieczek (grupa wyjechała do Malborka i Gdańska), zajęć sportowych i brak zajęć terapeutycznych.
- Non stop siedzieli w pokoju i grali w karty. Nad morzem byli może ze trzy razy i to tylko przez pół godziny, a do morza mogli wejść tylko po kolana. Na plażę mieli dwa kilometry – wskazują. – Dzieciaki szły się kąpać i spały z pieniędzmi i komórkami w majtkach, bojąc się kradzieży. Słyszałyśmy, że drugi turnus miał się w ogóle nie odbyć. Wiemy, że nasze dzieci nie są aniołkami, ale gdyby to one prowokowały te wszystkie zdarzenia, to z pewnością byłyby telefony od opiekunów.
- W przyszłym roku na pewno nie skorzystam z oferty miasta i nie puszczę dzieci na darmowy obóz czy kolonię. Zapłacę i sobie porównam – deklaruje mama rodzeństwa nastolatków.
Miasto odpowiada na zarzuty
Firmę, która zajęła się organizacją letniego wypoczynku nad morzem dla 100 dzieci i młodzieży z Kościana w wieku od 7 do 16 lat wyłoniono w przetargu nieograniczonym. Zgodnie ze specyfikacją organizator musiał zapewnić: zakwaterowanie w namiotach lub w budynku murowanym, 4 posiłki dziennie i prowiant na drogę powrotną, transport autokarem, dobre warunki sanitarne (bieżąca ciepła woda dostępna całą dobę), program z uwzględnieniem elementów programu profilaktyki uzależnień, zaplecze (boisko, świetlica, stołówka), program kulturalno-rekreacyjny (wycieczki, imprezy sportowe, gry, zabawy, konkursy, ogniska, dyskoteki), wycieczki, kadrę, opiekę medyczną (pielęgniarka, lekarz na telefon). Oferenta wybierano biorąc pod uwagę cenę (60%), położenie obiektu (15%), standard obiektu (15%), atrakcyjność programu rekreacyjno-sportowego i kulturalno-rozrywkowego (10%). Najpierw wybrano firmę Harctur z Łodzi, lecz ofertę odrzucono, bo nie odpowiadała warunkom zamówienia (9-, a nie 10-dniowe turnusy). Ostatecznie więc wybór padł na ,,Mój Londyn’’ z Krakowa, który uzyskał 88,00 pkt.
- Do przetargu przystąpiło siedmiu oferentów, a trzy oferty odrzucono. Firma Artura Roberta Kubicy z Krakowa od dziesięciu lat działa na rynku turystycznym, a specjalizuje się w organizowaniu wyjazdów i poszukiwaniu pracy w Wielkiej Brytanii – wyjaśnia Irena Tomczak, naczelnik Wydziału Edukacji, Kultury i Kultury Fizycznej kościańskiego Urzędu Miejskiego, wyliczając, że całkowity koszt wypoczynku dzieci wyniósł 51 900 zł.
- Cena nie była rażąco niska, choć oczywiście zależy nam, by była ona jak najniższa. Baliśmy się, że zgłosi się ktoś, kto dopiero zaczyna organizować tego typu wyjazdy, dlatego trzeba było wykazać się doświadczeniem. Gdyby ta firma faktycznie naruszała podstawowe zasady, nie utrzymałaby się tyle lat na rynku. Wiedzieliśmy, w jakim standardzie organizujemy wyjazd, a wydział skrupulatnie sprawdził wykonawcę, choć wcale nie musiał. Nie wyobrażam sobie co jeszcze moglibyśmy zrobić – stwierdza wiceburmistrz Kościana Maciej Kasprzak, a naczelnik Tomczak dodaje, że mają w dokumentacji rekomendacje z innych gmin dla firmy ,,Mój Londyn’’ i bazy w Mikoszewie, oddalonej od morza o kilometr. Dla pani naczelnik tegoroczna organizacja letniego wypoczynku była pierwszą w życiu, dlatego – jak przyznaje – była nadwrażliwa. – Byliśmy w stałym kontakcie z wykonawcą, bo chcieliśmy zapewnić dzieciom atrakcyjny wypoczynek. Naszym zdaniem wywiązał się z umowy.
Pierwszy kłopot pojawił się już w dniu wyjazdu pierwszej grupy. Przewoźnik z Przemyśla spóźnił się na miejsce zbiórki o kilkanaście minut. Razem z grupą kolonistów przy Zajeździe ,,U Dudziarza’’ czekali urzędnicy. Zanim autobus wyruszył z Kościana przeszedł kontrolę techniczną, przeprowadzoną przez policję. Zastrzeżeń nie było, a funkcjonariusze zwrócili kierowcy uwagę, że przepalona jest jedna z żarówek. W sumie autokar przeszedł trzy kontrole, które nie potwierdziły ocen rodziców, że był to rozklekotany grat. Urzędnicy przyznają, że faktycznie nie miał klimatyzacji. Na drugi turnus grupę do Mikoszewa zawiózł inny autokar. Z klimatyzacją. Ponieważ były upały, miasto zadbało, by każde dziecko dostało półtoralitrową wodę mineralną na drogę.
- Już dzień po wyjeździe grupy do wydziału przyszła mama, która miała pretensje, że w podróży dzieci nie dostały obiadu – przytacza naczelnik Irena Tomczak, nie kryjąc, że nie wiedziała jak zareagować. – Na miejscu, późnym popołudniem, wszyscy dostali ciepłą kolację.
Podróż trwała 8-9 godzin. Po dojeździe do Mikoszewa koloniści zostali zakwaterowani w tamtejszym gimnazjum, które niedawno przeszło termomodernizację, a w sezonie letnim wykorzystywane jest jako ośrodek kolonijny. W opinii samorządowców, fakt, że jest to szkoła, to najlepsza rekomendacja dla tej bazy, bo ośrodki takie są kontrolowane na różne sposoby i przez różne służby. Dzieci zostały podzielone na grupy wiekowe. Urzędnicy przyznają, że podczas pierwszego turnusu w szkole nocowały też dzieci z Ustrzyk Dolnych. Zaprzeczają, by dzieci były pozostawione same sobie, bo – jak dowodzą - nawet w nocy byli z nimi wychowawcy. Każdego dnia nad bezpieczeństwem kolonistów na plaży czuwał ratownik.
- Mieliśmy sygnał od dzieci, że opiekunowie wyprowadzają ich do lasu, a tam jest park krajobrazowy i żeby dojść do głównej plaży, trzeba przejść przez las. Plaża praktycznie była tylko do dyspozycji kolonistów – podkreśla naczelnik Irena Tomczak. – Szczurem, który tak przerażał dzieci, okazała się być mysz, która nawet nie była wewnątrz, a przypalanie prostownicą – zwykłym oparzeniem. Pan Kubica zapewniał nas, że nie miał ani jednego turnusu, na którym nie byłoby kontroli sanepidu i kuratorium. Żadnych uwag nie było.
Na kontrolę, zaplanowaną na długo przed wyłonieniem wykonawcy, a nie interwencyjną, wysłano sekretarza gminy Łukasza Postaremczaka i Huberta Jordeczkę, zastępcę naczelnika oświaty. Panowie spędzili w Mikoszewie dwa dni podczas lipcowego pierwszego turnusu.
- Dzieci spały na rozkładanych łóżkach polowych, a nie na siennikach – prostuje Hubert Jordeczka, zapewniając, że wszystkie warunki w umowie były spełnione, a najlepszym dowodem na to jak wyglądała baza są zdjęcia. – Jedliśmy to samo co dzieci. Na śniadanie do wyboru była szynka, ser żółty i biały, ogórek, pomidor, dżem. Do smarowania chleba był masmix. A na kolację dodatkowo było coś na ciepło. Do plaży szło się przez park i trwało to z dziesięć minut. Gdy przyjechaliśmy, był festyn sportowy, w którym wszyscy brali udział. Ciepła woda też była, bo sprawdzałem to osobiście.
- Gdy dzieci wracały z pierwszego turnusu, dostaliśmy wiadomość od pana Kubicy, że w autobusie rzucają się owocami, które dostali na drogę. Niezbyt chlubnie zapisaliśmy się w oczach gospodarzy, bo ktoś uszkodził sedes i drzwi – wylicza Irena Tomczak, potwierdzając, że dwie mamy zgłosiły do urzędu przypadki kradzieży. – Żadnej uwagi rodziców nie bagatelizowaliśmy i natychmiast reagowaliśmy. Co więcej, sprawy kradzieży zgłaszane były też przez organizatora policji z Nowego Dworu Gdańskiego. Myślę, że można to nazwać przewrażliwieniem. Chłopcu miało zginąć 30 złotych, ale okazało się, że chodziło o 17 złotych. Nie udało się ich odzyskać. Komuś innemu zginął telefon, ale po wizycie policji, został oddany.
Zgodnie z regulaminem, cenne rzeczy dzieci mogły oddać w depozyt opiekunowi. Gdy grupa wychodziła na plażę, wychowawcy zbierali telefony, by nie zginęły lub nie zamoczyły się podczas plażowania.
- Gdyby dzieciom działa się krzywda, to byśmy reagowali, bo jaki mamy interes w tym, by bronić wykonawcę. Poza tym, gdyby coś się działo, ktoś uciekał, czy bił, to organizator by nas o tym informował – przekonuje wiceburmistrz. – Zarzuty rodziców są bardzo poważne i gdyby się potwierdziły, to jest podstawa do wyciągnięcia daleko idących konsekwencji. Do tego jednak potrzebne są dowody, a nie same opowieści.
By sprawdzić jakie są opinie po powrocie dzieci z kolonii, urzędnicy wyrywkowo telefonowali do rodziców i – jak zapewniają urzędnicy z oświaty – opinie były pozytywne.
- Naszą intencją nie było skazanie dzieci na horror, lecz miłe spędzenie wakacji nad morzem – podkreśla naczelnik Tomczak, zastanawiając się skąd te negatywne opinie. – Chcielibyśmy dotrzeć do skarżących się rodziców i porozmawiać. To dla nas ważne doświadczenie i możliwość uniknięcia błędów w przyszłym roku – stwierdza, dodając, że nie wyklucza, że w przyszłorocznej specyfikacji znajdzie się zapis, że dzieci muszą być przewiezione na wakacje autokarem z klimatyzacją.
KARINA JANKOWSKA
36/2013
Zgłaszasz poniższy komentarz:
W d.... się ludziom poprzewracało!