Magazyn koscian.net
2003-04-24 14:45:24Kowalskie tradycje
Niegdyś rolnicy nie wyobrażali sobie pracy w gospodarstwie bez koni. Tym samym popularny był zawód kowala. Dziś, w dobie mechanizacji, tradycyjne kowalstwo zamiera. W rodzinie Żaków z Wyskoci (gm. Kościan) od blisko 200 lat zawód kowala przekazywany jest z pokolenia na pokolenie.
(GK nr 168 z 30.04.2002)
- Po pradziadku kuźnię przejął dziadek, potem ojciec, potem ja i wreszcie mój syn Mieczysław - wspomina Karol Żak. - To była jedyna kuźnia w okolicy, więc przyjeżdżali do nas z Darnowa, Turwi, Rogaczewa, Spytkówek i Ignacewa. Nie robiło się nic na zamówienia, nikt nie myślał wtedy o kowalstwie artystycznym. Reperowało się zepsute maszyny i kuło podkowy. Tak było dopóki nie zaczęto sprzedawać gotowych elementów w sklepach.
Kowalskiego fachu uczył się od ojca. Przez wiele lat, tak jak jego przodkowie, pan Karol w tradycyjny sposób kuł podkowy. W ciągu miesiąca podkuwał około 20 koni.
- Z płaskownika odmierzało się 25- lub 30-centymetrowe odcinki i z tego się odkuwało. Dwa razy do ognia trzeba było włożyć, by nagrzać metal - wyjaśnia. - Dziesięć minut pracy i podkowa była gotowa. Przy grubszych metalach trzeba było rozgrzewać nawet przez pół godziny.
Spod kowalskiego młota Karola Żaka wychodziły także lemiesze do pługów, łopaty. Jednak najwięcej pracy kowal miał przy okuwaniu metalowych obręczy do kół drewnianych wozów. Przy naciąganiu sztoby na koło męczyło się czasem i trzech dorosłych ludzi. Niejednokrotnie także żona pana Karola przychodziła mężowi z pomocą. Najwięcej pracy w kuźni było w czasie wojny. Pan Karol wspomina, że wówczas okupanci wszystkie części oddawali na naprawę do warsztatu Żaków.
- Kuło się wtedy od rana do wieczora. Wszystko w rękach, na ogniu - mówi kowal, wracając myślami do przeszłości. - W czasie wojny przez trzy lata z ojcem na majątku robiliśmy, ale Niemcy starali się, by ,,ich kowal’’ wrócił do swojej kuźni.
Dwadzieścia lat temu rodzinny interes przejął syn Mieczysław. Nie miał jednak tak wielu zamówień w kuźni jak ojciec. Dziś w całej wsi są tylko dwa konie, więc kuźnia straciła rację bytu, choć jeszcze kilkanaście lat temu pracowała pełną parą. Państwo Żakowie gospodarowali ponadto na 10 ha ziemi.
- Nieźle się wtedy żyło, choć praca była ciężka i wymagała dużej siły fizycznej. Człowiek przy ogniu robił, pocił się, a że nie było jeszcze prądu, ręcznie dmuchawą pompowało się powietrze na ognisko. Najgorzej było latem, z nieba żar się lał, a w warsztacie gorąco, no i najwięcej pracy wtedy było - opowiada kowal.
Dziś pan Karol jest na zasłużonej emeryturze. Ma 77 lat i reumatyzm. Prawa ręka, która przez dziesiątki lat dźwigała 2,5 kg młot kowalski odmawia posłuszeństwa.
- Tradycyjne kowalstwo nie wróci już do łask. Świat się zmienia i kowale upadają - podsumowuje Karol Żak.
KARINA JANKOWSKA