Magazyn koscian.net
2009-01-13Kryminał z lat pięćdziesiątych
Na rynku wydawniczym ukazała się nowa książka Zdzisława Wojtczaka – prawnika, publicysty i literata. Mieszkańcom Ziemi Kościańskiej znanego przede wszystkim jako autor licznych publikacji w „Wiadomościach Kościańskich’’ oraz kilku książek. Wysoko cenione są jego reportaże sądowe, eseje historyczne i opracowania biograficzne.
Najnowsza publikacja byłego prokuratora rejonowego zatytułowana ,,Kościański pitawal’’ opisuje historię kilkunastu dochodzeń w sprawach dotyczących zabójstw na Ziemi Kościańskiej od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Niektóre z nich w nieco zmienionej formie były publikowane w przeszłości na łamach „Wiadomości Kościańskich”. Publikujemy poniżej jeden z rozdziałów książki opisujący tragiczne wydarzenie sprzed półwiecza...Kryminał z lat pięćdziesiątych
Nisko sklepione podziemia gmachu kościańskiego Sądu. W wielu pomieszczeniach rzędy regałów, na nich systematycznie poukładane i oznakowane stosy akt, tysiące teczek najróżniejszych spraw cywilnych i karnych. Pokryte grubą warstwą kurzu zatrzymały one dawno miniony czas. Skrywają w swych kolorowych okładkach opisy przebrzmiałych już dziś zdarzeń – tych istotnych i tych mniej ważnych, czasem śmiesznych, a czasem przerażających swą okrutnością, powodowanych przez ludzi i przeciw ludziom skierowanych. Determinujących wreszcie, niejednokrotnie na długie lata, los tych, którzy je wywołali.
Zatrzymajmy się nad jedną z nich. Uchylmy pomarańczową, dziś już spłowiałą i sfatygowaną, okładkę oznaczoną sygnaturą k.p. 103/54.
Zaraz za spisem treści notatka z października 1953 roku, a w niej informacja, że jeden z mieszkańców pobliskiego Bonikowa zgłosił w kościańskim komisariacie ówczesnej milicji zaginięcie swej dwudziestoletniej siostry Kazimiery. Według jego słów, dziewczyna w niedzielę, dwa dni wcześniej, około godziny 16 wyszła z domu i dotąd nie powróciła. Czynione już nazajutrz przez niego i rodzinę poszukiwania nie przyniosły rezultatu.
Upływają następne dni. Postępowanie, jak to w tego rodzaju sprawach, ślimaczy się. Niby ustala się jakieś okoliczności – nic jednak z nich nie wynika. Po dziewczynie zaś ani śladu.
Wreszcie, w godzinach wieczornych ostatniego października, następuje przełom. W kanale Obry, nieopodal tak zwanej śluzy bonikowskiej, czterdzieści metrów od drewnianego mostu ujawnione zostają zwłoki Kazi. Ekipa śledcza z komendy powiatowej dokonuje oględzin miejsca zdarzenia. Starszy sierżant Zygmunt Kaźmierczak z godną naśladowania starannością w stosownym protokole stwierdza, że szerokość lustra wody w tym miejscu wynosi 13 metrów, a jej głębokość nie przekracza 120 centymetrów.
Przeprowadzona zostaje sekcja zwłok. Pozwala to na ustalenie, że przyczyną zgonu Kazi było utonięcie. Na jej twarzy stwierdzono jednak cały szereg obrażeń. Doktor Stefan Raszeja, znany i wówczas, i później medyk sądowy, skrupulatnie wymierza je i opisuje. Zadane zostały za życia ofiary. Okazuje się nadto, że Kazia była w trzecim miesiącu ciąży. Te wszystkie okoliczności nasuwają prowadzącym śledztwo najbardziej prawdopodobny wniosek: że mają do czynienia z zabójstwem.
Ten, który je popełnił, pewien bezkarności (jak to się później okaże), nie wie jeszcze, że zegar sprawiedliwości odmierza już jego czas. Bonikowo, typowa podkościańska wioska, nie należała do wielkich. Sąsiedzi, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, sporo wiedzieli. Ujawniona tragedia rozwiązała języki: byli tacy, którzy widzieli, jak Kazia w tę feralną niedzielę, ostatnią w jej życiu, zmierzała w kierunku kanału; inni widzieli, jak spacerowała tam z mężczyzną. Nie nasuwało również trudności ustalenie, z kim się w przeszłości spotykała. Słyszano między innymi jej słowa skierowane do jednego z mieszkańców wsi, że „jest z nim w ciąży i że będzie się z nią żenił”.
Jeszcze nie odbył się pogrzeb dziewczyny, a 25-letni mieszkaniec tej samej wioski, bliski przyjaciel jej brata (nazwijmy go Stanisławem) został zatrzymany i przesłuchany jako podejrzany. W swych pierwszych wyjaśnieniach Stanisław nie tylko zaprzeczył, jakoby mogło go wiązać z Kazią coś więcej niż znajomość, ale przedstawił również „murowane”, jego zdaniem, alibi na niedzielę jej zaginięcia. Tego dnia około godziny piętnastej wraz z kolegami pojechał pociągiem do Kościana. Tam chodził po mieście, zajrzał na mecz rozgrywany na stadionie, a później odwiedził swoich krewnych i około godziny dwudziestej szosą wrócił do Bonikowa.
Tylko jeden dzień trwało sprawdzanie tych wyjaśnień. Rezultat był nadzwyczaj ciekawy: Stanisław rzeczywiście wyjechał o godzinie piętnastej wraz ze swymi kolegami do Kościana. Rzekomo chciał iść z nimi do kina. Kiedy jednak po przyjeździe do miasta koledzy tam się właśnie udali, on zrezygnował z oglądania filmu i opuścił ich, powiadając, że idzie odwiedzić krewnych. I to również było prawdą. Tyle że przyszedł do nich dopiero około godziny... dziewiętnastej i, co szczególnie interesowało prowadzących śledztwo, zmoczony do pasa i z mokrymi rękawami marynarki. U krewnych Stanisław suszył swoją odzież, a jej zamoczenie tłumaczył w ten sposób, że grupa pijaków zepchnęła go do Obry w okolicach mostu kolejowego w Kościanie. Po godzinie dwudziestej mężczyzna pozostawił krewnych i pieszo udał się do Bonikowa.
4 listopada przesłuchiwano go po raz wtóry. Tym razem wyjaśniał inaczej. Tak, znał Kazimierę. Utrzymywał z nią bardzo bliskie kontakty. Był przez nią kilkakrotnie informowany o tym, że jest z nim w ciąży. Nie chciał jednak brać z nią ślubu, a ponieważ nie widział innego wyjścia, postanowił ją zabić. W ostatnią sobotę pracowali razem w miejscowej spółdzielni i wówczas umówił się z nią na dzień następny o siedemnastej nad kanałem. Pojechał z kolegami do Kościana pociągiem. Chciał mieć w ten sposób alibi. Przed kinem odłączył się od nich i przez park udał się na spotkanie z Kazią. Kilka minut spacerowali brzegiem kanału, a potem podprowadził ją w miejsce, o którym wiedział, że woda jest tam stosunkowo głęboka. Usiedli na brzegu. Zapytał Kazię jeszcze raz – czy na pewno jest z nim w ciąży. Oddajmy zresztą głos Stanisławowi: „Potwierdziła, że tak. Po wymianie tych słów ja podniosłem się, a zaraz potem powstała i Kazia. Zepchnąłem ją prawą ręką do kanału. Wpadła głową do wody, zanurzając się całkowicie. Po chwili jednak wynurzyła się z wody i zaczęła wychodzić z kanału w moją stronę. Ja wtedy wszedłem do kanału, zbliżyłem się do niej i pięścią silnie uderzyłem ją w twarz. Ponownie wpadła do wody i zanurzyła się. Kiedy po chwili zaczęła się podnosić, chwyciłem ją za kabat na plecach i przytrzymałem kilka minut pod wodą. Początkowo ruszała rękoma, ale po chwili przestała. Pozostawiłem ją w wodzie. Przeszedłem przez kanał na drugą stronę. Chwilę postałem, patrząc, czy Kazia się nie poruszy. Ponieważ to nie nastąpiło, zapaliłem papierosa i lewą stroną kanału poszedłem z powrotem do miasta, i udałem się do moich krewnych”.
Identycznie wyjaśnił Stanisław przesłuchiwany również przez prokuratora. Został oczywiście aresztowany. Jeszcze kilka tygodni trwało śledztwo.
6 kwietnia 1954 roku, dokładnie o godzinie 9.15 rozpoczęła się rozprawa. Sądowi przewodniczył ówczesny prezes kościańskiego Sądu E. Szurkowski. Oskarżał prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Poznaniu M. Świtoński. Przewód rozpoczęły wnioski zgłoszone przez obrońcę Stanisława (pomińmy jego nazwisko). Adwokat, tak jak i dzisiaj niejeden przedstawiciel palestry, upatrywał szansę swego klienta w oczernianiu pokrzywdzonej. Było to tak niegodziwe, że nie tylko nie uzyskało, co oczywiste, aprobaty Sądu, ale nawet i sam Stanisław – co należy zapisać na jego plus – nie podjął tego wątku.
Kolejny wniosek mecenasa znowu zmierzał do nazwania czerni bielą, czy jak kto woli odwrotnie. Obrońca przy jego pomocy pragnął bowiem dowieść wbrew wszelkim faktom, że przyczyną zgonu Kazimiery był udar serca spowodowany wpadnięciem do zimnej wody. I ten wniosek nie znalazł, bo znaleźć nie mógł, uznania w oczach Sądu.
Pozostała więc obrońcy już tylko ostatnia nadzieja wszystkich adwokatów – wniosek o badanie psychiatryczne Stanisława. I w tym jednak przypadku, ponieważ adwokat nie podał najmniejszych dowodów niepoczytalności oskarżonego, Sąd twardo i zdecydowanie odpowiedział – nie.
A sam Stanisław? Także zmienił swe wyjaśnienia. Twierdził w toku rozprawy, że nie miał zamiaru zabić Kazi. W chwili, gdy siedzieli nad kanałem, zaczęła się pomiędzy nimi sprzeczka. Zdenerwowany popchnął Kazię, wskutek czego wpadła do kanału, a gdy usiłowała wyjść z wody, uderzył ją w twarz. Po chwili jednak, słysząc jej wołanie, skoczył na pomoc, a gdy już był tuż przy niej, zatonęła. Na skutek szoku nie zawiadomił nikogo o całym zdarzeniu.
Poprzednie swoje wyjaśnienia tłumaczył przy tym „załamaniem”.
Tej wersji przebiegu zdarzenia Sąd nie przyjął. Nie da się bowiem wytłumaczyć przygotowywania sobie alibi z brakiem zamiaru zabójstwa. Chęci przyjścia Kazi z pomocą z pozostawieniem jej ciała w wodzie. Szoku spowodowanego jej śmiercią z brakiem jego najmniejszych oznak po zdarzeniu, co stwierdzali wszyscy świadkowie. Załamania się, ale nie przy pierwszym przesłuchaniu, a dopiero przy drugim, kiedy zaprezentowano mu dowody itd.
Późnym wieczorem, bo o godzinie 20.45, zakończyła się rozprawa. Wyrok ogłoszono po dwóch dniach. Kościański Sąd okazał się surowy. Stanisławowi wymierzono karę śmierci. W pisemnym uzasadnieniu Sąd podkreślił, że oskarżony z premedytacją zaplanował i dokonał najcięższej zbrodni – zabił człowieka, co więcej, zabił bez żadnego racjonalnego powodu młodą dziewczynę, przyszłą matkę swego dziecka. Zdaniem Sądu, za surowym wymiarem kary przemawiał również sposób zachowania się Stanisława po dokonanym przestępstwie.
Zapoznając się z aktami, nie potrafiłem się oprzeć pewnej refleksji. Ile czasu trwałoby dzisiaj śledztwo w tego typu sprawie? Myślę, że wiele miesięcy, a może nawet lata. Nie obeszłoby się bez kilkumiesięcznych badań psychiatrycznych. Akta na pewno liczyłyby wiele tomów. A rozprawa? Nie do pomyślenia dzisiaj, by mogła zakończyć się jednego dnia. Który zresztą sędzia dziś rozpoznaje sprawę od rana do wieczora? Akta liczą jeden tom, a nie brakuje w nich niczego. Dosłownie niczego, co potrzebne jest do ustalenia winy i wymierzenia kary. Czy dzisiejszy wymiar sprawiedliwości idzie więc we właściwym kierunku?
Wróćmy do naszej opowieści. Przy takim wyroku, jaki otrzymał Stanisław, musiała być rewizja obrońcy. Obszerna, podnosząca wiele wątków. Sąd Wojewódzki w Poznaniu podzielił jednak wszystkie argumenty Sądu I instancji. Znalazł natomiast okoliczności łagodzące. Zaliczył do nich: dobre opinie o oskarżonym, jego dotychczasową niekaralność oraz... ukończenie przez niego zaledwie czterech klas szkoły podstawowej. Te okoliczności spowodowały, że Stanisławowi wymierzono zamiast kary śmierci – karę dożywotniego więzienia.
Mijały lata. Co pewien czas i Stanisław, i jego obrońca składali wnioski o ułaskawienie. Co jednak charakterystyczne: Stanisław w swych prośbach nie kwestionował ani swej winy, ani też kary. Pokornie tylko prosił o okazanie mu łaski. Prośby te długo pozostawały bez odpowiedzi, mimo że kolejne zakłady karne, w których przebywał skazany, przedkładały o nim jak najlepsze opinie. Od końca 1956 roku przebywał w jednym z najcięższych zakładów karnych, bo w Sztumie. Tam też ukończył szkołę podstawową i zasadniczą szkołę zawodową. Pracował przez wszystkie lata pobytu w więzieniu jako stolarz.
I wreszcie, po przeszło 15 latach pobytu Stanisława w „kryminale” Sąd Wojewódzki w Gdańsku warunkowo zwolnił go z więzienia. Określił przy tym okres próby na pięć lat. Stanisław nie wrócił już do rodzinnego Bonikowa. Może bał się spotkania z dawnymi sąsiadami, może nie chciał widzieć się już więcej ze swoim przyjacielem, bratem Kazi, a może i nie chciał oglądać miejsca, gdzie popełnił zbrodnię...? Osiedlił się tam, gdzie spędził dwanaście lat – w Sztumie. Tyle że poza murami zakładu karnego. Związku jednak z więzieniem nie zerwał, pracował bowiem dalej w więziennej stolarni. Jego zachowanie przez wszystkie lata próby było bez zarzutu. Wiosną 1970 zmienił stan cywilny. Miał z tego związku dziecko. W 1973 wyjechał, jak to wtedy mówiono, na stałe, ze swą nową rodziną, do Niemieckiej Republiki Federalnej.
Akta kończą się. Pomarańczowa, zblakła i sfatygowana okładka kończy ludzkie pojęcie sprawiedliwości. Nie wiem, co dalej działo się ze Stanisławem, natomiast grób Kazi może znaleźć każdy. Znajduje się na dawnym cmentarzu ewangelickim, bodajże w trzecim rzędzie po lewej stronie głównej alei. Czasem jeszcze spotykam ludzi, którzy znali Kazię i pamiętają tamten proces... Czasem też zdarza mi się, że w okolicach pierwszego listopada zapalam znicz na jej grobie...
ZDZISŁAW WOJTCZAK
Gazeta Kościańska nr 2/2008
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Dobry tekst, można przypuszczać, że cały pitaval jest równie dobry. Pytanie tylko gdzie można to kupić. To jest zasadnicza informacja, której brakuje w tekście. Pitaval z kryminałkami wydany w Nowej Soli. I co nam kościaniakom po tym, a tym bardziej nowosolanom.