Magazyn koscian.net
2006-07-12 08:55:51M – jak miłość przy plebanii
Koleżanki mówiły jej, że stary kawaler to nie najlepszy kandydat na męża. Ma złe przyzwyczajenia. I po co tak szarpać się na ,,stare lata’’?
Koledzy go do małżeństwa nie zachęcali. A oni mimo wszystko powiedzieli TAK. - To najlepsza rzecz, jaka mi się przytrafiła w życiu – mówi dziś pan Zygfryd. - Jest tak pięknie, jest tak dobrze, jestem taka szczęśliwa, że aż trudno mi czasem uwierzyć, że to prawda. Nie wiedziałam, że może tak być – dodaje pani Bożenka .
Życie obojga nie rozpieszczało. Oboje większą jego część oddali potrzebującym bliskim. Oboje właśnie zbliżali się do końca kariery zawodowej. Oboje poświęcali się działalności charytatywno-religijnej przy swoich parafiach. Oboje nie spodziewali się już od życia większych niespodzianek. Mieszkali od siebie o dziesiątki kilometrów. Jak mogli się spotkać?
- Na pielgrzymce do Ojca Świętego – wyjaśnia pan Zygfryd.
- Fredzinek dosiadał w Lesznie. Ja już siedziałam w autokarze. Pamiętam jak wchodził. Siedziałam w pierwszym rzędzie – opowiada pani Bożena. – Ksiądz prałat Stefan Schudy wprowadził na pielgrzymkach zwyczaj zamieniania się miejscami. Osoby z pierwszych siedzeń następnego dnia przesiadały się na ostatnie. Tak wszyscy kiedyś siedzieli na najlepszym i najgorszym miejscu. Drugiego dnia pielgrzymki moja współpasażerka jak tylko usłyszała o zamianie miejsc - w płacz. Że się nie szanuje zasłużonych dla Kościoła i tak dalej. Towarzysz Fredzinka też nie chciał się przesiadać. I ksiądz mocno już zezłoszczony zawołał - Pani z tym panem na koniec autobusu! Czyli ja i Fredzinek. I jeszcze zawołał ze złością: A pani ma jakieś obiekcje? Nie! – odpowiedziałam. I usiedliśmy razem.
- Ale usadowiła się przy oknie – dodaje ze śmiechem pan Fredek. – Tak zmusiła mnie, bym przez nią patrzył na świat. Zasłoniła mi cały świat!
Spędzili na sąsiednich siedzeniach całą pielgrzymkę, ale nie rozmawiali ze sobą wiele. Nie siadali razem do posiłków. Na przystankach też każde z nich szło swoją drogą. Nigdy razem. No, może raz. W Watykanie zajął jej miejsce obok siebie. Razem zdecydowali się na udział w drodze krzyżowej.
- Oj, przecież nie mogłem jej tak od razu adorować – mówi pan Fredek. – Pół autobusu było z Sierakowa. Bałem się – śmieje się.
- Niby nie zwracałam na niego uwagi, ale dokładnie pamiętam, że bardzo pięknie śpiewał. A ksiądz Schudy opowiadał o nim tyle pięknych rzeczy... – relacjonuje pani Bożenka.
Nie mają z tej pielgrzymki żadnego, wspólnego zdjęcia. Nawet żadnego takiego, na którym chociażby z przypadku byliby oboje.
- Myślę, że czerń żałoby go onieśmielała, a i mnie wtedy nie w głowie były romanse – dodaje żona pana Zygfryda. – Mnie zresztą nawet do głowy nie przyszło, że jeszcze kiedykolwiek mogę wyjść za mąż. Nigdy w życiu! Pierwsze małżeństwo przysporzyło wiele cierpienia...
Potem był zjazd miesiąc po pielgrzymce.
- Siedziałeś obok mnie – mówi pani Bożena. Wymienili się numerami telefonów. Potem kilka razy do siebie zadzwonili. Aż telefony ucichły. Na rok.
- To nie mógł być przypadek, tak wierzę – mówi dziś pani Bożena. – Spotkaliśmy się pod kurią w Poznaniu! Ja przyjechałam z parafialną pielgrzymką, a Fredzinek załatwić w kurii jakieś ważne sprawy.
- Roczne sprawozdanie składałem – wyjaśnia pan Fredek.
- Była ulewa. My dochodziliśmy do budynków, a Fredzinek wychodził. Szedł prosto na mnie. To było spotkanie... Nawet w policzek mnie pocałował. I to przy wszystkich! Koleżanka myślała, że to krewny.
Znów rozdzwoniły się telefony. Kontakt został odnowiony. Sprawy zaczęły toczyć się szybko. Pan Budzyński zaprosił panią Bożenę na parafialną pielgrzymkę do Gietnowałdu. Wyjazd miał być o 5 rano ze Śmigla. Musiała przyjechać dzień wcześniej.
- Tak sobie myślałem, zaproszę ją. Może jej się u mnie spodoba i zostanie? – mówi pan Fredek.
Spodobało się, ale nie od razu została.
- Na noc do samotnego mężczyzny! Co mnie tam czeka? – zastanawiałam się. A on mnie zauroczył. Byłam zaskoczona. Taki piękny, mały domek i tak pięknie wysprzątany, a w ogrodzie kwiaty... I tak dbał, by nie krępować mnie swą obecnością... – opowiada pani Bożena. Pan Zygfryd uśmiecha się.
Z tej pielgrzymki mają już jedną wspólną fotografię. To było lato 2001 roku. W grudniu pan Zygfryd pojechał do Sierakowa na spotkanie z rodziną pani Bożeny. Odważnie – z pierścionkiem zaręczynowym w kieszeni. Przy kolacji z synem pani Bożenki i jego rodziną nagle wyjął ten pierścionek.
- Samym faktem, że przyjeździe się denerwowałam, tym jak dzieci go odbiorą i czy to się w ogóle uda, a było jeszcze trudniej niż podejrzewałam i dużo łatwiej jednocześnie. Wyskoczył z tymi oświadczynami! W życiu się ich tego dnia nie spodziewałam. Ale nie spodziewałam się też, że dzieci go tak pięknie przyjmą.
Tak późna miłość budziła wśród znajomych niepokój. Dzieci pani Bożeny mówiły tylko: to twoje życie, wybieraj tak, byś była szczęśliwa. I wybrała. W styczniu 2002 roku pani Bożena odwiedziła Śmigiel razem z wnukami. Wiosną pan Ferdynad i pani Bożena spadli z ambon. W Śmiglu było wielkie poruszenie. Stary kawaler żeni się! Wielkie poruszenie było też w Sierakowie. Ślub był piękny. Uczestniczyło w nim aż siedmiu kapłanów.Potem jednak wcale nie było łatwo. Nagle emerytura i to daleko od wszystkiego, czym żyła pani Bożena do tej pory.
- Pożegnałem się z Sierakowem. Tam był mój dom przez trzydzieści pięć lat! To dużo. Dziś rozumiem przysłowie, że starych drzew się nie przesadza. Nie było łatwo. Nie jest też łatwo drugi raz wyjść za mąż. Nie sądziłam, że będzie mi tak trudno. Wydawało mi się, że mój pierwszy mąż jest tu ze mną. Wszędzie go widziałam i miałam uczucie, że go zdradzam. Do tego ta obcość. Wszystkich bliskich zostawiłam tam, w Sierakowie. Tu byłam sama. Przez rok nie mogłam znaleźć sobie miejsca – opowiada.
Wszystko zmieniło się wraz z zaangażowaniem w życie parafii świętego Stanisława Kostki.
- Nowy proboszcz tchnął we mnie nowego ducha – śmieje się pani Bożena.
Poradzili sobie ze wszystkim. Ona wrosła w Śmigiel, jakby się w nim urodziła. Jest gospodynią na probostwie. Działa w Akcji Katolickiej, prowadzi parafialny Klub Seniora, działa w Caritas i Civitas.... Pan Zygfryd jest od kilkunastu dni kościelnym, jest szafarzem nadzwyczajnym, działa też w Akcji Katolickiej i w Civitas. Pani Bożena została parafianką roku 2004, a rok później tytuł zdobył pan Zygfryd.
- Bożenka to mój największy skarb – mówi uśmiechając się czule do żony pan Zygfryd. 15 czerwca świętowali trzecią rocznicę ślubu.
- Nic się nie pomyliliśmy – odwzajemnia uśmiech pani Bożenka. – Fredzinek to najwspanialszy człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Jestem wielką szczęściarą... Każdego piętnastego dnia miesiąca dostaję bukiet kwiatów. Nieraz tuż po północy stoi z kwiatami przy łóżku. Zawsze pamięta o tej dacie. Wtedy powiedzieliśmy najważniejsze Tak w swoim życiu.
- Pierwsza żona, przez Boga przeznaczona. To dar od Boga – mówi pan Zygfryd. (Al)
GK nr 28/2006