Magazyn koscian.net
2004-05-25 13:28:07Mama razy 10
- Matka wielodzietnej rodziny to gruba, zaniedbana kobieta - tak wszyscy myślą. A proszę spojrzeć, jaką mam piękną żonę - mówi Zdzisław Gorzelańczyk tuląc żonę Małgorzatę. Wychowują w Krzywiniu dziesięcioro dzieci
Pewny był, że wybuduje dom. Miał 15 lat i wiedział nawet, gdzie go postawi. Gdy miał lat 20, pojechał do jej rodzinnego domu w Bożej Woli malować kuchnię i korytarz. Miała niespełna 18 lat i była pewna, że to właśnie ten.
- Nie opierałem się - mówi z usmiechem pan Zdzisław.
Kilkanaście miesięcy później był ślub. Dom stoi dokładnie tam, gdzie chciał. W rodzinie jest tyle miłości, ile trzeba. Jeśli czasem czegoś brak, to jak w większości polskich domów: czasu i pieniędzy.
- Gdy nie ma pieniędzy, nie robimy z tego tragedii. Nie sprzeczamy się z tego powodu, nie obwiniamy się. Siadamy do rachunków i decydujemy, co może jeszcze poczekać, a co nie - opowiada pani Małgorzata.
Najpiękniejsze dni wspólnego życia Gorzelańczyków wiążą się z narodzinami dzieci. Pierwsza na świat przyszła Magda. Dziś ma 22 lata. Studiuje w kościańskim kolegium Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza na dwóch kierunkach: pedagogika z przyrodoznawstwem i filologia polska. Marcin jest o rok młodszy. Zaocznie uczy się w technikum budowlanym w Lesznie. Jest malarzem. Osiemnaście lat temu świętowali narodziny Moniki. Zaocznie uczy się w liceum w Lesznie. Potem był Michał (17 lat) i Martyna (16 lat). Lada dzień kończą gimnazjum. Milena stara się właśnie o dobre oceny na świadectwie I klasy gimnazjum. Jedenastoleni Mateusz z powodu choroby kończy drugą klasę podstawówki. O rok wyżej uczy się Maria (10 lat), a w pierwszej klasie jest Mirka (8 lat). Najmłodsza pociecha ma 5 lat i chodzi do przedszkola. To Marek.
- Byłaby drużyna, ale ostatnie dziecko odeszło przed narodzinami. Uznaliśmy, że to znak, że nawet takie szczęście trzeba czerpać z umiarem - mówi tata Gorzelańczyk.
Przybywało dzieci i w domu zaczęło robić się coraz ciaśniej. Rodzina nie mieściła się przy jednym stole. Kuchnię przeniesiono do pomieszczeń gospodarczych, a pomieszczenia gospodarcze do garażu. Powstała przestronna kuchnia z aneksem wypoczynkowym. Remonty wykonał syn. Ojciec przerobił stół. Mierzy teraz blisko 2 metry. W domu jest sześć sypialni. Na ścianach większości z nich dzieci wymalowały bajkowe postaci.
Szczęście razy dziesięć i zakupy
Pani Małgorzata sama zajmowała się wszystkimi dziećmi. Zmieniała pieluchy, prała, sprzątała. Od półtora roku chodzi do pracy. Starsze dzieci pomagają jej w opiece nad młodszymi. Poza trójką maluchów każdy sam szykuje sobie śniadanie. Każdy potrafi ugotować dla całej rodziny obiad, zrobić pranie itd. Codziennie kupują 5 bochenków chleba i pięć litrów mleka.
- Kiedy było nas na to stać, zakupy robiliśmy w hurtowniach na cały miesiąc. Teraz niestety, żona kupuje wszystko każdego dnia - opowiada głowa rodziny.
Przez jakiś czas mieli nyskę. Tylko tak mogli zabrać się całą rodziną. Teraz mają dwa auta: poloneza i malucha.
- Radzimy sobie - twierdzą.
Radzenie sobie wyćwiczyli na wszelkie sposoby. Prace remontowo-budowlane w domu wykonują sami. Maszynkę do koszenia trawy pan Zdzisław zrobił z silnika od odkurzacza, sam skonstruował piłę tarczową, położył kafelki, przerobił centralne ogrzewanie. Gdy zabrakło pieniędzy na węgiel, zaczęli palić trocinami i drewnem. Gdy „strzelił” piec od centralnego ogrzewania pan Zdzisław spuścił wodę z kaloryferów i zorganizował system ogrzewania ciepłym powietrzem. Dwa lata temu razem ze szwagrem otwarł sklep z farbami w Lubiniu. Lokal wyremontowali i wyposażyli odnawiając i przerabiając stare sprzęty. Firma ma bardzo dobre notowania...
- Tak całe życie robię coś z niczego - uśmiecha się.
- My się nie poddajemy. Jest trudno, czasem bardzo trudno, ale się nie poddajemy - dopowiada pani Małgorzata.
Szczęście to patologia?
- Jak rodzina wielodzietna, to wszystkim automatycznie kojarzy się - patologiczna. Walczymy z tym stereotypem od lat. Ci, którzy nas znają, wiedzą kim jesteśmy, ale ludzie postronni bywają bardzo przykrzy. Najczęściej stereotyp ten dotyka dzieci. Odbierane są jako gorsze. Przechodząc obok nich pewna pani głośno skomentowała ,,Nawet czysto ubrane’’. A niby dlaczego nie miałyby być czyste? - pyta pani Małgorzata.
- Żona ma samochód, ja mam swój. Żona pracuje, ja prowadzę firmę i jakoś zmienia się podejście do nas - mówi Gorzelańczyk.
- Skończyły się docinki. Ale cały czas jesteśmy pod obserwacją i jakby coś się zdarzyło, to wiadomo - taka rodzina... - dopowiada jego żona.
- Znów palę, ale zwykle za firmowe pieniądze. Alkoholu nie cierpię, jak diabeł święconej wody, a wie pani, jak ciężko tak całe życie na trzeźwo przeżyć? - śmiejąc się pyta pan Zdzisław. - Nie narzekam. Mamy taką rodzinę nie z przypadku, ale z wyboru. Kiedyś potrafiłem na nią zarobić, dziś jest coraz trudniej. Czasem zastanawiam się, jak to jest. Mam pracę. Pracuję od rana do nocy. Od 20 lat nie miałem urlopu. Pracuję cieżko, staram się i ledwie wiążę koniec z końcem.
Jak już nie ma innego wyjścia, zwracają się o pomoc w opiece społecznej.
- To nie jest przyjemne, tłumaczyć komuś, że nie mamy. To czasem bez sensu. Ostatnio ktoś powiedział mi ,,Świnia kwiczy, a miech drze’’. Zdałem sobie wówczas sprawę z tego, że naszego ogromnego wysiłku po prostu nie widać. Że inni sobe nie zdają sprawy z tego, ile nas kosztuje to dawanie sobie rady... - wzdycha Gorzelańczyk.
- Jak to jest? Normalnie. Dla nas to oczywiste, że jest nas ile jest. Nie jesteśmy tym faktem zdziwieni. Żałuję tylko jednego, że gdy wreszcie skończyłam zmieniać pieluszki, zauważyłam, że najstarsze dzieci są już dorosłe, że mają swój świat, że same chcą o sobie decydować. Ten przeskok od pieluch do dorosłości odbył się w biegu. Trudno mi się pogodzić, że tak szybko urosły... - wzdycha pani Małogosia.
Z dzieci są bardzo dumni.
- Daliśmy życie. Dzięki temu świat ogląda dziesięć par oczu. Gdybyśmy im nie dali szansy, byłaby pustka... - mówi ojciec.
Magda wychodzi niedługo za mąż. Marcin ma dziewczynę, Monika marzy o studiach. Michał przygotowuje się, by jak ojciec zostać malarzem. Martyna chce być weterynarzem. Tymczasem popołudnia spędza na grze na waltorni. Marysia kiedyś chciała być zakonnicą, ale zmieniła już zdanie. Mirka planuje być fryzjerką, a Marek co tydzień ma inne życiowe plany, od księdza po policjanta. Trójka dzieci czeka na werdykt szkoły muzycznej. Są zdolne, chcą uczyć się gry na instrumentach. Dziewczęta mają też talenty plastyczne.
- Ja to bym chciała, żeby tak szybko nie rosły. Lada dzień, zaczną wyfruwać z domu - wzdycha mama dziesiątki dzieci.
ALICJA MUENZBERG
GK nr 21/2004