Magazyn koscian.net
2007-08-28 15:13:43Mazurska tragedia
- Ktoś zapukał do drzwi i zawołał, że trzeba ratować ludzi – wspomina Jan Kotecki, pierwszy oficer na jachcie Pasja Kościana podczas szkoleniowego rejsu dla młodzieżą zorganizowanego przez Kościański Klub Żeglarski.
Pomocy wzywało sześcioro młodych ludzi, których jacht został przewrócony przez porywisty wiatr. Kilka minut wcześniej załoga Pasji dobiła do przystani na Jeziorze Nickim. Żeglarzom udało się schronić przed białym szkwałem i burzą, która w poprzedni wtorek siała spustoszenie na mazurskich jeziorach.
Rejs szkoleniowy na pokładzie Pasji Kościana rozpoczął się w sobotę, 18 sierpnia, w Giżycku. Załoga liczyła siedem osób. Kapitanem był Jerzy Kliemann – komandor Kościańskiego Klubu Żeglarskiego. Na pokładzie była także jego małżonka Sabina i siedemnastoletni pierwszy oficer Jan Kotecki oraz czwórka młodych żeglarzy: Wiktor Nawracała (12 lat), Piotr Jaszkiewicz (12 lat), Aleksander Jałkiewicz (12 lat) i Bartosz Jałkiewicz (14 lat). W niedzielę załoga wypłynęła z Giżycka pokonując akweny i sieci kanałów. Przed Mikołajkami zorganizowano nocleg. W poniedziałek Pasja dopłynęła do Mikołajek. Załoga nocowała w kolejnej zatoce.
- We wtorek wstaliśmy z komandorem bardzo wcześnie. Chcieliśmy uniknąć kolejek i przepłynąć przez śluzę Guziankę. Dopłynęliśmy do miejscowości Ruciane Nidy i wpłynęliśmy na Jezioro Nickie – opowiada Jan Kotecki.
Tego dnia od rano informowano o mających przejść nad Mazurami burzach.
- Nie mieliśmy dostępu do radia i telewizji. Nic o tym nie wiedzieliśmy – zaznacza Sabina Kliemann.
- Zobaczyliśmy wielką chmurę i komandor stwierdził, że nie ma co szarżować – wspomina Bartosz Jałkiewicz.
Zresztą i tak w planach było zwiedzanie Leśniczówki Pranie, w którym znajduje się muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
- Wyglądało to strasznie. Doszliśmy do zatoki i ustawiliśmy się przodem do brzegu – wyjaśnia Jerzy Kliemann.
Wiatr się wzmagał. Na jeziorze pływały łodzie. Do zatoki wpłynął jeszcze jeden jacht.
- Staliśmy na kotwicy, ale jak przywiało, to przesunęliśmy się pięć metrów do przodu i dobiliśmy do brzegu – mówi Kotecki.
W oddali zobaczyli ludzi i pomyśleli, że płyną oni na materacu. Mężczyzna z jachtu, który również wpłynął do zatoki spojrzał przez lornetkę. Okazało się, że szóstka młodych ludzi siedzi na przewróconym jachcie w odległości około 800 metrów od zatoki. Nikt z żeglarzy nie zastanawiał się nad tym co zrobić w takiej sytuacji. Kilka minut po tym jak burza rozpętała się na dobre, przycumowany przy Pasji jacht, także z kościaniakami, wypłynął na ratunek. Pasja została przy brzegu i posłużyła jako schronienie dla młodzieży i rodziny mężczyzny, który wypatrzył wołających o pomoc.
- Przesiedliśmy się z komandorem. Wiało tak, że nie mogłem odcumować jachtu – wspomina Jan Kotecki. Na przewróconym kadłubie siedziało trzech chłopaków i trzy dziewczyny. - Zaczęliśmy wciągać dziewczyny na jacht. Jedna w ogóle nie umiała pływać. Z nią było najgorzej, była cała sztywna ze strachu. Najpierw rzuciliśmy jej koło ratunkowe. Widziałem, że miała dosyć mocna przeciętą nogę. Od razu zszedłem pod pokład i zacząłem ją opatrywać. Chyba była w szoku, bo cały czas mówiła: jak ja będę wyglądać. Założyłem jeden bandaż, drugi bandaż, nic nie pomagało. Nie mogłem zatamować krwi. Prosiliśmy żeglarzy z przepływających obok łodzi o opatrunki.
Pozostała na pokładzie trójka chłopaków razem z Kliemannem i kapitanem jachtu próbowała jeszcze odwrócić przewróconą żaglówkę. Uniemożliwił to wbity w dno jeziora maszt. Pozostało tylko dobić do brzegu i przeczekać burzę. Uratowana szóstka nie miała nawet w co się ubrać. Wszystkie ich rzeczy zostały na łodzi. Karetka pogotowia nie mogła dojechać do rannej. Drogi były zawalone poprzewracanymi drzewami. Po ponad dwóch godzinach zjawiła się łódź WOPR. Dziewczyny odwieziono do Rucianych Nid. Chłopacy zostali na miejscu. Mieli po 20 - 25 lat. Najprawdopodobniej w trakcie rejsu pili alkohol.
- Na pewno nie zachowali ostrożności. Już pół godziny wcześniej było widać bardzo ciemne chmury i błyski. W piętnaście minut można było dopłynąć do brzegu – mówi o uratowanej szóstce młodych ludzi Jerzy Kliemann. Przyznaje, że pływając po Wielkich Jeziorach Mazurskich spotkał się z podobną pogodą, ale nigdy nie zebrała ona takiego żniwa. - W zasadzie wszyscy, którzy zdali patent żeglarski powinni wiedzieć, jak się zachować. W takiej sytuacji umiejętności to właśnie: wiedzieć kiedy uciec i jak się ustawić do wiatru. Wiatr potrafi wywrócić nawet jacht bez żagli. Niestety, alkohol często dodaje odwagi.
Burza trwała około godziny. Jeszcze tego samego dnia załoga Pasji ruszyła w dalszy rejs. Żeglarze dotarli wieczorem do przystani ,,Pod Dębem”.
- Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego co się stało – wyjaśnia Sabina Kliemann.
- Dopiero wieczorem jeden po drugim rozdzwoniły się telefony – wspomina Aleksander Jałkiewicz. - Wszyscy pytali czy nic nam się nie stało.
Służby żeglugi śródlądowej szybko przystąpiły do usuwania zniszczeń. Przez następne kilka dni przepłynięcie niektórymi kanałami było utrudnione przez zwalone drzewa. Załoga Pasji starała się omijać Jezioro Śniardwy, gdzie zatonęło najwięcej łódek. Ogrom zniszczeń zobaczyli jednak dopiero wpływając do portu w Mikołajkach.
- Widok był bardzo przykry. Na płotach wisiały wyłowione z wody rzeczy – mówi Sabina Kliemann. - Byliśmy tam bardzo krótko, a w tym czasie odbyły się chyba trzy pogrzeby.
Miejsca, w których zatonęły jachty oznaczono bojkami. Cały czas pracowali nurkowie, ratownicy i policjanci. W wodzie pływały ubrania. Gwałtowna burza i zniszczenia jakie spowodowała było jedynym tematem rozmów.
Po tygodniu rejsu Pasja wróciła do Giżycka. Zbieg okoliczności sprawił, że wieczorem Jan Kotecki i Jerzy Kliemann spotkali uratowaną szóstkę żeglarzy. Udało im się wydobyć i osuszyć jacht.
- Ponad godzinę rozmawialiśmy o tym co się stało – wspomina Jan Kotecki. (h)
35/2007