Magazyn koscian.net
2010-02-04Morderca z Kościana przed sądem
Środa, 27 stycznia 2010 roku. Pierwsze piętro Sądu Okręgowego w Poznaniu. Kilka minut po dziewiątej policjanci wprowadzili na salę rozpraw wysokiego, chudego, krótko ostrzyżonego mężczyznę. Zdjęli mu kajdanki. Sędzia Karolina Siwierska odczytała dane oskarżonego: imię, nazwisko, miejsce zamieszkania, datę urodzenia – 20 lipca 1964 roku, stan cywilny, liczbę i wiek dzieci... Zawód: cukiernik, nie pracujący, karany. Mężczyzna w czarnym, rozpinanym swetrze, z jakby spłoszonym wyrazem twarzy, potwierdził, że dane się zgadzają. Usiadł obok policjanta
Sąd oddał głos prokuratorowi, który powiedział, iż oskarża Grzegorza K. o to, że 21 listopada 2008 roku zabił Jerzego Ch. Wyliczył: trzy uderzenia nożem w klatkę piersiową, dwa – w plecy. A także o to, że 23 listopada tego samego roku sprowadził niebezpieczeństwo pożaru, w ten sposób, że podpalił odzież i ciało Jerzego Ch, czym zagroził życiu lub zdrowiu wielu osób lub mieniu w wielkich rozmiarach.– Czy oskarżony przyznaje się – zapytała sędzia Siwierska.
– Tak. I bardzo żałuję, tego, co się stało. Nie chcę o tym mówić – powiedział Grzegorz K. Jego prawo. Oskarżony może wyjaśniać, jeżeli chce. Może odpowiadać na pytania, może milczeć. Gdy oskarżony milczy, sąd czyta.
Od tego momentu wcielił się w rolę bezrobotnego cukiernika i jego słowami, zapisanymi w protokołach, rozpoczął opowieść o banalnym życiu i nieoczekiwanej śmierci. Zaczęła się ona w pewien listopadowy piątek, gdy Grzegorz K. zszedł do piwnicy bloku przy ulicy Bączkowskiego w Kościanie, by uszykować drewno do pieca na sobotę.
– Jerzy Ch. na parterze mieszkał, byliśmy po imieniu – relacjonował oskarżony, odczytującej jego zeznania ze śledztwa, głosem sędzi Siwierskiej. – Zaprosił mnie do siebie, weszliśmy do pokoju z komputerem...
Grzegorz K. chciał podobno pogadać z sąsiadem, emerytowanym 56-letnim nauczycielem języka niemieckiego o komputerach właśnie. Bo syn zamierzał kupić, dobrze było się poradzić... Jurek palił papierosa. On dużo palił. Grzegorzowi zachciało się pić.
– Możesz się napić wody z kranu – powiedział Jurek. Grzegorz wszedł do kuchni. Tam na stole leżał nóż. Duży, może 40 centymetrów długi.
Nie wiemy, czy Grzegorz K. napił się wody z kranu. Nie wiemy też, dlaczego wziął ten nóż, leżący na kuchennym stole, wrócił z nim do pokoju i zaatakował sąsiada.
– Stał do mnie tyłem. Z niewiadomych przyczyn zadałem mu cios nożem w plecy – mówił Grzegorz K. – Gdy się obrócił, znowu...
Biegły patolog, który przeprowadził sekcję zwłok, opisał pięć ran kłutych. Dwie – śmiertelne. Ale wróćmy do pokoju na parterze kamienicy przy ulicy Bączkowskiego. Nie ma już tam Grzegorza K. Na podłodze leży ciało Jerzego.
– Nie wiem, jak znalazłem się w domu – mówił Grzegorz K., który mieszkał w tej samej klatce, na pierwszym piętrze. Musiał jednak zabrać nóż, bo kiedy zapalił papierosa, zobaczył zakrwawiony nóż w swoim zlewie. To go umył. Założył inne dżinsy, inną bluzę. Nóż wrzucił do reklamówki i wyrzucił do kubła na śmieci.
– Na nogach miałem papcie domowe – zapamiętał. – Potem siedziałem w domu, próbowałem coś zjeść, ale nie mogłem. Nie mogłem też usnąć – powodem było to, co się stało z Ch.
Ale przyszła sobotą i życie toczyło się dalej. Poszedł na zakupy, wstąpił do rodziców po gazetę ,,Fakt’’, porozmawiał z ojcem, wrócił, rozpalił w piecu. Obiadu nie musiał gotować, bo miał kapuśniak od czwartku, pozmywał, posprzątał. Zszedł do sąsiada – tego, co mu pomagał wymienić dach garażu, żeby pożyczyć piłę do drewna. Zjadł kolację, obejrzał film. Dzień praktycznie spędził sam.
– Syn był raczej gościem w domu, szczególnie w weekendy – powiedział.
Obudził się w niedzielę. Zszedł do piwnicy, obejrzał mecz. Wstąpił do rodziców na kawę. Wrócił do domu w to listopadowe popołudnie. Rozpalił w piecu.
– Podczas palenia przyszedł mi do głowy ten głupi pomysł. I poszedłem zrealizować ten głupi, chory pomysł – powiedział Grzegorz K.
Wziął płyn, jakiś niemiecki chyba. Zszedł do mieszkania Jerzego. Sąsiad leżał w tym samym miejscu.
– Wziąłem jakiś koc czy kołdrę, przykryłem go tą kołdrą i polałem płynem na oślep. Podpaliłem zapalniczką, a tę butelkę pustą zaniosłem do śmietnika – powiedział Grzegorz K., który przypomniał sobie, że przecież zabrał też klucze sąsiada i zamknął jego mieszkanie. Klucze też wyrzucił i wrócił do swojego mieszkania. Jakiś czas potem usłyszał głosy sąsiadów na klatce. On też wyszedł. Widział, jak strażacy otwierali łomem drzwi mieszkania na parterze.
Jako były strażak ochotnik cofnął się do tyłu. Wiedział, że ogień może raptownie wybuchnąć. Podobno powiedział komuś – gdy pogotowie zabierało ciało, że pewnie sąsiad się zaczadził. Tak też początkowo myśleli wszyscy. Emerytowany nauczyciel mógł zasłabnąć, a że rzadko widywano go bez papierosa, niedopałek upadł na podłogę i... nie był to nierealny scenariusz wydarzeń, ale sekcja nadpalonych zwłok ujawniła rany na plecach i klatce piersiowej Jerzego Ch.
W pierwszym dniu procesu Grzegorza K. poznański sąd także przesłuchał świadków. Syn oskarżonego – jako osoba najbliższa – skorzystał z prawa do odmowy zeznań. Mówili natomiast sąsiedzi, których zaalarmowały sadze w przewodach wentylacyjnych. O zmarłym nie potrafili wiele powiedzieć:
– To był cichy człowiek, rzadko go spotykałem.
– Emerytowany nauczyciel, ale jeszcze pracował w szkole. Chyba w Jerce... Inteligentny, samotny człowiek. Chciał rzucić palenie.
– Był raczej samotnikiem...
Sąsiedzi niewiele powiedzieli też o oskarżonym Grzegorzu K.
– Nie utrzymywaliśmy z nim stosunków towarzyskich. Spotykaliśmy się na klatce schodowej i tylko: dzień dobry, dzień dobry.
– Czasami zamieniliśmy z nim słowo – jak to sąsiedzi. Mi nic nie zrobił. Był spokojny.
– Był raczej spokojny. Wypił – jak każdy. Nie był wtedy ani głośny, ani agresywny. Oczy miał czerwone i wesoły był, jak miał wypite.
Gdy jednak za barierką dla świadków stanęła Hanna B., bliska kuzynka Jerzego Ch., za jej sprawą na sali rozpraw pojawił się także zamordowany nauczyciel. Cichy, spokojny mężczyzna, który od śmierci matki mieszkał samotnie. Nie pił, sporo palił. Od ludzi odsunęły go trudne przeżycia i kompleksy – stracił oko, miał problemy z widzeniem. Wolał od nich książki i internet. Jego jedynym spadkobiercą okazała się gmina – mieszkanie i majątek przejęło miasto Kościan.
– Jurek był moim kuzynem. Przyjeżdżał czasami do nas na obiad, mama go wypytywała, jak mu się mieszka. Jurek był człowiekiem skrytym, przyjaciół miał chyba tylko w szkole, wśród nauczycieli. Kontakty z sąsiadami ograniczał do minimum. Jednak niepochlebnie wyrażał się o jednym sąsiedzie. Jego nazwisko nigdy nie padło. Mówił o nim, że pożyczał drobne pieniądze, miał problemy z alkoholem, nie pracował. Kuzyn nie miał o nim dobrego zdania, mówił, że jest to sąsiad uciążliwy, bo zawsze czegoś od niego chce – powiedziała Hanna B. – Miał go dosyć i mówił, że najgorzej jest raz komuś pożyczyć.
Czy tym uciążliwym sąsiadem był Grzegorz K? Podczas rozprawy poinformował sąd, że leczył się na depresję, która nawracała jesienią. Jakieś leki przyjmował... Pracę stracił kilka miesięcy przed zabójstwem, przyszła jesień i powrócił stan depresyjny. Ale na ten temat wypowiedzą się biegli.
Sąd przesłucha kolejnych świadków. Odda głos prokuratorowi, adwokatowi i na koniec Grzegorzowi K. Potem ogłosi wyrok. Minimum osiem lat. Maksimum – dożywocie.
Hanna Bernaczyk
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Nigdy nie ufałem ludziom czytającym FAKT. A ten? Chory, czy zdrowy musi być odizolowany, aby znów kogoś nie wiadomo czemu nie dźgnął nożem