Magazyn koscian.net
2003-05-02 12:03:14Na nieszczęście mógłbym być gwiazdą
O lawinie, szczytach, dzieciach i wzruszeniach z Robertem Janowskim rozmawia Karina Jankowska. (GK nr 216 z 2.04.2003)
- Jest pan po raz pierwszy w Kościanie...- Tak, ale pije wasze jogurty i kefiry, bo są najlepsze w Polsce.
- Bilety na pana koncert rozeszły się już w przedsprzedaży, co jest ewenementem w Kościanie. Co takiego ma Robert Janowski w sobie, że bilety idą jak świeże bułeczki?
- Podesłałem paru ludzi! (śmiech) Szczerze mówiąc nie wiem. Może koniunktura. Chociaż też nie do końca, bo bywam w miejscach, gdzie występują – w moim pojęciu - artyści lepsi ode mnie, a ze zbyciem biletów nie jest najlepiej.
- Koncert w Kościanie był dla pań z okazji Dnia Kobiet. Woli pan śpiewać dla pań czy dla panów?
- Zdecydowanie dla pań, bo są bardziej wrażliwe na moją muzykę. Jest może kilku mężczyzn, którym podoba się moja muzyka. A kobitki po prostu lubią się wzruszać.
- Pański koncert nosi tytuł ,,...najpiękniej o miłości’’. Jak pisze się i śpiewa o tym najpiękniejszym uczuciu?
- Każdy robi to po swojemu. Pani może napisać o miłości i to będzie najpiękniej. Nie ma definicji, ani przykładu na to. Dla mnie coś co pisałem 6 lat temu było najpiękniej napisane jak potrafiłem, a teraz najpiękniej oznacza już co innego. O miłości jest tym piękniej im jest w tym mniej siebie.
- Zdebiutował pan na scenie mając 13 lat. Kiedy po raz pierwszy wystąpił pan publicznie?
- Na Dzień Matki. Miałem wtedy 6 czy 7 lat. Moja mama kazała mi zaśpiewać piosenkę w klubie garnizonowym w Sochaczewie. Był to bardzo wzruszający występ. Mama mi opowiadała potem, że niektóre mamusie na sali się popłakały. Miałem wtedy taki amorkowaty głosik. Zresztą wie pani jak to jest...
- Już wtedy przeczuwał pan, że ze sceną zwiąże swoje życie?
- O tym, że będę śpiewał zawodowo dowiedziałem jakieś 20 lat później. Przy okazji ,,Metra’’.
- A wcześniej skończył pan weterynarię...
- W czasie studiów już miałem kontakt ze sceną, występowałem bowiem w dość znanych zespołach, np. Oddziale Zamkniętym. Ale to była raczej przygoda studencka. Graliśmy profesjonalnie, ale traktowałem to jako przygodę, a nie przygotowanie do życia i pracy. A jak zaczęło się na poważnie w teatrze, to już się pociągało sznurki jeden za drugim. I tak to szło jedno przedsięwzięcie za drugim.
- Czyli dalej potoczyło się lawinowo...
- Raczej ostrożnie, bo ja lawiny się boję. Staram się ze swojego bycia i kariery stworzyć taki mały strumyczek.
- Nie czuje pan, że przegapił po drodze jakieś okazje?
- Mnóstwo. Ale może to i dobrze, bo wtedy na nieszczęście mógłbym być gwiazdą pierwszoligową, a tego bym sobie bardzo nie życzył...
- Dlaczego?
- Bo takie gwiazdy szybko gasną.
- Czy to znaczy, że chce być pan gwiazdą świecącą długi czas z takim samym natężeniem?
- No nie wiadomo, bo takie gwiazdy mogą już dawno nie istnieć. A im i widzom się wydaje, że one nadal świecą. Staram się, by to moje światło było cały czas włączone.
- W którym momencie swojej kariery pan jest obecnie? To ciągle droga na górę, czy już szczyt?
- Szczerze mówiąc nie wiem. Szczytem nazywam spełnienie swoich marzeń artystycznych. Szczyt będzie jeśli się spełni musical ,,Notre Dame de Paris’’, nad którym pracujemy już lata całe, a ciągle nie ma na to pieniędzy... Po tym pewnie już nic ważniejszego nie zrobię. I będę na to czekał, a jeśli tego nie da się wystawić w Polsce, to będzie przede mną jakiś inny, nowy szczyt. Chociaż nie jestem taternikiem i nie poruszam się od szczytu do szczytu. Ta moja podróż jest constans.
- Jest taka jaką pan chciał?
- Tak, dokładnie taka. Długo sobie pracowałem na autorytet.
- I udało się to osiągnąć?
- Nie, ale pracowałem nad tym. Nie jestem maksymalistą. Umiem cieszyć się z tego co posiadam. Bycie minimalistą to jest wybór. Przecież każdy z nas chce więcej i więcej.
- Dziś ludzie zadowalają się przede wszystkim małymi rzeczami...
- Bo muszą, ale tak naprawdę ich marzenia są dużo, dużo większe.
- ,,Metro’’ zmieniło całe pańskie życie, stając się windą do sławy...
- Oj namieszało. To było 9 lat mojego życia. Przestałem wtedy wykonywać zawód. Ale była to łatwa decyzja, bo zawsze chciałem robić to co robię. Weterynaria to był rozsądek. Uważam, że to wszystko zdarzyło się w tym właściwym momencie, teraz nie wiem czy starczyłoby mi cierpliwości.
- Z zespołem ,,Metra’’ wyjechał pan na Brodway. Recenzenci nowojorscy skrytykowali przedstawienie, zastanawiał się pan co byłoby, gdyby recenzje były pozytywne?
- Pewnie byłbym bogatszy. Może bym tam został na jakiś czas. Ściągnąłbym rodzinę, grałbym w innych musicalach, zarabiał pieniądze. A potem bym wrócił i w Polsce robił ciąg dalszy kariery. Czasem mówię, że chciałbym stąd uciekać. A to wszystko z bezsilności.
- Ma pan takie miejsce, w które ucieka pan przed całym światem?
- Bory Tucholskie. Cisza, spokój, daleko od ludzi.
- Czuje się pan bardziej piosenkarzem czy aktorem?
- Ani tym, ani tym. To są różne formy wypowiedzi. Raz interesuje mnie piosenka, raz gra aktorska.
- Częściej jednak gości pan na estradzie.
- Chyba polubiłem to bardziej niż teatr i film. Tu też są widzowie. A na koncerty przychodzą ludzie o wrażliwości podobnej do mojej. Bardzo lubię bezpośredni kontakt z ludźmi. Nawet jest przyjemniej jak jestem jeden na scenie i nie ma rywalizacji. Zresztą od dwóch lat nie robię nic w teatrze, nie stać mnie na niego. Dziś aktorzy teatralni zarabiają na życie głównie poza teatrem.
- Łatwo tak przykuwać uwagę widzów przez godzinę czy półtorej?
- Niech się pani sama przekona, wejdzie na scenę i spróbuje...
- Nie, to zdecydowanie nie dla mnie!
- Czyli trudno?
- Według mnie trudno.
- A według mnie łatwo. Trzeba mieć dar, a ja go mam.
- Można się tego nauczyć, wypracować?
- Nie. Można to dopracować, ale wtedy jest gorzej. Tadeusz Drozda ma np. to wypracowane, chociaż ma umiejętność aktorską. Jednak dar skupiania uwagi to diamencik.
- Jaki jest prywatnie Robert Janowski?
- O taki... Łatwo ze mną żyć, jeśli nikt mi niczego nie każe. Jestem Baranem. Jak się mnie poprosi łagodnie o coś, to jestem w stanie bardzo dużo poświecić. Unikam despotów. Jeszcze nie jestem dość asertywny, ale się tego uczę. Ludzie często do mnie dzwonią z różnymi propozycjami i są oburzeni, że ich nie przyjmuję. Dzieci mi ostatnio chorują i jestem niewyspany. A nie lubię tego, ale co zrobić. Przyłażą do nas do łóżka. Anielka każe się szmyrać po pleckach. Ona to uwielbia.
- Znajduje pan czas na zajmowanie się dziećmi?
- Mnóstwo. Mam co prawda zajęte miesiące – marzec i maj. Zostawiam wtedy zdjęcia na biurku i notes z terminami, w którym można sprawdzić gdzie aktualnie jestem. Dzieci zadają mi zawsze pytania: tato idziesz do pracy, kiedy wrócisz, ile dni cię nie będzie?
- A potem pewnie przyklejają się do telewizora, kiedy widzą w nim tatę...
- Było tak dwa razy. Anielka jak był program w TV podeszła i pocałowała telewizor. To było strasznie smutne.
- Rok temu ukazała się pana trzecia płyta. Kiedy będzie następna?
- Mam dużo pracy. Jest zgłoszenie na płytę od Polskiego Radia, ale nie mam pomysłu jeszcze. To są autorskie płyty, musi więc powstać tekst i muzyka. I co najważniejsze muszę wiedzieć po co.
- A po co powstały poprzednie płyty?
- Wtedy wiedziałem po co. Ostatnia nazywała się ,,Nieważkość’’ i po to właśnie powstała – po nieważkość. Bo pięknie oderwać się od ziemi...
- A to nie jest proste, bo życie nas ściąga na ziemię...
- Otóż to. Po to właśnie jest ta płyta, by dać ułudę wolności.
(wywiad przeprowadzono w Kościańskim Ośrodku Kultury)