Magazyn koscian.net
2003-05-21 09:06:21Nie chciałem żyć
Cud nastąpił, gdy Grubego Jurka usłyszałem (21.05.03)
- To znaczy, że ja też mam szansę? - zapytałem. - Tak - mówi Gruby Jurek. - Ale to zależy tylko od ciebie. Nikogo więcej. Dopiero później odkryłem, że ja tego dnia, zacząłem nowe życie, jakże barwne, inne od poprzedniego, pełne nowych uczuć i wrażeń. Urodziłem się raz jeszcze. Cud nastąpił, gdy Grubego Jurka usłyszałem. To był przełomowy moment.NA CUDA POTRZEBUJĘ TROCHĘ CZASU...
- Późno zacząłem pić. Na studiach - gdy miałem jakieś 21-22 lata. Bardzo szybko jednak odkryłem, że alkohol bardzo dużo mi daje. Przy jego pomocy z nieśmiałego młodzieńca stawałem się odważniejszy, z milczącego - rozmowny. Alkohol ułatwiał mi kontakty z kobietami. W tym wszystkim umiałem pić - tak mi się zdawało. Potrafiłem powiedzieć dosyć. Poza oblewaniem obrony pracy magisterskiej nie upiłem się wtedy ani razu. Bardzo szybko alkohol zaczął mi pomagać w karierze zawodowej. To był okres wczesnego Gierka. Liczyli się ludzie przebojowi, umiejący załatwiać. Trzeba było wiedzieć z kim wypić i jak. Zacząłem uważać, że nie ma spraw nie do załatwienia. Nawet taką maksymę ukułem, że sprawy niemożliwe załatwiam od ręki, a na cuda potrzebuję trochę czasu. Zdobyłem uznanie w pracy i mnóstwo kolegów. Poznałem żonę... Bardzo byłem w niej zakochany. Bardzo byłem z niej dumny. Pobraliśmy się w wieku 26 lat. Żona urodziła mi 3 wspaniałych synów. Awansowałem. Niczego mi nie brakowało.
ALKOHOL JEST DLA LUDZI
- Problemy zaczęły się w początku lat 80. Zacząłem pić więcej. Uważałem, że mam bardzo dużo, bardzo trudnych spraw. Tak tłumaczyłem picie. Uważałem, że jestem wybitnie predysponowany do tego, by korzystać z alkoholu. Nigdy ,,pod wpływem’’ nie popełniałem gaf i kochałem cały świat. Alkohol jednak zaczął zmieniać moją osobowość. Stawałem się złym człowiekiem. Mówiłem, że bardzo kocham moją żonę, by po wypiciu zapomnieć wrócić do domu. Zawsze miałem ,,jakieś ważniejsze sprawy’’. Alkohol nauczył mnie kłamstwa. Zabierał mi czas i pieniądze. Nie chcąc przyznać się do tego przed bliskimi i przed samym sobą - kłamałem. Stałem się bardzo niepunktualny, bardzo niesolidny. Przez utratę wiarygodności przepiłem firmę. Najgorsze, że zacząłem tracić zaufanie w oczach żony. Zacząłem oszukiwać synów. Po pijanemu prowadziłem samochód. Wydawało mi się, że mi się tak nawet lepiej prowadzi. Nikt mi nie mówił, że jestem chory. Że jestem uzależniony. Pojawia się chora zazdrość. Oskarżałem żonę o rzeczy, których nigdy nie zrobiła.
JA BYM ICH ZNISZCZYŁ
- Zaczęło się wszystko walić. Zauważyłem, że piję trzeci dzień i nie mogę przestać. Alkohol poprawiał mi samopoczucie, ale na coraz krócej. Doszło do tego, że byłem w totalnej depresji. Wszyscy byli winni: pogoda, żona, sąsiedzi. W fazie chronicznej pije się po to, by na chwilę poczuć się dobrze i się zasypia. To najprzyjemniejszy moment. Przebudzenie za to było okropne. Do 1988 roku potrafiłem jeszcze nadrabiać po piciu. Zarabiałem na życie. W 1990 nie umiałem już przestać pić. Żona kilkanaście razy odwoziła mnie na detoks. Odwiedziłem kilka oddziałów odwykowych. - Żona była silna. Nie godziła się na takie życie. Myślę, że to ją, mnie i naszych synów uratowało. Zagroziła, że się ze mną rozwiedzie. Nie mogłem się z tym pogodzić, ani na trzeźwo, ani po pijanemu. To był mój początek dna. Miałem jeszcze rodzinę i nie byłem finansowo zrujnowany. Gdy rozpoczęła się sprawa rozwodowa we mnie powstał pijany bunt. Powiedziałem: prędzej zostaniesz wdową, niż rozwódką. Były kłótnie. Żona była energiczna, temperamentna i konsekwentna. Parę razy doszło nawet do rękoczynów... Ja zwykle przegrywałem. Była pół krwi góralką. Świetnie sobie ze mną ,,radziła’’... - Zacząłem pić na umór. Po pierwszej sprawie rozwodowej żona chciała bym się wyprowadził, ale ja wstydziłem się wrócić do Kościana. Poszedłem na melinę. Zabrałem torbę z maszynką go golenia, pidżamę, szczoteczką do zębów i poszedłem. To było w tym samym miasteczku, w którym mieszkaliśmy. Żona była lekarzem i ja byłem bardzo znany. Chyba chciałem jej dokuczyć. Zszargałem swoje dobre imię i szacunek. Nie wiedziałem, że ona i z tym da sobie radę. Zacząłem tracić resztki pieniędzy. Zacząłem sprzedawać swój warsztat, narzędzia, wszystko. Nie byłem już na żadnej sprawie rozwodowej. Byłem totalnie pijany od 16 grudnia 1991 roku do 2 maja 1992. Jak przestało mnie być stać na normalny alkohol, zacząłem pić denaturat. Pewnego dnia obudziłem się i pytam - która godzina, oni - dwunasta. Ja - w śmiech. Jak dwunasta, jak jest ciemno? Nie widziałem nic. Uszkodziłem wzrok. Nie wiem nawet w jakim to było miesiącu. Prawie nie jadłem. Pamiętam, na Wielkanoc były ziemniaki gotowane z solą, a później była już tylko woda. 2 maja, kiedy znalazłem się na odziale wewnętrznym w Koninie ważyłem 58 kilo. Nie potrafiłem stać o własnych siłach. W tym szpitalu pracowała moja żona... Znałem tam wszystkich i wszyscy mnie znali...
JEJ ,,NIE’’ MNIE OCALIŁO I GRUBY JUREK
- Myślę, że to był próba samobójcza. Brakowało mi odwagi, by zrobić to inaczej. Ja nie chciałem żyć. Żona wcześniej przyjechała tam po mnie, ale uniosłem się honorem. Nie chciałem od niej pomocy. Przyjechał brat i szwagier. To oni zabrali mnie do szpitala. Uległem, bo uznałem, że i tak mnie już nie uratują. Zrywałem kroplówki. - Ja cię postawię na nogi Jachu, czy tego chcesz czy nie, tylko mi nie przeszkadzaj. Co zrobisz jak opuścisz oddział, to już będzie twoja decyzja. Możesz tu być jak długo zechcesz - powiedział ordynator. Podszedł mnie. Na oddziale byłem do końca września. Nagle okazało się, że mi się nigdzie nie spieszy. Byłem na dnie, więc miałem się od czego odbić. Zacząłem załatwiać zaniedbane podatki i zus-y. Wzrok mi się poprawił. Nie wiedziałem, że jestem już rozwiedziony. Nie wierzyłem w to. Myślałem, że żona mnie tylko straszy. Do sądu pojechałem z kolegą. Kolega odczytał mi przebieg rozprawy. To był dla mnie szok. - Dziś potrafię jej za to podziękować. Ona powiedziała ,,NIE’’ i to mnie, i nas ocaliło. Ja bym ją zniszczył. Ja dziś znam tę chorobę. Puściłbym ją z torbami. Sprzedałbym wszystko. Zniszczyłbym ją i synów, których tak kocham. Nie zgodziła się. To spowodowało prawdopodobnie, że i ja mogłem się ocalić. Tak trzeba to określać. To jest ocalenie. Często używamy słowa cud. Znam wiele przykładów ludzi tak ocalonych. Myślę, że i ja do nich należę, ale wiem, że wtedy tego bardzo chciałem. - Na oddziale były spotkania AA. Grupa nazywała się Szansa. Z nudów poszedłem. Pieprzą - oceniłem, aż głos zabrał Gruby Jurek, dziś mój przyjaciel. Zaczął opowiadać historię swojego picia, wypisz wymaluj podobną do mojej. Był dyrektorem szkoły i stoczył się - tak jak ja - do rynsztoka. Przeżyłem szok, gdy powiedział - ,,Dziś nie piję. Cztery lata nie piję. Dziś znowu jestem dyrektorem szkoły. Wszyscy O TYM wiedzą’’... Ja nie wyobrażałem sobie żebym mógł wrócić do tej miejscowości, w której mieszkałem. Chyba w czapce niewidce. Tak było mi wstyd. Uważałem, że jestem skreślony na zawsze. - To znaczy, że ja też mam szansę? - zapytałem. - Tak - powiedział Jurek. - Ale to zależy tylko od ciebie, nikogo więcej. - Dopiero później odkryłem, że ja tego dnia, zacząłem nowe życie, jakże barwne, inne od poprzedniego, pełne nowych uczuć i wrażeń. Urodziłem się raz jeszcze. Cud nastąpił, gdy Grubego Jurka usłyszałem. To był przełomowy moment. - Bardzo zapragnąłem być znowu człowiekiem. Obudziła się nadzieja. Odkryłem maksymę życiową - ,,żeby się podnieść, trzeba najpierw upaść’’. Musiałem zaakcepować mój upadek. To był przełom czerwca i lipca. Wtedy poruszałem się na poziomie starszaka w przedszkolu.
DOWIEDZIAŁEM SIĘ, ŻE MAM UCZUCIA
- W sierpniu przyjechałem do matki do Kościana. Byłem człowiekiem, który stracił w życiu wszystko, ale wciąż nie umiałem się do tego przyznać. Nawet przed sobą. Kłamałem. Znajomym mówiem, że się rozwiodłem z żoną, że przyjechałem tu do sanatorium itd. Zająłem się handlem i zacząłem zarabiać kokosy. Znów czułem się silny i ważny, aż w listopadzie zapiłem. Zburzyłem wszystko to, co zbudowałem w ostatnich miesiącach. Zrozumiałem, że trzeźwienie to nie jest prosta sprawa. - K.. jak już mam być tym alkoholikiem, to nim będę, ale będę najlepszy! Muszę poznać tę chorobę! - wykrzyczałem na oddziale odwykowym w Kościanie. To znów był przełomowy krok w moim życiu. Zacząłem tworzyć klub AA. Kapelusz sobie kupiłem i dyplomatkę. Wyszedłem z oddziału i zacząłem od fabryki mebli. Deptałem, rozmawiałem z wszystkimi ważnymi ludźmi. Miałem siłę przekonywania. Klub powstał. Mnie to pozwoliło uwierzyć we własne siły. - Oczywiście dostałem zadyszki po tym. Byłem pierwszym prezesem! Zacząłem rządzić. To bardzo niebezpieczne. Na przełomie 1993-94 zapiłem. Pamiętam Sylwester. Byłem odwiedzić siostrę w Poznaniu, przechodziłem przez most na Warcie. Nie miałem myśli samobójczych, ale stanąłem na środku tego mostu, spojrzałem w dół i pomyślałem: Boże, jak blisko do śmierci. Otrząsnąłem się, wróciłem do domu i nagle przestałem myśleć o moim byciu w tym klubie. Powiedziałem sobie - mało robisz. Wciąż mało. - Jako gość pojechałem oglądać wzorcowy oddział terapeutyczno-odwykowy w Koszalińskiem. Wpuścili mnie na zajęcia. Nagle odkryłem, że ja nie wiem nic o tej chorobie. Mam klub abstynentów, a sam jestem dopiero na początku drogi. Po dziesięciu dniach pobytu tam podszedłem do Gosi i mówię: - Ja chyba pojadę do domu. - Taaak? Masz już dość? - Ja pojadę do domu i jak zajadę, napiszę wielkie podanie o to żebyście mnie tu przyjęli na terapię. Muszę wyjechać, żeby przyjechać w innej roli. Łezki mi się teraz w oczach pojawiły, tak samo jak wtedy. Gosia rzuciła mi się na szyję i mówi, o to właśnie chodzi. Po to cię tu zaprosiliśmy. - Pojechałem tam w 1994 roku na 60-dniową terapię. Już jako pacjent, na normalnych warunkach. To była praca na okrągło. Zero kontaktu ze światem, ani radia, ani telewizji, ani gazet. Cały dzień podporządkowany trzeźwieniu. Można było stamtąd wyjechać zawsze, ale już bez prawa powrotu. Tam dowiedziałem się, że mam uczucia. To było coś wspaniałego. Miałem wtedy 44 lata, a czułem się jak gołowąs, który nie zna świata. To był początek drogi. - Zgłosiłem się na kurs Fundacji Batorego i zdałem egzamin na lektora, który potarfi pomagać uzależnionym. To było za mało. W Warszawie Instytut Psychiatrii i Psychologii prowadził studium pomocy psychologicznej. Ukończyłem je. Dowiedziałem się, że jest dwuletnie studium socjoterapii. Po kilku miesiącach byłem najlepszy w grupie. Odkryłem siebie. Dopiero wtedy udało mi się pozbyć złudzeń. Zrozumiałem, że nie ma już powrotu do żony, że nie uda mi się cofnąć tego, co się stało. Odnalazłem w sobie nie tylko dużo siły, ale i pokory. Pokory, którą można wyrazić jednym zdaniem: nie zawsze ja muszę mieć rację. To wszystko.
JESTEM SZCZĘŚLIWY. KAŻDY MOŻE BYĆ...
- Upadałem nie raz. Po raz ostatni, pamiętam, gdy mieszkał u mnie mój syn. Był świadkiem mego upadku, ale w zdecydowany sposób pomógł mi z tego wyjść... Choroba alkoholowa jest tak specyficzną chorobą, że nie da się założyć, że się do końca życia nie zapije. Żaden z alkoholików nigdy nie przysięgnie, że się już nigdy nie napije. Każdy jednak powie, że zrobi wszystko, żeby się nie napić. Myślę, że to uczciwa maksyma. Głównym celem mojego życia jest, żeby się nie napić. Jeśli zawsze będzie to główny cel, to mi się uda. - Teraz jestem człowiekm bardzo emocjonalnie wyciszonym. Odpowiedzialnym. Od listopada ubiegłego roku, żonatym. Znalazłem kobietę swojego życia, oczywiście nie przekreślając matki moich synów, którą bardzo szanuję. Mam bardzo dobry kontakt z moimi synami, którzy nie wzięli z ojca przykładu i najstarszy syn jest już obiecującym finansistą, drugi kończy politechnikę, a najmłodszy synek jest uczniem gimnazjum. Byli na moim ślubie. Najstarszy syn był świadkiem. Wiem, że moją przyszłością jest trzeźwość. Na to stać każdego. Każdego uzależnionego, jeśli tylko będzie tego bardzo chciał. Ja chciałem. Straciłem wszystko i odzyskałem tak wiele. Jestem bardzo szczęśliwy... więc ocalałem.
ALICJA MUENZBERG
Już głosowałeś!