Magazyn koscian.net
2003-10-07 15:24:08Nie schowam klucza w kapciu
- Robiłem trochę rumoru, ale nikt nie słyszał. Chwyciłem nawet słuchawkę telefonu, ale nie udało mi się połączyć z policją. Odepchnęły mnie i zbiegły na dół - opowiada pan Antoni. We wtorek 30 września, dwie kobiety wtargnęły do jego mieszkania i zabrały sto złotych.
- Policja potem nie chciała uwierzyć, że wzięły tylko sto złotych, choć w portfelu było ich trzysta. A ta co grzebała w barku po prostu nie zdążyła wziąć więcej - wyjaśnia pan Antoni.
Ma 78 lat. Mieszka w Kościanie przy ulicy Bernardyńskiej. We wtorek po południu postanowił napalić w piecu. Wyszedł z mieszkania, zamknął je i wrzucił klucz do stojącego przy drzwiach kapcia.
- Widziałam go. To była godzina czternasta. Mąż też stwierdził, że lepiej napalić w piecu i schodzili na dół razem. Na podwórku mamy pomieszczenia gospodarcze. Tam każdy ma węgiel. Mąż wrócił po pięciu minutach, to pan Tolek mógł wrócić po dziesięciu - opowiada sąsiadka z przeciwka.
Pan Antoni zastał otwarte drzwi, ale klucz w kapciu.
- Nie przejąłem się zbytnio - opowiada teraz. - Węgiel postawiłem przy piecu i wróciłem na dół klatki do skrzynki pocztowej. Idąc z węglem widziałem, że jest do mnie list. Wracam więc, a tam w przedpokoju dwie kobiety stoją.
Pan Antoni twierdzi, że chodząc po klatce nikogo nie widział. Nie słyszał kroków na schodach. Z tym większym zaskoczeniem patrzył na dwie ubrane na szaro kobiety.
- Co to? - pytam, a jedna z nich, ta młodsza mówi - My z opieki społecznej.
- Jak to? Nic mi nie wiadomo, aby miał mnie ktoś z opieki odwiedzić. Jak się pani nazywa? - pytam, a jedna mówi mi - Kazimiera. Co mi tam imię, jak nazwisko - dopytuję. A ona jakieś rzuciła, ale nie potrafię powtórzyć. W każdym razie znam panie z opieki, ale to nazwisko pierwszy raz słyszałem. One tymczasem wchodzą do mieszkania.
- Jak państwo mieszkają? - mówi ta młodsza. - Pan jest sam? - pyta stojąc na środku dużego pokoju.
- Sam - odpowiadam. - Żona w szpitalu.
Wtedy ta starsza powiedziała, że idzie na górę i wyszła do przedpokoju. Młodsza idzie prosto do małego pokoju.
- O, jak tu czyściutko i obrazki ładne na ścianach - gai. Weszła do pokoju. Ja za nią. Stoję w drzwiach, a ona mnie wciąga delikatnie do środka i próbuje zamknąć drzwi. Wtedy się zorientowałem już na pewno, że coś jest nie tak. Cofam się, chcę otworzyć drzwi, a ona mi przeszkadza, ale odepchnąłem ją i wyszedłem. Patrzę, a klucz w barku przekręcony. Idę do niego, a w środku pogrzebane. Portfel leży rozłożony.
- Co to ma znaczyć! - krzyknąłem i ruszam do drzwi. Przekręciłem zamek i trzymam klamkę. Wzywałem pomocy, ale nikt nie słyszał. Tarmosiły się ze mną, wreszcie odpchnęły i wybiegły. Nawet za nimi nie wyszedłem. Potem zadzwoniłem na policję - opowiada pan Antoni.
- Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci tym wypadkiem - mówi sąsiadka pana Antoniego. - To straszne, że weszły do mieszkania tak niepostrzeżenie, i że nikt z nas nie słyszał, że dzieje się coś niedobrego. Dowiedzieliśmy się dopiero, gdy przyjechała policja.
- Najwięcej mogłaby usłyszeć sąsiadka na dole, ale akurat nie było jej w domu - mówi pan Antoni.
Jak twierdzi, obie kobiety były niewysokie. Miały nieco ponad 150 centymetrów wzrostu. Jedna była młodsza, korpulentna, ciemne włosy i blada twarza, a ta druga miała około 50 lat. Pan Antoni nie widział jednak jej twarzy, bo cały czas miała spuszczoną głowę. Obie kobiety były ubrane na szaro. Młodsza w kurtce, a starsza w krótkim płaszczu.
- Tę starszą przy drzwiach chwyciłem jeszcze za kołnierz i czułem, jakby coś tam się oderwało, guzik, czy jakiś szew - opowiada pan Antoni. Z szamotaniny wyszedł cało, ale zdyszany i podrapany. Na policję dodzwonił się dopiero, gdy kobiety wyszły.
- Pewnie liczyły na to, że uda się mnie tej młodej zagadać w małym pokoju, a starsza w tym czasie splądruje mi mieszkanie. Już dobierała się do saszetki, ale tam nie było pieniędzy. Barek otwarła, chwyciła co było i słysząc mnie szybko zamknęła. Wzięłaby więcej, ale się widać przestarszyła - twierdzi pan Antoni.
Dwie kobiety odpowiadające rysopisowi przedstawionemu przez pana Antoniego widziała pod kamienicą jedna z sąsiadek. Inna twierdzi, że widziała je jeszcze potem w mieście.
- Nie powinieniem był zostawiać klucza w laczku pod mieszkaniem - przyznaje pan Antonii. - Już więcej tak nie zrobię - deklaruje.
Policja prowadzi w tej sprawie postępowanie wyjaśniające o wykroczenie. (Al)