Magazyn koscian.net

01 Gru 2020

Nowy dom dla psa

Nie zawsze jest łatwo. Nie zawsze się udaje. Historii z happy endem jednak nie brakuje. Takie najbardziej napędzają do działania. Zaopiekować się i znaleźć dom – takie cele stawiają sobie wolontariusze działający w przytulisku dla psów w Koszanowie. To tam trafia zdecydowana większość bezdomnych czworonogów znalezionych w gminie Śmigiel

Gorąca kasza i spacer

Zza ogrodzenia widać tylko obiekty oczyszczalni ścieków. Żadnych kojców. O tym, że w pobliżu są psy może świadczyć szczekanie. W sobotę około godziny dziesiątej pojawią się wolontariusze. Bagażnik samochodu Marii Depczyńskiej wypełniony jest karmą i przysmakami. Marlena Nowak-Białas z auta wystawia garnek. Kasza jeszcze paruje. Dzień jest chłodny. Psiakom przyda się ciepły posiłek. Im bliżej kojców jest grupa, tym głośniejsze jest szczekanie.

Tola, Tolek, Misiek, Kampi, Parszywek i Psotka nie kryją radości. Merdają ogonami. Najgłośniej daje o sobie znać masywny Parszywek na krótkich łapkach. Imię wskazuje na jego charakter. Potrafi ugryźć. W kontaktach z człowiekiem robi jednak postępy. Powoli daje się pogłaskać i przypiąć do smyczy. Spacery lubi, ale raczej krótkie ze względu na pokrzywione łapki. Uspokaja się, gdy jego kumple z opiekunami hasają już gdzieś w okolicy. Średniej wielkości Misiek wydaje się dość opanowany. To już dojrzały pies. Tolek i Tola są sąsiadami. Wyglądają jak rodzeństwo. Mają podobne umaszczenie i temperament. Kampi to kawał psiaka, sięgający do połowy łydki. Jest o krok od znalezienia nowego domu. Psotka to drobniutka suczka. Ma w sobie coś z psa myśliwskiego. W przytulisku jest od niedawna. Skacze i szczeka, ale w czarnych oczach widać smutek.

Powitanie wolontariuszy i czworonogów jest serdeczne. Kojce otwierają się. To moment, na który psy czekały cały tydzień. Wyjście z kojców i spacer. Przytulisko znajduje się tuż za terenem oczyszczalni ścieków. Blisko stąd na łąki i do lasu.

Tuż po wyjściu psiaków rozpoczyna się sprzątanie. Z kojców trzeba usunąć odchody, a w budach dołożyć słomy. Miski są opróżniane i myte. Trafia do nich kasza z mięsem i świeża woda. W sobotę, w porządkowanie kojców, przygotowanie karmy i wyprowadzenie psów jest zaangażowanych dziesięć osób. Zagląda ojciec z synem. Przynoszą trochę karmy. Na chwilę wpada Katarzyna Gruszko z dziećmi. Na co dzień wspiera przytulisko. Robi zdjęcia do ogłoszeń o adopcji psów.

Wolontariusze

Najdłużej z przytuliskiem związane są Maria Depczyńska, nauczycielka z Zespołu Szkół Ponadpodstawowych w Nietążkowie i Marlena Nowak-Białas, śmigielska bibliotekarka. Pani Maria odkryła to miejsce w 2010 roku. Kojce były wówczas jeszcze na terenie oczyszczalni ścieków. Od tego czasu wiele się zmieniło. Dziś psy mają zdecydowanie lepsze warunki.

- Uczyłam wtedy w szkole w Śmiglu. Zaprosiłam dziewczyny z Fundacji Zwierzęce SOS z Leszna. Chciałam zacząć jeździć z dzieciakami do schroniska w Henrykowie pod Lesznem. Dziewczyny powiedziały po co, jak tu jest przytulisko – wspomina Maria Depczyńska. Uczniów na wolontariat nie musiała długo namawiać.

- Trafiłam tutaj przypadkiem w 2012 roku i już zostałam – śmieje się Marlena Nowak-Białas. – Koleżanka znalazła psa i zaczęłyśmy drążyć temat, co z nim zrobić, gdzie to zgłosić. Wiedziałyśmy, że jest tutaj przytulisko. Pies został na noc w garażu. Rano zapakowałam go do samochodu i przyjechałam tutaj. Pani Marysia była tu z ekipą. Zaczęło się od wymiany telefonów i nieśmiałego zapytania, czy za tydzień mogłabym przyjechać zobaczyć, jak ma się pies. I zrobiło się z tego już ponad osiem lat.

Na przestrzeni dekady przez przytulisko przewinęło się wielu wolontariuszy. Rąk do pracy nie brakuje.

Mateusz Hałas do przytuliska trafił, gdy był w podstawówce. Swoją przyszłość wiązał z weterynarią. Z czasem zmodyfikował plany. Dziś jest studentem pierwszego roku medycyny. W każdą sobotę stara się zajrzeć do przytuliska.

- Gdy byłem w czwartej klasie, ktoś dodał na Facebooku post z zaproszeniem do przytuliska. Poszukiwani byli wolontariusze, a że od zawsze interesowałem się zwierzętami, wziąłem koleżankę pod pachę i przyszliśmy tutaj. Maszerowaliśmy prawie godzinę – wspomina Mateusz Hałas, wolontariusz od 2013 roku. – Chciałem iść na weterynarię. Ostatecznie znalazłem się na medycynie. Zwierzęta jednak cały czas mi towarzyszą, chociaż na żadne nie było początkowo zgody rodziców. Miałem dwa szczury z fundacji, które miały być pokarmem dla węża, dwa koty znajdy i psa z przytuliska. Pies jest z nami już chyba sześć lat. Trudno jest znaleźć czas. Mam studia. Trochę sobie dorabiam. Trzeba pomóc w domu. Ale w sobotę zawsze te dwie godziny da się wygospodarować, żeby tutaj przyjść.

Pomysł rzuciła Marika. Dziś w przytulisku udziela się z tatą Krzysztofem. To dla nich sposób na oderwanie się od codziennych obowiązków i zmartwień.

- Córka mnie przekonała. Wybraliśmy się tutaj w sobotę. Przytuliska nigdzie nie widzieliśmy. Zadzwoniliśmy do Marleny i umówiliśmy się. Przyjechaliśmy i tak już zostało. To już trzy lata. Bardzo rzadko się zdarza, że w sobotę nas tutaj nie ma. Człowiek zajmie się czymś i nie myśli o codzienności – mówi Krzysztof Błeskowski ze Śmigla. – Psa nie mamy. Mieszkamy w bloku.

Pies w domu

- Wzięłam stąd Rudego, Tora, Sabę. Teraz czeka na mnie wychudzony Bari. Zawsze biorę stare psy – mówi Maria Depczyńska. – Rudy był ogromny. Wszyscy się go bali. Miałam już wówczas dwa owczarki. Drugiego dnia ugryzł mojego męża. Kiedyś gdy wychodziłam z posesji, stanął za mną jakiś mężczyzna. Dwa owczarki biegały przy ogrodzeniu i szczekały, a Rudy przeskoczył przez płot. Złapałam go w ostatniej chwili. Facet tak uciekał… Rudy był u mnie siedem lat.

Pies z przytuliska dla wolontariuszy to zazwyczaj kwestia czasu.

- Generalnie prędzej czy później każdy z nas jakiegoś psa stąd zabiera, chociaż na początku się zarzeka – śmieje się pani Marlena.

Tak było w przypadku Mateusza, którego rodzice mówili zdecydowane „nie” dla psa w domu. Dziś wiedzą, że padli ofiarą spisku…

- Mateusz długo nie mógł namówić rodziców na psa. Aż w końcu trafił tutaj taki podrośnięty szczeniak. Miał trzy – cztery miesiące. Był bardzo wystraszony. Nie chcieliśmy go tutaj zostawiać, bo socjalizacja psa w takich warunkach jest trudna. Dom to dom – mówi pani Marlena. - Zastanawialiśmy się co tutaj zrobić. Zapakowaliśmy psa w karton. Pojechaliśmy pod wiadukt w Koszanowie. Stamtąd Mateusz zadzwonił do rodziców. Powiedział mamie, że znalazł pieska, którego ktoś porzucił. Mama powiedziała, żeby zawieść go do oczyszczalni, ale Mateusz upierał się, że nie ma już miejsca w kojcach. Szczeniak trafił do domu najpierw na trzy dni. Został tydzień, a później następny… U Mateusza jest już kilka lat.

Przytulisko, domy tymczasowe, hotel

Ile psów przewinęło się przez śmigielskie przytulisko. Dziś trudno to zliczyć. Ze szczeniakami było ich pewnie ponad trzysta. Nie wszystkie psy trafiają do kojców. Dla szczeniaków wolontariusze szukają domów tymczasowych. Część czworonogów umieszczana jest w hotelu w Radomicku. łatwiej przygotować je do adopcji, gdy mają stały kontakt z człowiekiem.

- Generalnie trafiają tutaj psy, które błąkają się na terenie gminy. Są takie momenty, że przez dwa miesiące nie mamy żadnego nowego psa, po czym przez dwa – trzy dni jest ich kilka. Ostatnio w ciągu tygodnia przywieziono nam dwa czteropaki. Pierwsza „ekipa” była z posesji, z której najprawdopodobniej ktoś się wyprowadził. Druga czwórka przybłąkała się do jakiegoś pana. Na szczęście były to psy, które mogliśmy umieścić w kojcach razem. Z nowymi psami raczej tego nie robimy – tłumaczy Marlena Nowak-Białas. – Jest to ryzykowne. Psy mogą bez problemu funkcjonować razem na spacerze, ale w sytuacji gdy muszą dzielić miskę, do różnych sytuacji może dochodzić.

Psiaki trafiają do przytuliska w różnym stanie fizycznym i psychicznym. Niektóre są od razu gotowe do adopcji. Do niektórych nie da się na początku nawet podejść. Zdobycie ich zaufania wymaga czasu.

Podrzucanie do przytuliska szczeniaków to nic nadzwyczajnego. Kiedyś wolontariusze zastali przy wejściu do przytuliska beagla na smyczy. Obok była książeczka zdrowia.

Wskazana cierpliwość

Są psy, które na długo pozostają w pamięci.

- Psotka to była taka pani kierownik. Jako jeden z nielicznych psów, biegała luzem po terenie oczyszczalni. Nie była zamknięta w kojcu. Zawsze witała nas w bramie. Przy budynku oczyszczalni miała miski i budę – wspomina Mateusz Hałas. - Udało się dla niej znaleźć dom.

Szczęściarz, większość życia spędził w zamknięciu we własnych odchodach. Nie był nawet w kojcu, tylko w klatce. Nie mógł ustać na łapach. Trafił do domu. W spokoju przeżył swoje dwa ostatnie lata życia.

Krzysztof Błeskowski dwa lata pracował nad Julianem. Pies został przeniesiony do hotelu. Początkowo nie dał się nawet pogłaskać. Mógł zostać potrącony lub wyrzucony z auta. Za nic w świecie nie dał się zapakować do samochodu. Do hotelu w Radomicku został zaprowadzony w ramach spaceru. Dla pana Krzysztofa, który biega w ultramaratonach nie było to żadne wyzwanie.

- Julian jest specyficzny. Spędzał ze mną dużo czasu. Głównie to ja z nim wychodziłem. Po jakimś czasie mogłem z nim zrobić wszystko, wykąpać, wziąć na ręce. Byli ludzie, którzy chcieli go adoptować, ale z dnia na dzień. To nie do końca tak wygląda – mówi pan Krzysztof Błeskowski. – To naprawdę fajny piesek. Lubi się bawić i uwielbia wodę.

Marlena Nowak-Białas, opiekując się suczką ze źle zrośniętą łapą, przypomniała sobie kanon polskiej literatury. Suczka na początku pobytu w przytulisku kogoś ugryzła. Na wejściu dostała łatkę psa problematycznego. Była bardzo przestraszona. Pierwszym sygnałem, że coś zaczyna się, zmieniać było sięgnięcie po smaczek.

- Zaczęłam wchodzić do kojca i przesiadywać z nią. Ludzie zajmujący się takimi trudnymi przypadkami radzili, żeby na początku spędzać czas z psem, ale nie skupiać na sobie uwagi. Siedziałam w kojcu z kocykiem pod tyłkiem i recytowałam wszystkie znane mi ze szkoły wiersze z „Inwokacją” z „Pana Tadeusza”. Chodziło o to, żeby suczka oswoiła się z głosem. Później zaczęliśmy otwierać kojec, żeby mogła wyjść. Kiedyś weszłam do kojca i uklękłam. Położyła mi obie łapy na kolanach, zdrową i chorą. Pierwszy raz pozwoliła na dotyk. Dokładnie rok po tym jak do nas trafiła pierwszy raz wyszła na spacer – mówi opiekunka suczki. – Czasami pies potrzebuje naprawdę dużo czasu.

Adopcje

Wolontariusze starają się znaleźć psiakom nowe domy. Udało im się doprowadzić do wielu adopcji. Sporadycznie okazywało się, że psa trzeba było zabrać, bo zamiast do domu trafił na łańcuch. Podstawą jest umowa adopcyjna. Warunkiem adopcji jest także kontakt z właścicielem. Na profilu na Facebooku SOS dla Zwierząt Śmigiel jest mnóstwo zdjęć czworonogów i ich nowych właścicieli. W listopadzie zaadoptowany został jamnik Kabanos. Dziś jest rozpieszczany. Może wylegiwać się w łóżku.

Znalezienie domu dla czworonoga nie jest prostym zadaniem. Bezdomnych zwierząt jest mnóstwo. W Internecie jest dużo ogłoszeń od ludzi, którzy są zmuszeni oddać swoje zwierzaki. Wolontariusze przekonali się już, że bardzo ważne są dobre zdjęcia.

- Na początku irytowało mnie, gdy bardziej doświadczone osoby zwracały mi na to uwagę. Teraz wiem, że to jest klucz. Jesteśmy wzrokowcami – tłumaczy Marlena Nowak-Białas. Podkreśla, że pies po przejściach to wielka niewiadoma.

- Ludzie dzwonią i pytają o różne rzeczy: czy pies zachowuje czystość, czy potrafi zostać sam w domu, jak zachowuje się w stosunku do dzieci, do innych zwierząt. Jesteśmy w stanie zweryfikować jak pies zachowa się na spacerze, gdy spotyka inne psy. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jak zareaguje na kota – mówi pani Marlena. – Zawsze powtarzam ludziom, którzy chcą adoptować psa, że pewne rzeczy trzeba będzie przepracować. Lepiej się pozytywnie zaskoczyć niż rozczarować.

Są momenty, gdy adopcji nie ma. Bieżący rok jest pod tym względem trudny. Od sierpnia do połowy października nie było żadnej adopcji. Po czym przez kilka tygodni co rusz ktoś przyjeżdżał do przytuliska lub do hotelu.
Opieka nad zwierzętami wiąże się z kosztami. Opiekę weterynaryjną zapewnia gmina. Wspiera wolontariuszy, gdy kończy się karma. Opiekunowie czworonogów mogą liczyć na wsparcie sympatyków przytuliska. W szkołach i przedszkolach, nie tylko w gminie Śmigiel organizowane są zbiórki karmy i akcesoriów dla czworonogów. Pieniądze na opłacenie hotelu pochodzą z bazarków i sprzedaży kalendarzy. (h)

Już głosowałeś!

Zobacz także:


Komentarze (3)

w dniu 08-12-2020 21:12:31 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Jestem WAM wdzięczny za uratowanie mnie.Teraz mieszkam w domu z ogrodem w Kościanie.Mam miłość i mogę jeść to co lubię.Pilnuję ,aby moi kochani przeze mnie moi Przyjaciele nie zginęli.Mam też przyjaciela kotka.Śpię już nie w rowie a na poduszkach lub w łóżku. Filonek-Arguś

Jestem WAM wdzięczny za uratowanie mnie.Teraz mieszkam w domu z ogrodem w Kościanie.Mam miłość i mogę jeść to co lubię.Pilnuję ,aby moi kochani przeze mnie moi Przyjaciele nie zginęli.Mam też przyjaciela kotka.Śpię już nie w rowie a na poduszkach lub w łóżku. Filonek-Arguś

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.216.70.205

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.