Magazyn koscian.net
07 lutego 2011Odgrodzeni
Od 3 lat rodzina Całków nie ma dojazdu do domu, który stoi przy ul. Składowej 21 w Kościanie. Został odcięty, gdy miasto sprzedało teren po kotłowni przy ul. Północnej prywatnej firmie, a nowy właściciel postawił płot. Teraz, by dostać się do budynku, muszą pokonać tory. Rodzina mieszka w budynku będącym własnością Polskich Kolei Państwowych, na działce nr 3363, która stanowi tzw. kolejowe tereny zamknięte. Dawniej budynek ten związany był z obsługą linii kolejowej Poznań – Wrocław
Tak to się zaczęło
Rodzina Całków mieszka przy ul. Składowej 21 od ponad 20 lat. Przydzielono im to mieszkanie, gdy pan Mirosław pracował na kolei. Dom stoi na kolejowych terenach zamkniętych, czyli zastrzeżonych ze względu na obronność i bezpieczeństwo państwa. PKP nie zgodziło się nawet na zrobienie łazienki w przybudówce. Przeprowadzili się tam dwa lata po ślubie. Kilka lat później urodził się syn. Przez długi czas nawet listonosz nie wiedział, gdzie jest numer 21 przy ul. Składowej.
- Jeszcze gdy była tam kotłownia, walczyłem z koleją, by zrobili drogę dojazdową. Nic nie wywalczyłem. Nawet miasto mi nie pomogło. Nie chciałem żadnego asfaltu, tylko utwardzenia dojazdu, bo tam była sama glina. W końcu sam rozwiązałem ten problem. Nawiozłem szlaki, gruzu i rowerem woziłem kamienie – wspomina pan Mirosław.
Bez przejazdu
Własnoręcznie wykonana droga dojazdowa służyła mu przez lata. Rada Miejska Kościana wyraziła zgodę na sprzedaż nieruchomości 14 października 2003 r. Dodajmy, że dla tego terenu 23 maja 2002 r. uchwalono nowy plan ogólny zagospodarowania przestrzennego, zmieniając jego funkcję na tereny aktywizacji gospodarczej i komunikacji. W trakcie procedury planistycznej – począwszy od 2000 r. - PKP nie wnosiło żadnych uwag do planu. Teren sprzedano w dwóch częściach: w 2004 r. pierwszą kupiła Kościańska Fabryka Okien, a pozostałą w 2006 r. Ewmar, który w 2008 r. ogrodził swą własność. Wcześniej właściciel poinformował o swoim zamiarze Urząd Miejski, by ten zawiadomił PKP. Jednak mimo kolejnego wysłanego przez burmistrza pisma z PKP reakcji nie było. Co prawda przy płocie pozostawiono przejście, ale samochód tamtędy nie ma szans się przecisnąć. Gdy dojazd do posesji został odcięty pocztę dostarczają panu Mirosławowi do warsztatu szewskiego przy ul. Młyńskiej. Nawet energetyka ma problemy, by dojechać i spisać licznik.
- Nie daj Boże coś się stanie, to jak pogotowie do nas dojedzie? Przecież lekarz nie będzie biegał przez tory – zastanawia się kościaniak, oddychając z ulgą, że jeszcze nie było takiej konieczności, ale życie jest nieprzewidywalne. - Rozmawiałem z panem Nyczakiem, mówił, że się dogadamy, a potem szybko postawił bramę, potem płot i koniec. Co prawda przejście koło płotu zostawił, ale co z samochodem? Tam mam go zostawić, żeby mi rozkradli? – pyta zdenerwowany, przyznając, że co prawda z domu widziałby auto, ale nie byłoby ono tam bezpieczne. – Co z tego, że widziałbym przód, jak tyłu mogłoby już nie być, bo by go rozkradli. I jeszcze z dziesięć metrów musiałbym iść po błocie.
Dlatego też pan Mirosław postawił prowizoryczny garaż na nasypie po drugiej stronie torów. Wjeżdża tam gruntową drogą dojazdową prowadzącą do ogródków działkowych, a potem przechodzi przez tory do domu. Cała rodzina – żona i syn - tak właśnie dociera do domu. Każde wyjście, po zakupy, czy do pracy wiąże się z koniecznością pokonywania torów. Tak samo w odwiedziny do Całków dociera rodzina i znajomi, choć jak przyznaje pan Mirosław, syn woli iść w odwiedziny do kolegów niż zapraszać ich do siebie.
- Czy się boję? A co mam zrobić, mam inne wyjście? Żadnego. Chcąc nie chcąc musimy przechodzić przez tory – kwituje. - Gdy syn chodził jeszcze do szkoły, żona go przeprowadzała, a potem chodził już sam. Uczulaliśmy go, żeby się rozglądał zanim wejdzie na torowisko.
Przed sezonem grzewczym węgiel i drewno na opał muszą nosić wiaderkami, w dół i w górę przez torowisko, bo firmy dostawcze nie mają jak dojechać do posesji, więc zrzucają towar po drugiej stronie torów.
Nadziei coraz mniej
I pan Mirosław, i jego żona Małgorzata próbowali interweniować zarówno w PKP, jak i u burmistrza. Bezskutecznie. 20 grudnia ubiegłego roku otrzymali do wiadomości kolejne pismo skierowane przez burmistrza Kościana do poznańskiego Oddziału Gospodarowania Nieruchomościami Polskich Kolei Państwowych. Włodarz prosi w nim o informację o sposobie rozwiązania problemu, tak ważnego dla rodziny Małgorzaty i Mirosława Całków. Do dziś żadnej odpowiedzi nie ma. I nie było na żadne z poprzednio wysłanych pism.
- Byłem kilka razy na kolei. Odsyłali mnie od drzwi do drzwi. Mówili, że mam czekać, podać adres i telefon, ale nikt nie zadzwonił – relacjonuje pan Mirosław, przyznając, że był wściekły. – W końcu trafiłem na szefową. Pomyślałem, że coś się wreszcie ruszy. A ona mnie pyta, czy musimy mieszkać w Kościanie. Odpowiedziałem, że niekoniecznie, bo mam samochód i mogę dojechać z Czempinia czy Mosiny. Niepotrzebnie to powiedziałem, bo dopiero sobie narobiłem… Dali mi listę z dwudziestu budynków kolejowych do zamieszkania. Było tam między innymi Leszno Górne i Dolne, Czerwińsk, Żagań, a z naszej okolicy Górka Duchowna i Sierpowo. Wszędzie tam warunki były gorsze niż w Kościanie, więc dałem sobie spokój. W 2009 roku kolej zaproponowała mi przeprowadzkę do mieszkania na dworcu w Kościanie lub do czterorodzinnego budynku przy Cukrowni. Chcieliśmy iść od razu, a oni odjechali i do dziś nie wrócili. Cicho sza…
Przez jakiś czas na własną rękę bezskutecznie poszukiwali innego mieszkania. Dwa pokoje z kuchnią, by w zupełności wystarczyły tej 3-osobowej rodzinie. Myśleli też o budowie czegoś własnego, ale nie stać ich na taką inwestycję.
Według pana Mirosława rozwiązanie problemu było bardzo proste - wystarczyło postawić płot pozostawiając 2-3-metrowy przejazd.
Rodzina Całków traci już nadzieję, że uda się ich problem kiedykolwiek załatwić. Nie chcą nawet dochodzić kto zawalił sprawę.
- Nikt się nami nie przejmuje – stwierdza smutno pan Mirosław.
Radna pyta, burmistrz odpowiada
9 grudnia 2010 r. na sesji o sprawę pytała burmistrza radna Anna Szeller-Wachowiak. W odpowiedzi otrzymała pismo, w którym czytamy m.in. dojście do tego budynku przebiegało przez teren kolejowy albo przez teren działki nr 3364/6, na której zlokalizowana była kiedyś kotłowania osiedlowa. Legalność tego przejścia nie była kwestionowana przez ówczesnych właścicieli. Po sprzedaniu działki nr 3364/6 nowy właściciel pod koniec roku 2008 zgłosił w tut. Urzędzie, że w najbliższym czasie zamierza ogrodzić swoją nieruchomość, w wyniku czego zlikwidowane zostanie dotychczasowe dojście do budynku (…). W tej sprawie 12 grudnia 2008 r. wysłano pismo do PKP w Poznaniu – Oddziału Gospodarowania Nieruchomościami z prośbą o rozwiązanie problemu. Ponowne pismo miasto wysłało 9 kwietnia 2009 r. Żadnej reakcji nie było. W piśmie burmistrz zobowiązał się kolejny raz wystąpić do PKP. I zrobił to w piśmie wysłanym w połowie grudnia. Minęło jednak kilka tygodni i nic się nie zmieniło. Na ubiegłotygodniowej sesji temat więc powrócił.
- Czy od grudnia PKP podjęło jakieś działania? – pytała radna Szeller-Wachowiak, a w odpowiedzi usłyszała, że odpowiedzi od PKP nie było, lecz w przyszłym tygodniu planowane jest spotkanie w poznańskim oddziale. O efekcie poinformujemy w jednym z kolejnych numerów ,,GK’’.
KARINA JANKOWSKA
Gazeta Kościańska nr 5/2011
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Pan z Ewmaru mieszka sobie wygodnie z dojazdem i co go obchodzi, ze ktos przez niego tak cierpi.. Troche wyrozumialosci dla tej rodziny, coz ktos kto ma kase moze wszystko a biednym zawsze wiatr w oczy.. Naprawde tak trudno zrobic tej rodzinie przejazd? Co to za kraj zacofany! Mam nadzieje, ze ktos sie tym zajmie, a innych ruszą sumienie i postawia sie w sytuacji tej rodziny.