Magazyn koscian.net
2005-08-31 09:16:08Państwo na skarbach
U Tomaszyków w Bruszczewie znajdują skarby! – niesie się plotka po okolicy.
– I wszyscy myślą, że na tym nie wiadomo ile zarabiamy, a ja byłabym szczęśliwa, gdyby tych skarbów nie było – mówi Halina Tomaszyk. Jak się żyje ,,na skarbach’’?
Państwo Tomaszyk mieszkają w Bruszczewie od 1984 roku. O tym, że to niezwykłe miejsce wiedzieli, ale ową niezwykłość ujmowali w tak zwanych zwykłych kategoriach.
- Taka tu była cisza, taki spokój. To było najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. My, kilku sąsiadów i pola. Tak było kiedyś... Kiedyś, to przed połową lat dziewięćdziesiątych. W tym czasie zbudowali dom. W latach dziewięćdziesiątych dowiedzieli się, że ich pole może być trochę bardziej niezwykłe, niż im się wydawało. Przyjechał profesor Janusz Czebreszuk z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
- Chciał coś sprawdzić. Czemu nie, pomyśleliśmy – opowiada pani Tomaszyk.
Sprawdził i okazało się, że łąka i część pola Tomaszyków jest nie tylko dobrem Tomaszyków, ale dobrem kultury i to przez wielkie D, i wielkie K. Zamiast podejrzewanej w tym miejscu przez archeologów osady z czasów kultury łużyckiej, odkryto tu siedlisko z wczesnej epoki brązu. Jedno z najciekawszych, jeśli nie najciekawsze stanowisko archeologiczne w tej części Europy. Znajdowane tu skarby laicy mogliby pomylić ze śmieciami: nie błyszczą, nie są ze złota i nie da się ich wartości przeliczyć na pieniądze. To skarby archeologiczne: skorupy naczyń sprzed czterech tysięcy lat, kawałki drewna, czy najnowsze odkrycie – bursztynowy koralik. Do zagubionego pośród pól i lasów gospodarstwa Tomaszyków zaczęli ściągać profesorowie, doktorzy, specjaliści wszelkich dziedzin, miłośnicy archeologii i studenci. Ściągają Polacy, Niemcy, bywają Szwedzi...
- Kogo tu jeszcze nie było – mówi ze smutkiem pani Tomaszyk. – Nie mogę powiedzieć, bardzo mili ludzie, grzeczni wszyscy, ale spokoju to tu już nie ma. Cały czas ktoś chodzi po gospodarstwie. Jak już studenci wyjadą, zaglądają ciekawscy... Nawet zimą przyjeżdżają i pytają: gdzie te słynne wykopaliska. To pokazujemy, że tam, ale przecież wszystko śniegiem zasypane...
Tym, co wykopano na polu Tomaszyków zapełniono już wiele gablot Muzeum Archeologii w Poznaniu.
- Jesteśmy gospodarzom bardzo wdzięczni za gościnę – mówi profesor Janusz Czebreszuk, jeden z autorów realizowanego na polu Tomaszyków projektu archeologicznego. – Staramy się jak najmniej utrudniać im życie, ale zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy pewnym ciężarem...
Dużo bardziej od uczonych uciążliwe są dla właścicieli ,,kulturalnego pola’’ plotki krążące po okolicy.
- O, jak wy tu macie takie cuda, to wy ale bogaci jesteście! – tak mówią niemal wszyscy. Już straciłam wiarę, czy da się to komuś wytłumaczyć. Przecież, to co w ziemi, to nie nasze. Ostatnio usłyszałam, że ponoć 800 tysięcy dostaliśmy za to, że na naszym polu jest wykopalisko. Uchodzimy tu za bogaczy, którzy na dodatek udają, że nimi nie są. A tu człowiek pracuje ciężko... To jest naprawdę przykre – mówi pani Tomaszyk. Na dowód tego, że wykopaliska nie są rodzinną żyłą złota gospodyni przedkłada rachunki. Jeden za rok 2003, a drugi za 2004. Pierwszy na kwotę 1800, a drugi na 2000 złotych.
- W tym jest opłata za prąd, bo całą dobę chodzi tam pięć - sześć pomp wyciągających wodę z dołów, opłata za wodę i za użyczenie pomieszczeń gospodarczych, w których zostawiają swoje sprzęty. W tym jest też opłata za utrudnienia związane z wykopaliskami i ewentualne straty w zbiorach. Na tym się niby dorabiamy? – pyta pani Halina.
Posiadanie wpisanych do rejestru dóbr kultury skarbów za domem utrudnia też gospodarowanie. O rozbudowie gospodarstwa w stronę wykopalisk nie ma już mowy. Prace na polu trzeba uzgadniać z archeologami. Cisza i spokój prysły. Rewelacje archeologiczne na rodzinnej łące nie znęciły też ku archeologii żadnego z dzieci państwa Tomaszyków. Jedna córka studiuje matematykę, syn kształci się w Akademii Rolniczej, kolejna córka dostała się ,,na ekonomię’’ w Poznaniu i wydział stosunków zagranicznych we Wrocławiu. Najmłodsza pociecha – maturzystka 2005/2006 – też ma inne plany zawodowe.
- Książkę o Bruszczewie, która wyszła w ubiegłym, zdaje się, roku dostaliśmy. Zwykle zanim o tym napiszą gazety, wiemy, co nowego wykopano. To ciekawe, nie powiem. Ale chyba wolałabym, żeby tam nigdy niczego nie znaleziono. Żeby to była zwykła łąka i zwykłe pole, a my pędzilibyśmy tu sobie zwykłe życie...
ALICJA MUENZBERG
GK nr 35/2005