Magazyn koscian.net
2003-04-29 15:17:58Pasja na całe życie

Kiedy w 1840 roku poczta brytyjska wyemitowała pierwszy znaczek pocztowy, nikt nie przypuszczał, że ów usprawniający dostarczanie korespondencji wynalazek będzie rozpalał namiętności milionów kolekcjonerów.
Widać w znaczkach musi drzemać jakaś ukryta siła, skoro już dwadzieścia pięć lat później powstało pierwsze zrzeszenie filatelistów. 92 lata po emisji pierwszego znaczka dusza kolekcjonera odezwała się w braciach Wenskich z Kościana. Edward, jako jedyny z rodzeństwa pozostał wierny tej pasji do dziś.Ojciec pana Edwarda, Ludwik - poważany obywatel Kościana, prowadził rozliczne interesy. Jego firma Hakol z siedzibą w Gdyni zajmowała się handlem kolonialnym i miała swych przedstawicieli w wielu krajach świata. Jeden ze współpracowników z Ameryki Południowej chcąc sprawić miłą niespodziankę szefowi firmy przesłał mu tajemniczą walizkę z prezentami dla jego dziewięciu synów.
- To była wigilia Bożego Narodzenia 1932 roku. Gdy po wieczerzy i odśpiewaniu kolęd pozwolono nam sprawdzić jakie prezenty znajdują się pod choinką zobaczyliśmy walizkę. Była pełna powycinanych z kopert znaczków pocztowych. Serca zabiły nam mocniej. Tylu egzotycznych znaczków nigdy wcześniej nie widzieliśmy - wspomina Edward Wenski.
Bracia podjęli uchwałę regulującą podział tego bogactwa. Gdy, któryś ze znaczków powtarzał się przydzielano go począwszy od najstarszego do najmłodszego. Jeśli obdarowano każdego z braci, a znalazł się kolejny egzemplarz odkładano go na wymianę.
- Znaczki, których mieliśmy więcej wymienialiśmy w sklepie filatelistycznym Jana Witkowskiego w Poznaniu. Znaczki zagraniczne mogliśmy także zdobyć w sklepie kolonialnym pana Dziwaka w Kościanie. Zanosiliśmy mu znaczki polskie, on je wyceniał i wymieniał na znaczki egzotyczne. Tak budowaliśmy nasze zbiory.
Tworzona od 1932 roku kolekcja byłaby dziś z pewnością bardzo cenna. Byłaby, gdyby ocalała. Niestety wybuch wojny zmienił wszystko. 2 października 1939 roku na kościańskim Rynku rozstrzelano Ludwika Wenskiego. Zginął, bo był naczelnikiem niebezpiecznego dla okupanta Towarzystwa Gimnastycznego Sokół. Był zbyt znany z działalności patriotycznej. Dwa miesiące później zajęto się jego rodziną.
- To były tragiczne Mikołajki. 6 grudnia 1939 roku, o czwartej nad ranem, do domu wkroczyli gestapowcy. Wysiedlenie - wówczas jeszcze niezrozumiałe słowo. Nie pozwolono nam niczego zabrać. Gdy Niemcy zobaczyli naszą kolekcję filatelistyczną i numizmatyczną natychmiast zabezpieczyli pokój, w którym się znajdowała. Nigdy później już jej nie zobaczyliśmy.
Tuż przed opuszczeniem domu Edmund ukrył na strychu jeden album ze znaczkami, który przeglądał przed zaśnięciem i schował wieczorem pod poduszkę. Miał nadzieję, że się zachowa...
Rodzinę wysiedlono do Generalnego Gubernatorstwa. Ponieważ były to pierwsze przesiedlenia, obozy przejściowe nie były jeszcze gotowe. Po kilku dobach spędzonych w pociągach wylądowali we wsi Wólka Rytelska. Z początku mieszkańcom wsi trudno było zrozumieć, że wysiedlono ich bez powodu. Bo jak to tak? Niestety i oni szybko poznali realia hitlerowskiej okupacji.
Silnej pasji zbierania znaczków nie przerwała nawet tragiczna wojna. Edward zbierał znaczki gdziekolwiek był. Najpierw w Węgrowie, później w Warszawie, następnie w Łowiczu. Otrzymywał też korespondencję od Zbigniewa Augustyniaka, przyjaciela ze szkoły podstawowej, którego wojna rzuciła do Częstochowy. Zbyszek, tuż przed śmiercią przesłał Edwardowi swój zbiór. Kolekcja pomalutku rosła. Również wtedy, gdy w 1945 roku jako jedyny z rodzeństwa został wcielony do Ludowego Wojska Polskiego.
- Kiedy zdemobilizowano mnie 1947 roku powróciłem do rodzinnego domu przy ulicy Świętego Ducha w Kościanie. Poszedłem na strych i raczej bez wiary sprawdziłem skrytkę, w której 8 lat wcześniej schowałem album ze znaczkami. Ale on tam był! Ocalał i czekał na mnie przez całą wojnę.
Na strychu znalazł też dużo łotewskich znaczków, które pozostawił mieszkający tu podczas okupacji niemiecki przesiedleniec z Łotwy.
- Został mi ten jeden klaser i znaczki z okupacji. Reszta rodzeństwa wyleczyła się z filatelistyki, ale ja zbierałem dalej. Pomagali mi krewni. Kolekcja z czasem rozrosła się do 40 tysięcy znaczków.
Po wojnie pan Edward zbierał głównie znaczki polskie i niemieckie. Pasją zaraził wnuka, z którym lubi oglądać znaczki. Ponieważ kolekcjonerstwa nigdy nie traktował jako lokaty kapitału z biegiem czasu cenne okazy zaczęły mu trochę ciążyć.
- Aby się nie martwić o cenne znaczki wszystkie drogie okazy przekazałem członkom rodziny rozsianym po całym świecie. Mi wystarczy świadomość, że je kiedyś miałem, dotykałem i oglądałem. Ważniejsze dla mnie są walory poznawcze filatelistyki od samego posiadania cennych okazów.
Zapytany o to, dlaczego zbierał znaczki długo się zastanawia. Tak samo mało kto potrafi odpowiedzieć na pytanie dlaczego hoduje gołębie, pielęgnuje róże, kolekcjonuje płyty. Łatwiej odpowiedzieć na pytanie czego nauczyła go ta pasja.
- Już jako chłopiec zdobywając każdy znaczek chciałem poznać jego historię. I tak mimowolnie poznawałem historię świata, wielkich wydarzeń, życiorysy mężów stanu, historię sztuki, geografię. Te małe znaczki okazały się wielkim oknem na świat.
A czy potrafi rozpoznać każdy z uzbieranych 40 tysięcy znaczków?
- Każdego to chyba nie, ale większość z pewnością - twierdzi kolekcjoner.
Paweł Sałacki