Magazyn koscian.net
2003-04-28 15:53:27Pieczywo poznaje się po zapachu
Dzieje prowadzonej przez państwa Kazimierza i Bożenę Kaczorów piekarni sięgają początków ubiegłego stulecia. Wtenczas to przybył do Czempinia Roman Jaroszyński, dziadek pani Bożeny. Piekarz pochodzący z Wągrowca kupił piekarnię przy ulicy Polnej, w czempińskim Borówku Starym. (GK nr 197 z 20.11.2002)
Rodzinny interes szybko wrósł w krajobraz miasta i prosperował na tyle, że w latach trzydziestych ubiegłego stulecia syn Romana - Zygfryd, wraz z żoną Emilią, zdecydowali się na przeniesienie działalności na czempiński rynek. - Ówczesna piekarnia mieściła się po przeciwnej, w stosunku do dzisiejszej, stronie rynku - wspomina Bożena Kaczor. - Dopiero pod koniec lat trzydziestych rodzice zakupili kamienicę pod adresem Rynek 27, gdzie do dzisiaj działamy. Do budowy nowej piekarni nie doszło jednak od razu. Rozwojowi firmy przeszkodziła druga wojna światowa. Dopiero po jej zakończeniu zainstalowano piec i urządzenia piekarskie, a piekarnię otwarto w 1954 roku. - Zygfryd i Emilia doczekali się czworga dzieci: Zdzisława, Hanny, Bożeny i Franciszka - mówi Kazimierz Kaczor. - Przy czym, Zdzisław, przez wiele lat był kierownikiem cukierni Warta w Poznaniu, Franciszek, z zawodu piekarz, i oczywiście moja małżonka, Bożena na trwałe lub przez część życia związali swe losy z piekarstwem. Losy Kazimierza Kaczora były trochę inne. Urodził się w 1940 roku w podkościańskich Witkówkach. Piekarskiego zawodu wyuczył się u leszczyńskiego mistrza piekarza-cukiernika Wiktora Napiecka. Później, przez jakiś czas, jako czeladnik, pracował w piekarni w Luboszu Nowym, by w roku 1959 trafić do zakładu Zygfryda Jaroszyńskiego. - Myślę, że to właśnie w tamtym czasie udało mi się zdobyć przychylność mojego przyszłego teścia i mojej przyszłej żony - zwierza się Kazimierz Kaczor. - A trzeba było w to włożyć wiele wysiłku i ciężkiej pracy. Musiałem się wykazać sporymi umiejętnościami, bo piekarstwo nie znosi niedociągnięć i braku oddania. Celowo łączę te dwie sprawy - miłość i ten zawód, bo piekarzom z tak znanej rodziny można trafić do serca tylko przez zaangażowanie w piekarskim rzemiośle. Nim jednak przyszli państwo Kaczorowie wstąpili w związek małżeński, Kazimierz Kaczor w latach 1960-62 odbył służbę wojskową. Najpierw w Krośnie Odrzańskim przy obsłudze ciężkiego karabinu maszynowego, a później - już zgodnie z powołaniem - w Międzyrzeczu, w Garnizonowej Piekarni Wojskowej. Ślub Bożeny i Kazimierza odbył się w 1963 roku. Potem, aż do 1971 roku, wspólnie z teściem pracowali w rodzinnej firmie. - Kiedy teść przeszedł na emeryturę wraz z małżonką przejęliśmy opekę nad piekarnią - wspomina pan Kazimierz. - Przez wiele lat pomagał nam w tym pan Antoni Przybylski z Czempinia, którego wspominam jako pracowitego, dobrego fachowca i szlachetnego człowieka. Państwo Kaczorowie zadbali też o następców. W rok po ślubie, w 1964 roku, przyszedł na świat Krzysztof, pierwszy syn Bożeny i Kazimierza, a w 1975 r. drugi syn, Jacek. - Przyjęliśmy taką zasadę - jeśli chodzi o naszych synów - każdy z nich ma oprócz piekarstwa także inny zawód. Krzysztof jest też elektrykiem samochodowym, a Jacek elektromonterem. To tak na wypadek, gdyby twierdzili, że przymusiliśmy ich do piekarstwa - śmieje się Kazimierz Kaczor. Jednakże, mimo tej swobody wyboru zawodu, obaj synowie pracują dziś razem z rodzicami w piekarni. Co więcej, także małżonka Krzysztofa, Janina została zaangażowana w rodzinny interes. - Wiele wskazuje też na to, że nasz zakład doczeka się piątego pokolenia piekarzy - zauważa Bożena Kaczor. - Syn Krzysztofa - Michał - kończy właśnie naukę zawodu malarza, ale już zapowiada się, że będzie piekarzem. Podobne przymiarki czyni też syn Jacka, Patryk. I znowu będzie tak samo - odwieczny piekarski rytuał. Początek pracy o drugiej w nocy. Następnie, z użyciem uprzednio przygotowanego zakwasu, wyrabianie i wypiek chlebowego ciasta, a z użyciem ,,podmody’’ (zaczynu) pszennego pieczywa. Wszystko po to, ażeby rankiem tłum złaknionych mieszkańców Czempinia mógł zachwycać się smakiem świeżutkich, chrupiących bułeczek, chleba, drożdżowek, placków i ciastek w wielu formach i o różych smakach. - Bo dobre pieczywo poznaje się po zapachu, i to właśnie zapach przyciąga klientów. Druga prawda jest taka, że do złego piekarza trafia się tylko raz. - komentuje tajemniczo pan Kazimierz i dalej żwawo kręci się po piekarni, w której spędził większość swojego życia. ROBERT GORCZYŃSKI