Magazyn koscian.net
21 sierpnia 2013Pieszo do Rzymu
341 km w dwanaście dni przeszły w pieszej pielgrzymce do Rzymu Marzena Kowalczyk z Kościana i jej koleżanka Magdalena. Zorganizowały ją w Roku Wiary. Była to ich druga wspólna wyprawa. Dwa lata temu kościanianki pielgrzymowały do grobu św. Jakuba w hiszpańskim Santiago de Compostela
Już wówczas zaplanowały kolejną pielgrzymkę do innego miejsca świętego. Wybór padł właśnie na Wieczne Miasto. W sumie tegoroczna podróż trwała 19 dni (16 lipca – 3 sierpnia). Wyznaczeniem i opracowaniem trasy zajęła się Magda, która także wydrukowała mapy na pierwszych kilka dni. W wyznaczeniu właściwej drogi pomagał im też GPS w telefonie komórkowym. Miały ze sobą zaświadczenie w trzech językach podpisane przez proboszcza ks. Czesława Bartoszewskiego i kurię, potwierdzające, że są pielgrzymkami. Z Poznania samolotem udały się do Mediolanu, gdzie miały pierwszy nocleg. Żadna z nich nie mówi biegle po włosku, znają jedynie pojedyncze słowa. Porozumiewały się więc po angielsku.
- Spotkałyśmy Polaka, który pomógł nam znaleźć drogę do schroniska. Chciałyśmy iść tam pieszo, ale okazało się, że to dość daleko, więc zgodnie z jego wskazówkami pojechałyśmy metrem – opowiada Marzena Kowalczyk, przyznając, że tegoroczna pielgrzymka była zupełnie inna niż do Santiago de Compostela. Tam na trasie spotykały mnóstwo pielgrzymów, tu zdarzyło się to zaledwie kilkakrotnie i byli to głównie Włosi. – Następnego dnia o godzinie 6.15 chciałyśmy ruszyć pociągiem do Florencji, ale dopiero o szóstej otwierali metro, więc pojechałyśmy późniejszym.
Po ponad półtoragodzinnej jeździe dotarły do Florencji, następnie do Arezzo, a stamtąd busem do Sansepolcro, skąd tak naprawdę zaczynała się ich piesza pielgrzymka. Dopiero w Rzymie dowiedziały się, że Sansepolcro oznacza ni mniej ni więcej tylko święty grób. Trzeciego dnia podróży przeszły pierwszych 15 km z Sansepolcro do Citta di Castello. Był to jeden z najkrótszych odcinków jakie przeszły. Najdłuższy liczył aż 36 km. Pierwsze odcinki były bardzo wyczerpujące, bo wiodły przez tereny górskie. Szły przez średniowieczne miasta m.in.: Citta di Castello, Pietralunga, Gubbio, Valfabbrica, Asyż, Foligno, Spoleto, Terni. Najbardziej spodobało im się Gubbio, słynące z legendy dotyczącej św. Franciszka, a także Spoleto z zamkiem kardynała Albornoza. Wszędzie znajdowały czas, by pospacerować i zwiedzić najważniejsze zabytki.
Na trasę ruszały o godz. 5 lub 6, by jak najwięcej przejść, zanim zacznie się największy upał. Do godz. 9 pokonywały około 7 km. Do Asyżu wędrowały dobrze oznaczonym szlakiem niebiesko-żółtym lub biało-czerwono. Wędrówkę kończyły około godz. 17-18, choć zdarzało się, że docierały na miejsce o godz. 14. Tak było m.in. w Terni. Po drodze robiły półgodzinne i godzinne przerwy. Przez całą drogę towarzyszyła im słoneczna aura, a temperatura sięgała blisko 40 st. C, choć zdarzały się wieczorne burze i deszcz.
- Pomiędzy godziną 14 a 17 nie dało się iść, bo słońce paliło niemiłosiernie. Jeśli musiałyśmy iść dalej, to co trzy kilometry robiłyśmy przystanki na odpoczynek, bo naprawdę było ciężko – mówi kościanianka zaznaczając, że każda dźwigała ciężki plecak z jedzeniem - konserwami, batonami, czekoladami, a także napojami, ubraniami, karimatami i śpiworami, których użyły tylko trzy razy. Upieczony przez jej szwagra chleb doniosły do samego Rzymu. Miały też namiot, który się nie przydał. Miały też jednakowe koszulki zaprojektowane przez Magdę z napisami: ,,PielgRZYMka Rzym 2013’’ w barwach polskich i ,,Commini di Fede – Droga Wiary’’ w barwach włoskich. Marzenie Kowalczyk maszerowanie z kijkami do nordic walking, dzięki którym nie odczuwała tak ciężaru bagażu na plecach. Tylko raz, już w Rzymie, nie skorzystała z nich, co skończyło się bólem kręgosłupa. - Nie użyłam bandaża ani plastrów, wystarczyły żele przeciwbólowe i maść dla sportowców zapobiegająca odparzeniom. Całą drogę pokonałam w traperach.
Marzena i Magda starały się trzymać harmonogramu, lecz nie zawsze się to udawało. Tylko w Mediolanie i Rzymie miały zarezerwowane noclegi. Pozostałe kwatery wybierały spontanicznie. Najdłużej szukały pokoju w Terni. Zabrało im to aż cztery godziny. Błądziły po mieście szukając najpierw punktu informacyjnego, a później hotelu. Dwa pierwsze były zbyt drogie. Wreszcie zdecydowały się wynająć pokój za 70 euro, a ponieważ nie jadły śniadania zapłaciły jeszcze mniej. Na nieplanowany nocleg zatrzymały się w Gualdo. W trakcie podróży przez Umbrię kilkakrotnie mijały po drodze Tyber, którego zielone i mętne wody nie zrobiły pozytywnego wrażenia. Jedenastego dnia wędrówki zamiast do Rieti i dalej do Fara in Sabina skierowały się na zachód.
- Tak wiodła nas trasa SS3, z którą się zaprzyjaźniłyśmy, a ta doprowadziła nas do samego Rzymu – śmieje się Marzena Kowalczyk, przyznając, że na tym etapie pielgrzymki odczuwały już zmęczenie. – Trudno powiedzieć który odcinek trasy był najtrudniejszy. Wspinaczka i schodzenie z gór pochłaniały mnóstwo energii, ale rekompensatą były wspaniałe widoki. Gdy szłyśmy drogą, były zakręty, rowerzyści, motocykliści i samochody, choć wybierałyśmy trasy mniej zatłoczone. Momentami było tak niebezpiecznie, że szłyśmy prawą stroną jezdni, bo włoscy kierowcy mają tendencję do ścinania zakrętów. Same wyjścia z miast kosztowały nas przejście dodatkowych pięciu, sześciu kilometrów.
Zachwyciło je Narni, stare miasteczko umbryjskie, położone na skalistym wzniesieniu dominującym nad wybrzeżem Nera i nad równiną Terni z zabytkową katedrą, XIII-wiecznym Palazzo del Podesta i fortyfikacją wzniesioną w roku 1370. Spędziły tam półtorej godziny, musiały skrócić dzienną trasę i znaleźć nocleg 4 km przed wyznaczonym miejscem postoju. Zatrzymywały się w przydrożnych barach, by coś przekąsić lub wypić coś zimnego. Ludzie, których spotykały pozdrawiali je i gratulowali podjętego wysiłku.
- Po drodze do Asyżu miałyśmy spotkanie ze złym i dobrym psem. Jeden był brązowy i atakował nas, żeby go odgonić musiałyśmy tupać nogami i uderzać kijami. Kawałek dalej zauważyłyśmy, że idzie za nami kremowy psiak, do którego powiedziałyśmy: ,,Bracie mniejszy idziemy do świętego Franciszka’’, więc nas kawałek odprowadził - śmieje się na samo wspomnienie tego wydarzenia. – Mijałyśmy po drodze zagrodę z osiołkami, kózkami, owieczkami.
Po noclegu w gospodarstwie agroturystycznym w Rignano Flaminio i kilku godzinach wędrówki dotarły do bram Rzymu. W Monterotondo udało im się wynająć ostatni wolny pokój. Stamtąd wyruszyły na ostatni odcinek trasy prowadzącej do stolicy Włoch. Udały się wprost na Plac św. Piotra, a dopiero wieczorem dotarły do Domu Pielgrzyma, w którym spędziły dwie pierwsze noce. Noclegi udało się załatwić dzięki pomocy śmigielanki na stałe mieszkającej w Rzymie. Dopiero tam, wśród pątników z Francji i Włoch, poczuły atmosferę albergów z drogi do Santiago de Compostela. Jak wszyscy pielgrzymi, przeszły chrzest, który polegał na odmawianiu modlitw i obmyciu stóp pątników. Tam też poznały Hiszpana Antonia, który znakował szlak św. Jakuba z Tui do Santiago de Compostela, więc podzieliły się z nim wspomnieniami z podróży do Hiszpanii. Potem przeniosły się do Domu Polskiego, znajdującego się na obrzeżach Rzymu. Spore wrażenie zrobiły na kościaniankach zgromadzone tam dziesiątki tysięcy darów, jakie Papież Polak otrzymał w czasie 27-letniego pontyfikatu od rodaków. Akurat w tym samym czasie w Domu zatrzymali się wracający ze spotkania papieża Franciszka z młodzieżą w Brazylii kardynałowie Stanisław Dziwisz i Kazimierz Nycz.
- Przywitałyśmy się i chwilę porozmawialiśmy. W drodze powrotnej w samolocie spotkałyśmy prymasa Polski Józefa Kowalczyka, który nas pobłogosławił – wspomina z uśmiechem.
Dwa dni przeznaczyły na zwiedzanie Pereł Rzymu i Watykanu. Obejrzały m.in. bazyliki św. Piotra, św. Pawła za Murami, św. Jana na Lateranie i Santa Maria Maggiore, Muzeum Watykańskie, schody hiszpańskie, fontannę di Trevi. Oddały też hołd bł. Janowi Pawłowi II przy jego grobie. Nie udało im się uczestniczyć w audiencji generalnej w rzymskiej bazylice ani w Castel Gandolfo. Obie zostały odwołane. Przedostatni dzień spędziły na plaży w Lido di Ostia, korzystając z kąpieli słonecznych i morskich.
Wszędzie spotykały się z życzliwością Włochów. Niektórzy pozwalali skorzystać z łazienki, częstowali owocami, użyczali wrzątek do zalania zupy z proszku. Jedna z pracownic marketu, w którym chciały zrobić zakupy, zaproponowała im nawet przechowanie ciężkich plecaków.
Z podróży kościanianki przywiozły compostelę – pamiątkowe imienne zaświadczenie po łacinie o odbyciu pielgrzymki i przejściu minimum 100 km, mnóstwo pamiątek, zdjęć i filmów. Ich dumą są zapełnione pieczątkami paszporty pielgrzyma. Wszystkie przygody Marzena Kowalczyk opisywała w dzienniku „pokładowym”. Zapisała aż 100 stron.
- Nauczyłam się milczeć, tak brzmi ostatnie zapisane zdanie. Było tyle męczących odcinków, że faktycznie nie chciało się nawet rozmawiać – przyznaje.
Z Rzymu pątniczki wróciły do Poznania samolotem. Podróż do Kościana zabrała im zdecydowanie więcej czasu niż sam lot. Aż trzy godziny spędziły w pociągu. Już dziś planują kolejną wyprawę. Tym razem na celowniku jest Medjugorie, miejsca objawień Matki Boskiej. Do Bośni i Hercegowiny chciałyby się wybrać za dwa lata.
KARINA JANKOWSKA
33/2013
Zgłaszasz poniższy komentarz:
Gratuluję Marzenko. Wspaniały pomysł na wakacje. Podziwiam:)